Reklama

David Guetta: Kiedyś ludzie nie traktowali DJ-ów poważnie

Jest najpopularniejszym didżejem świata. Zarabia ponad 30 milionów dolarów rocznie. Tylko u nas - jedyny wywiad z Davidem Guettą! O nowym albumie, rywalizacji z Calvinem Harrisem i dowcipach, które zupełnie go nie śmieszą.

W piątek, 21 listopada, ukazała się nowa płyta francuskiego DJ-a. Na albumie "Listen" gościnnie pojawili się tacy artyści, jak Sia, Nicki Minaj, John Legend czy Ryan Tedder. Z okazji premiery tego albumu mieliśmy okazję porozmawiać z Davidem Guettą w jedynym wywiadzie dla polskich mediów.

Michał Michalak, Interia: - Co chciałeś osiągnąć, rezygnując ze swojego rozpoznawalnego brzmienia na singlu "Dangerous"?

David Guetta: - Muszę powiedzieć, że rozmawiamy w bardzo ważnym dla mnie dniu (8 października - przyp. aut.) Wczoraj, po trzech latach pracy udało mi się wreszcie skończyć ten album. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy i powiem ci, że dla artysty praca nad płytą polega przede wszystkim na wymyślaniu nowych brzmień - to jest wyzwanie, które przyświeca mi również jako producentowi, i to jest jedyne, co próbowałem osiągnąć.

Reklama

- Chciałem włożyć w ten album jeszcze więcej emocji i wnieść coś świeżego. Mam wrażenie, że EDM (Electronic Dance Music) jako gatunek zabrnął w ślepą uliczkę. Cieszę się, że mogłem zacząć od "Dangerous", ponieważ jest tak bardzo odmienny.

Czyli fani mogą być zaskoczeni również całym albumem?

- Tak! Mam taką nadzieję. "Dangerous" jest z pewnością jednym z najbardziej zaskakujących fragmentów płyty, ponieważ jest utworem "downtempo". Ale również o całym albumie można powiedzieć, że różni się od mojej dotychczasowej twórczości.

Sprawdź tekst "Dangerous" w serwisie Teksciory.pl!

Ponownie zaprosiłeś do współpracy Się, czy możemy się spodziewać kolejnego hitu na miarę "Titanium"?

- (śmiech) Nie wiem, nie wiem, zobaczymy... Nie chcieliśmy, żeby nasza kolejna piosenka przypominała "Titanium". Postanowiliśmy nagrać coś zupełnie innego.

To zrozumiałe. A czy była w przeszłości taka współpraca, taki duet, który sprawił ci problemy?

- Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Za każdym razem zapraszam artystów, których uwielbiam. Nigdy nie miałem problemów, żeby się z nimi porozumieć.

Chłopaki z Kasabian powiedzieli mi, że muzycy rockowi zostali w tyle i oglądają plecy artystów zajmujących się muzyką elektroniczną. Że DJ-e odebrali rockmanom stadiony. Zgadzasz się z tym poglądem?

- Nie za bardzo, nie... Niesamowite jest to, że elektronika jest dziś tak potężna jak rock, ale to nie oznacza, że zostawiliśmy z tyłu kogokolwiek. Nie widzę tego w ten sposób. Myślę, że przez wiele lat nasza muzyka nie była tak poważana, jak na to zasługiwała, nie była tak szanowana jak pop, rock czy hip hop. Wojna gatunków to jednak absurdalna koncepcja.

No to zawęźmy wątek rywalizacji do DJ-ów. Calvin Harris wydał płytę tuż przed tobą. Czy postrzegasz go jako swojego rywala?

- To jest przede wszystkim mój kolega. Trzy największe nazwiska w muzyce elektronicznej to Avicii, Calvin Harris i ja. Być może jest to rywalizacja, ale nie uważam tego za coś negatywnego. Jestem w tym biznesie już od wielu lat. Zajmowałem się house'em już w 1988 roku.

- W przeszłości bardzo przeżywałem fakt, że ludzie nie traktowali nas poważnie i że media nie zajmowały się nami, nie uwzględniały naszego stanowiska. Dlatego wychodzę z założenia, że im większe mamy gwiazdy i im więcej sprzedajemy płyt, tym lepiej dla naszej muzyki. Więc kiedy Calvin Harris ma wielki przebój, albo Avicii, cieszę się razem z nimi.

Jesteś jednym z najpopularniejszych wykonawców na Spotify - czy twoim zdaniem streaming jest przyszłością fonografii?

- Absolutnie tak. Jestem o tym przekonany.

Statystyki serwisów streamingowych jasno wskazują, że ludzie częściej słuchają pojedynczych piosenek na playlistach niż całych albumów...

- To się dzieje nie tylko na Spotify, ale w ogóle. Byłoby mi strasznie szkoda, gdyby artyści przestali nagrywać albumy. Jeśli nagrywasz singel, to jest on przeznaczony do radia, ma za zadanie zostać hitem. Tylko że czasami nagrasz świetny utwór, który nie nadaje się do radia, ale wciąż jest interesujący i pokazuje, kim jesteś jako artysta. Wierzę w format albumu.

Natrafiłem ostatnio na taką fałszywą wiadomość, która miała być żartem, i która stała się hitem internetu. Tytuł tej wiadomości brzmiał: "Światowa trasa Davida Guetty odwołana z powodu zaginięcia USB zawierającego cały set artysty". Czy poczułeś się tym urażony?

- Może nie urażony, bo to był żart, ale problem z tą stroną polega na tym, że ludzie nie zdają sobie sprawy z jej satyrycznego charakteru. Biorą te informacje za coś poważnego. Po tym żarcie tysiące osób pisało w internecie, że nie gram na żywo, że mam wszystko wcześniej nagrane, same absurdalne rzeczy. Ja na to nigdy nie odpowiadałem, bo trudno poważnie komentować coś, co jest tak głupie.

- Opowiadanie dowcipu, kiedy wszyscy wiedzą, że mają do czynienia z dowcipem, jest absolutnie w porządku. Na przykład we Francji jest taki program z marionetkami przedstawiającymi znane osoby i czasem ja też się tam pojawiałem. Były to złośliwe żarty, ale naprawdę zabawne. I wszyscy mieli świadomość, że to są żarty. O to mi właśnie chodzi. Tu powinna przebiegać granica.

- Jeśli mówisz o kimś nieprawdziwe rzeczy, od początku powinno być jasne, że żartujesz. W przeciwnym wypadku jest to dezinformacja.

Pamiętasz swój ostatni koncert Warszawie?

- O, przyjacielu, oczywiście że tak. Macie piękny stadion, a ja bawiłem się świetnie!

Zobacz teledysk do hitu "Sexy Bitch":

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: David Guetta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy