DJ 600V: Jestem definicją biznesowego amatora

DJ 600V opowiedział nam o swoich najnowszych wydawnictwach /KAROL SEREWIS /East News

Nazywa się go czasem ojcem chrzestnym polskiego hip-hopu, a jego postać jest z historią tego nurtu wręcz nierozerwalna. Nie pytaliśmy go jednak po raz kolejny o początki i pierwsze albumy, a skupiliśmy się na wydawnictwach, których ostatnio w jego katalogu pojawiło się dość sporo. DJ 600V opowiedział Ignacemu Puśledzkiemu m.in. o powstaniu płyt "12bit Jazzy Grooves", "Funky Grooves", "LoFi Jointz" i "Boombox Kingz".

Ignacy Puśledzki, Interia.pl: W dniu moich urodzin wypuściłeś album "Boombox Kingz", który był impulsem do tej rozmowy. Ciężko jednak nie zwrócić uwagi na Twój, trwający od ponad roku, ciąg wydawniczy. Co wpłynęło na to, że po latach ciszy nagle postanowiłeś wydać tyle muzyki? Ekonomia, czy raczej chęć przypomnienia o sobie?

DJ 600V: - To jest kwestia wyboru drogi rozwoju. Powstanie pewnych rzeczy jest naturalną konsekwencją wyborów, których dokonałem na początku. Wydaję mi się mi się, że takim głównym triggerem tego zajścia była pandemia, która sprawiła że miałem dużo czasu. Nagle okazało się, że nie mam problemu z tygodniami siedzenia w domu. Było jakby zdecydowanie mniej ruchu niż zawsze, ale w tej sytuacji umysł miał więcej energii do pochłonięcia. No i zaczęło się działanie na zasadzie jakichś eksperymentów: co można zrobić z tymi gatunkami muzyki, które zawsze wydawały się poza zasięgiem, czyli takimi groovami funkowymi. Od jakiegoś czasu starałem się grać samemu swoją muzykę, samplowanie zaczęło sprawiać mi moralny problem. Kiedyś samplowałem pętlę i wydawało mi się to w pewnym momencie wtórne i mało kreatywne. Postanowiłem coś zrobić i zacząłem próbować samemu grać muzykę, wymyślać ją po prostu, komponować. I to był okres kiedy powstał "Merctedes S600" z Tede i "Wychylylybymy". To były takie moje pierwsze zagrane jednym palcem kompozycje. Wtedy postanowiłem zacząć myśleć nad tym, z czego składa się strukturalnie muzyka, którą lubię poza hip-hopem i muzyka instrumentalna, którą sam samplowałem kiedyś. Pewne rzeczy budują się, układają w głowie przez tygodnie, miesiące i lata. To jest właśnie jedna z tych rzeczy, która w mojej głowie dojrzewała od lat i pojawiła się teraz.

Reklama

Moment, kiedy ta pandemia nagle się pojawiła znikąd, dał mi więcej czasu, więc nastąpił nagły skokowy przyrost moich możliwości intelektualnych. Nie zużywałem energii na inne działania, więc zamknięty w domu zacząłem więcej niż zwykle myśleć. I nagle po prostu okazało się, że jest pomysł na tę muzykę, że jakoś to zaczyna funkcjonować. Nagle posłuchałem, co zrobiłem i pomyślałem: "No dobra, niech tak będzie, tak może zostać". Okazało się, że jestem w stanie skonstruować utwory składające się z kilku instrumentów, w których cały czas coś się dzieje. Powstały wtedy właśnie płyty "12bit Jazzy Grooves" i "Funky Grooves". To był taki moment, że one powstały na bieżąco, bo to nie jest materiał, który wcześniej powstawał. On powstawał na zasadzie mojej wyobraźni, ale nigdy nie był nagrany, ani jakoś tam zrealizowany. Właśnie te miesiące takiej ultra pandemii, dokładnie rok temu, może troszeczkę więcej niż rok, to właściwie był taki przypływ, coś w rodzaju nagrody za lata myślenia. I te płyty po prostu powstały, a z racji tego, że już jakoś wcześniej zacząłem współpracę z firmą HipHopHeadz, z którą wydałem moje składanki "Classic Instrumentals", więc miałem już jakieś doświadczenia jak te nowe rzeczy również wydać.

Natomiast skoro pytasz o to, co triggerowało moją aktywność, no to po części to, że faktycznie miałem taki przypływ inspiracji, a po części znajomość z Karolem z HipHopHeadz i uznaliśmy, że skoro wszyscy wydają jakieś mixtape’y, to też trzeba to zrobić. Nie lubię oczywiście tych wszystkich rzeczy związanych z wydawaniem, z przetwarzaniem samej muzyki na produkt. To jest konieczność, żebym mógł spłacić kredyt swój na sprzęt, czy jakieś tam inne rzeczy. Nie mam jakiegoś zamiłowania do handlowania i do gromadzenia środków ekonomicznych, to jest rzeczywiście wynik jakiejś konieczności, bo muszę przetrwać za coś w sytuacji, kiedy nie ma innych zajęć. Takie sytuacje, że nie masz jak zapłacić za prąd, są jednak stresujące.

Oczywiście, że tak. Czytałem ostatnio taki artykuł, który tłumaczył różnicę między twórcą amatorem a profesjonalistą. W skrócie: amator myśli tylko o swojej twórczości, nie jest w stanie myśleć o niej w sposób biznesowy, nie idzie na żadne kompromisy, ale w związku z tym nie jest w stanie utrzymać się z tworzenia. Profesjonalista to z kolei ten, który kompromisów dokonuje, myśli o swojej twórczości raczej jako o produkcie, ale z czasem na samą twórczość może braknąć mu w pewnym momencie czasu i przestrzeni. Nie chcę oczywiście w żaden sposób nazwać Cię amatorem, żebyś się nie obraził, ale gdzie ty się znajdujesz w tym podziale?

- Ciekawe spostrzeżenie. Nie no, to jestem totalnym amatorem (śmiech). Jeżeli przyjąć to kryterium, to jestem definicją amatora. Tak, absolutnie nie wyobrażam sobie, żeby biznes kierował moimi decyzjami. To jest wykluczone wręcz z definicji. Jeżeli komuś do głowy przychodzi idea nazywania profesjonalistą tego, kto więcej wyciągnie hajsu z jakiegoś działania, to jest to profesjonalizm biznesowy. Ja takim profesjonalistą być nie chcę. Przyświeca mi wciąż idea, że "Nie Jestem Ku*** Biznesmenem" (utwór DJ-a 600V z płyty "Szejsetkilovolt" - przyp. red.). To jest cały czas to, co mnie buduje, w sensie tworzywa, z którego jestem złożony. Nie jestem biznesmenem, nie jestem osobą, dla której priorytetem jest walor finansowy. Dla mnie to jest totalnie zabójstwo duszy. Zależy mi na tym, żebym był zadowolony z tego, co tworzę, w sensie dźwięków. To jest taka idea profesjonalizmu. Mogę być więc amatorem. Bardzo dobrze się czuję będąc amatorem, jeżeli po drugiej stronie są ci profesjonaliści, o których teraz powiedziałeś.

Tak, zdecydowanie rozumiem to podejście.

- Ale wiesz... To ma głębsze podłoże, bo to nie jest tylko taka moja wewnętrzna przekorność. Gdyby wszyscy podchodzili w ten sposób, to mielibyśmy wyłącznie samą popową sieczkę. I to też nie chodzi mi o jakieś poczucie misji, że ja chcę robić coś w kontrze, tylko po prostu ja mam ochotę słuchać takiej muzyki, jaką robię. Popowa sieczka promowana jakimś cyrkiem, po prostu do mnie nie przemawia. Ja mam inny gust, dla mnie Coca-Cola jest za słodka po prostu. Super, że ludzie piją, ale mi to nie smakuje po prostu. Muzyka pop, bo to oczywiście było przełożenie, jest dla mnie przesłodzona. Cała ta komercyjna pogoń za tym, żeby zarobić troszeczkę więcej musi być związana z jakimś ukłonem w stronę odbiorcy, czyli z takim ułagodzeniem całego materiału i stworzeniem czegoś, co będzie natychmiastowo akceptowalne. Natomiast prowadzi to do płytkich przeżyć. Jeżeli chodzi o muzykę, to najgłębsze przeżycia pojawiają się przy którymś przesłuchaniu dopiero. Wydaję mi się, że takie właśnie kierowanie się gustem odbiorcy banalizuje muzykę, tym bardziej jeszcze w epoce, w której rzeczywiście większość tych klików robią dzieci. Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale typ, który ma prawie 5 dych, robi teraz muzykę, która ma się podobać 14-latkom... Litości, no przecież to w ogóle nie ma najmniejszego sensu, z punktu widzenia działalności jakiejkolwiek. Robisz z siebie jakiegoś cymbała i może zarobisz parę groszy więcej, ale w świetle lampki na lustrze w łazience będziesz wyglądał jak kretyn sam przed sobą, jeszcze sobie tylko nos na czerwono pomaluj... To jest ten profesjonalizm, do tego to się sprowadza, tylko oczywiście nikt tego tak bezpośrednio nie nazwie.

I nie myślałeś nigdy przy robieniu jakiegoś kawałka czy płyty, że to może się lepiej sprzedać?

- Gdybym chciał być bogatym, zamożnym człowiekiem, chciałbym mieć jacht czy takie rzeczy, to bym bankowość, czy handel nieruchomościami obrał jako kierunek swojego działania. Tam się robi pieniądze. Nie jestem zbyt głupi na to, żeby podpisać jeden papier, sprzedać dom drożej niż go kupię, na to miałbym wystarczająco inteligencji. Natomiast nie mam zapału w tę stronę. To nie jest kwestia tego, że nie jestem w stanie ogarnąć biznesu, bo gdyby było trzeba, to bym to zrobił. To jest prosta matematyka, trochę sprytu, który w pierwszej czy drugiej grze strategicznej jesteś w stanie ćwiczyć na komputerze. Tak to wygląda. Biznesmeni muszą mieć trochę szczęścia, ale też po prostu są dobrymi matematykami, mają orientację w temacie, więc można by było poświęcić całe życie na to, żeby robić biznes. Skoro ja wybrałem, że poświęcam swoje życie na tworzenie muzyki, to jakby to był mój wybór, więc teraz nie będę udawał, że robię to, ale tak naprawdę chodziło mi o te hajsy. I tak nie zarobię tyle, co jakiś tam deweloper.

Ludzie chcą kupować płyty muzyków, a nie bankierów. To znaczy nie wiem, może chcą kupować płyty bankierów... Ale wydaje mi się, że mimo wszystko muzyka, to jest jakaś forma artystyczna, która nie ma służyć nie takiemu bezpośredniemu pogłaskaniu się po głowie. Odbiór muzyki polega też nawet na zanegowaniu pewnej wartości artystycznej, żeby potem ją zaakceptować po zrozumieniu, prawda? Nie wiem, czy miałeś takie przeżycia z muzyką, że słuchasz sobie tego i mówisz: "Nie, to mi się nie podoba", a po jakimś czasie myślisz: "Kurde, jakie to było dobre"...

Tak, niejednokrotnie.

- No więc rozumiesz... W takim popowym podejściu nie ma szans na to, bo od razu dostajesz to czego chcesz.

Ludzie niestety coraz częściej słuchają playlist, rzeczy których tak naprawdę nawet w ogóle nie słuchają, tylko one sobie plumkają gdzieś tam w tle.

- Tak, tak działa Wszechświat. To się nie dzieje wyłącznie w skali samego rynku muzycznego. Tak działa Wszechświat, że cząsteczki przemieszczają się tam, gdzie jest więcej miejsca i przestrzeni, prostsze rozwiązania stają się najczęściej tymi, które wygrywają. Niemniej jednak życie nie trwa wiecznie. Trzeba zrobić coś, z czego się jest zadowolonym. Nie wiem, może ja sobie to tak tylko tłumaczę (śmiech).

Nie, dobrze mówisz. Wróćmy jednak do tych jazzowych i funkowych płyt. Moim zdaniem największym walorem hip-hopu, oprócz tego, że jest świetną muzyką, to fakt, że poszerza horyzonty muzyczne słuchaczom, samym raperom, no a przede wszystkim producentom. Chodzi mi oczywiście o sampling i wykorzystywanie fragmentów z utworów jazzowych, funkowych, klasycznych, rockowych, bluesowych, itp. Wielu producentów chcąc zrobić po prostu dobry bit poznało, masę świetnej muzyki. I teraz wjeżdżasz Ty, z własnymi kompozycjami jazzowymi i funkowymi. Myślisz, że to wszystko właśnie dzięki samplowaniu?

- Bez dwóch zdań (śmiech). Oczywiście że tak. To jest bardzo trafne spostrzeżenie i często też przelatuje przez moją głowę to myślenie, że rzeczywiście ja przesłuchałem tysiące funkowych płyt w poszukiwaniu sampli i zaraziłem się tymi rzeczami. Hip-hop wciągnął mnie właśnie zaczerpniętym z funku groovem, który gdzieś tam po prostu na mnie miał zadziałać. Nie wiem z jakiego powodu, po prostu mi się podoba ta rytmika, działa na mnie jak password do loginu. I on się pojawił w hip-hopie, ja go poznałem przez hip-hop, no bo hip-hop tak naprawdę w latach 90., kiedy to był rzeczywiście boombap to była kopia funkowego groovu. Funkowego, soulowego, jakoś tak... Czasami także rock progresywny był samplowany, czy jazz właśnie. No i wiesz, ludzie z czasem zaczynają pojmować, że tak naprawdę, ja przynajmniej pojąłem już dawno, że to co mnie tak naprawdę kręci w hip-hopie, to te zaczerpnięcia z funku plus oczywiście cała ta brzmieniowa struktura, która bierze się z zaje***tych samplerów i że to brzmi tak fajnie brudno - i polubiłem to. W końcu wymyśliłem w głowie, że chciałbym kiedyś zrobić muzykę, taką, jak sampluję ale jak robić muzykę, którą gra 5-6 muzyków i każdy sobie wymyśla swoje? Mam to w jednej głowie wymyślić? (śmiech) To wydawało się to niemożliwe. Ale tak, to jest absolutnie tak, jak powiedziałeś. Jestem żywym przypadkiem tego, że hip-hop zaszczepił ludziom funk.

Z Twojej rozmowy z Winim wiem, że komponujesz na iPadzie, ale zastanawiam się, czy jakbyś usiadł przed fortepianem, to zagrałbyś cokolwiek?

- Nie absolutnie, nie zagrałbym również tego, co skomponowałem. Na tym polega cały trik, że ja nie umiem grać na żadnym instrumencie. Daj mi gitarę, to nie zagram Ci nic, tak jak każdy, który pierwszy raz widzi gitarę. Ja nie mam totalnie pamięci muzycznej. Mam wyobraźnie i potrafię moje wyobrażenie przełożyć na nuty czy na prostokąciki w programie na komputerze. Gram palcami trochę na oślep, a trochę tam gdzie wiem, że powinienem uderzyć. Ale potem jest sporo korygowania, z pewnością bym tego nie umiał zagrać. To jest najzabawniejsze, że ja jestem osobą, która napisze ci muzykę, ale nie umiem zagrać nawet jednego instrumentu z tego, co napisałem. Mam w głowie wyobrażenie tej muzyki, ona nie jest przypadkowa. Ciekawa informacja dodatkowa jest taka, że właśnie trwają prace z bandem, który będzie grał te moje kawałki.

Serio? Właśnie miałem o to pytać!

- No to właśnie tak jest. Razem z Marcinem Sojką, który jest synem pana Staszka. On jest perkusistą w tym bandzie, ale tak naprawdę dba o wszystko od strony organizacyjnej. Pierwsze próby mają miejsce w najbliższych tygodniach. Chłopaki już mają partytury, bo im wysłałem do każdego instrumentu i będziemy usiłowali grać te kawałki żeby to było koncertowe i żeby było na żywo.

Ale głównie pod kątem koncertów, czy planujecie też nagrać taki album po prostu "setkowy" w studio?

- Od pierwszej poważnej dużej próby ze wszystkim instrumentalistami, bo będzie to pewnie 6-8 osób w zespole, będziemy to rejestrować, bo ja też mam gigazajawkę, żeby uzyskać technikę rejestracji, która dawałaby brzmienie lat 70. żywemu bandowi. Więc ja będę chciał, żeby to brzmiało jak Funkadelic. I nie dlatego żeby coś udawać, tylko dlatego że uważam, że tamto brzmienie lepiej oddaje charakter muzyki niż to współczesne, agresywne. Więc będę starał się uzyskać to z żywymi muzykami, żeby teraz odtworzyć to, co wymyśliłem. To jest jakaś znowu dalsza część historii.

Cieszę się, bo sam słucham sporo jazzu i funku. Te płyty bardzo mi się podobają patrząc na kompozycje, ale słychać kurczę, że to są jednak wtyczki. Że to nie jest człowiek za fortepianem, ani za perkusją.

- To dla mnie jest też cenna sytuacja, ponieważ słychać że to jest jednak zrobione z maszyn, że mimo wszystko ktoś tam siedział i wyklikał te wszystkie rzeczy. Zaprogramował, a nie nagrał. Więc to też jest coś innego w ramach projektu: "Co można wycisnąć z wtyczek i z groovu wtyczkowego?". Starałem się zrobić dużo i wydaje mi się, że to jest przykład nietuzinkowy, że trudno jest na rynku znaleźć płyty podobnie zrobione, bo wtedy każdy już bierze muzyka, nie? Nie mówię, czy to jest lepsze czy gorsze, ale jest to coś innego, niż to czego można słuchać. To jest po prostu inne podejście. Tak, słychać że to są maszynki no i wiesz... Bardzo dobrze, bo gdyby nie było słychać, ludzie myśleliby, że coś oszukiwałem. Poza tym na świecie jest mnóstwo ludzi, którzy kochają te maszynki jak ja. To też jest płyta dla nich, żeby usłyszeli, co można wyciągnąć z tych maszynek innego.

Dużo jeszcze będzie takich płyt?

- Funkowa już jest druga zrobiona. W zasadzie one obie były zrobione w momencie, w którym wydawałem pierwszą płytę, ale nie mogłem aż tyle tej muzyki wydać na raz. Jazzowe są zrobione jeszcze dwie albo trzy, też są już gotowe. To był taki naprawdę strzał. Siedziałem i robiłem, bo czułem, że mogę.

A jakieś tematy typu płyty producenckie z raperami? Domyślam się, że masz sporo w szufladzie do wygrzebania, ale planujesz takie rzeczy jeszcze robić nowe, czy już ten temat czy w ogóle nie jara?

- Zdecydowanie. Mnie jarają zmiany, ja lubię mieć dużo różnych smaków w kubku z lodami. Zrobiłem tych płyt kilka na zapas dlatego, że przez długi czas teraz mi się nie będzie chciało już takich rzeczy i usiąść do tego. Chociaż ostatnio usiadłem i jakiś tam temacik sobie napisałem, żeby się sprawdzić, ale do takich rzeczy trzeba mieć jakby konkretny vibe. Żeby coś fajnego wyszło, musisz wiedzieć, że to wręcz paraliżuje twoje inne możliwości robienia czegokolwiek. I tak było kiedy robiłem te płyty, ja nie mogłem nawet chodzić na spacery, po prostu miałem ochotę dalej kolejne nuty pisać. Nagle okazało się, że to mogę robić, więc musiałem to wszystko z głowy wyrzucić. Ten proces jakby ustał naturalnie po jakichś dwóch miesiącach, powstało kilka płyt które wydałem, dwie są leżą w szufladzie, natomiast tak - cały czas jara mnie robienie też groovów hip-hopowych na padach. To jest jakby inne wyzwanie, inna matematyka i to niekoniecznie wcale musi być super prostsze. Bo tam siedzisz i wypisujesz, co ci do głowy przyjdzie, a tutaj jednak musisz wyszukać trochę tych elementów, które będą do siebie pasować. Znowu wróciłem do samplowania, tylko sampluję teraz z zupełnie innego podejścia, w którym pitchuje bardzo mocno, tnę na kawałki, sampluję pojedyncze akordy różnych utworów, pojedyncze nuty, tak żeby zupełnie nie było szansy powielania czyjejś sekwencji. Wtedy masz stuprocentową kreatywność, ale jest to też inne podejście, które wymaga innego myślenia. Inne aranżacje, inny poziom koncentracji na brzmieniu, a inne na kompozycji nut. Trzeba ten balans przełożyć, ale ja się jaram przestrajaniem poziomów mojej uwagi na pewnych narzędziach i rozwiązaniach. 

Dla mnie też inspiracją jest na przykład zakup nowego urządzenia: nowego samplera, czy nowego softu. Samo rozpracowanie tego urządzenia od razu owocuje zawsze kilkoma utworami. Pewne urządzenia wytwarzają pewien styl. Obok tego, że ty masz swój styl jako człowiek, który coś wymyśla, no to jak usiądziesz do Rolanda TR-808, to zaraz powstanie coś w stylu tradycyjnego electro. Więc jakby pewne urządzenia, nawet samplujące, narzucają pewien workflow, który przekłada się na pewną charakterystykę tej muzyki, która powstaje. Muzyka powstająca na sekwencerach EMU SP-1200, samplerach Akai S-3000 czy nawet S-2000, ona jest przestrzelona stylem tych urządzeń. Poza tym, że ludzie również oczywiście mają znaczący wpływ na pewien przebieg wydarzeń, ale niezmiernie inspirujące jest też właśnie znajdowanie nowych rozwiązań w pewnych urządzeniach. I wiesz, fajnie było znowu usiąść do padów, sprawdzić parę różnych urządzeń i parę nowych pluginów, które się pojawiły, parę wtyczek - jak działają, spróbować wycisnąć z nich co się da. Miałem też okazję wtedy żeby przemiksować jeszcze raz album "Boombox Kingz", bo nie byłem zadowolony z miksu. Teraz moim zdaniem brzmi przyzwoicie. Te albumy jazzowe zupełnie nie oznaczają odejścia od hip-hopu, chciałbym kontynuować kilka nurtów które rozpocząłem, czyli groovów jazzowych, groovów funkowych, płyty hip-hopowe i lo-fi - też takie instrumentalne szaleństwo, gdzie można sobie pozwolić na jeszcze zupełnie coś innego. Czasami masz ochotę zjeść pizzę, czasami masz ochotę zjeść czekoladę. Więc dokładnie tak samo działa to u mnie z muzyką - czasami mam ochotę sobie popisać fortepian, czasami mam ochotę poszukać dziwnych dźwięków, które mogłyby w ciekawy sposób rozbudować w nową stronę jakieś rytmiczne rozwiązania i to jest lo-fi właśnie... Powstała też jakaś muzyka elektroniczna przez jakiś tam ostatnie lata i też pojawi się płyta, która będzie oparta o dźwięki kosmosu, czyli takie, które NASA kiedyś tam zarejestrowała. To oczywiście są jakieś przetworzone modulacje, ale NASA udostępniła pakiet dźwięków, ja z tych dźwięków stworzyłem półtorej płyty, więc powstała też taka elektroniczna płyta kosmiczna. Różnorodność jest dla mnie ważna. Są jeszcze płyty dancehallowe, które mam dwie do wydania i też się pewnie pojawią. Więc jakby to powiedzieć... Życie poszukiwacza.

Czyli możemy się spodziewać że faktycznie co chwilę jakieś nowe premiery od Volta teraz się będą pojawiać?

- No tak, ja przez 20, czy tam 15 lat niczego nie wydawałem, więc się tego trochę nazbierało. Dodatkowo też jestem w bardzo dobrym okresie jeżeli chodzi o twórczość, mam pewien ładunek kreatywności i czuje, że jest dużo rzeczy do zrobienia. Więc tak, będzie dużo produkcji, ale to się pewnie wygasi za jakieś 2, może 3 lata, jak postanowię trochę od tego odpocząć.

Albo jak się z wszystkiego wystrzelasz (śmiech)... Twoje nowe płyty pojawiają się na CD, winylach i kasetach, ale w formie cyfrowej udostępniłeś je tylko na Bandcampie. To jest jakiś twój bunt przeciwko polityce Spotify i tego jak traktują muzyków?

- Zupełnie tak. Nie chcę mi się teraz rozpościerać jakiś głębokich wizji, natomiast rzeczywiście jeżelibyście, drodzy słuchacze, wniknęli w politykę rozdziału finansów Spotify, to powiem wam w ten sposób: Może być tak, że przez cały sezon za który płacicie, będziecie słuchać artysty, który nazywa się XYZ, a ten artysta XYZ pod koniec tego miesiąca nie dostanie z tego ani grosza. Polityka Spotify działa w ten sposób, że płaci więcej tym, których odtwarza się najwięcej, czyli tak naprawdę największe gwiazdy i najbogatsi ludzie dostają jeszcze od Was pieniądze, a ci których słuchacie najczęściej, jeżeli szukacie kogoś innego niż Ci superpopularni artyści, nie dostają niczego. Więc to jest po prostu ultranieuczciwe. To jest destruktywne dla ludzi, którzy chcą robić muzykę ambitną, którzy chcą robić coś odkrywczego, bo jeżeli znajdą tą swoją niszę, bo wiadomo, że to nie jest muzyka dla masy, to one są ignorowane. Spotify płaci za zdolności PR-owe, a nie za zdolności muzyczne. Ja nie zaliczam się do grupy PR-owców, więc oni mi tam nie zapłacą. No więc teoretycznie mógłbym rozdawać tę muzykę za darmo, ale skoro ją sprzedaję ludziom, jakoś udostępniam na płytach, to ci którzy kupują płyty, dostają też wersję cyfrową i są w lepszej sytuacji. Jeżeli są w stanie wykrzesać z siebie te parę groszy, to jakby dostają coś czego inni nie mają. To jest element uczciwości.

Bardzo mnie bawi, jak raperzy z większych wytwórni dodają bonus tracki do wersji pre-orderowych i promują to właśnie hasłami, że to są dodatki dla osób, które kupują wydania fizyczne. Tylko najczęściej po ok. miesiącu od premiery te bonusy i tak trafiają na Spotify.

- No to nie, tego już można by sobie było oszczędzić. To nie ma sensu. U mnie bonus tracki, bo zawsze jakieś staram się zamieszczać, związane są raczej z tym, że płyta winylowa mieści ograniczoną ilość materiału. Jeżeli bym dłuższy materiał wytłoczył, to ta płyta by ciszej grała i się szybciej zużywała. Taka przyzwoita maksymalna długość płyty, to jest 45-50 minut. Na kompakcie mieści się ponad 70 minut muzyki, więc można tam coś jeszcze wrzucić. Ja najczęściej coś mam po sesjach. Nie jestem perfekcjonistą, ale mam w sobie mały pierwiastek perfekcjonisty, który sprawia, że często robię po kilka wersji miksów kawałka. Muszę się przyznać, że kawałek z PMD, na "Boombox Kingz" miksowałem 40 razy.

Oj nie, to nie możemy mówić o pierwiastku perfekcjonisty (śmiech). Musisz być perfekcjonistą!

- Ciągle nie byłem zadowolony z proporcji (śmiech). Słuchałem tego na jednych głośnikach, na drugich - no nie. Więc ten miks, który dostaliście w kawałku z PMD jest jednym z 40, jakie mam na dysku. To jest poziom, w jakim staram się funkcjonować - może się komuś podobać, może nie podobać. Mnie się ma podobać. Ale to jest rzeczywiście wyjątek, z reguły mieszczę się w 4-6 miksach, ale z tym kawałkiem męczyłem się parę lat, żeby to zabrzmiało dokładnie tak, jak chciałem, żeby brzmiało jako PMD w 2021 roku.

Ale ten 1992 rok w opisie płyty jest słyszalny mocno. To brzmi jak z tamtej epoki. Nie wiem, z czego korzystasz przy miksie, czy z wtyczek, czy z analogów...

- Miksowałem to hybrydowo. Ale rzeczywiście, używałem też urządzeń z tej epoki. Z drugiej strony dzisiejsze techniki miksowania są zupełnie inne, zakres dynamiki jest trochę inny. Niemniej - ja do pewnego stopnia też oczekuję np. większej głośności, ale z drugiej strony lubię to "przytłumienie" z lat 90. Nie ma sensu odwoływać się do samych pluginów, albo do samego analogu - jedna i druga strona ma wspaniałe możliwości, więc korzystałem z opcji miksu hybrydowego. Chodziło mi o ten feel w brzmieniu, który zniknął w dzisiejszej muzyce. Mam spory problem z słuchaniem współczesnej muzyki - ona proponuje inne smaki niż te, do których jestem przyzwyczajony. Ona bardzo jaskrawo brzmi, to jest nie do końca dopasowane do moich oczekiwań.

To na koniec jeszcze jedna sprawa... W wywiadzie z Arturem Rawiczem, który miał miejsce 8 lat temu, powiedziałeś, że w czasach audycji "Kolorszok", którą współprowadziłeś z Bogną Świątkowską, ludzie wiedzieli o hip-hopie 54 razy więcej niż obecnie. To było 8 lat temu! Jak to się zmieniło przez te 8 lat?

- Wiesz, wtedy nie do końca sobie z tego zdawałem sprawę, ten sposób myślenia ugruntował się we mnie przez ostatnie lata - w roku 2022 roku, o tym co się teraz nazywa hip-hopem, ja nie wiem nic. Współcześnie dużo ludzi słucha innych gatunków muzyki, które nazywane są hip-hopem z jakiś względów. No... z komercyjnych względów oczywiście. Więc nadal nie wiedzą oni, czym jest prawdziwy hip-hop, chociaż znają współczesnych artystów. Teraz mamy epokę trapu i takiego pop-rapu. Ja nie mówię, co jest lepsze, a co gorsze. Wiadomo, co mi się bardziej podoba, ale to nie znaczy, że któraś z tych rzeczy nie ma racji bytu. Natomiast ludzie nazywają określeniem hip-hop, rzeczy, które nie brzmią jak hip-hop. Hip-hop musi być trochę postfunkową rzeczą, musi mieć ten groove w okolicach 85-90 BPM, najczęściej ósemkowe hi-haty, pewien rodzaj barwy dźwięku związany z używaniem samplerów - to jest dla mnie hip-hop. W pewnym momencie pojawił się trap, który ma zupełnie inne tempo - w każdy możliwy sposób trap omija tempo 90 BPM, które jest dla hip-hopu moim zdaniem kluczowe. Więc to zwyczajnie nie jest hip-hop. Inaczej do tego się tańczy, graffiti do tego nie pasuje, inaczej głową się nawet kiwa do tej muzyki - to jest inny gatunek. On może być fajny, znam fajne kawałki z tego gatunku, ale trzeba powiedzieć, że to jest inny gatunek. Więc nadal jest tak, że ludzie tego, co ja nazywam hip-hopem, nie znają prawdopodobnie i nie rozumieją. I pewnie gdybym zapytał się kogoś: "Co wy wiecie o hip-hopie?", to pewnie powiedzieliby o pewnych artystach, o których łatwo jest się dowiedzieć teraz, no bo wypełnione są nimi obecnie media społecznościowe. 

Hip-hop w jakimś tam sensie przeżył swój rozkwit, esencję i boom w latach 90. poprzedniego wieku, aczkolwiek ja nie zgadzam się z ideą, że teraz należy go zakopać w grobie - ja robię coś, co brzmi hip-hopowo, ale ma nowe kompozycje. Nadal to jest ta sama idea rytmiczna, to samo brzmienie, ale artyści piszą nowe teksty, a sama melodyka pozostawia takie możliwości, idea bitu boombapowego daje takie bogactwo... Można grać na takich różnych instrumentach... Na trąbkach, gitarach, na instrumentach elektronicznych, na instrumentach perkusyjnych dodatkowych - ilość instrumentów, jaka może się pojawić w hip-hopie jest niemal nieograniczona. I tu jest jeszcze sporo do odkrycia rzeczy, które mogą słuchaczom dać jakieś wrażenie świeżości, mimo tego, że ta idea pochodzi z lat 90. Tak samo myślę o jazzie, o funku, chociaż te gatunki ewoluowały. Ale jeżeli ktoś robił zajebistą pizzę w 1954 roku, to dlaczego mamy już takiej teraz nie jeść, tylko jeść inne rodzaje pizzy, które teraz są bardziej modne? Tamta jest zaje***ta. Rynek wypiera pewne idee, ludzie chcąc udowodnić swoją kreatywność odchodzą od pewnych pomysłów, ja też w pewnych projektach stawiam na kreatywność, a w innych staram się rozwijać istniejące już idee, tak żeby również dawały świeży powiew, ale także żeby był czytelny w nich element jakiejś konwencji, która jest atrakcyjna - tak jak hip-hop lat 90., o którym wspomniałeś.

Albumy, o który DJ 600V opowiedział nam w wywiadzie, możecie bezpłatnie odsłuchać oraz kupić za pośrednictwem profilu artysty na Bandcamp.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: DJ 600 Volt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama