Reklama

"Gdy wyobraźnia szaleje"

Pracoholik z Hawajów, miłośnik kapeluszy i fan Hendrixa - poznajcie Bruno Marsa, który w grudniu 2012 roku wydał drugą płytę "Unorthodox Jukebox". Z niej pochodzi piosenka "Locked Out of Heaven", która dorobiła się już statusu przeboju.

Zacznijmy od tytułu. Dlaczego zdecydowałeś się nazwać płytę "Unorthodox Jukebox"?

- Zanim jeszcze płyta była gotowa, musiałem prezentować piosenki podczas występów przed grubymi rybami z wytwórni. Wszyscy ci ludzie mówili mi, że moja muzyka jest zbyt nieortodoksyjna. Ciężko było mi się zgodzić z taką opinią. Przecież moja muzyka odzwierciedla mnie jako człowieka, a ja jestem nieortodoksyjny, więc taka też powinno być to, co tworzę. Wydaje mi się, że ta opinia miała także coś wspólnego z tym, iż nie wiedzieli jak promować moje piosenki, jak namówić stacje radiowe, żeby je grały. Tak więc tytuł "Unorthodox Jukebox" to stwierdzenie podkreślające moją wolność.

Reklama

Mógłbyś powiedzieć jak ewoluowałeś jako artysta od czasu wydania pierwszej płyty i jak zmieniło się brzmienie twojej muzyki?

- Najlepiej, jak mogę to opisać - minęły ponad dwa lata. W tym czasie dojrzałem, zagrałem pierwszą trasę koncertową, więc wiem jak to jest, gdy wykonuje się piosenki na żywo co noc. Tę energię towarzyszącą mi w czasie koncertów włożyłem w płytę. Wszystko to, czego się nauczyłem przez te ponad dwa lata wykorzystałem na albumie. I mam nadzieję, że tak już będzie z każdą kolejną moją płytą. Że będziecie mogli słyszeć, jak dojrzewam artystycznie, jak proponuję za każdym razem coś nowego.

Korzystałeś z różnych producentów. Dlaczego właśnie z tych?

- Ponieważ jestem wielkim wielbicielem tego, jaki mają muzyczny gust i jak podchodzą do muzyki. Mark Ronson, Jeff Bhasker czy Emile Haynie produkują taką muzykę jaką chcą produkować. Bardzo ich za to szanuję i takimi ludźmi chciałbym się otaczać.

Ludzie mówią, że Mark Ronson to bardzo stylowy facet, inni mówią, że to ty jesteś bardziej stylowy. To który z was jest bardziej stylowy?

- (śmiech) Na pewno jestem bardziej stylowy od Marka Ronsona. Gość chciałby mieć moje wyczucie smaku. Słyszysz mnie Mark?! Wybacz, ale wokół jest pełno chorych ludzi, którzy kaszlą (śmiech).

Kosmiczna szafa grająca - przeczytaj recenzję płyty "Unorthodox Jukebox"

Zobacz teledysk do singla "Locked Out of Heaven":

Sprawdź tekst piosenki w serwisie Teksciory.pl!

Zanim porozmawiamy więcej o muzyce, zostańmy na chwilę przy stylu. Ludziom bardzo podobają się twoje kapelusze. Skąd je bierzesz? Masz ich więcej w domu?

- Tak, mam ich dużo. Mam bardzo mocno kręcone włosy. Każdy, kto też je ma, i ma też osobowość, zrozumie o czym mówię. O wiele łatwiej jest mi założyć kapelusz niż próbować robić coś z włosami.

A pamiętasz ile masz kapeluszy?

- Prawdopodobnie siedem, osiem tysięcy pięćset czterdzieści sześć. Przepraszam, czterdzieści siedem. Dziś kupiłem kolejny kapelusz.

"Unorthodox Jukebox" to album bardziej dojrzały, czy album dla bardziej dojrzałych ludzi?

- Ten album jest dla każdego, kto będzie chciał go posłuchać. Nie ma znaczenia wiek ani to, skąd się jest. Jest dla ludzi, którzy - mam nadzieję - będą się przy nim dobrze bawić.

Słychać na płycie kilka brzydkich słów...

- Jak "fuck"?

Tak. Czy dobrze jest używać takich słów w piosence?

- Czasami po prostu biorę do ręki gitarę i improwizuję. I czasem pojawi się wtedy coś o miłości, a innym razem jakieś przekleństwo. Ale cokolwiek by się wtedy nie zdarzyło, w ostateczności to jest właśnie moja sztuka. Mój sposób wypowiadania się. Nie chcę z czegoś takiego rezygnować tylko dlatego, że piosenki nie puszczą w radiu. Nie będę osłabiał siły mojej muzyki, bo taka jest czyjaś polityka albo z powodów biznesowych. Jeżeli chcę powiedzieć "fuck", powiem (śmiech).

Jest na płycie jedna ballada. Napisałeś ją z myślą o dziewczynach?

- Myślisz o "When I Was Your Man"? Według mnie, najczystsza forma muzyki to fortepian i wokal. Coś takiego chciałem tym razem zrobić, bo nie było takiej piosenki na mojej poprzedniej płycie. Są tylko ja, fortepian i prawda. Smutna, smutna prawda. Twoje zdrowie i piosenki numer sześć.

Czy opisujesz w tej piosence jakiś fragment swojego życia? Chodziło o wyrażenie żalu, że opuściła cię dziewczyna?

- Nie, to wszystko kłamstwa. Sfabrykowane kłamstwa, aby sprzedać więcej płyt. Pewnie, że to wszystko prawda! (śmiech) Oczywiście, że było coś takiego w moim życiu. Muszę pisać to, co czuję. Rzecz jasna doświadczyłem czegoś takiego i postanowiłem o tym napisać piosenkę.

Twoje piosenki zawsze są autobiograficzne czy też wymyślasz różne historie?

- To zależy. Czasem pozwalam mojej wyobraźni zaszaleć. Ale moim zdaniem, piosenka zawsze musi pochodzić z czystego źródła zwanego prawdą, być związana z czymś, co znasz.

Podobno jesteś wielkim fanem Jimiego Hendrixa. Czy w związku z tym możemy się spodziewać, że w przyszłości nagrasz rockowy album?

- Może tak się zdarzyć. Jimi Hendrix to mój ulubiony artysta. Ale takich rzeczy nigdy się nie wie. To będzie zależeć od wielu rzeczy. Głównie od tego, na jakim etapie jestem i co czuję. Być może nagram płytę country albo zacznę rapować. A może będę rapował do piosenek country.

Obecnie artyści lubią mieć gości na swoich płytach. Na twojej nie ma ani jednego. Dlaczego?

- Nie ma nikogo, ponieważ zamykam się w studiu, dopóki płyta nie będzie skończona. Na poprzednim albumie było paru gości, ale pojawili się bardzo naturalnie. Akurat robiłem coś z B.o.B., Cee-Lo Greenem. Byli w studiu, więc zaproponowałem: "Chłopaki, zaśpiewajcie coś na moją płytę". Tym razem było zupełnie inaczej. Jak mówiłem, nie opuściłem studia, dopóki cały materiał nie był gotowy.

Wróćmy jeszcze na chwilę do ballady "When I Was Your Man". Dlaczego napisałeś tak smutną piosenkę. Czy dlatego, że byłeś w szczęśliwym związku?

- Byłem w związkach, w których nie wszystko jest... Cóż, spieprzyłem sprawę. I w tej piosence przyznaję się do tego. Na pewno łatwiej się o czymś takim śpiewa niż mówi. Jeśli chcesz wiedzieć, co mam na myśli, posłuchaj piosenki.

Na poprzedniej płycie znalazła się piosenka "Marry You", którą wielu facetów wykorzystało, aby się oświadczyć. Co o tym sądzisz?

- To bardzo fajne. "Marry You" staje się dzięki temu ścieżką dźwiękową ich życia. Korzystają z niej, aby się oświadczyć swoim dziewczynom. Bardzo mi to pochlebia. To surrealistyczne doświadczenie, bo przecież "Marry You" to tylko głupiutka piosenka, która powstała, gdy robiliśmy sobie jaja w studiu, opowiadaliśmy o piciu, żenieniu się, o akcjach kawalerskich i ślubach w Las Vegas. W tym kawałku tym chodzi o to, żeby się dobrze bawić. Cieszę się niezmiernie, że dzięki niemu na twarzach ludzi pojawia się uśmiech.

Czy marzy ci się ślub w Las Vegas, czy może myślisz o czymś bardziej romantycznym?

- Nie wiem, gdzie chciałbym wziąć ślub. Prawdopodobnie na szczycie jakiejś góry.

Myślisz o założeniu rodziny?

- Jak tylko uznam, że nadaję się do założenia rodziny, będę ją miał. Ciężko myśleć o czymś takim, kiedy ciągle się podróżuje. Wolałbym być z rodziną, obserwować jak moje dzieci dorastają.

Jak wyglądało twoje życie od wydania pierwszej płyty? Była tylko praca, praca i jeszcze raz praca? Miałeś czas na coś innego?

- Kiedy ukazała się moja pierwsza płyta, poznałem zupełnie inne, nowe życie. Byłem w programach telewizyjnych, śpiewałem w nich moje piosenki, a wcześniej niczego takiego nie robiłem. Musiałem się do tego przyzwyczaić. Wcześniej śpiewałem w barach, grałem jam sessions z moją rodziną, przyjaciółmi. A po debiucie pojawiła się w moim życiu zupełnie inna forma rozrywki, do której musiałem się przyzwyczaić.

Podoba ci się ta nowa forma rozrywki, czy może było ci trudno się do niej przyzwyczaić?

- Kocham ją! To jak spełnienie marzenia. Ale tego się nie wie, dopóki się tego nie doświadczy, przekona, jak naprawdę to wygląda. Cały czas się tego uczę.

Jakie było twoje dzieciństwo? Byłeś jednym z tych chłopaków, którzy całymi dniami lubią surfować?

- Byłem bardzo zaangażowany w muzykę. Tworzyłem ją odkąd skończyłem cztery lata i wystąpiłem na koncercie mojego ojca. Wszyscy moi przyjaciele grali w koszykówkę albo surfowali.

Czy to właśnie dzięki ojcu zająłeś się muzyką?

- Dzięki ojcu i mamie.

Jakiej muzyki słuchaliście w domu? Czy twoi rodzice mieli dużą kolekcję płyt?

- Mój tata uwielbiał rock and rolla z lat 50. oraz doo-wop. Także artystów z wytwórni Motown, soul z lat 60. i 70. Takiej muzyki słuchałem.

I w pewnym momencie zdecydowałeś się opuścić dom i zacząć karierę na własną rękę? Czy było inaczej?

- Kiedy opuściłem Hawaje miałem mniej więcej 17, 18 lat. Musiałem spróbować. Potrzebowałem tego. Chciałem pewnego dnia nagrać płytę. Takie miałem marzenie. Chciałem też zobaczyć, jak świat śpiewa moje piosenki.

Miałeś jakiś plan B czy zawsze wierzyłeś w to, że ci się powiedzie?

- Jeśli chodzi o muzykę, nigdy nie miałem planu B. Nawet jeśli nie tworzyłbym muzyki na poziomie, który pozwoliłby mi nagrać płytę, i tak bym się nią zajmował. Śpiewałbym w restauracjach, i tak dalej. Wiedziałem to dzięki rodzicom. Tylko to umiem robić.

Pamiętasz co czułeś, gdy po raz pierwszy usłyszałeś swoją piosenkę w radiu?

- Pewnie. Zwariowałem ze szczęścia. Czułem się jak mały dzieciak. Byłem w szoku. Pracowałem ciężko, doświadczyłem wielu wzlotów i upadków, aby w końcu dotrzeć do tego momentu. To była moja nagroda.

Jesteś pracoholikiem?

- Chyba można mnie tak nazwać. Z jednej strony to błogosławieństwo, z drugiej przekleństwo. Czasami nie można się wyłączyć, bo musisz być skupiony na skończeniu piosenki. Masz pewne pomysły i musisz być pewny, że wszystkie je uchwycisz w kawałku.

Jak to jest, gdy pracujesz nad piosenką? Najpierw pojawia się muzyka czy tekst?

- Tak naprawdę, nigdy nie wiesz, co sprawi, że zaczynasz pisać piosenkę. To może być parę akordów, jakaś melodia, jakaś fraza, którą wypowiesz. Nigdy nie wie się, co to będzie ani kiedy się pojawi. Trzeba tylko mieć nadzieję, że gdy się pojawi, będziesz gotowy to uchwycić.

Czy komponowanie dla ciebie jest niczym terapia, podczas której wyrzucasz z siebie wszystko?

- Tym właśnie jest. Na pewno pisanie piosenek można nazwać terapią. Jak mówiłem wcześniej, z jakiegoś powodu łatwiej mi o czymś takim śpiewać niż mówić. Całkiem sporo piosenek, które napisałem, jest swego rodzaju spowiedzią.

Co w takim razie powiesz o piosence zatytułowanej "Natalie"? Wysłałeś ją tytułowej Natalie?

- (śmiech) Ta piosenka jest doskonałym przykładem do opisania, jak pomysł może powstać w twojej wyobraźni. Będąc kompozytorem, jest się również kimś, kto opowiada historie. Tę piosenkę napisałem, gdy moja wyobraźnia szalała (śmiech).

Gdy pracujesz nad piosenką, masz koło siebie notes, w którym zapisujesz pomysły? Czy też, gdy uznasz, że masz pomysł na kawałek po prostu siadasz i zaczynasz nad nim spontanicznie pracować?

- Raczej spontanicznie. Czasami zdarza się, że coś zapiszę, czasem wyciągam dyktafon i nagrywam albo dzwonię do kogoś i nucę przez telefon to, co wymyśliłem. Bardzo chciałbym mieć jakiś system. Ale tego nie da się przewidzieć. Możesz być w samolocie albo w łazience i pojawia się inspiracja. Gdzie to się dzieje, nie ma znaczenia.

Na zakończenie powiedz, która piosenka z nowej płyty jest twoją ulubioną i dlaczego?

- To trudne pytanie. Bo z każdą piosenką wiąże się szczególny czas, kiedy ją pisaliśmy i do tego poczucie ekscytacji, jakie mieliśmy w studiu. Powiedziałbym, że dla mnie wyjątkową piosenką z tej płyty jest "Moonshine". Fajna była ta noc, w którą powstała. Pracowałem nad piosenką z facetami, z którymi zawsze chciałem pracować i udało mi się ich wszystkich zebrać w studiu. Wtedy przypomniało mi się, dlaczego zdecydowałem się zajmować muzyką. Aby dobrze się bawić i być podekscytowanym. Tworzenie muzyki, gdy pracuje się z takimi ludźmi jak Mark, Jeff i moi chłopacy z The Smeezingtons, w jednym pomieszczeniu, zaowocowało czymś takim jak właśnie "Moonshine". Dla mnie to bardzo dobre wspomnienie.

Warner Music Poland
Dowiedz się więcej na temat: Bruno Mars
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy