Reklama

"Frustracja czyni nas lepszymi"

Amerykański zespół Panic! At The Disco skurczył się w ostatnich miesiącach i liczy sobie tylko dwóch stałych członków. To wokalista Brendon Urie i perkusista Spencer Smith, który wraz z Ryanem Rossem, zakładał grupę.

Przed swoim występem w Krakowie na festiwalu Coke Live ci niezwykle sympatyczni muzycy opowiedzieli Michałowi Michalakowi o przyczynach częstych roszad personalnych w zespole i o trzeciej płycie, która ujrzy światło dzienne w 2011 roku.

Co możecie nam powiedzieć o swoim nowym albumie? Kiedy się ukaże, co się zmieni w waszej muzyce, a co pozostanie bez zmian?

Brendon: Chcemy go wydać w przyszłym roku, zaraz na początku, w ciągu pierwszych miesięcy. Skończyliśmy już nagrania, ale jeszcze ich nie zmiksowaliśmy. Kiedy wrócimy do domu, zajmiemy się edycją i miksem, a później popracujemy nad oprawą graficzną.

Reklama

Czy pracowało wam się nad tą płytą trudniej czy łatwiej po tym, jak skurczył się wasz zespół?

Spencer: Nie było ani trudniej, ani łatwiej. Było inaczej. Po tym, jak nasze drogi się rozeszły, potrzebowaliśmy trochę czasu, by zastanowić się, w którą stronę chcemy pójść. To było nowe doświadczenie - tylko ja i Brendon. Wydaje mi się, że prace nad albumem przebiegały bardziej gładko.

Brendon: Tak jak powiedziałeś, to nie było trudniejsze albo łatwiejsze... Wcześniej nad utworami pracowaliśmy w czwórkę, teraz tylko Spencer i ja. To było całkiem przyjemne, dlatego że nie musieliśmy zmagać się z czterema różnymi opiniami. Teraz wyglądało to tak: Chcesz to zrobić? Jasne, zróbmy to. Świetnie.

No właśnie, muszę o to spytać. Wasz zespół ma dopiero pięć lat i jak na tak krótki okres, było w nim strasznie dużo zmian personalnych. Dlaczego?

Brendon: Szybko się nudzimy. Myślę, że to jeden z powodów [śmiech].

Faktycznie było tak, że ścierały się cztery zupełnie różne wizje?

Brendon: Na pewno nie jest łatwo balansować między różnymi opiniami. Jak to mówią - gdzie kucharek sześć... Trzeba szukać kompromisu, a ty chcesz realizować pomysły, które wydają się tobie najlepsze. To zawsze jest trudne. Tym razem było inaczej. Bardzo byliśmy przyzwyczajeni do pracy w czwórkę. Teraz została nas dwójka... zupełnie inaczej wygląda proces twórczy. Nie musieliśmy już tak dużo się kłócić.

Często się kłóciliście?

Brendon: Ale w pozytywnym sensie. Jeżeli ktoś chciał coś ulepszyć, to po prostu o tym mówił.

Były to kreatywne kłótnie.

Brendon: Tak, dokładnie.

Spencer: Czasami takie sytuacje skutkują dobrą muzyką. Obecnie jesteśmy w trakcie największej zmiany w naszym zespole, od kiedy ukazała się pierwsza płyta. Każdy z nas miał swój pogląd na temat własnej kariery. Okazało się, że te wizje były różne.

Jak te przetasowania odbiją się na stylistyce waszych utworów?

Brendon: Zrealizujemy wszystkie pomysły, które chodziły mnie i Spencerowi po głowie, bez uwzględniania dwóch dodatkowych ludzi i ich opinii. Płyta będzie brzmiała bardziej jak Spencer i ja.

Jaka była najdziwniejsza sytuacja, która przytrafiła wam się podczas koncertu?

Brendon: To bardzo dobre pytanie. Zeszłej nocy zagraliśmy na weselu po raz pierwszy w życiu. Było niesamowicie. Pod koniec setu, mieliśmy jeszcze ze dwie piosenki do zagrania, podszedł do nas facet z butelką whisky, nalał nam wszystkim po szklance i powiedział: Musicie to wypić, wtedy jest lepsza zabawa! A my na to: Okej! To było dość dziwna sytuacja, ale nie narzekamy [śmiech].

Co sprawia, że koncert jest udany?

Spencer: Żywimy się publicznością, a publiczność żywi się nami. Zawsze kiedy masz dobrą widownię, kiedy ludzie są podekscytowani, tobie się to udziela. Wykonywanie tych samych piosenek wciąż może być nowym doświadczeniem podczas każdego koncertu. W europejskich krajach ludzie nie oglądają na scenie tylu amerykańskich zespołów ile ludzie w Stanach czy w Wielkiej Brytanii, to oczywiste. Bardzo się cieszymy, gdy jesteśmy doceniani w innych krajach.

Brendon: Szczególnie kiedy gramy gdzieś po raz pierwszy, tak jak tutaj. Myślę, że będzie świetnie.

Jak widzicie przyszłość przemysłu muzycznego - dużo się na ten temat ostatnio dyskutuje...

Brendon: Jest taka możliwość - to bardzo interesujące - że albumy znikną z rynku, że nie będzie już muzyki na płytach CD i wszystko będzie można ściągnąć za darmo z internetu. Jeżeli ludzie kochają muzykę, to ona będzie trwała. Nie da się zastąpić zespołu grającego na żywo. To pozostanie bez zmian. Ludzie chcą oglądać muzykę live, być jej częścią, tak jest od kiedy muzykę wymyślono, to się na pewno nie zmieni. I to jest w tym najważniejsze.

Jakie stawiacie sobie obecnie cele? Co chcecie osiągnąć w muzycznym show-biznesie?

Brendon: Chcemy pisać coraz lepsze piosenki. To na pewno.

Podnosić umiejętności...

Brendon: Zawsze. Czasami zwracamy uwagę na coś interesującego i zastanawiamy się, dlaczego sami na to nie wpadliśmy. Doprowadzamy się do stanu frustracji i to nas czyni lepszymi.

Spencer: Chcemy też dawać jak najlepsze koncerty. Zawsze było dla nas ważne, żeby się dobrze razem bawić.

Czego ostatnio słuchacie? Jacy artyści wpadli wam w oko?

Spencer: Nowy album Arcade Fire jest naprawdę dobry.

Brendon: Pozwól, że się wtrącę. To płyta, po której przesłuchaniu, byliśmy pod wielkim wrażeniem, pod względem kompozytorskim jest znakomita.

"Efekt wow".

Brendon: Tak, dokładnie. Jest jednocześnie prosta i błyskotliwa. To bardzo interesujące połączenie.

Spencer: Słuchamy bardzo dużo muzyki...

Brendon: The Staple Singers...

Spencer: Również dużo klasyki...

Brendon: Ostatnio mój znajomy pokazał mi zespół Miniature Tigers. Bardzo mi się spodobali. Widziałem ich wideo do piosenki "Cannibal Queen". Nigdy wcześniej nie słyszałem takiego zespołu. To ciepła, spokojna muzyka, piękna. Sprawdźcie ich.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | Live | Panic! At The Disco
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy