Dziwna Wiosna: Marzyciele umrą na końcu [WYWIAD]

Dziwną Wiosnę tworzą Dawid Karpiuk, Łukasz Moskal i Wojtek Traczyk /Bartosz Maciejewski /materiały prasowe

18 czerwca pojawiła się debiutancka płyta Dziwnej Wiosny. Zespół szybko został okrzyknięty "nadzieją polskiego rocka, Christiną Aguillerą grunge'u i Wilkami death metalu", a single podbiły radiowe listy przebojów i serca fanów rocka.

Dawid Karpiuk (wokal, gitara), Łukasz Moskal (perkusja) i Wojtek Traczyk (bas) grali już kiedyś razem jako Superhuman Like Brando. Teraz wrócili z debiutanckim albumem jako Dziwna Wiosna.

Oliwia Kopcik, Interia: 3 lipca pierwszy historyczny koncert. Jak nastroje? 

Dawid Karpiuk: Nastroje są super, bo wszyscy się jarają naszą płytą, to jest strasznie fajne. A poza tym - nareszcie, nie? 

Łukasz Moskal: Ja jestem głodny kontaktu z publicznością. Nie mogę się doczekać. 

Wydaliście płytę w czasie, w którym nie da się jej promować najlepszą formą, czyli koncertami. Nie mieliście obaw, że namęczycie się nad płytą i nic z tego nie będzie?

Reklama

D.K.: Ja się cały czas boję. 

Ł.M.: Nie namęczyliśmy się zbytnio. Jesteśmy tak zdolni piękni i utalentowani, że wyszło nam to bardzo zgrabnie, nieskromnie mówiąc [śmiech]. Wiadomo, że to jest kilka procesów: proces twórczy, aranżacyjny, miksy i tak dalej. A potem jest proces, który Wojtek [Traczyk, basista - przyp. red.] lubi najbardziej, czyli promocja i wypowiadanie się.

D.K.: Teraz jest trochę lepiej, bo media nas zauważyły i polubiły, więc robią tę promocję za nas. Ale do niedawna było tak, że musieliśmy cały czas coś wrzucać na Facebooka i na Instagrama. Trochę się już przyzwyczaiłem, więc niedługo będę wrzucać, jakie śniadanie sobie robię [śmiech]. Ale na początku to było trudne. Spodziewano się po nas, że będziemy tacy: "Cześć kochani! Nagraliśmy płytę, jest super!", a my tacy nie jesteśmy. Na szczęście teraz mój pies przejął część odpowiedzialności za nasze social media, zdaje się, że nawet to polubił. On dobrze znosi popularność.

W większości śpiewacie po polsku, co osobiście bardzo szanuję, ale jednak jest takie przekonanie, że lepiej śpiewać po angielsku, bo to światowe i w ogóle lepiej brzmi. Możecie mi obiecać, że zostaniecie przy naszym języku?

Ł.M.: Obiecać nic nie możemy, jesteśmy słabi w obiecanki. Jak nas rzuci gdzieś na wschód, to nie wiadomo. Jesteśmy tak otwarci, że podejrzewam, że Dawid nawet po hebrajsku mógłby zaśpiewać [śmiech]. Ale że jesteśmy Polakami, to nie zapominamy oczywiście swojego języka. Zresztą Dawid tak pięknie włada piórem... No jakby źle pisał, to bym mu powiedział, żeby pisał po holendersku albo po norwesku. 

D.K.: Ja kiedyś śpiewałem tylko po angielsku, a jak zacząłem śpiewać po polsku, to teraz śpiewam tylko po polsku. Mam z tym lepszy kontakt emocjonalny. "Run, baby run" jest po angielsku, bo ta piosenka tak chciała. To czasem jest poza kontrolą. My sobie możemy ustalać i wymyślać, a potem to i tak się dzieje samo. Na pewno większość tekstów będzie po polsku. Chociaż żona Łukasza jest Angielką, córka najnowsza jest pół-Angielką, więc kto wie, czy nie będziemy musieli trochę więcej po angielsku zacząć śpiewać, żeby dziecko rozumiało, o co chodzi w zespole ojca.

Ł.M.: Dla Brytyjczyków to jest trochę tak, jakbyśmy my słuchali muzyki węgierskiej - fajnie grają, ale język się kompletnie nie klei. Rynek też wywiera presję, żeby ten przekaz był płynniejszy. Angielski to język międzynarodowy i bardzo dużo ludzi go rozumie. A Dawid ma świetne pióro i po polsku, i po angielsku. Jak już będziemy popularni, bogaci i wciąż piękni, to będziemy mogli sobie pozwolić na album w języku angielskim. 

D.K.: Jakbym śpiewał dla ludzi, którzy nie gadają po polsku, to pewnie szybko bym przeszedł na angielski. Jak wiesz, że ludzie cię rozumieją, to jest inna energia. Ale myślałem nawet, żeby kiedyś zrobić EP-kę po angielsku. 

Wystartowaliście w trakcie tej dziwnej wiosny w ubiegłym roku. Mieliście plan na stworzenie nowego projektu wcześniej, czy po prostu szukaliście sobie zajęcia podczas lockdownu?

Ł.M.: Żeby to był twórczy czas, to bym nie powiedział. Bo to był, i poniekąd dalej jest, taki depresyjny czas. Odchodzi dużo ludzi. Czasem się czuję wręcz niezręcznie, mówiąc o tym, że nagraliśmy to właśnie w takim czasie. Bo to są rzeczy, które mają cieszyć, a z drugiej strony słyszysz, że ludzie umierają albo że coś się dzieje złego... Osobiście mam taki zgrzyt. Ale cieszę się, że ta płyta w końcu wyszła.

D.K.: Chcieliśmy nagrać płytę z poprzednim zespołem [Superhuman Like Brando - przyp. red.], ale po pierwsze zmieniliśmy wydawcę, a po drugie pomyśleliśmy, że to jest dobry moment. Że jak już się świat skończył, to może my zaczniemy z czymś nowym. Poprzednia płyta utonęła kompletnie. To, co się teraz przez tydzień wydarzyło z tą nową płytą, to jest dużo więcej, niż się wydarzyło kiedykolwiek z tamtą. Potrzebowaliśmy nowego początku. Każdy, kto słyszał tamtą płytę, może zobaczyć, że to jest naturalna kontynuacja, ale teraz chyba nam się po prostu bardziej farci. 

Podobno jesteście trochę Christiną Aguillerą grunge'u i Wilkami death metalu, a Wojtek najbardziej lubi jazz... Z tego wyszło oryginalne brzmienie, którego faktycznie trudno szukać na polskim rynku. Aż się ciśnie na usta, żeby spytać o wasze inspiracje. 

D.K.: Nasze piosenki nie są wymyślone. Nigdy nie myśleliśmy, że będziemy grali jak ktoś tam. Najczęściej jest tak, że ja przychodzę z gitarą akustyczną, Łukasz siada za bębnami, w związku z czym nic nie słychać... [śmiech]. I za dwie minuty jest piosenka. 

Ł.M.: Ja myślę, że my się nawzajem inspirujemy. Wiadomo, że słuchamy różnej muzyki. Jesteśmy z różnych światów, na różnych etapach życiowych i chcąc nie chcąc z tyłu głowy zawsze masz coś. Ale nie jesteśmy takimi misiami, jak Dawid powiedział, że "dzisiaj to musi brzmieć jak Justin Bieber, a jutro zrobimy Depeche Mode". 

D.K.: Słucham dużo gitarowej muzyki. Spotykamy się gdzieś pośrodku, tylko każdy podchodzi do tego z trochę innego kierunku.

Myślicie, że teraz młodym zespołom jest łatwiej czy trudniej niż jeszcze kilkanaście lat temu? Teraz można do ludzi docierać przez internet, więc każdy może sobie wrzucić filmik, ale z drugiej strony właśnie każdy sobie może wrzucić filmik, więc jest tego sporo. 

D.K.: Ja to nie wiem, przez całe życie siedziałem w garażu, dopóki nie poznaliśmy się z Łukaszem. Dla mnie wszystko, co teraz się dzieje, to jest nowa historia. Ale jak popatrzysz kilkanaście, a nawet kilka lat temu, to w polskiej muzyce rockowej nie ma jakiegoś wielkiego urodzaju, niewiele rzeczy się przedziera z undergroundu na duże sceny. O nas mówią, że gramy pop rock i my się co do zasady zgadzamy, ale w Polsce "pop rock" jest niemal równoważny z "gówno". Więc musimy działać ostrożnie, odzyskiwać tę niezwykle ważną część muzyki. Myślę, że my gramy taką muzykę, bo jesteśmy wszyscy trzej trochę zje**ni i to musi znaleźć gdzieś ujście [śmiech].

Ł.M.: Wszystko zapierdziela do przodu, tak, jak mówisz, mass media są mega dostępne, dzieciaki produkują, wrzucają rzeczy na całym świecie... Ale jest przesiew, bo jest dużo shitu i wypływają tylko jakieś ananasy. Albo jest pompowanie kasy w zdolniachów, czyli talent show, których w ogóle nie trawię. Nie wiem, czy jest łatwo zrobić karierę w taki sposób. Zawsze nawiązuje do takiej sceny z Oasis, w której oni grają ostatni koncert i mówią, że wchodzi internet i rock and roll zaraz umrze. I faktycznie tak się stało. Rock and roll zatoczył koło. Nasza muzyka też nie jest jakaś nowa, tak grają od zarania dziejów, tylko to jest podane w trochę inny sposób, tak jak czujemy i potrafimy. Podsumowując, odpowiedziałbym, że i tak, i nie. Ludzie i tak sami decydują, czego chcą.

D.K.: Internet jest dla ludzi, którzy lubią i chcą się pokazywać. Problem polega na tym, że my jakoś nie mamy przekonania. Dlatego nam jest może nawet trochę trudniej, bo nam by się przydał ktoś taki, kto miałby straszne parcie. Długo nam zajęło, żeby w ogóle zacząć robić takie rzeczy. Z drugiej strony doświadczenie wskazuje, że ludzie, którzy się pokazują, robią z reguły ch***wą muzykę, więc to się jakoś równoważy. 

Oglądaliście Eurowizję? Wygrał rockowy zespół. Chcielibyście kiedyś wystąpić na takim konkursie czy to zupełnie nie wasz klimat?

D.K.: Jakbyśmy pojechali na Eurowizję, to tylko w takim celu, żeby się jakoś totalnie skompromitować. 

Ł.M.: Żeby rozwiązać zespół. Ja nigdy jakoś bardzo nie śledziłem, ale Eurowizja kiedyś miała inną renomę. Kiedyś się tam działy inne rzeczy niż teraz. Choćby ABBA. Były kapele, które grały zajebistą muzykę, a teraz tam jest taka muzyka - jakby to powiedzieć ładnie - średnia. 

D.K.: To jest teraz właśnie filozofia Eurowizji, przynajmniej polskiej. Że się zwykle wysyła ludzi, którzy chcieliby być gwiazdami, ale takimi, że cztery Mariolki im tańczą, oni udają, że śpiewają, wszyscy się cieszą. I nie wiadomo, po co i z czego. No ale jeśli robią to kolesie z TVP, to ma to estetykę TVP. A o estetyce TVP i w ogóle o TVP nie ma co gadać, bo musiałbym obrazić tylu ludzi, że bym się nie wypłacił na prawników.

Ł.M.: Chodzi o blichtr. A wyobrażasz sobie Dziwną Wiosnę w takim blichtrze? 

D.K.: U nas muzyka się bierze z czegoś innego. Każdy z nas ma jakieś niedostatki emocjonalne i trochę nie ma jak inaczej tego wypuścić. Każdy ma jakiś deficyt, ale to nie jest deficyt uwagi [śmiech]. 

No dobra, to, oprócz podboju sceny, jakie plany na najbliższą przyszłość?

D.K.: Chciałbym, żebyśmy zapie****li. Żebyśmy grali dużo koncertów, może potem wydali EP-kę, bo zostało nam trochę kawałków. A potem druga płyta, i tak dalej.

Ł.M.: Zrobiliśmy materiał, teraz jest czas, żeby go oddać ludziom. Teraz chcemy się tym pocieszyć, to jest następny etap po wydaniu płyty. Chcemy nagrywać, bo jesteśmy bardzo płodni i zdolni. Ale z drugiej strony nie można spłodzić zbyt dużo. Trzeba trochę dawkować. Czas na koncerty i spotkania z publicznością, jesteśmy tego głodni. 

Gdybyście wiedzieli, że słyszy was cały świat, co byście powiedzieli?

Ł.M.: Ja mam strasznie dużo do powiedzenia, mógłbym nie zdążyć. Trudne pytanie. Może, że marzyciele umrą na końcu.  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dziwna wiosna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy