Reklama

"Jakieś czary"

Fiolka Najdenowicz, właścicielka niepowtarzalnego głosu i równie wyjątkowego śmiechu, powróciła do muzyki solową płytą, zatytułowaną po prostu „Fiolka”. Była wokalistka formacji Balkan Electrique zaprosiła do współpracy Leszka Biolika (na co dzień basistę zespołu Republika) i z jego pomocą zarejestrowała 10 piosenek, łączących folklor bałkański z brzmieniami i aranżacjami na miarę XXI wieku. Z głośno śmiejącą się i pięknie śpiewającą Fiolką rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Zanim porozmawiamy o nowej płycie, chciałbym dowiedzieć się, co działo się z tobą po rozpadzie formacji Balkan Electrique, kiedy zniknęłaś na kilka lat ze sceny?

Pracowałam w wytwórni fonograficznej, o czym zawsze marzyłam i przyznaję, że ta praca dawała mi bardzo wiele satysfakcji. Dlatego przez tak długi czas nie funkcjonowałam jako artystka. Byłam promotorem radiowym i zdecydowanie jest to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy, które można robić w wytwórni płytowej. Pracowałam DJ-ami radiowymi, którzy najczęściej są słodziakami, poza tym miałam kontakt z artystami polskimi i zagranicznymi, więc dawało mi to bardzo wiele radości i satysfakcji.

Reklama

Czy utrzymujesz kontakt ze Sławkiem Starostą, drugą połową Balkan Electrique, który dzisiaj jest królem rodzimego porno-biznesu?

Oczywiście, przyjaźnimy się do dzisiaj. Nie przeszkadza mi to, co robi. To jest jego praca - ma biuro, ma księgowe, woźne, płaci podatki, ZUS i ma numer NIP oraz regon. (śmiech)

Jest jakaś szansa na reedycje nagrań Balkan Electrique? Dotarcie do nich jest dzisiaj niemożliwością...

Nigdy o tym nie myślałam. Zajęłam się swoja karierą i swoim życiem, więc zapomniałam o tym wszystkim. Uwielbiałam Balkan Electrique, Sławka uwielbiam do dzisiaj, ale o tym nie myślę. To już było, a ja nie lubię odgrzewać kotletów.

W międzyczasie nagrywałaś również z szwedzką grupą Army Of Lovers. Jak do tego doszło?

To również była zasługa Sławka, który skontaktował mnie z Alexandrem Bardem, liderem Army Of Lovers. No i rzeczywiście, popełniłam z nimi jeden utwór. Niestety, miałam pecha, bo dopiero ich następna płyta stała się światowym przebojem. (śmiech)

Kiedy i w czyjej głowie pojawił się pomysł twojego powrotu do czynnego zajmowania się muzyką?

To wszystko było wynikiem przypadku. Dwa lata temu na rozdaniu Fryderyków spotkałam Leszka Biolika, który zapytał mnie, dlaczego ja, skoro mam taki fajny głos, w ogóle nie śpiewam, tylko pracuję w wytwórni płytowej. Powiedziałam mu, zgodnie z prawdę, że nie ma mi kto zrobić repertuaru. I w związku z tym, że się tak głupio pyta, to może sam zrobiłby coś dla mnie... Po dwóch tygodniach zaczęły się dziać jakieś czary. Skontaktował się ze mną Piotr Rubik i zaproponował mi zaśpiewanie jednej piosenki, która znalazła się potem na ścieżce dźwiękowej filmu “Operacja Koza”. Okazało się, że wytwórnia potraktowała to jako rodzaj demo i zaproponowała mi nagranie całej płyty. Wtedy zadzwoniłam do Leszka Biolika: A widzisz, nawet Sony chce, żebym nagrała płytę! Chodź, weźmiemy się do roboty. Efekt naszej współpracy masz przed sobą.

Wkład Leszka w ten materiał jest chyba nie do przecenienia?

Miałam ogromne szczęście i nie przypadkowo określiłam to, co się wydarzyło, mianem czarów. Leszek Biolik to rewelacyjny muzyk, fenomenalny producent i wybitny basista. Jestem strasznie szczęśliwa, że miałam okazję z nim pracować i mam nadzieję, że na tym się nie skończy.

Na twojej płycie pojawiło się wielu godnych pozazdroszczenia gości. Jak do tego doszło?

Grzegorz Ciechowski był tak miły, że napisał dla mnie dwa teksty, poza tym pozwoliłam sobie wykonać cover utworu Republika, czyli przepiękny “Amen” z płyty “Siódma pieczęć”. Napisał dla mnie również tekst Lech Janerka. Z kolei z Renatą Przemyk przyjaźnię się od wielu lat i kiedy tylko powstał pomysł nagrania takiej płyty, zaproponowałam jej duet. Natomiast jeśli chodzi o Magdę Femme, to cała płyta nagrywana była w studiu Ich Troje w Łodzi i kiedy trzeba było nagrać chórek do “Amen”, okazało się, że na miejscu jest znakomita wokalistka. Jestem bardzo szczęśliwa, że moje nazwisko znalazło się w tak doborowym towarzystwie.

A jaką rolę w tym wszystkim pełni Franky Furbo?

Franky Furbo to piesek Leszka, który jest bardzo piękny i bardzo się z nim przyjaźnię. Franky wygląda jak Muminek i jest strasznie, strasznie słodki...

Nie masz wrażenia, że “Fiolka” to płyta, która zbierze pochlebne recenzje, ale jest zbyt mało komercyjna, by zawojować listy przebojów?

Nigdy nie byłam w stanie przewidzieć, co jest komercyjne, a co nie. To zresztą nie jest mój problem, ale recenzentów, publiczności i wytwórni. Kompletnie o tym nie myślę, mnie to nie dotyczy.

Gdyby melodie w które obfituje twoja nowa płyta zaaranżować w sposób prostszy i bardziej tradycyjny, miałabyś szansę na powtórzenie sukcesu Kayah i Bregovica czy Brathanków. Nie była to kusząca perspektywa?

Słuchaj, ale wtedy byłoby to powielanie cudzych pomysłów! Ja chciałam pokazać te melodie właśnie od tej, całkowicie odmiennej strony. Nie mogłam sobie pozwolić na kopiowanie innych, bo byłoby to nieuczciwe i nieeleganckie. Bardzo cenię takich artystów jak Brathanki, Golec uOrkiestra czy to, co zrobiła Kayah z Bregovicem. To wielcy artyści, a ta muzyka znakomicie sprawdza się przy zabawie. Udało im się roztańczyć cały naród i chwała im za to!

Czy twoja muzyka, w której przeważają brzmienia elektroniczne, będzie do odtworzenia na koncertach?

Oczywiście, że tak. Sample odpalimy z klawisza, a oprócz tego będzie żywy bębniarz, gitarzysta i basista. Mam już potwierdzonych kilka pierwszych koncertów, a reszta jest w trakcie załatwiania.

Czy tekst utworu “Głośny śmiech”, pierwszego singla z “Fiolki”, to streszczenie twojej postawy życiowej?

Na pewno tak. Jacek Bieleński, autor tego tekstu, rozszyfrował mnie po pięciu minutach znajomości i od razu załapał o co chodzi. To niesłychanie dowcipny i miły człowiek, a przy tym bardzo inteligentny. To on napisał kiedyś dla Maryli Rodowicz “Dentystę-sadystę”.

Wiesz już jaki następny twój utwór zostanie wybrany do promocji płyty?

O ile wiem, wytwórnia planuje wypuszczenie na singlu piosenki “Nie ma nic”. Artysta zazwyczaj po wyjściu ze studia kompletnie traci dystans do tego, co robi. Znana jest anegdota o tym, jak Lionel Richie chciał wywalić ze swojej płyty piosenkę “Hello”, bo stwierdził, że jest za słodka, nijaka i w ogóle o co chodzi? (śmiech) Jestem generalnie zwolenniczką tego, by o takich rzeczach decydowała wytwórnia, która inwestuje pieniądze i ma za zadanie to sprzedać.

Czy wydanie “Fiolki” oznacza, że postanowiłaś na dobre wrócić do muzyki, czy po pół roku znudzi ci się śpiewanie i znów zajmiesz się czymś innym?

Bardzo chciałabym wrócić i jeżeli moja płyta spodoba się ludziom, mam nadzieję posiedzieć w tym trochę dłużej. (śmiech)

Czego serdecznie życzę i dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Fiolka Najdenowicz | Po prostu | Republika | wytwórnia | śmiech | czary
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy