Reklama

"Inne ambicje muzyczne"

"Mazzy Star spotyka Joy Division", "muzyka do słuchania późnym wieczorem", "serpentine rock" to tylko kilka określeń charakteryzujących debiutancki album George Dorn Screams zatytułowany "Snow Lovers are Dancing", jeden z najoryginalniejszych debiutów w Polsce na przestrzenie ostatnich lat. Grupa nie patrzy jednak w przeszłość i zamierza jeszcze w 2008 roku zarejestrować nowy album. A przy okazji zorganizować II edycję bydgoskiego Low Fi Festivalu. Z sekcja rytmiczną George Dorn Screams, Wojtkiem Trempałą (bas) i Tomkiem Popowskim (perkusja), rozmawiał Artur Wróblewski.

Pracujecie nad kolejną edycją Low Fi Festival. Ale z tego co można przeczytać na waszej oficjalnej stronie, to zorganizowanie tej imprezy kosztowało was wiele zdrowia...

Wojtek Trempała: Organizowaliśmy taką imprezę po raz pierwszy w życiu... To znaczy dwóch chłopaków, bo Magda [Powalisz, wokalistka zespołu] i Tomek [Popowski, perkusja], pracowali zawodowo i pomagali nam już przy ostatecznych kwestiach festiwalowych. Ale z Radkiem [Maciejewskim, gitarzysta] przyszliśmy "prosto z ulicy" robić dużą rzecz. Bo my przecież nie mamy żadnego wykształcenia w zakresie promowania kultury, zasad marketingu, planowania pewnych spraw... Wszystko co robiliśmy, robiliśmy pierwszy raz. Każda nowa umowa dotycząca festiwalu, barterów, patronatów, była dla nas tą pierwszą. Dużo się nauczyliśmy, ale był też obawy, że coś się nie uda i zawiedziemy osoby, które kupiły bilety. Sytuacja była też taka, że my do końca nie kontrolowaliśmy pewnych kwestii związanych z nagłośnieniem, zapewnieniem odpowiedniego lokalu. Stąd naturalny lęk, że coś się nie powiedzie.

Reklama

A jak oceniacie line up z perspektywy czasu? Festiwal miał być stricte alternatywny, a tu jako gwiazdą pojawia się Ania Dąbrowska. Gwiazda stricte popowa.

Wojtek Trempała: Bardzo cenimy Anię Dąbrowską i drugą gwiazdę imprezy Katarzynę Nosowską. Uważamy, że wśród promowanych w mediach artystów są to wysokiej klasy wykonawcy, którzy dysponują dużym artystycznym kapitałem. Natomiast nie ukrywamy, że ze względu na ich popularność dając ludziom dobrą muzykę, jaką prezentują Dąbrowska czy Nosowska, chcieliśmy zaprezentować Plum, 3MoonBoys czy inne kapele, które w mediach nie są często pokazywane. Oczywiście, był to w pewnym sensie zabieg marketingowy, ale nie wyłącznie. Podkreślam, cenimy tych wykonawców. Słuszność decyzji potwierdziły koncerty obu artystek - bardzo dobre, ludzie świetnie się bawili. Ale też była druga strona medalu, bo wiele osób przyszło wyłącznie na koncerty Ani Dąbrowskiej i Katarzyny Nosowskiej. Takich osób było sporo.

Co do reszty, to nie ma zespołu, z którego bylibyśmy niezadowoleni. Obie sceny były bogate, różnorodne, ale utrzymujące się w tym mianowniku alternatywy. A jeżeli mam z kimś sympatyzować, to Flunk i Worm Is Green. Mogę powiedzieć, że byłem nad-zadowolony (śmiech). Bardzo podobał mi się Plum. O nich mogę mówić w samych superlatywach. Oni za każdym razem, kiedy ich oglądam, powalają mnie. Wyobraźnia i inteligencja muzyczna, charakter i zarazem brak muzycznych skrupułów.

Niestety, nie wszystkie koncerty widziałem - ale tak to jest, jak się coś organizuje.

Tomek Popowski: Ja się Ani Dąbrowskiej nie będę czepiał, bo pisze dobre piosenki. Myślę, że to było OK.

Porozmawiajmy teraz o George Dorn Screams. Wchodzicie do studia...

Wojtek Trempała: Na początku w naszej kanciapie chcemy nagrać kilka utworów. Mają one odbiegać nieco od brzmienia naszej pierwszej płyty. To jest realizacja trochę innych ambicji muzycznych. Natomiast cały album nagramy latem 2008 roku.

Co oznacza tajemnicze sformułowanie "inne ambicje muzyczne" (śmiech)?

Tomek Popowski: EP-ka będzie odbiegać od naszych dotychczasowych piosenek. Chcemy iść w stronę alt country czy slow core'u. Teraz mamy taką fazę, że taką właśnie muzyką się interesujemy i to nas kręci. Stąd taki pomysł, żeby coś takiego nagrać.

Wojtek Trempała: Chodzi o to, żeby wyjść z tego schematu serpentynowego. Chcemy pokazać, że nie tylko potrafimy komponować piosenki przechodzące od cichych nut do hałasu i niepokoju, ale pokazać drugą, bardziej melodyjną i spokojną stronę.

Czujecie, że teraz ciążą na was oczekiwania? Nie jesteście już anonimowym zespołem, macie fana w osobie Artura Rojka, recenzje debiutu były wyłącznie pochlebne...

Wojtek Trempała: To zawsze jest wyzwanie. My na co dzień nie mamy świadomości jaki jest stopień popularności naszego zespołu i ile osób nas słucha. Wychodząc na ulicę nie widzimy naszej popularności. Zerkając do portfeli także (śmiech). Jesteśmy wciąż tymi samymi ludźmi. Żyjemy w ten sam sposób. Może tylko więcej koncertujemy. Staramy się też wykorzystywać fakt, że dzięki tej "popularności" sami możemy organizować więcej koncertów.

A co do nowej płyty, to na pewno czujemy wielkie wyzwanie i odpowiedzialność. Będzie inaczej, niż przy pierwszej płycie. Wtedy myśleliśmy o tym, czy ta muzyka będzie nam się podobała. Teraz liczą się dwie rzeczy: czy my się dobrze bawimy, czy uznajemy te kompozycje za utwory, które odpowiadają jakiemuś tam naszemu pojmowania wysokiego poziomu muzycznego. Ale myślimy też o tym, by te utwory trafiały do określonej grupy naszych fanów, bo taka grupa chyba się wykrystalizowała i ma określone oczekiwania wobec nas.

Śpiewacie po angielsku. Nie korciła was by spróbować nagrać coś po polsku? Wspomniany Artur Rojek powiedział kiedyś, że gdyby Myslovitz nagrywali tylko po angielsku, to ich kariera szybko by się zakończyła...

Wojtek Trempała: Ja się tego absolutnie nie boję. Tak długo działamy non profit, a wszyscy sobie radzimy i idziemy do przodu... Jeżeli ktoś nie będzie nas akceptował takich, jakimi jesteśmy, to nie musi przychodzić na koncerty i kupować płyt. Nie mamy z tym problemu. Uważamy, że nasza muzyka ma dużo lepszy wydźwięk, kiedy jest śpiewana po angielsku. Powiem to co mówi wiele osób: angielski jest bardziej plastyczny, to jest ojczysty język rock'n'rolla. W języku angielskim można uchwycić pewną głębię, którą w języku polskim trudno przy takiej muzyce złapać. Możemy sobie śpiewać o kwiatuszkach, ale nigdy nie będziemy mieli takiego szerokiego wachlarza interpretacji, jeżeli faktycznie nie umiesz dobrze pisać po polsku. Angielski daje większą możliwość prostego pisania, a dla słuchacza szerszego pola interpretacji.

Tomek Popowski: To jest właśnie to, że pisząc po polsku trzeba być naprawdę dobrym tekściarzem i dobrym poetą. Wcale nie jest łatwo napisać dobry tekst po polsku.

Wojtek Trempała: Dodam jeszcze, że nie ukrywamy naszych ambicji, by grać dla większej ilości osób. Widząc pełną salę masz większe ciśnienie, by dać z siebie wszystko. Oczywiście, jeżeli gramy dla kilku osób, to też dajemy z siebie wszystko...

Powiedzcie mi na koniec co takiego jest w Bydgoszczy, że macie tam tyle rewelacyjnych zespołów? Kraków - z małymi wyjątkami - zdecydowanie od was odstaje...

Tomek Popowski: Może to wynika z tego, że w Krakowie dużo się dzieje. Zawsze można wyjść do klubu. A w Bydgoszczy nie ma zbyt wielu miejsc do których można by pójść. Być może dlatego ludzie wolą chwytać za gitary i grać.

Wojtek Trempała: W Bydgoszczy dzieje się dużo pod kątem jakichś tam inicjatyw muzycznych dotyczących nieco innej grupy odbiorców. Jest dużo imprez jazzowych, dużo imprez związanych z muzyką poważną. Natomiast na koncerty zespołów alternatywnych, gitarowych wciąż przybywa mało osób. Polityka klubów zajmujących się muzyką odbiegają od norm obowiązujących - nie bójmy się tego słowa - w Europie. Wiele klubów w Bydgoszczy wciąż bazuje na renomie, pozycji "klubu kultowego". Ale to nie wystarcza. Potrzebna jest promocja, zaangażowanie i nawet porządny sprzęt. Być może wynikająca z tego frustracja powoduje, że niektórzy chwytają za gitary i grają coś, czego w Bydgoszczy nie ma.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: george | ambicja | nowy album | Low-Fi | rock | śmiech | muzyka | koncerty | muzyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy