Reklama

Jimmy Page (Led Zeppelin): Podróż w przeszłość (wywiad)

Tylko na stronach INTERIA.PL możecie sprawdzić wywiad, którego Jimmy Page udzielił z okazji specjalnych reedycji pierwszych trzech płyt Led Zeppelin. Zremasterowane wersje z dodatkowymi utworami ukazały się na początku czerwca.

Z legendarnym gitarzystą legendarnej grupy rockowej rozmawiał Piotr Metz.

Gratuluję ci honorowego doktoratu Berklee College Of Music. Spodziewałeś się czegoś takiego w 1968 roku?

- Nie spodziewałem się. Ani w 1978, 1988, 1998 lub kiedykolwiek indziej. Będąc w Berklee odczuwałem wielką pokorę. Tam jest taka masa muzyków i ludzi kochających muzykę. Może nie wszyscy są fanami Led Zeppelin, lecz wszyscy myślą podobnie. W Berklee mają nawet klasę poświęconą Jimmy'emu Page'owi i nauczyciela, który rozbiera na czynniki pierwsze struktury harmoniczne i orkiestracje mojego autorstwa.

Reklama

- Podczas uroczystości zdałem sobie sprawę, jak wiele znaczy dla ludzi muzyka, którą napisałem przez te wszystkie lata, także, gdy byłem muzykiem sesyjnym w studiu, potem z The Yardbirds, Led Zeppelin, The Firm z Paulem Rodgersem. Wykonałem tam numer tego ostatniego zespołu, "Satisfaction Guaranteed", w trakcie ceremonii ku czci nagradzanych przez uczelnię. Trudno mieć więcej szczęścia niż wtedy, gdy robisz coś, w czym jesteś najlepszy, a do tego sprawiasz, że ludzie są szczęśliwi.

Jeśli chodzi o reedycje Led Zeppelin - do jakiego stopnia miałeś świadomość, ile muzyki znajduje się w twoich archiwach? Czy to była tylko kwestia odświeżenia pamięci, czy też musiałeś w tym wszystkim dokładnie pogrzebać?

- Prawdę mówiąc, zdawałem sobie sprawę, i miałem dokładnie w pamięci, co znajduje się w moich archiwach. Chodzi mi o moje prywatne zbiory, które w tym przypadku były najważniejsze. Wszystko było w pudełkach, które miały naklejki z informacjami o zawartości. Niektóre z pudełek się porozpadały i musiałem od nowa całość dokładnie opisać. Ale dzięki temu zabiegowi, na końcu przyszła wielka nagroda w postaci muzyki, którą mogłem udostępnić ludziom. Są to skarby. Prawdziwe muzyczne skarby.

To są przede wszystkim alternatywne wersje piosenek.

- Wersje alternatywne, podstawowe. Zebrane wszystkie wersje alternatywne, inne miksy z ostatnich etapów powstawania piosenek oraz wcześniejsze, w których słychać, jak eksperymentowaliśmy. Ogólnie, wiele się działo przed laty w studiu. Poza tym każdy album, przepraszam, każdy utwór na płycie, ma swojego audio towarzysza.

Piosenki Led Zeppelin są silnie zakorzenione w pamięci ludzi.

- To prawda.

Ciężko coś takiego przebić.

- Nie staram się tego robić. Kiedy spojrzy się na to wydawnictwo i zda sobie sprawę, ile pracy trzeba było w te piosenki włożyć, w mastery, w album studyjny, we wszystkie wersje utworów, które mamy, dostrzeże się także część podróży, którą wtedy odbywaliśmy. W zasadzie całą tę podróż. Zrozumie się, o co tak naprawdę wtedy nam chodziło. Na przykład w czasach, kiedy powstawała trzecia płyta Led Zeppelin.

Podczas odsłuchu całości ludzie byli zdumieni, słysząc alternatywne wersje piosenek.

- To prawda. Celowo przygotowałem coś takiego, co miało sprawiać, że ludzie będą zdumieni albo poczują się w pewnym sensie zaniepokojeni. Nawet teraz, po tylu dekadach. Kiedy posłuchają na przykład "Keys To The Highway", gwarantuję, że będą wtedy czuć się niespokojnie, bo to taki nawiedzony numer. Wyjątkowy. Ale na pewno zasługujący na to, aby go wydać. Dla tych, którzy nie są z muzyką Led Zeppelin od lat, słuchali jej od czasu do czasu, może ten zestaw płyt nie będzie miał aż tak wielkiego znaczenia. Jednakże będzie miał dla tych, którzy wsłuchiwali się w Led Zeppelin, wiedzieli, o co nam chodziło. Oni zrozumieją, co trzeba było zrobić i ile, aby ostatecznie powstała płyta. Z myślą o takich osobach przygotowałem reedycje. Oni będą mieli dzięki nim wiele przyjemności.

Pierwszy album nagrano w niezwykle krótkim czasie...

- Około 30 godzin. Ktoś mi powiedział, że chyba mam na myśli dni. Ale nie, nagraliśmy ją dosłownie w mniej więcej 30 godzin.

Czyli w zasadzie zespół zagrał na żywo w studiu i to zostało zapisane na taśmie. Sami płaciliście za nagrania. W nowoczesnych studiach nie za bardzo dałoby się coś takiego zrobić.

- Nieprawdaż? Wiem, że to poważna deklaracja. Na pierwszej płycie jest tyle kontrastujących ze sobą nastrojów. Są partie grane na klawiszach, jest gitara akustyczna, jest mocna gitara elektryczna grająca riffy. Wiele niezwykłych rzeczy na tamte czasy. Bardzo radykalna płyta. Ten album był naprawdę wyraźnym powiedzeniem czegoś wyjątkowego. Został nagrany szybko, bardzo efektywnie. Bardzo uważnie prowadziłem wtedy zespół. Zagraliśmy kilka koncertów w Skandynawii, potem parę w Anglii, a później weszliśmy do studia, bo akurat było dostępne. I łącznie nagranie płyty zajęło nam 30 godzin. Później oczywiście były miksy i cała reszta.

Dla części amerykańskich krytyków pierwsza płyta okazała się zbyt radykalna.

- Prawda. To jest naprawdę niezłe, że nie zrozumieli, o co nam chodziło. W tamtych czasach recenzje w "Rolling Stone", a nawet relacje z naszych koncertów, były naprawdę niedobre i strasznie cięte. I bardzo niedokładne, jeśli mogę dodać. Za to ludzie, którzy słuchali naszej muzyki, nie mogli się doczekać kolejnej płyty. Przychodziło ich na koncerty coraz więcej, więcej i więcej. Zadziałało prawo popytu i podaży. Liczba tych, którzy chcieli zobaczyć Led Zeppelin na koncercie, była stopniowo coraz większa. I o to chodziło.

Przejdźmy do drugiej płyty. Dzięki presji, mającej różne powody, nagraliście ją między koncertami. W różnych studiach, nie wszystkie były dobre, ale znowu udało wam się stworzyć coś wyjątkowego.

- Jeśli mam być całkowicie szczery, wszystkie studia, w których zespół faktycznie zagrał, zostały bardzo dokładnie wybrane i były dobre. Może za wyjątkiem jednego, które było dość prymitywne, nie mieli w nim odpowiednich słuchawek i Robert nie za bardzo mógł zrobić dogrywki (śmiech).

- Początkiem sesji były piosenki "Whole Lotta Love" oraz "What Is And What Should Never Be". Najpierw wszystko szło nam wolno. Na dysku dodatkowym jest numer "La La" pokazujący to. Nagle wszystko zaczęło wychodzić. Była to druga płyta, a te piosenki są pierwszymi jej ambasadorkami. Słyszysz, w jak radykalnym kierunku poszliśmy w porównaniu z pierwszym albumem. Wiedzieliśmy, że ta płyta będzie wspaniała, dużo wspanialsza niż debiut. Oczywiście, nie mieliśmy pojęcia, jaki sukces osiągnie, lecz wiedzieliśmy, że będzie wspaniała.

Trzecia płyta. Wreszcie właściwe warunki do pracy, sesja na brytyjskiej prowincji. Z całą pewnością miejsce odcisnęło swoje piętno na klimacie i brzmieniu albumu. Niektórzy zdają się jednak nie doceniać jego akustycznych walorów.

- O domku Bron-Yr-Aur trzeba powiedzieć, pamiętając, że ludzie mówią, iż powstały tam przeróżne rzeczy, że napisane tam przez nas, niemal skończone piosenki, z tekstami, ze wprowadzonymi zmianami, były jakby pierwotnymi wersjami. Czasami były to na przykład fragmenty, gdy ja i Robert pogrywamy sobie na gitarze, próbując coś tam stworzyć. Panowała tam swego rodzaju komuna. Reszta zespołu nie chciała tam przebywać, bo warunki były zbyt prymitywne (śmiech). Można powiedzieć, że zacząłem nagrywanie trzeciego albumu od "Immigrant Song". Graliśmy próby u mnie w domu, ponieważ Robert i John Bonham mieszkali wtedy w okręgu Midlands, czyli daleko od miejsc, w których powstawały dwie pierwsze płyty. A u mnie było miejsce na to, aby grać próby, a Robert mógł pisać teksty. "Friends" i "Immigrant Song" były pierwszymi kompozycjami na trzeci album. Stopniowo zaczął on nabierać kształtów. Gdy teraz to sobie przypominam, na każdej płycie miałem dwie główne piosenki, od których wszystko się zaczynało, a potem czekałem na to, co wniosą pozostali członkowie zespołu.

Współczesna technologia remasteringu polega głównie na tym, aby oddać możliwie najlepiej brzmienie oryginału. Czy to będzie mp3, czy jakiś format wysokiej rozdzielczości?

- Tak. Zgadzam się z tym. Kiedyś biznes muzyczny był tak naprawdę jedynym medium. Jeśli weźmiesz pod uwagę filmy na wideo, z czasem one bardzo zyskiwały na znaczeniu. Porównaj to z projekcjami w kinie, zaś później zastanów się nad jakością muzyki z płyt winylowych i jak bardzo obniżyła się ona na CD, a następnie na mp3. Są alternatywy, a ja nie zamierzam nikogo atakować za to, że woli słuchać muzyki z mp3. Wiem jednak, że muzyka Led Zeppelin traci w takim formacie. Wielu rzeczy się nie usłyszy. Jej jakość jest niezauważalna. Jeżeli masz dobry słuch i szczęście, może doświadczysz jednej czwartej jej wartości, części tych wszystkich subtelności.

- Proces remasteringu dla wszystkich istniejących obecnie formatów, przygotowywany jest na podstawie wysokiej rozdzielczości danych, które już są zawarte w specjalnych komputerowych programach i czekają na to, do czego będą wykorzystane. Ale istnieje rozsądny sposób korzystania z tego dobrodziejstwa. Przedsięwzięcie, którego się podjąłem, było dobrą okazją do zaprezentowania tego materiału w szerokim kontekście, do pokazania tego, jak pracowali Led Zeppelin.

Czy to już ostatni rozdział, jeśli chodzi o dorobek Led Zeppelin? Co masz w planach?

- Już trzy lata pracuję nad projektem pod nazwą Led Zeppelin. Obejmującym między innymi "Celebration Day". Moi koledzy z zespołu angażują się to w jeden, to w drugi projekt. Co będzie moim kolejnym projektem? Wszyscy oczekują ode mnie koncertów. Miejmy nadzieję, i trzymajcie za to kciuki, w następnym roku będę występował na żywo. Liczę na to, że przyjdziecie mnie zobaczyć (śmiech).

Warner Music Poland
Dowiedz się więcej na temat: Jimmy Page | Led Zeppelin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy