Brodka i jej koncert "MTV Unplugged": Zamykam pewien etap

- Chcę, żeby mnie ludzie znali z mojej muzyki, z mojej twórczości - mówi Monika Brodka /.

- To nie jest historia Kopciuszka, ale może tak zabrzmi - mówi nam Brodka, opowiadając o występach w ramach kultowego formatu "MTV Unplugged". Kiedyś mała Monia z wypiekami na twarzy oglądała akustyczny koncert Nirvany, teraz sama przyjęła zaproszenie od MTV. Z jedną z najbardziej oryginalnych polskich wokalistek porozmawialiśmy m.in. o kulisach tego przedsięwzięcia, o muzykowaniu z tatą oraz o "trzeciej Monice", o którą pytają ją znajomi.

Brodka dołączyła do grona artystów, którzy zagrali swoje piosenki w ramach serii "MTV Unplugged". Od 7 grudnia w serwisach streamingowych posłuchać będzie można zapisu tego akustycznego koncertu, który objął utwory z różnych etapów muzycznej kariery wokalistki. 

Justyna Grochal, Interia: Na swojej płycie "MTV Unplugged Brodka" zgromadziłaś kilkanaście utworów. Mamy i piosenki z "Clashes", i z "Grandy", jest reprezentant EP-ki "LAX", ale również utwór "Ten" z twojego debiutu (posłuchaj!). Trudno było wybrać listę utworów na ten koncert? Jaki był klucz doboru?

Reklama

Monika Brodka: Było o tyle trudno, że to jest taka płyta bardziej "fanowska". Zależało mi, żeby ten materiał był bardziej przekrojowy. Momentami było ciężko, bo pewne utwory trzeba było przearanżować tak, żeby pasowały do całej reszty i żeby znaleźć w tym jakiś wspólny klucz chociażby z moją ostatnią płytą. Była to muzycznie intensywna, ciekawa, momentami trudna, praca, ale też bardzo twórcza. Starałam się wybrać utwory, które sama lubię, ale też taki, od którego wszystko się zaczęło, czyli utwór "Ten".

Wiadomo, że swoje piosenki musiałaś przearanżować choćby dlatego, że tego wymaga akustyczny koncert unplugged. Ale te nowe odsłony są czasem bardzo zaskakujące, zwłaszcza wspomniana piosenka "Ten", którą ubrałaś w zupełnie nowe ciuchy.

- Mam do niej duży sentyment i zawsze ten utwór, jako kompozycję, lubiłam. Tutaj rzeczywiście on jest chyba najbardziej wywrócony do góry nogami. Jest też tym takim "grande finale" całego koncertu, taką symboliczną klamrą. Od niego się wszystko zaczęło i nim się kończy. Zamykam pewien etap płytą - można powiedzieć - "the best of" (śmiech). Ten aranż jest też najbardziej dynamiczny. Z jednej strony chciałam, żeby ten utwór był bardzo rzewny i chwytający za serce, ale by miał też takie szokująco-głośne momenty i działał na zasadzie kontrastów - trochę jak w muzyce awangardowej, noise’owej. Słyszymy delikatny wokal i instrumenty, które grają bardzo piano w tle i brzmią trochę jak soundtrack z "Lśnienia", a za chwilę przychodzi motyw, który to wszystko wybija i budzi z letargu. Jestem bardzo zadowolona z tej aranżacji, bo jest dla mnie samej zaskakująca.

Sprawdź tekst i tłumaczenie utworu "Varsovie" w serwisie Teksciory.pl

"Heart-Shaped Box" to utwór, który wykonywałaś już wcześniej na swoich koncertach. Czy to, że umieściłaś go na setliście swojego "MTV Unplugged", było celowym zabiegiem i ukłonem w stronę Nirvany, który swój koncert w tej kultowej serii unplugged zagrał dokładnie 25 lat temu?

- Tak, z tego względu, że jest to jeden z moich ukochanych zespołów - jeśli nie najukochańszy - do którego ciągle wracam i nigdy mi się nie nudzi. Ja w ogóle poznałam Nirvanę przez format "MTV Unplugged". Pierwszą kasetą, jaką sobie w życiu kupiłam, była właśnie "MTV Unplugged Nirvana" i przez długi czas myślałam, że to jest taki zespół rockowy grający akustyczne piosenki (śmiech). Ten utwór był mi o tyle bliski, że jak wspomniałaś, już go wcześniej wykonywaliśmy - był przez nas "ograny" i też zaskakująco zaaranżowany. Poza tym nigdy nie został zarejestrowany w wersji audio, więc chciałam uwiecznić go jako pamiątkę pewnego okresu.

Marzyłaś wtedy, oglądając Nirvanę, że kiedyś sama wystąpisz w koncercie "MTV Unplugged"?

- To jest chyba największe zaskoczenie. Na tym koncercie, zapowiadając ten utwór, powiedziałam, że to nie jest historia Kopciuszka, ale może tak zabrzmi. Bo jakby ktoś małej Moni kiedyś powiedział, że będzie grać ten sam koncert unplugged, to założyłaby się o całe swoje kieszonkowe, że to nigdy nie nastąpi. Jest to zaskakująca historia i wiele takich zaskakujących rzeczy wydarzyło się w mojej karierze. Spotkało mnie też dużo szczęścia i cieszę się z tego zaproszenia.

Na scenę zaprosiłaś dwóch facetów - Krzysztofa Zalewskiego i Dawida Podsiadłę. Nie chciałaś dobrać jeszcze jakiejś kobiety do składu?

- Nie jest tak, że nie chciałam. Wybrałam te dwie postaci z konkretnych powodów. Z Krzyśkiem przez lata grałam w jednym zespole i się z nim przyjaźnię, więc to był dla mnie naturalny wybór. On już od jakiegoś czasu z nami nie gra, bo jego kariera się tak rozwinęła i potoczyła, że nie ma na to kompletnie czasu. Chciałam tym również podsumować pewien okres.

A w przypadku Dawida... Ja po prostu bardzo go lubię prywatnie i bardzo szanuję muzycznie. Jest szalenie ciekawą postacią, a przy tym tak zapracowanym człowiekiem, że nigdy nie możemy się spotkać. Wiedziałam, że jak go zaproszę, to przynajmniej będzie kolejny powód do spotkania (śmiech).

Nie wiem, czy możesz zdradzić takie informacje, ale czy oni wystąpią z tobą również na tych kolejnych planowanych koncertach?

- Powiem szczerze, że tego jeszcze nie wiem. Jeżeli będzie taka możliwość i chłopaki się zgodzą, to na pewno chciałabym ich gościć na scenie. Ale te trzy kalendarze muszą się ze sobą spiąć, a z tym nigdy nie wiadomo...

Ważną częścią twojego występu "MTV Unplugged" była też oprawa wizualna tego przedsięwzięcia. Za scenografię odpowiada Aleksandra Wasilkowska - artystka wizualna, która na co dzień tworzy scenografie teatralne. Celowo wybrałaś osobę, która specjalizuje się w kreowaniu teatralnych przestrzeni?

- Tak, celowo wybrałam Olę. Zarówno ze względu na teatralność tego wydarzenia, jak i tego, że współpracowałyśmy wcześniej. Ola stworzyła dla mnie taki horyzont sceniczny z okiem, który towarzyszył nam na trasach z "Clashes", a później zagrał jeszcze w moim teledysku. Ola ma świetne wyczucie przestrzeni scenicznej i tego, że taka scenografia powinna być na tyle mobilna, żeby dawała różne możliwości. Jeśli koncert trwa godzinę, ważne jest, żeby cały czas na tej scenie się coś działo. Ola jest świetną scenografką i architektką, więc bardzo lubię z nią pracować. Jest bardzo twórcza.

Czy ta teatralność twoich koncertów jest w jakiejś mierze pomocą przy wejściu w rolę, dzięki czemu łatwiej ci odgrodzić życie prywatne od zawodowego?

- Na pewno tak, ale też muszę przyznać, że w ogóle ta estetyka typowo koncertowa mnie mocno zmęczyła. Te jakieś superszybkie, migające światła, efekty, które są totalnie ograne i pewna przewidywalność estetyki koncertowej, w której artyści się poruszają. Poczułam, że do muzyki nie do końca to pasuje. Chciałam wejść w przestrzeń, która będzie bardziej "moja" i kojarzona ze mną. W taką, która jest mi bliższa, bo jest inna, dziwna i bardziej kreacyjna, momentami bardziej konceptualna niż stricte sceniczna, traktowana jako show. Znalazłyśmy lukę, która w widowiskach muzycznych nie jest ograna. To jest taka teatralność, która nie jest musicalowa, a bardziej kreacyjna, abstrakcyjna. Ja się w tym dobrze odnalazłam, a ponadto wydaje mi się, że to bardzo dobrze idzie w parze z muzyką.

Skoro mówimy o wizualnym aspekcie wydarzenia pt. "MTV Unplugged Brodka", to powiedz, skąd motyw ręki na okładce płyty?

- Ola Wasilkowska uwielbia takie motywy. Najpierw było oko, później pojawiła się ręka. U mnie to wszystko jest po prostu przyczynowo-skutkowe, wynikające jedno z drugiego. To jest bardzo fajne, bo kiedy patrzy się na to z perspektywy czasu, to widzi się te połączenia między poszczególnymi elementami, których na początku w ogóle nie było. Tak jak w przypadku "Grandy" - na okładce pojawił jeleń ze wstążkami, a później ten jeleń przeniósł się na scenę. Wstążki z kolei wplotły się w kostiumy. Kolory jelenia zainspirowały kostiumy sceniczne i tak dalej...

Po tym, jak Ola przesłuchała płytę "Clashes", zaproponowała horyzont z okiem. Pomyślałam, czemu nie! Oczy zostały później wyhaftowane na kostiumach, następnie pojawił się teledysk do "Up In The Hill", który był wypełniony motywem oka. Gdy grałam koncerty z płytą "Clashes", używałam "lustrzanych" rękawiczek, które pojawiały się w utworze "Dreamstreamextreme". Poprosiłam Olę, żeby tym razem te rękawiczki były motywem przewodnim. Żeby je przeskalować, powiększyć do jakichś gigantycznych rozmiarów i stworzyć z nich kulę dyskotekową, która będzie dawać rozbłyski na całą scenę. Te ręce pojawiają się w trakcie naszego zarejestrowanego koncertu oraz na trasie, więc były naturalnym wyborem w przypadku grafiki na okładkę.

Oglądałam odcinek serii "Szlakiem Kolberga" z twoim udziałem. Pojechałaś do Żywca, gdzie muzykowałaś razem z tatą i lokalnymi muzykami. Jest tam moment, w którym wykonujesz starą pieśń i narzekasz na brak przestrzeni na interpretację. Twój tata wówczas tłumaczy ci, że do tych starych folkowych utworów należy podejść właśnie z pokorą i bez eksperymentów, bowiem zatrą one charakter pieśni. Czy ta argumentacja taty trafiła do ciebie?

- Ja doskonale wiem, na czym polega praca mojego taty. To człowiek, który od 50 lat kultywuje pewną tradycję, jest folklorystą i badaczem tej kultury, więc interesuje go wszystko to, co było. On chce dowiedzieć się, jak to było. I gdy już tę wiedzę posiądzie, to chce, żeby pamięć o tych ludziach trwała jak najdłużej. Żeby świat się o nich dowiedział i poznał ich muzykę. Folklor bardzo mocno wiąże się z tradycją. W tym, czym ja się zajmuję, chodzi o coś zupełnie innego - o pewną kreację, wyrażanie siebie, patrzenie do przodu i szukanie nowych rozwiązań. Przede wszystkim swoich. Nie chodzi, jak w folklorze, o naśladownictwo - żeby wykonać coś identycznie, jak zrobił to ktoś inny.

Moja droga muzyczna zaczęła się od śpiewania cudzych utworów i pewnego naśladowania wokalistek, które coś już kiedyś zaśpiewały. W momencie, kiedy odkryłam w tym wszystkim swoją ścieżkę i powstała płyta "Granda", poczułam, że mam dużo do powiedzenia i chcę to ludziom przedstawiać. To bardzo się spodobało i dało mi siłę, żeby tworzyć własną muzykę. Aczkolwiek dla mnie ten wyjazd do Żywca i muzykowanie z moim tatą było szalenie wzruszające. To były super chwile i świetna pamiątka, która została zarejestrowana na wideo, więc bardzo mnie to cieszy.

Chciałam na moment wrócić do tej kwestii rozgraniczania życia prywatnego i zawodowego, bo tobie to się świetnie udaje. Często mówisz też o tym, że ludzie odbierają cię zupełnie inaczej. Mimo to mam wrażenie, że tobie to zupełnie nie przeszkadza. Mylę się?

- Nie przeszkadza mi o tyle, że chcę, żeby mnie ludzie znali z mojej muzyki, z mojej twórczości. Nie zależy mi na tym, by wiedzieli, jaka Monika jest prywatnie. Chociażby dlatego wszystkie moje płyty są podpisane jako Brodka, a nie jako Monika Brodka. Brodka to postać sceniczna czy artystka, która działa na różnych polach. Nie zapraszam ludzi do siebie do domu i nie mówię: "o, zobaczcie, jak ładnie mieszkam, jak u mnie jest przytulnie i jak sobie właśnie serwuję herbatkę". W ten sposób chronię prywatną sferę mojego życia. Nie chcę, żeby była wystawiana pod ocenę i była częścią jakiejkolwiek przestrzeni publicznej. To mi się do tej pory udaje, ale oczywiście wymaga to dużo konsekwencji.

Ale to, że sama o tej swojej prywatności nie opowiadasz, nie zmienia faktu, że media i tak piszą, i próbują dociekać, łapać cię w sytuacjach prywatnych. Tworzą poniekąd jakąś twoją postać.

- Oj tak, zdecydowanie.

Masz wrażenie, że to jest w ogóle jeszcze jakaś "trzecia Monika"?

- Tak, jest ta trzecia Monika, która jest jakimś domysłem ludzi, plotką. Ja plotek nigdy nie sprostowuję, bo szkoda mi na to czasu. Wiele osób pyta mnie prywatnie, czy to prawda, że "coś tam, coś tam", bo jednak ludzie bardzo ufają temu, co zostało napisane. Obojętne, na jakim to portalu - czy opiniotwórczym, czy plotkarskim - to ludzie mają wrażenie, że jeśli zostało napisane, to zapewne jest prawdą - ktoś to sprawdził, potwierdził i opublikował. Ale w ogóle tak nie jest, więc po prostu staram się w ogóle nie dementować plotek na mój temat. Najczęściej ta "informacja" umiera na drugi dzień, więc nie trzeba się tym specjalnie przejmować.

A masz sytuacje, kiedy ludzie, z którymi współpracujesz, są zaskoczeni tym, jaka jesteś? Mówią, że mieli inne wyobrażenie na twój temat? Pytam, bo wielokrotnie ludzie z branży wspominali mi, że jesteś bardzo profesjonalna, dobrze przygotowana i otwarta na współpracę.

- Jest mi bardzo miło! Myślę, że ludzie, którzy są odbierani jako silne osobowości, budzą emocje i komentarz. Bardzo często są to tylko jakieś wyobrażenia na temat tej osoby. Nie do końca jestem w stanie to zatrzymać i z tym walczyć. Te opinie biorą się z bardzo wielu sytuacji - często dla mnie samej niekomfortowych - w których jestem postawiona. Kiedy ludzie wykazują się bardzo dużą nieprofesjonalnością i są nieprzygotowani do naszych wspólnych zajęć, mnie to po prostu drażni. Ja rzeczywiście staram się podchodzić do tego, co robię, bardzo profesjonalnie, oddaję cały mój czas i energię, ale nie wszyscy tak to traktują. I stąd później rodzi się opinia, że jestem niesympatyczna albo na kogoś nakrzyczałam.

Potrafisz mocno zareagować, kiedy spotykasz się z takim brakiem zaangażowania czy profesjonalizmu?

- No pewnie tak, bo mam podejście, że każdy traktuje swoją pracę równie poważnie co ja. Nie zawsze tak jest i przede wszystkim stąd to się bierze. Staram się bardzo mocno ingerować w projekty, które dzieją się z moim udziałem, np. sesje zdjęciowe. Zależy mi na tym, żeby ludzie, którzy patrzą na taką sesję, widzieli i oceniali materiał, z którego jestem zadowolona, pod którym się podpisuję. Ale nie zawsze i nie wszyscy są chętni do współpracy i zaangażowania w dany projekt. Najczęściej to są tego typu problemy. Pewnie wiele osób ma jakąś opinię na mój temat, która nie jest ich opinią, tylko jakimś szeptanym i zasłyszanym, złym "marketingiem" (śmiech).

To a propos współpracy, chciałam spytać o tę ostatnią - z duetem The Dumplings. Spotkaliście się przy okazji nowej odsłony twojego utworu "Granda", do którego też nakręciłaś, jak to napisałaś, "teledysk życia". Oglądając jeszcze dzisiaj klip, a później czytając komentarze pod nim, byłam dość zaskoczona tym, jak wiele osób odebrało teledysk jako rasistowski, utrwalający japońskie stereotypy. Interesujesz się japońską kulturą, pewnie pokazywałaś klip swoim japońskim znajomym. Jak odbierasz te zarzuty?

- Teledysk był konsultowany z moimi przyjaciółmi z Japonii. W klipie również występują Japończycy. W przygotowaniach brała udział bardzo dobra szkoła sumo. Jest to pomysł bardzo silnie osadzony w humorystycznej konwencji. Tam w zasadzie każdy element jest żartobliwy i podkreśla to, że klip należy traktować z przymrużeniem oka. Myślę, że jakiś rodzaj poprawności politycznej u ludzi uderza tutaj w niewłaściwą stronę. Tym bardziej, że dużo osób wie o mojej miłości do Japonii, bo ja zawsze to deklarowałam. Zresztą czerpałam z kultury japońskiej w przypadku innych teledysków, jak choćby do "Santa Muerte", który zapoczątkował całą "historię japońską". Mnie bardzo zależało, żeby zrobić humorystyczny klip, ponieważ - mam wrażenie - jest bardzo mało tego typu teledysków. Większość klipów, które powstają do muzyki, jest szalenie poważna.

Też mam wrażenie, że odchodzi się w taką melancholijną stronę.

- Tak, nie ma zbyt wiele klipów, które bazują na jakiegoś rodzaju żarcie. Ale jak to jest z dowcipami - jednych śmieszą, innych nie. Cieszę się, że ten teledysk trafia do wrażliwości i poczucia humoru wielu ludzi, ale oczywiście w przypadku każdej twórczości własnej trzeba się liczyć z tym, że do kogoś ona nie trafi. Dla mnie to jest zrozumiałe.

To na koniec powiedz, proszę, co artystycznie dzieje się teraz u Brodki. Poza tym, że w lutym ruszasz w druga odsłonę trasy "MTV Unplugged".

- Ja w tym momencie jestem na zasłużonym urlopie (śmiech). Całkiem niedawno zakończyłam sezon koncertowy. Zagrałam masę koncertów, miałam bardzo dużo projektów pobocznych, jak chociażby wspomniany teledysk, nad którym praca trwała od kwietnia do października. To był bardzo intensywny czas i projekt wymagający wielu przygotowań. Zależało mi, żeby go dopiąć na ostatni guzik. Po drodze był też projekt z Showmaxem i utwór do serialu "Rojst" z Agimem, który również zajął mi dużo czasu i mocno zaangażował. Teraz odpoczywam, od przyszłego roku ruszamy z trasą unplugged i kilkoma dodatkowymi koncertami, a później zaczynam się zabierać za nowy materiał.

Możesz zdradzić coś więcej czy jest jeszcze zbyt wcześnie?

- Nic nie mogę zdradzić, bo jeszcze go nie ma (śmiech). Ten ostatni czas był na tyle intensywny, że w ogóle nie zostawił mi przestrzeni na myślenie o czymś nowym. Zależało mi, żeby zakończyć projekt unplugged, który był bardzo złożony. Oprócz tego, że płyta winylowa i CD, to jeszcze wideo, więc było to działanie na każdym polu. Pół roku ten koncert montowaliśmy i miksowaliśmy materiał, żeby brzmiał najlepiej, jak tylko się da. Zależało mi, żeby zamknąć pewien etap muzyczny, podsumować go właśnie tym koncertem i dopiero później otworzyć głowę na coś nowego. Bardzo się cieszę, że to za chwilę nastąpi i wtedy będę mogła się poświęcić nowym piosenkom. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Monika Brodka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy