Reklama

"Karząca pięść"

"Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli..." - Nowy Testament, List do Rzymian, rozdział 5, wers 12. Na rozmowę o "Rom 5:12", wydanej pod koniec kwietnia 2007 roku, paraliżującej mrokiem płycie Szwedów, Bartosz Donarski zaprosił Morgana Hakanssona, lubiącego władzę gitarzystę i lidera blackmetalowego Marduk. Żołnierze z Norrköping wytoczyli tym razem najcięższe z dział.

Od wydania "Plague Angel" miną niebawem trzy lata. Patrząc na wasz katalog i tryb pracy nad studyjnymi albumami, to dość długa przerwa. Jasne, przez ten okres wydaliście ze dwie tony "ciekawostek", box, koncertówkę czy DVD, ale może były jakieś szczególne powody, dla których na "Rom 5:12" musieliśmy poczekać nieco dłużej?

Będąc dokładnym, "Plague Angel" ukazał się nie trzy, ale mniej więcej dwa i pół roku temu. To było jakoś na przełomie listopada i grudnia 2004 roku. Zaraz po premierze płyty, jeszcze w grudniu pojechaliśmy na trasę. Na początku następnego rok wróciliśmy do Szwecji i na próbach ostro przygotowywaliśmy nowy set na kolejne tournee, które rozpoczynało się w maju.

Reklama

W tamtym czasie nasz perkusista [Emil Dragutinovic] złamał ramię, a niedługo potem ja złamałem rękę. Wówczas trochę nie dopisywało nam szczęście, to fakt. Ale w miarę szybko doszliśmy do siebie. Wróciliśmy z trasą po Europie, dalej mieliśmy jeszcze inne wojaże, no i w końcu zaczęliśmy pracować też nad nowym materiałem. Także, jak sam widzisz, wszystko wymaga czasu.

Może dzięki temu "Rom 5:12" okazuje się być dziś najcięższym albumem, jaki do tej pory nagraliście.

Może i racja. To rzeczywiście ciężka rzecz, ale nie zapominajmy, że ta płyta jest nadal szybka i wściekła. Moim zdaniem "Rom 5:12" to dobre połączenie wszystkiego, co Marduk ma do zaoferowania i czym zawsze powinien być.

Ta płyta jest może cięższa od ostatniego, czy nawet dwóch ostatnich albumów, ale tak naprawdę nie zawracam sobie głowy takimi analizami. Nie siadam w fotelu i nie planuję, jaki powinien być następny materiał, czy ma brzmieć w jakiś szczególny sposób. Ja po prostu pracuję nad muzyką, która wychodzi ze mnie tak albo inaczej.

No i wyszło super. Ten album brzmi fachowo.

Dzięki. Też jestem z niego zadowolony (śmiech). Byłem bardzo zmotywowany. Udało mi się też doskonale zrealizować pomysł na tę płytę i oddać kryjącą się za nim filozofię. To po prostu dobry materiał.

Swoją drogą trudno mi uwierzyć, że nie miałeś żadnego zamysłu na muzykę, na to masywne brzmienie. Wiele utworów na "Rom 5:12" jest wolniejszych i wolnych, a nie superszybkich.

No właśnie, że nie miałem. Jakoś nie potrafię uwierzyć, że jakieś planowanie w muzyce się sprawdza. Tym razem zwyczajnie miałem w głowie pomysły na nieco cięższe utwory, no i tak to wyszło.

Następna płyta też może być ciężka, ale równie dobrze szybka, nie mam pojęcia. To wszystko zależy od tego, jak to powstaje w całym procesie. Czasami pracujesz nad jakimś kawałkiem, który jest szybki, a potem coś w nim zmieniasz i dochodzisz do wniosku, że lepiej zabrzmiałoby to z większym ciężarem.

W tym wszystkim ważne jest też to, aby muzyka i teksty stanowiły jedno. Żeby doskonale do siebie pasowały. Na tym polega pewien koncept i wierzę, że tak to musi wyglądać. To ma być jedność - karząca i uzbrojona po zęby zaciśnięta pięść.

Przyznasz jednak, że Marduk jest wśród fanów najbardziej znany z szybkiego black metalu. Dla wielu ludzi takie płyty jak choćby "Heaven Shall Burn..." czy "Panzer Division Marduk" to muzyczne drogowskazy, pomniki szybkości. A że to nie jest cała prawda o Marduk, to już inna kwestia.

Masz rację. Ciężkie partie są w naszej muzyce od zawsze. Są obecne na większości naszych albumów. Dlatego nie jest to nic nowego.

Ludzie wydają się jednak o tym zapominać, zauważając jedynie blasty i dziką szybkość. A przecież wasza muzyka jest także bardziej mroczna, ma atmosferę, która nie ma nic wspólnego z mechanicznym pędem.

Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Ale nowy album ma spory potencjał ku temu, żeby znów spróbować zmienić to jednotorowe myślenie. Jak wierzę w to, że kreatywność nie zna granic. Nią się tak naprawdę nie da sterować. Choć nie da się ukryć, że takie płyty jak chociażby "Panzer Division Marduk" bardzo mocno odcisnęły na ludziach swoje piętno.

Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale "Rom 5:12" przypomina mi miejscami dość mocno wasze pierwsze albumy, szczególnie zaś "Those Of The Unlight". Dobrym przykładem może być tu numer "Imago Mortis".

Ktoś mi to już dziś powiedział. Może i to prawda, sam nie wiem. Nie zastanawiam się nad tym i nie porównuję tego w ten sposób. Choć może faktycznie te albumy są w jakimś sensie do siebie podobne.

Muszę ci się też przyznać, że nowy album napędził mi niezłego stracha. Próbuję nie włączać go ciemną nocą. Na żadnym z waszych wcześniejszych albumów tak się nie bałem.

Jasne (śmiech). A tak poważnie, to super, że tak to odczuwasz.

Myślę, że to właśnie dzięki tym wolniejszym partiom. Gdy gracie wolniej brzmi to od razu bardziej mrocznie i ma ten nawiedzony klimat.

Teraz to dopiero jestem z siebie zadowolony. Takie słowa i odczucia mocniej inspirują mnie do pisania muzyki nawet jeszcze bardziej mrocznej niż dotychczas.

Tym razem więcej czasu spędziliśmy w studiu i mieliśmy sporo czasu na przetrawienie i przetestowanie wszelkich pomysłów. Wcześniej zazwyczaj robiliśmy tak, że wchodziliśmy do studia i nagrywaliśmy ciągiem, codziennie przez dwa tygodnie. Teraz pracuję w domu i w studiu w naszym rodzinnym mieście, do którego mogę pójść, kiedy tylko mam na to ochotę. I to też zostało odzwierciedlone w całej atmosferze nowego albumu.

"Rom 5:12" jest też chyba bardziej niż inne wasze płyty zorientowany na rytm.

Wydaje mi się, że tak było zawsze. Ale jeszcze innym powodem, dla którego ta płyta jest bardziej dynamiczna są gitary. Nagrałem ich o połowę mniej niż w przeszłości. Dawniej dawałem po cztery, a teraz dwie: jedna na prawy głośnik, druga na lewy. I właśnie stąd bierze się dynamizm tej muzyki.

To nadal brzmi cholernie ciężko, ale gdy buduje się utwory w ten sposób, muzyka dostaje większego kopa.

Skład Marduk znów uległ zmianie. To jednak nadal nie wpływa na styl.

Bo od samego początku mam jasną wizję tego, co chce robić. Uważam, że każdy w zespole powinien być zawsze w pełnej gotowości i dawać z siebie sto procent. Inaczej to nie zadziała. Dlatego potrzebuję w zespole ludzi, którzy są w stanie się poświęcić. I stąd właśnie te wszystkie zmiany w szeregach Marduk.

No i chyba istotne jest również to, że to właśnie ty masz nad wszystkim pieczę.

Oczywiście, ja to wszystko mam pod kontrolą, ale nie jest też tak, że inni nie mają nic do powiedzenia. Każdy z nas ma swoje pomysły, które przedstawia reszcie. Staram się, żeby to wszystko razem zebrać. Jak w każdej innej grupie, każdy z nas ma swoją określoną rolę i jest odpowiedzialny za swoją działkę.

Macie własną wytwórnię, nagrywacie w studiu basisty ("Endarker"), słowem wszystko na własną rękę.

Lubię mieć kontrolę nad tym, co robimy. Jeśli coś nie wyjdzie, sam siebie mogę o to obwinić. Wyjaśnijmy też, że to Regain Records robi nam cały marketing i dystrybucję, co się doskonale sprawdza.

Blooddawn to, owszem, nasza firma, ale nie robimy w jej ramach żadnej promocji i tego typu rzeczy. Tym zajmuje się już Regain.

Ktoś mógłby jednak pomyśleć, że ta pełna kontrola to efekt braku zaufania, co do intencji innych ludzi.

Przyznam, że jestem już trochę zmęczony wytwórniami. Kiedy odchodziliśmy z Osmose, tak około roku 1999-2000, dostaliśmy oferty podpisania kontraktu od niemal wszystkich dużych metalowych wytwórni. Ale ja już nie chciałem przerabiać tych samych problemów lub też stać się mało ważnym zespołem w wielkiej firmie, która robi z ciebie durnia. I właśnie dlatego zdecydowaliśmy się sami zrobić coś w tej sprawie. Najważniejsza jest jednak pełna kontrola nad stroną artystyczną, bez mieszania się do tego wytwórni.

Większość muzyki pewnie znów napisałeś sam.

Tak. Ale np. na poprzednim albumie "Plague Angel", perkusista wymyślił kilka riffów. Podobnie było na nowym. Wokalista napisał trochę muzyki. Ja i on pracujemy nad tekstami i bardzo dobrze się w tym tandemie czujemy. Co by nie mówić, ogólnie działamy zespołowo.

A dlaczego właściwie Emil zdecydował się opuścić Marduk?

Mieszka jakieś trzy godziny drogi stąd i miał spore problemy, żeby grać z nami próby w czasie, który nam pasował. Poza tym dostał pracę w swoim mieście i nie był już w stanie jeździć z nami na trasy tak często, jak wcześniej. Dlatego doszło do zmiany.

Jak znalazłeś Larsa B., nową osobę za zestawem perkusyjnym? No i czy ma on szansę stania się stałym członkiem Marduk?

Na razie jeszcze nie, ale coś mi się wydaje, że nim zostanie. Teraz tylko z nim współpracujemy i tak naprawdę nie czujemy teraz potrzeby robienia z niego stałego muzyka, ale myślę, że prędzej czy później to nastąpi. Sprawdziliśmy już go na kilku koncertach i wszystko było w porządku.

Widać, że jest głodny grania w Marduk i gotowy do poświęceń. A o kogoś takiego właśnie mi chodzi.

Czy to był wcześniej twój kolega?

Nie. Też mieszka kawałek stąd. Przyjechał kiedyś do nas, bo dowiedział się, że będziemy zmieniać perkusistę. Przyszedł na próbę i tak już zostało. Lubimy go.

Jak już mówimy o ludziach w Marduk, to zatrzymajmy się przy Mortuusie i jego świetnych wokalach na "Rom 5:12". Wykonał kawał doskonałej roboty.

Teraz wreszcie w pełni się pokazał. Trzeba pamiętać, że dołączył do zespołu właściwie na dwa miesiące przed nagraniami "Plague Angel". Wówczas 90 procent muzyki było już napisane.

Teraz był częścią zespołu od samego początku komponowania utworów na nową płytę. Miał swój udział w tym procesie, no i znacznie więcej czasu na opracowanie własnych aranżacji wokalu i tego typu rzeczy.

Lubię w nim to, że używa swojego głosu jak instrumentu, a nie tak jak to robią typowi wokaliści. Jest częścią całości, a nie tylko człowiekiem, który wykrzykuje teksty. Wkłada niesamowitą energię w każde słowo, które staje się ogromną siłą. A prócz tego, cały czas stara się rozwijać swoje umiejętności.

Pewnym novum, choć nie do końca są na "Rom 5:12" goście, których zaprosiliście do udziału w sesji nagraniowej.

Chcieliśmy po prostu zrobić coś innego i pozwolić innym muzykom przemówić w imieniu zespołu. "Rom 5:12" to już nasz dziesiąty album i pomyśleliśmy, że warto, by z tej okazji zaprosić naszego starego wokalistę Joakima [Göthberga, śpiewał na drugiej i trzeciej płycie, a wcześniej grał na perkusji, aktualnie w Dimension Zero - przyp. red.].

Chcieliśmy, żeby wrócił do nas na te kilka chwil. Zresztą mieszka dwie przecznice ode mnie, także nie było z tym większego kłopotu. Był tym pomysłem zachwycony. A dla mnie osobiście było to coś magicznego - zobaczyć nowego i starego wokalistę śpiewających razem w jednym utworze.

A jak to było z Alanem "Nemtheanga" Averillem z irlandzkiego Primordial?

Lubię sposób w jaki używa swojego głosu. Bo choć śpiewa czystym wokalem, jego głos wciąż ma w sobie tę niesamowitą surowość. Jego wokale brzmią naprawdę bardzo naturalnie i autentycznie. To jedna z tych osób na scenie, do których mam ogromny szacunek.

Jego przylot do studia i zaśpiewanie w "Accuser / Opposer", udział w nagraniach były dla mnie zaszczytem. Zapraszanie gości jest w porządku, ale raczej raz na jakiś czas, i to tych, których sam podziwiasz. Wtedy to ma większy sens i siłę oddziaływania.

No i mamy tu jeszcze dwóch innych ludzi.

Tak, ale trudno ich wprost nazwać gośćmi. Utwór "1651" zrobiliśmy wspólnie z industrialną grupą Arditi [tworzoną przez H. Mollera z Puissance i M. Bjorkmana - przyp. red.]. Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem muzyki industrialnej i tego rodzaju grania. Zresztą to też są wszystko moim dobrzy kumple.

Dlaczego właśnie "List do Rzymian 5,12" ("Rom 5:12") z Nowego Testamentu? W wersie tym mowa o grzechu, a w zasadzie o śmierci, jako jego następstwie. To motyw tej płyty?

Tak, ogólnym tematem tego albumu jest właśnie śmierć. Szczególnie postrzeganie jej przez ludzi w okresie baroku, bo to właśnie w tej epoce powróciły schematy myślenia ze średniowiecza [powrót Inkwizycji, palenia heretyków, indeksy zakazanych ksiąg etc. - przyp. red.]. Zadaniem tego albumu jest wprowadzenie cię w stan umysłu z tamtych dni.

Kiedy można się was spodziewać w Polsce?

Na wrześniowej trasie po Europie planujemy zagrać u was co najmniej cztery koncerty. Bądźcie gotowi!

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: muzyka | nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy