Jędrzej "Kodym" Kodymowski: Zawsze byłem kontrowersyjny

Jędrzej "Kodym" Kodymowski w 2012 roku /RAFAL KUDYBA /Reporter

Dekadę temu w zaczepnym singlu "Aktor traktor” Apteka obrazowo - także dzięki teledyskowi Yacha Paszkiewicza - zestawiła telewizję z ociekającą ekskrementami ubikacją. Minęło zaledwie kilka lat, a Jędrzej Kodymowski - spiritus movens trójmiejskiej grupy - zaczął pojawiać się w TVP jako multitematyczny ekspert, a w opuszczonej przez sporą część ekipy po wydarzeniach z maja 2020 roku Trójce, jak gdyby nigdy nic, kontynuował autorską audycję "Apteka nocna".

Nie powinno zatem dziwić, że reakcja jak najszerzej pojętego środowiska alternatywnego na ten specyficzny dualizm była jednoznaczna - wylała się fala złości, ale chyba przede wszystkim rozczarowania. Muszę przyznać, że sam też - wciąż podpisując się pod cytatem "powietrze zasmradza policja i władza" - nie byłem entuzjastą takiego jednoznacznego stanięcia po którejś ze stron. 

Sytuacji na pewno nie poprawiał też fakt, że Apteka na rzeczywistość drugiej dekady XXI wieku nie odpowiadała muzycznie. Grupa wydała jedynie winylowo odświeżone reedycje takich klasyków jak "Urojonecałemiasta" czy "Narkotyki", a koncerty w największej mierze opierały się na starym repertuarze. Minęło już jednak sporo lat, a Kodym konsekwentnie obstaje przy swoim. Zamiast bulwersować się, lepiej chyba zadać pytania o powody takiej decyzji i jej ewentualne konsekwencje.

Reklama

Jędrzej nigdy raczej nie skupiał się na tym, żeby być wybitnym retorem. Na pytania odpowiada aż nazbyt zwięźle, a w wypowiedzi często wplata odruchowe "jak to się mówi". W rozmowie z Interią z 2007 roku (pod wiele mówiącym tytułem "Jestem cienki w wywiadach") dość dobitnie pokazał, jak duży dystans ma do medialnej autokreacji. O jego specyficznym podejściu miałem okazję przekonać się podczas dwóch wywiadów, przeprowadzanych już sporo czasu temu.

Pierwszy trwał 10 minut, odbywał się tuż po koncercie i opierał się praktycznie wyłącznie na kodymowych żarcikach, półsłówkach i prowokacjach - najczęściej podawanych naraz. Drugi, całkowicie odmienny, miał miejsce w dzień koncertowej premiery "Od pacyfizmu do ludobójstwa" ("Lubię ten album, każdy płyta to zresztą część życiorysu związana z okresem, w którym była nagrywana. Niezależnie od przedziału czasowego to kawał historii" - tak o tym materiale dziś mówi Jędrzej). Trwał dobrych kilka godzin, przeplatany był jedzeniem pizzy z anchois, odważnymi pociskami celnie skierowanymi w wylewającą się ze stron "Super Expressu" celebrycką "śmietankę" i żartami o ropie sączącej się z palca. 

Kodym nie gryzł się w język, jednak materiał w postprodukcji mocno pocięty został przez ówczesnego menadżera Apteki, nieżyjącego już Michała Gawlicza. Minęła dekada, w międzyczasie zmieniło się wiele - stwierdziłem zatem, że do trzech razy sztuka. Nie interesuje mnie rola adwokata diabła (choć różne diabły wciąż chodzą po ulicy i czekają na naiwnych), ale jeszcze większą niechęć odczuwam do wszelkiego rodzaju cancelowania i naiwnie staram się wierzyć w wolność słowa.

Mając z tyłu głowy wiele znaków zapytania wykręciłem numer Kodyma. "Człowieku, wszystko w porządku, nawet lepiej!" - lider Apteki energetycznie zareagował na początkowe "Jak zdrówko". Zapewnił też, że cały czas żyje w trzeźwości, co bardzo dobrze wpływa na jego samopoczucie. A z racji, że w ostatnich latach medialna aktywność Jędrzeja skupiała się głównie wokół jego działalności w publicznych kanałach, postanowiłem rozmowę (zdecydowanie bliższą luźnej pogawędce niż wywiadowi opartemu na ramach scenariusza) zacząć od tematu muzyki. W końcu Kodymowski zapowiadał premierowy materiał Apteki już dobrych kilka lat temu. Zapewniał także, że znajdzie się tam również trochę multimedialnych atrakcji, jak chociażby możliwość obejrzenia próby z kamery 360 stopni. Czy coś się zmieniło w tej kwestii?

"Nowa płyta jest już w trakcie nagrywania w Studiu Giełda Radia Poznań i wyjdzie w przyszłym roku na czterdziestolecie. Zarys nowych piosenek rzeczywiście mieliśmy już kilka lat temu" - uspokaja Kodym. "Zatytułujemy ją prawdopodobnie 'Się zobaczy' - przynajmniej taka jest robocza wersja. A nasze plany odnośnie wszystkich rzeczy, o których mówiłeś, są jak najbardziej aktualne i chcielibyśmy mieć je na nowej płycie. W tym przypadku trendy, takie jak wydawanie materiału również na kasecie czy winylu, wcale nie są negatywne. Dziś najmniej opłaca się kompakt. Jeżeli chodzi o jednostkowe zyski, patrzę na nie przez pryzmat dawnego handlu wędlinami w delikatesach spożywczych. Na pewnym etapie można pomyśleć o swojej muzyce jak o kiełbasie, choć dla wielu młodych twórców okiełznanie tej prawdy nie zawsze jest oczywiste" - lider Apteki w odpowiedź dotyczącą nowego wydawnictwa wplata typowe dla siebie obrazowe porównanie. Taka kiełbasa z pewnością byłaby dobrym dodatkiem do śmierdzącej buły, z której startuje mucha.

Kontynuując wątek premierowego krążka, Jędrzej nawiązuje też do prozaicznych trudności związanych z wydaniem albumu. Przyznaje, że z biegiem czasu mocno zmienia się podejście do (około)twórczego wysiłku: "Ostatnio zastanawiałem się, ile człowiek musi wypluć flaków, poświęcić energii i wypalić zaangażowania, żeby stworzyć i nagrać płytę. Na początku przygody z muzyką zupełnie się nie zauważa tego nakładu roboty wymaganego do nagrania, wyprodukowania, rozreklamowania i sprzedania albumu".

Perkusista Karol Kropiewski i basista Paweł Szychulski to najdłużej - bo od 6 lat - grająca razem sekcja w całej historii Apteki. Czyżby wreszcie po wielu gatunkowo-geograficznych poszukiwaniach udało się znaleźć skład, który nie wykruszy się po wydaniu kolejnego albumu? "Chciałbym, żeby tak było i wszystko na to wskazuje. Ale życie może przynieść różne scenariusze - niezależnie, czy tego chcemy czy nie" - Kodym realnie, choć nieco enigmatycznie, zerka w przyszłość

Wraca też do tematu nowej płyty, która w założeniu ma być efektem kooperacji już na poziomie kompozycji: "Apteka zawsze nagrywa piosenki w oparciu o swoje spostrzeżenia. W niektórych numerach koledzy są współautorami i staramy się, żeby było jak najwięcej takich utworów". Jędrzej zapewnia też, że "Się zobaczy" nie będzie jedynym premierowym wydawnictwem Apteki w najbliższym czasie: "W tym roku wyjdzie jeszcze płyta live. Mamy zarejestrowanych kilka koncertów w dobrej jakości i jeszcze zobaczymy, czy zdecydujemy się pokazać któryś z występów w całości czy zrobimy składankę z kilku".

Miernikiem dzisiejszego "artystycznego" sukcesu dla wielu są wyświetlenia, łapki i subskrypcje. Patrząc pod tym kątem Apteka wypada dość blado. "Urojonecałemiasta" w remasterze na oficjalnym kanale - 26 tysięcy kliknięć. Dobrze zrealizowany, przekrojowy koncert w Radiu Poznań (udostępniony w listopadzie 2021) - 2,5 tysiąca odsłon. Wywołany na początku "Aktor traktor" - 20 tysięcy przez dekadę, i to na dwóch różnych kanałach. Kodym zauważa jednak w internetowym bogactwie przede wszystkim napędzany grubą kasą przesyt: "Manipulacje, systemy, algorytmy... YouTube robi ludziom wodę z mózgu. Tam jest tyle wszystkiego, że można zwariować.  A jeśli ktoś chce dotrzeć do większej liczby odbiorców, musi zaserwować sobie reklamę. Wszystko za forsę".

W możliwości przebicia się przez ścianę zasięgów z pewnością nie pomogą Kodymowi pewnego rodzaju ostracyzm i niechęć środowisk niesprzyjających obozowi władzy, które mógł poczuć na własnej skórze choćby po firmowaniu swoją twarzą programu ulubieńca Zbigniewa Stonogi, Michała Rachonia. PR-owym strzałem w czarnego adidasa był też występ na głośnym koncercie w Centrum Sztuki Współczesnej w towarzystwie takich tuzów sceny jak Jan Pietrzak czy Wujek Samo Zło

Ale Jędrzej, który bronił tego pierwszego mówiąc w rozmowie z Polskim Radiem o jego "świetnej artystycznej formie" także i w rozmowie z Interią podkreśla, że pojęcie tolerancji często traktowane jest jako wytrych do przepchnięcia swoich racji i zamknięcia ust adwersarzom, a "druga strona" wcale nie jest taka nieskazitelna: "Każdy, kto ma swoje zdanie na jakikolwiek temat - tym bardziej polityczny - musiał tego doświadczyć na własnej skórze. Zwłaszcza, gdy te opinie są niezgodne z głównym nurtem, skanalizowanym wokół utopijnych idée fixe, które są nie do zrealizowania" - przez głos wokalisty Apteki przebija bardziej zniechęcenie niż chęć wywoływania skandali.

Kodymowski, nieco pośrednio, nawiązuje do swojego wieku i nieco ciążącego mu wizerunku buntownika odrzucającego wszelkie świętości, co w kontekście istotnych dla niego wartości wcale nie jest zgodne z prawdą: "Mam już prawie sześćdziesiąt lat i w dłuższej perspektywie wiem, że na podstawie jakichś wypowiedzi łatwo człowiekowi przykleić powszechną łatkę. To samo było z moją skromną osobą. Wychowałem się w takim domu, że zawsze pozytywnie mówiłem o Polsce i patriotyzmie. Uważam, że to kwestie ważne dla naszej wspólnoty. Ale to się strasznie wielu ludziom nie podoba - woleliby raczej, żebym sobie robił sobie z tych tematów jaja. To jakaś, ku*wa, aberracja". Gdy pytam go, czy to kolejna okazja do tego, by budzić kontrowersje, odpowiada w swoim minimalistycznym stylu: "Zawsze byłem kontrowersyjny".

Podkreśla też, że możliwość występu w publicznych mediach to po prostu sympatyczny gest zauważenia przez mainstream, który do tej pory - nawet za rządów dziś uznawanych za znacznie bardziej liberalne - nie spoglądał na frontmana Apteki zbyt przychylnie i nie należy szukać w tym większej głębi: "Jakkolwiek na to nie spojrzeć, przez lata byłem ignorowany i marginalizowany przez media, urzędy czy organizacje pozarządowe zajmujące się kulturą - przekładało się to na niewielką ilość zaproszeń na festiwale i koncerty. Do dzisiaj tak pozostało, więc dla mnie nic się specjalnie zmieniło. Tylko tyle, że od czasu do czasu mogę wypowiedzieć się w telewizji na tematy bieżące - tym bardziej, że nie opowiadam o modnych butach, tylko o sprawach ważnych dla nas wszystkich. To miłe".

Czy Kodym widziałby siebie na antenie medium kojarzonego z innym światopoglądem - jak chociażby TVN? "Nie miałbym z tym żadnego problemu, ale nikt mnie nie zaprosił" - zapewnia. Dobitnie zaznacza też, że nie specjalnie zwraca uwagę na to, czy jest lubiany czy też nie: "Wisi mi to. Zawsze staram się być grzeczny w stosunku do tych, którzy są wobec mnie grzeczni. Jeśli ktoś podchodzi do mnie źle, nie boję się go, a jak w ogóle nie chcę być grzeczny, to nie jestem. Niech sobie, ku*wa piszą. Nigdy mnie specjalnie nie interesowało, co ktoś gada na mój temat. Nigdy nie miałem też klarownej, czystej karty, żeby wszyscy jednoznacznie mogli się pozytywnie wypowiedzieć o mnie. Nie ma ludzi krystalicznych - są tylko tacy, którzy boją się zdecydowanych wypowiedzi i czekają na oficjalną wersję zdarzeń. Ja wypowiadam się tak, jak myślę i koniec" - podsumowuje Kodymowski.

Choć wizerunek Jędrzeja to temat budzący dyskusje, wśród komentarzy pod jego facebookowym profilem znacząco przeważają te pozytywne, jednak czasem trafiają się jakieś złośliwości - choć bardziej w formie żartu niż agresji. Na taką szpileczkę pozwolił sobie Kamil Sipowicz, który pod jednym z wielu zamieszczonych przez Jędrzeja selfików z radia napisał o "spasieniu się na pisowskim chlebie". Żeby było zabawniej, kciuka w górę pod tym wpisem zostawił sam... Kodym: "Lubię Kamila, poznałem go wiele lat temu" - tłumaczy wokalista Apteki, wykorzystując ten wątek jako okazję do kolejnej podróży w czasie: "To były dawne czasy, gdy z Maananem widywaliśmy się jeszcze na koncertach w Berlinie Zachodnim. Widziałem go w różnych sytuacjach, więc wiem, że było to raczej napisane humorystycznie. Kamil mnie zna i dokładnie wie, jak postrzegam świat".

O tym, jak Kodym postrzega świat powinna opowiadać wydana w 2020 roku i napisana przez Tomasza Ladę biografia Apteki "Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym" - pozycja, której z pewnością długo brakowało na rynku. Warto też dodać, że cytatem z "Amfetaminy haszyszu morfiny" Lada promował także swoją najnowszą pozycję - "Zagrani na śmierć". A niezależnie od tego, jak dziś odbierany jest Jędrzej, nikt o zdrowym rozsądku raczej nie zakwestionuje wpływu aptecznego sznytu na polską muzykę. Niestety, trudno pozbyć się wrażenia że książka - choć brawa dla autora za dotarcie do źródeł - czasem jest niedopowiedziana (za mało samego Kodyma z perspektywy Kodyma), momentami przegadana (powracający motyw nieżyjącego perkusisty Macieja Wanata - ważny, ale będący pójściem na łatwiznę) i fanowsko panegiryczna (z zaskakującym odwróceniem perspektywy w ostatnim, króciutkim rozdziale). 

Gdy pytam o "Psychodelicznych kowbojów", Jędrzej chyba po raz pierwszy podczas naszej rozmowy wciela się w dyplomatę: "Tak, wiesz, no... książka została napisana, jak została napisana. No nie wiem, perspektywa nie jest moja, więc ciężko mi się do niej odnosić. Nie chcę tej biografii krytykować ani specjalnie zachwalać, ale ja bym ją napisał inaczej".

Wątek Apteki pojawia się też w niezwykle interesującej "Dzikiej rzeczy" Rafała Księżyka (współprowadzącego "Nocną strefę" w... Programie Drugim Polskiego Radia), przekrojowo pokazującej artystyczno-społeczno-kreatywny potencjał czasów przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Oczywiście w tym barwnym galimatiasie obok Armii, Izraela, Houka czy Praffdaty nie mogło zabraknąć też Kodymowskiego i jego załogi. 

Autor wywiadów-rzek z Robertem Brylewskim, Tymonem Tymańskim czy Tomaszem Stańką - już odnosząc się do współczesności - nie przebierał w słowach. W rozdziale zatytułowanym "Urojony cały rynek" Księżyk pisze, że po komentarzach Jędrzeja odnośnie zdjęcia z trójkowej listy przebojów utworu Kazika "Apteka straciła legitymację do wykonywania »Niezależnych«". Dziennikarz dodał też, że dziś Kodymowski "budzi kontrowersje całkiem innego kalibru, śpiewając piosenki rasistowskie i homofobiczne, a równia pochyła, po której się posuwa, zdaje się nie mieć końca".

Główny zainteresowany jednak bagatelizuje taką interpretację jego osoby, a gdy wprost cytuję Księżyka, wokalista Apteki wybucha głośnym śmiechem: "To zabawne. Wydawałoby się, że Rafał jest inteligentnym człowiekiem z dużą wiedzą, ale mimo tego nie oparł się i uległ tej presji społecznej, która zmusza wszystkich do zachowania odpowiedniej postawy, do czego zobowiązuje ich pracodawca. Odpowiedni światopogląd trzeba reprezentować, bo inna opcja nie wchodzi w rachubę. Z całym szacunkiem, ale Księżyk nie ma statusu wyroczni ostatecznej. Tym bardziej, że »Niezależni« dotyczą wielu aspektów życia, między innymi narkotyków i uzależnienia od nich - mimo, że biorę, to mogę przestać to robić, czego zresztą jestem przykładem". 

I o ile "linia programowa" jest czymś oczywistym - zarówno w hołdujących władzy mediach publicznych, jak i u prywatnych nadawców - to akurat w przypadku Księżyka wydaje mi się, że teza Kodyma jest zdecydowanie nietrafiona, a światopogląd jednego z najciekawszych obecnie kronikarzy polskiej muzyki reprezentuje co najwyżej jego samego. Wystarczy przeczytać którąś z napisanych przez niego książek. 

Jędrzej idzie nawet nieco dalej przyznając, że szufladkowanie zespołów przez pryzmat politycznych sympatii czy antypatii ich członków nie ma zbyt wiele sensu: "Nie uważam, że muzyka może być prawicowa czy lewicowa. Treści może tak, ale nie samo granie. Opamiętajmy się!". Zauważa też wynikającą z niewiedzy łatwość podpisywania się pod konkretnymi hasłami - tak, jak w przypadku Zacka de la Rochy i jego ekipy: "Życie z perspektywy Stanów czy Wysp wygląda inaczej, a doświadczenia narodowe w różnych częściach świata są inne. My żyliśmy w tym raju komunistycznym, więc wciąż możemy spotkać żywych ludzi pamiętający gówno, które nas otaczało. Możemy mieć tę perspektywę i nawiązywać dialog z treściami, które są sprzedawane chociażby przez Rage Against The Machine - w warstwie tekstowej zespół lewicujący, a nawet lewacki. Nikt z tej grupy nie przeżył na swojej skórze wspaniałości realnego socjalizmu. Brak im doświadczenia, ale muzycznie są bezdyskusyjnie zajebiści, a treści umieszczone w ich numerach po prostu genialnie - to integralna całość" - mówi wokalista Apteki, który na - wydawałoby się konserwatywnej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - antenie Trójki prezentuje szerokie spectrum brzmień, niezależnie od ich politycznego zabarwienia lub gatunku. 

W "Aptece nocnej", oprócz wywołanych do tablicy autorów "Evil Empire", obok siebie można usłyszeć niezwykle ciekawe i nieobecne w innych programach zespoły, takie jak choćby Nagrobki, Wędrowcy~Tułacze~ZbiegiViagra Boys, a także klasyki - Kult, Queens of the Stone Age czy Beastie Boys. "Polskie Radio jest w stu procentach nadawcą, w którym mogę prezentować co chcę. Nie ma żadnej blokady znanej z innych mediów; nie miałem do tej pory żadnego problemu ani nawet sytuacji, gdy ktoś mówiłby mi co mogę puszczać, a czego nie" - Jędrzej chwali pracodawcę, podkreślając wolność repertuaru swojej audycji.

Kodym podkreśla, że jego zdaniem warstwa tekstowa nie powinna wpływać na całościowy odbiór twórczości danego wykonawcy: "Takie czy inne treści absolutnie nie deprecjonują zespołu". Nie odmawia sobie też możliwości wyprowadzenia ciosu w "drugą stronę" mediów: "Gdybym miał korzystać z takiego klucza jak Agora, to nie wiem, czy daleko byśmy zajechali. To w pewnym momencie musi się wyeksploatować. Widać, że ściana jest już bardzo blisko". Zauważyć trzeba, że pomimo kojarzenia Jędrzeja z publicznymi mediami, na próżno szukać Apteki wśród beneficjentów rządowej pomocy. Tuż przed pandemią grupa w ramach trasy koncertowej odwiedziła takie niewielkie przecież ośrodki jak Chełmża, Elbląg czy Dąbrowa Górnicza. Oddolne budowanie społeczności odbiorców? Próba, nomen omen, niezależnego odbicia się od układów rządzących rynkiem? 

Kodym przyznaje, że w branży wiele osób wybiera nieuczciwą drogę na skróty: "Najbardziej przykry w tym wszystkim jest fakt, że środowisko muzyczne nie potrafi poradzić sobie z tymi, którzy żerują i kradną. I myślę tu zarówno o piratach, jak i tych pasożytujących na czyimś wyjątkowym darze. Grupa hien na tym bazuje niczym pijawka wysysająca krew z dupy". Jako przykład ofiary takiej sytuacji podaje między innymi Ryszarda Riedla. Pomimo wizerunku, stylu życia i muzyki biegunowo odległych od hipisowskiego świata rodem z "Wehikułu czasu" z wypowiedzi Jędrzeja przebija współczucie i sympatia do byłego wokalisty Dżemu: "Nie tylko Rysiek był wykorzystywany. Znam podobne historie wielu innych twórców - patrząc z perspektywy i dystansu na ich życie można się tylko rozpłakać. Ludzie pozornie udający przyjaciół czasami zachowują się wprost strasznie" - niezbyt optymistycznie mówi lider trójmiejskiej formacji.

Przez wcześniejsze rozmowy z Kodymem przebijało się też jego ironiczne pobłażanie dla reprezentantów sceny metalowej, zwłaszcza tych nakładających nadmierne warstwy makijażu. Gdy jednak poruszam kwestię odwoływania koncertów ze względu na sianie zgorszenia i propagowanie satanizmu, Jędrzej staje w obronie kapel od blastów i trzech szóstek. Oczywiście w swoim stylu: "Daj spokój, to jakaś paranoja... Szatany też mają prawo do grania. W świecie stworzonym przez Boga także powinno być dla nich miejsce. Ale sądzę, że scena metalowa chyba specjalnie nie traci zasięgów przez takie akcje. Wręcz odwrotnie - to dobra strategia wywołująca odwrotny skutek w postaci zwiększenia ilości fanów". Stałą wodą na kodymowy młyn jest też nadużywane pojęcie "artysty". A czy on uważa się za jednego z nich? "Jeżeli miałbym ograniczyć się tylko do definicji słowa 'artysta', to pewnie nim jestem. Ale dziś to pojęcie jest rozszerzone o takie rewiry, w których nie chciałbym funkcjonować. W ogóle nie uprawiam autocenzury i wypowiadam się swobodnie. Nawet przy sprzyjających wiatrach nie mam szerszego dostępu do mediów i jestem poza nawiasem cenzury - czy to tej zwykłej, czy mentalnej, narzucanej przez siebie".

"Na pewno bliżej nam do punkowców niż żołnierzy" - zapewniał Kodym w wywiadzie, który przeprowadzałem z nim dziesięć lat temu. Dla wielu punkowców jednak orbitowanie wokół partii rządzącej skutkuje dyskwalifikacją połączoną z wyśmianiem czy nawet przekreśleniem wcześniejszego dorobku. Boleśnie przekonał się o tym nawet sam dawny enfant terrible muzyki lat siedemdziesiątych, o dekadę starszy od Jędrzeja John Lydon. Gość, który jako Johnny Rotten zaszokował 45 lat temu cały świat śpiewając "God Save The Queen", kilka lat temu sprowokował ponownie - tym razem chwaląc rządy Donalda Trumpa

Kodymowski ten temat podsumowuje krótkim, acz wymownym: "Został skreślony. To po prostu brak słów". Po chwili przechodzi do zaskakującej, dość niecodziennej anegdotki związanej z wokalistą Sex Pistols: "Poznałem Rottena w Jarocinie - przyjechał wtedy na koncert z Public Image Limited i mieliśmy okazję nieco dłużej pogadać. Najbardziej rozbawiło mnie jednak to, że do Polski przywiózł swojego zwierzaka - małego koziołka. W trakcie konferencji prasowej okazało się, że koziołek strzela niesamowitą ilością bobków - jak z automatu z piłkami tenisowymi! Było tego więcej niż ważył (śmiech)". W odpowiedzi na tę historyjkę postanawiam podrążyć. "Zwierzęta są fajniejsi niż ludzie?" - pytam. "Niektórzy tak do tego podchodzą. Ja akurat nie jestem aż tak ortodoksyjny, ludzie czasem też mają jakieś dobre strony" - ze śmiechem konstatuje Kodym dodając, że nie zabiera na trasy swojego ukochanego zwierzaka - kotki Misi, która niespecjalnie lubi podróżować.

Znajdująca się na wydanej w 1995 roku "Mendzie" "Gdynia nocą" była rozedrgana, tajemnicza, nieco niebezpieczna. Nie sposób więc nie spytać o to, jak dziś wyglądają szlaki Kodyma po zmroku. W końcu prowadzenie nocnej audycji musi wiązać się z oglądaniem miasta z nieco innej perspektywy. Dla Jędrzeja jest to kolejna okazja do szerszego spojrzenia na wszelkie zmiany: "Niestety, Trójmiasto trochę straciło od czasu, kiedy zlikwidowano stocznie w Gdańsku i Gdyni - stało się biedniejsze, bo zatrudnionych w sumie było tam ponad trzydzieści tysięcy nieźle zarabiających ludzi. Taka wyższa półka średniej klasy. Zniszczona została też nasza wielka armada statków - mieliśmy ich kilkaset. Zaplecze marynarsko-okrętowo było ogromne, a teraz go nie ma w ogóle" - podkreśla. 

Jaka jest jego zdaniem na to recepta? "Trzeba odbudować Polskę" - Kodym mimo wszystko brzmi bardziej jak podciągający rękawy społecznik niż rzucający okrągłe hasełka polityk. "W latach transformacji zostaliśmy wkręceni i rozbrojeni przy pełnej akceptacji społecznej. Polskę dostosowano do gospodarki krajów Europy zachodniej tak, żeby powstało zaplecze taniej siły roboczej, a te dziedziny przemysłu, które mogły stać się konkurencyjne, zostały wykupione i zlikwidowane. Wszystko po to, żeby przemysł, który istniał i opierał się o cennik zachodni, mógł nadal funkcjonować. Niemcy, Francuzi i inni narobili na tym mnóstwo cashu. Na szczęście porty trochę zaczynają się odradzać - powstaje choćby terminal kontenerowy w Gdyni" - z nutką optymizmu w głosie zaznacza Jędrzej.

Jak bumerang po raz kolejny pomiędzy aptecznymi wątkami wracają czasy transformacji... A jak Kodym zapatruje się na, też zmieniającą się przecież, publiczność? "Największy przegląd zawsze mam podczas urodzinowego koncertu, który corocznie organizuję w Gdyni. Widzę wtedy starych, konsekwentnych weteranów tworzących sztywny elektorat - bez względu okoliczności i to, co się mówi i pisze - oraz mnóstwo młodych. Pociesza mnie to, że pokolenie naszych dzieci w Trójmieście tworzy swoje sceny i jest wierne pełnej wolności w sztuce. Wolna sztuka to miernik rozwoju cywilizacyjnego danego społeczeństwa. Im bardziej wolna jest sztuka, tym świadomość społeczna jest wyższa. Awangarda może być prosta, taneczna, skomplikowana - to nieistotne. Ma być na przodzie i wyprzedzać wszystko". A czy "Się zobaczy" będzie miało w sobie nutkę awangardy? "Zawsze!" - zapewnia Jędrzej.

Cóż można rzec słowem podsumowania? Kto na Aptekę obraził się śmiertelnie, pewnie do niej już nie wróci, to jasne. Ale nie mam też wątpliwości, że lepiej w publicznych mediach słyszeć Kodyma - zarówno jako wykonawcę, jak i prowadzącego - niż oddawać mikrofon i antenę bezrefleksyjnym sługusom nikczemnej propagandy. Narodowi discopolowcy, przebrani w damskie fartuszki kabareciarze czy dożynkowy szansonista w barwach rasta kontra puszczanie Killing Joke i nagrywanie utworów takich jak "Opowieść medialna"? Wynik jest oczywisty. Niezależnie od wszystkiego, czekam na nowy album Apteki. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Apteka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy