Reklama

"Jesteśmy wierni sobie"

Big Day to jedno z najważniejszych odkryć polskiej sceny muzycznej początku lat 90. Grupa rozpoczęła działalność w 1992 roku w Olsztynie i jako jedna z nielicznych przetrwała ciężkie czasy na zmieniającym się polskim rynku muzyczny. Przy okazji występu zespołu w Szczecinie w ramach tegorocznej Inwazji Mocy radia RMF FM z Anią Zalewską, wokalistką oraz Marcinem Ciurapińskim, basistą i autorem tekstów Big Day rozmawiał Konrad Sikora.

Od wydania waszej ostatniej płyty minęło trochę czasu, co porabialiście?

MC: Ostatnia płyta - „Bardzo długa noc” - ukazała się w listopadzie zeszłego roku nakładem niezależnej wytwórni. Od tamtego momentu przygotowywaliśmy się do tego plenerowego sezonu koncertowego, który trwa w Polsce mniej więcej od marca do września. Cały czas jesteśmy w rozjazdach i wakacje spędzamy raczej pracując. Mamy naprawdę dużo grania.

Czyli na razie nie myślicie o nowym albumie?

AZ: Na razie mamy chwilę spokoju na różne przemyślenia. Przygotowujemy się na pewno do nagrania następnej płyty, ale w związku z koncertami są to na razie malutkie kroczki. Nie spieszy nam się, bo nie działamy pod żadną presją terminów. Myślimy o tym, ale bez stresu. Wstępny plan zakłada, że do studia wejdziemy w październiku i nagramy od razu cały album. Pod warunkiem jednak, że będziemy odpowiednio zadowoleni z tego, co skomponujemy.

Reklama

Jak wygląda w takim razie wygląda u was proces komponowania?

AZ: Różnie. Przede wszystkim ważne jest to, że wszyscy się w niego angażujemy. Nie jest tak, że spoczywa to na barkach jednej osoby. Poza tekstami oczywiście, bo tutaj wyłączność ma Marcin. Zazwyczaj powstaje najpierw muzyka, a dopiero potem tekst. Spotykamy się na próbach, bierzemy jakieś pomysły, które rozwijamy lub odrzucamy. Jeżeli któryś rozwija się dobrze, po naszej myśli, to zazwyczaj powstaje piosenka. Dochodzi konkretna melodia, a Marcin okrasza wszystko tekstem. W ogólnym zarysie tak to właśnie wygląda.

Co myślicie o imprezach typu Inwazja Mocy?

MC: Takich imprez jest coraz więcej i cieszymy się, że możemy w niej brać udział. Jest to na pewno duże wydarzenie w skali kraju. Wakacje w Polsce stoją pod znakiem takich plenerowych koncertów. Wytworzyła się moda na takie rzeczy zarówno pośród artystów, jak i samych widzów.

Wstępne szacunki mówiły, że może się tu zjawić nawet 200 tysięcy ludzi. Jak to jest grać przed tak dużą widownią?

AZ: No, na pewno tyle ludzi nie było na naszym koncercie, bo graliśmy jako pierwsi. Ale wiele razy mieliśmy już okazję grać przed tak dużą publicznością i jest to naprawdę piorunujące uczucie. Od ludzi bije wtedy potworna siła, chwilami jest to czasami nawet przerażające i paraliżujące. Dobrze, że tylko czasami.

Czy macie jakieś marzenia na temat tego, z kim chcielibyście wystąpić na jednej scenie?

AZ: Znalazłoby się dużo takich kapel. Może nie pasujemy trochę klimatem, ale ja chętnie zagrałabym z Morcheebą, z Cocteau Twins. Nie mogę sobie odżałować tego, że przepuściłam ich koncert w Polsce.

MC: Ja natomiast z chęcią zagrałbym przed Oasis.

Ludzie coraz częściej informacji o zespołach szukają w Internecie. Czy może być to spowodowane słabą kondycją prasy muzycznej?

AZ: To może być tego efekt. W Polsce w pewnym momencie zrobiło się tej prasy zbyt dużo. Pojawiła się taka ilość tytułów, że ludzie się pogubili, nie wiedzieli, do czego sięgnąć. Z resztą o muzyce pisze się wszędzie. Jeśli ktoś znajdzie o nas parę linijek w gazetach dla gospodyń domowych to mu to wystarcza. Nie potrzebuje sięgnąć np. do „Tylko Rocka”. Żadna pozycja z tych wielu gazet, które mamy nie może osiągnąć statusu pisma kultowego. Młodzież, która spędza przy komputerach pół swojego życia na pewno woli tę formę otrzymywania informacji od kupowania gazet w kiosku.

MC: Zaletą gazet jest to, że lepiej się je czyta. W Internecie trzeba czekać aż cos się załaduje, to trochę trwa i do tego źle się czyta z monitora. Dlatego ja, nawet jeśli szukam czegoś w Internecie, to później to drukuję.

Co sądzicie o sytuacji na polskim rynku muzycznym?

AZ: Polski rynek upadł. Totalna tragedia. Mamy to szczęście, że zaistnieliśmy na początku lat 90. i mamy szczęście, że dalej istniejemy. Z żalem stwierdzamy, że na polskim rynku dzieje się coś niedobrego. Przez te wszystkie lata obserwowaliśmy to i czasami trudno nam się nadziwić, że tak wszystko się pozmieniało. Przyczyn jest wiele. Zalewa nas swymi towarami Zachód. Wszelkie media zachodnie promują swoich wykonawców i jest to jak najbardziej zrozumiałe. Polacy nie mają kapitału, aby się przez to wszystko przebić i nie będą miały, bo polskie firmy fonograficzne sprzedały się zachodnim koncernom. Niezależne wytwórnie nie są w stanie zgromadzić takiego kapitału na promocję polskiego artysty. Wielkie koncerny mogą wiec spokojnie dyktować swoje warunki.

A Fryderyki?

MC: To bardzo ciężka sprawa. Wielu artystów wciąż powtarza, że to wielka zmowa tych koncernów i tego typu rzeczy. Nie wiemy jednak jak jest naprawdę.

AZ: Takie nagrody są potrzebne branży muzycznej. Na całym świecie takie nagrody się przecież przyznaje. I dodatkowo jest to potrzebne publiczności. Odnoszę jednak wrażenie, że publiczności nieuświadomionej po prostu. Ludzie ślepo łykają to, co im się podaje w gazetach, radiu i telewizji, nie zastanawiając się nad tym, czy to jest prawdziwe, nie mówiąc już o walorach artystycznych. I to jest najbardziej przykre.

Czy pojawienie się polskiej odmiany MTV i VIVY to według was szansa dla polskich artystów na zaistnienie na Zachodzie?

MC: Ja myślę, że zachodni widz nie będzie tego w ogóle oglądał. To jest wszystko przygotowane na potrzeby naszego rynku.

AZ: Tak, to dla nich jest egzotyczny rynek i stawianie na naszą własną jakość może w jakiś sposób przyciągnąć tych zachodnich widzów. Nie przyciągnie ich kopiowanie zachodnich artystów. Jeżeli ma się to stać, to tak czy inaczej nie stanie się szybko. Parę polskich kapel już próbowało i nie odniosły żadnego spektakularnego sukcesu. Zresztą ja nie jestem za takimi sukcesami. Teraz odniesienie go jest niezmiernie trudne. Na Zachodzie jest tylu wykonawców, że nie potrzebują konkurencji.

Czy po tych ośmiu latach na scenie uważacie, że kiedyś było łatwiej się przebić niż teraz?

AZ: Szanse są podobne, tyle, że my mieliśmy szczęście. Ja w ten sposób patrzę na tę sprawę. Wtedy była taka lekka stagnacja na polskim rynku i nagle te wszystkie kapele, które się pojawiły i ruszyły do przodu, miały ciut większe szanse niż dziś. Jednak nadal będę twierdzić, że jest to raczej kwestia szczęścia, kwestia znalezienia się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i spotkania odpowiednich ludzi. To jest gwarancja sukcesu. To tak jak ze wszystkim - czasami się udaje, czasami nie. Nawet jeśli nie wyjdzie za pierwszym razem, nie należy się załamywać. Należy próbować do skutku.

MC: My mieliśmy dużo szczęścia, ale dodatkowo zaprezentowaliśmy nową jakość na polskim rynku. Nasza muzyka spodobała się ludziom. Gdybyśmy wtedy grali to co inni, w tym zalewie grunge’u moglibyśmy zginąć. Mamy swoją jakość, której trzymamy się od tylu lat. Jesteśmy wierni sobie i dobrze się czujemy. Mamy nadzieję, że jeszcze trochę razem pogramy.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Niewierni | szczęście
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy