Reklama

"Jesteśmy szczerzy w tym co robimy"

U2 to legenda muzyki rockowej końca XX wieku. Zespół cieszy się ogromną popularnością już od połowy lat 80., a w ostatniej dekadzie stał się prawdziwą megagwiazdą. Co niezwykłe, wokalista Bono, gitarzysta The Edge, basista Adam Clayton i perkusista Larry Mullen Jr. znają się jeszcze z czasów szkolnych i wspólnie grają już ponad 20 lat. Ich najnowszy album “All That You Can’t Leave Behind” okazał się sporą niespodzianką dla fanów U2, dlatego postanowiliśmy dowiedzieć się od muzyków grupy, jak nagrywali najnowszą płytę, skąd wzięło się jej brzmienie, dlaczego znów nagrywali z Brianem Eno i czy naprawdę łączy ich przyjaźń.

Czy wasz nowy album “All That You Can’t Leave Behind” mówi o miłości, pożądaniu, kryzysie wiary, a więc tematach charakterystycznych dla U2?

Tak. Ciągle śpiewamy o tym samym. Trzeba jednak umieć ludzi zachęcić, aby po raz kolejny zechcieli słuchać o tym samym. W przypadku „Achtung Baby” pozowaliśmy do zdjęć tylko w okularach, odsłoniliśmy nasze torsy – w ten sposób odciągaliśmy uwagę od rozdartych serc, o których śpiewaliśmy. Przy tej płycie zrezygnowaliśmy z tego typu zabiegów. Pozwoliliśmy sobie na powiedzenie wszystkiego wprost.

Reklama

W porównaniu z poprzednimi trzema albumami wygląda na to, że nieco obdarliście się z brzmienia, czyniąc je bardziej surowym. Bas, gitara, perkusja – czterech facetów w studio, bez żadnej technologicznej machinerii. Dlaczego tak się stało?

To dziwne, ale przez ostatnie lata nie nagraliśmy albumu, w którym najważniejsze byłyby piosenki. Do studia zawsze sprowadzał nas jakiś pomysł, ogólna idea całości. Na płycie „Pop” znalazło się parę fajnych piosenek, ale ogólnie mówiąc to z powodu braku czasu nie skończyliśmy tej płyty tak jak trzeba było. „Please” to jeden z najlepszych utworów, jakie kiedykolwiek nagraliśmy. Na tamtym albumie piosenki nie znajdowały się na pierwszym planie, były tłem dla całości. Tym razem jest na odwrót. Nie ma jednej koncepcji, ale jest 11 wspaniałych utworów – 11 powodów, aby odejść z domu.

“Beautiful Day” to opowieść o kimś, kto stracił wszystko, ale jest bardzo szczęśliwy. Czy znacie kogoś takiego naprawdę?

Bono: Pisałem o różnych rzeczach, które przeżyłem, zdarzyło się także, iż napisałem tekst na postawie przeżyć jednej konkretnej osoby. Straciła wszystko, upadła na samo dno i nagle bez żadnych nacisków wynikających ze stałych związków, bez ciężaru szarej codzienności, okazało się, że dopiero wtedy ta osoba była szczęśliwa. Myślę, że to może być prawda. Wolność leży w świadomości tego, iż tak naprawdę potrzebujemy znacznie mniej niż nam się wydaje.

Kiedy pracujecie w studiu, wytwarza się tam specyficzna atmosfera. Czy kiedy nagracie już materiał, zdarza wam się odczuwać, że to już koniec?

Bono: Ja w ogóle nie lubię być w studio, duszę się tam, wolę śpiewać na koncertach.

Larry: Kiedy przez rok albo półtora, pracujesz prawie codziennie nad swym dziełem i kiedy w końcu po wielu miesiącach słuchasz gotowego, zmiksowanego materiału, masz świadomość, że zrobiłeś wszystko jak najlepiej się dało. Kiedy skończymy nagrywanie, towarzyszy nam uczucie ulgi i nadzieja, że będzie nam dane jeszcze raz kiedyś to zrobić i nagrać kolejną płytę. Smutno jest nam dlatego, że po nagraniu czekają na nas koncerty, spotkania z dziennikarzami i opowiadanie tysiąc razy o tym albumie, aż w końcu straci on swoją magiczną moc. Zdecydowanie wolę pracować w studiu, tam jest lepsza atmosfera.

Czy to, że przetrwaliście razem tyle lat, to zasługa faktu, że jesteście przyjaciółmi?

A kto powiedział, że nimi jesteśmy? Wymieniamy się naszymi funkcjami w zespole, ciągle ze sobą przebywamy i w sumie nikomu nie zależy na tym, aby kogoś drugiego pognębić. Wspieramy się nawzajem jak możemy i jeśli to właśnie jest przyjaźń, to rzeczywiście jesteśmy przyjaciółmi.

Czy w trakcie nagrywania "All That You Can’t Leave Behind" zmienił się w jakoś wasz sposób pracy? Bono miał gotowe wszystkie teksty przed wejściem do studia, czy to jakoś wyznaczyło kierunek pracy?

To, że Bono ma napisane teksty, nie oznacza wcale, że w końcu trafią one na płytę. U2 zazwyczaj zawsze pracują tak samo. Najpierw mamy luźne muzyczne pomysły, które z czasem przekształcają się w konkretne formy. Jeśli wyczujemy, że będzie z tego coś wyjątkowego, to pracujemy nad tym nadal. Bono dopisuje wtedy swoje teksty tak, aby wszystko się komponowało. Szczerze mówiąc chyba tylko ze dwa razy w naszej karierze zdarzyło się tak, że tekst był gotowy i my tylko układaliśmy do niego muzykę. Nie jesteśmy w tym dobrzy i dlatego tak nie pracujemy. Potrzebujemy możliwości pracy bez żadnych ograniczeń. Najlepszy sposób pisania jeszcze czeka na to, aby go odkryć. Bono był nieco niezadowolony z tego, że musi robić wszystko od nowa. To była taka sytuacja, jak gdyby dzieciak poświęcił cały dzień na odrabianie lekcji i bardzo się starał, a gdy przyszedł na drugi dzień do szkoły, to nikogo to nie obchodziło, nikt nawet na to nie spojrzał. O ile dobrze pamiętam, to w przypadku tekstu do „Kite” były aż trzy różne jego wersje, co chwilę coś się zmieniało. Bono miał komfort i mógł przyjrzeć się swojej pracy z dystansu i poprawić to, co należało poprawić. To, że potrafimy sami na spokojnie ocenić nasze starania, jest jedną z najwspanialszych rzeczy w tym zespole. Często jest tak, że grupy mają duży budżet, dużo czasu, a mimo wszystko nic nie chce im wychodzić. Im dłużej pracujemy, tym lepiej nam wszystko wychodzi, ale nie mamy zamiaru udowadniać tej teorii.

Co w takim razie robicie , aby zachować świeżość i nie stać się parodią zespołu?

Urozmaicamy sobie życie jak możemy. W przypadku każdej poprzedniej płyty mieliśmy jakiś plan, koncept. Tym razem pomysłem na płytę był brak tego pomysłu. Należało po prostu wejść do studia i zagrać swoje.

W latach 90. mieliście dużo różnych pomysłów...

To były wspaniałe idee. Nasza megalomania rozpoczęła się bardzo wcześnie. Później rósł nam nos, uszy i reszta ciała – pojawiła się idea Pop-Martu i zabawa Andym Warholem. Pomyśleliśmy sobie, co on by zrobił, gdyby zamiast pędzla dać mu kilku DJ-ów. Teraz jednak trochę spoważnieliśmy. Doszliśmy do wniosku, że rok 2000 to nie pora na wymyślne okulary i wygłupy. trzeba zacząć być poważnym. Nadszedł czas, aby mówić sobie prawdę. Te piosenki niosą ze sobą prawdę, mówią przecież o naszych życiowych doświadczeniach. Naszym celem jest teraz stanie się jak najbardziej szczerymi w tym, co robimy. Nie chcę, aby uznawano nas za hipokrytów. Wtedy chcieliśmy powiedzieć, czym dla nas były lata 90.

Dlaczego zaprosiliście do współpracy Briana Eno?

W przeszłości udało mu się znaleźć w U2 rzeczy, których myśmy nie zauważali. Chcieliśmy, aby wydobył to z nas jeszcze raz. Pracując z Brianem zawsze masz poczucie, że robisz krok do przodu. Jego zaangażowanie jest dla nas ważne. Jesteśmy szczerzy w rozmowach ze sobą i kiedy on nie czuje się gotowy na to, aby z nami pracować, powie nam to i odłożymy sprawę na później. Przy tym albumie od razu wyraził chęć współpracy. Potrzebował tylko paru minut, aby usłyszeć, jak gramy razem w studio.

Podobno chciał nagrać płytę w dwa lub trzy tygodnie. Jest to w ogóle możliwe?

Oczywiście, że można to zrobić, ale to nie będzie płyta, tylko kupa gówna. Można płytę nagrać w sumie w godzinę, ale nie o to chodzi. Ważny jest klimat, czy masz w danej chwili chęć cokolwiek robić. Aby nagrać album, musisz być w firmie i skupiony. To jest ciężka praca. Jeśli nie jesteś gotowy, aby podjąć to wyzwanie, to lepiej daj sobie spokój, nie masz szans na to, aby nagrać dobrą płytę. Być może w przypadku innych artystów trzy tygodnie pracy są wystarczające. My jesteśmy na to zbyt ambitni. Nie podpiszemy się pod czymś, jeśli nie będziemy do tego całkowicie przekonani.

Co was bardziej stresuje – nagrywanie płyt, czy wychodzenie na scenę?

To są dwie zupełnie odmienne rzeczy. Jeśli jedziesz na trasę, bo wiesz, że masz repertuar złożony z samych przebojów i świetnych piosenek, to nie ma się czym stresować. Tak samo jest w przypadku albumu. Jeśli podchodzisz do tego jak do zabawy, możesz być przekonany, że ci się uda. Jeśli natomiast robisz to dla pieniędzy, albo dlatego, że ci każą, to wtedy możesz być pewien stresu. Nie ma na to wszystko recepty. Wszystko zależy od twojego podejścia.

Mówicie, że przy tym albumie koncepcją był brak koncepcji. Jak będzie w przyszłości, musicie teraz coś wymyślić.

Boże, nie wiemy co będzie później. W przypadku tej płyty chcemy koncertować w mniejszych salach i najlepiej jeśli są zadaszone, czyli raczej odpadają stadiony. To już mamy za sobą i nie chcemy się powtarzać, choć może się okazać, że mimo wszystko tak się skończy. Trasy ZooTV i PopMart były wspaniałe, ale na razie mamy tego dość. Kto wie, może za dwa lub trzy lata wróci nam chęć do robienia takich wielkich show. Czasami mamy uczucie, jakby „All That You Can’t Leave Behind” była naszą pierwszą płytą.

Czy wasze dokonania z lat 80. i 90. spowodowały, że nabraliście do siebie większego respektu. Czy to jest to, co chcecie nadal robić, być muzykami do końca życia?

To wszystko nie jest takie proste. Muzyka to nie tylko studio i cztery instrumenty. Jest w tym jakieś wyzwanie, które bez przerwy trzeba podejmować. Nie chcemy nagrywać płyt, przy których ludzie nie będą w ogóle myśleć, wykładać wszystkiego na stół. Tak nie było przy tej płycie i na pewno nie będzie przy następnych.

Czy U2 mogłoby się pozbierać po rozpadzie, albo odejściu któregoś za członków?

My się rozpadamy po każdej płycie. Po jakimś czasie znów się schodzimy, aby nagrać następną. Tak my to widzimy. Jeśli któryś z nas by odszedł, byłoby bardzo ciężko. Nie sądzę, aby ktokolwiek z nas mógł tworzyć solo. Jesteśmy U2 i tak już zostanie.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: przyjaźń | teksty | piosenki | studia | studio | Bono | U2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy