Reklama

"Zawsze chcieliśmy być rockowym zespołem"

Jak podoba wam się Polska?

To bardzo piękny kraj. Niestety, niewiele udało nam się zobaczyć. Mamy za mało czasu. Podobają nam się zamki, bo nigdy wcześniej nie widzieliśmy zamku w całości, zazwyczaj były to jakieś ruiny. Mieliśmy okazję zjeść obiad w prawdziwej polskiej restauracji i odwiedziliśmy kopalnię soli w Wieliczce. Nakręciliśmy dużo kamerami, które mamy ze sobą. Kiedy byliśmy tu poprzednim razem, udało nam się zobaczyć więcej, bo nie byliśmy tak zajęci.

Przyjechaliście tu promować wasz drugi album. Jak nad nim pracowaliście?

Reklama

Poszło nam bardzo szybko i bardzo sprawnie. W sumie wszystko zajęło nam jakieś dwa miesiące. Nic dziwnego, naszym producentem jest tym razem Bob Rock, a gość zna się na rzeczy. Pracowaliśmy w jego studiu i to było wspaniałe przeżycie. Dorastamy jako zespół, zmieniamy się także jako poszczególni muzycy. Zawsze chcieliśmy być rockowym zespołem i myślimy, że tym razem nam się to udało. Z tymi wszystkimi naszymi inspiracjami, jak Led Zeppelin, Beach Boys, The Beatles i Nirvana, to nie było trudne. To rockowy album, ale czego można było się spodziewać, skoro pracowaliśmy z Bobem.

Jak to się stało, że to właśnie Bob Rock został waszym producentem?

Kiedy rozpoczynaliśmy pracę nad nowym materiałem, myśleliśmy o zupełnie innych osobach, które mogłyby nas wspierać jako producenci. Jedną z nich był Glenn Ballard. Pewnego dnia szef EMI Canada zasugerował nam, że istnieje możliwość pracy z Bobem. Od razu się zgodziliśmy. Miał przylecieć do Calgary, gdzie spędzaliśmy wakacje i posłuchać nas, jak gramy. Jednak stwierdził, że szkoda marnować czas i zaprosił nas do siebie. Stwierdziliśmy, że nagramy razem „Bang Bang Boom” i zdecydujemy, co dalej. Gdy tam dotarliśmy, szybko przypadliśmy sobie do gustu i postanowiliśmy nagrać wspólnie cały album.

Jak bardzo się różni ta płyta od waszego poprzedniego albumu?

Zdecydowanie zmieniło się nasze brzmienie. Płyta jest zdecydowanie cięższa i piosenki są bardziej dojrzałe. Zmieniło się także nasze nastawienie do muzyki. To, że zmienia się brzmienie, jest czymś normalnym, kiedy zmienia się producenta. Staliśmy się bardziej agresywni. Na poprzedniej płycie, która była bardziej popowa, pokazywaliśmy swoje łagodne oblicze. Byliśmy młodziakami śpiewającymi piosenki o miłości. Teraz już tak nie jest.

Jak wygląda wasz proces twórczy?

Obecnie wszyscy piszemy materiał. Na początku było to jakoś podzielone, ale teraz każdy z nas coś dorzuca. Poza tym przy tej płycie było wiele osób, które pisały dla nas, a trzy utwory napisaliśmy wspólnie z Bobem. Nie jest więc tak, że sami piszemy cały materiał.

Czy jako nastolatkowie czujecie się w jakiś sposób zagubieni w tej wielkiej machinie przemysłu muzycznego?

Nie. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy być jej częścią. Nas łączy to, że jesteśmy grupą przyjaciół - w wielu innych zespołach te więzi są sztuczne, szczególnie, jeśli chodzi o grupy popowe. Mamy wobec siebie duże zaufanie. My jesteśmy prawdziwymi muzykami, a nie marionetkami, które śpiewają „Oops... I Did It Again”. Z czasem nabieramy większej pewności siebie i czujemy się w tym wszystkim coraz lepiej.

Co możecie powiedzieć innym młodym muzykom, którzy jak wy chcą mieć kontrakt płytowy?

Po pierwsze, w ten interes należy się pchać tylko wtedy, jeśli naprawdę chce się grać muzykę. Jeśli chodzi tylko o pieniądze albo powodzenie u dziewczyn, to lepiej od razu dać sobie spokój, bo to przychodzi dopiero po miesiącach, a często nawet latach ciężkiej pracy. Pracą można osiągnąć wszystko.

Czy jesteście zmęczeni tą popularnością?

Czasami. Aby odnieść sukces, trzeba dużo się napracować i dużo wycierpieć. Jednak liczy się końcowy efekt. Poprzednią płytę w sumie promowaliśmy przez trzy lata. To ogromna ilość czasu, nie mówiąc już o tym, że mieliśmy o kilkanaście lat mniej. Rok odpoczywaliśmy i teraz znów wszystko zaczyna się od nowa. Nie sądzę, byśmy teraz mieli koncertować przez trzy lata. Jeśli ludzie nie słyszą cię w radio dłużej niż przez rok, to o tobie zapominają. Bardziej zależy nam na szybkim nagraniu kolejnego albumu. Tym razem gramy więcej koncertów dla prasy. Graliśmy taki w Warszawie. Mieli tam takie „Radiohead i Moffats Listening Party”. W naszej karierze mieliśmy wiele wspaniałych i złych momentów. Najważniejsze to fakt, iż udało nam się podpisać kontrakt oraz to, że pracowaliśmy z Bobem. Życie muzyka jest ciężkie, kiedyś musieliśmy zagrać w zimie koncert na otwartym powietrzu, przy temperaturze prawie –20 stopni. To było okropne, ale przysporzyło nam duży rozgłos, bo to była poważna i duża impreza. Wiele jest jednak jeszcze przed nami.

Jakie jest w takim razie wasze największe artystyczne marzenie?

Chcemy zostać największym i najlepszym na świecie zespołem rockowym. Teraz jesteśmy numerem dwa.

Kto jest dla was numerem jeden?

Lionel Richie (śmiech). Poza tym marzymy, aby kiedyś nagrać klasyczny album, coś, co przejdzie do historii, jak „The Wall” Pink Floyd, czy też „Abbey Road” The Beatles. Kto wie, może kiedyś nagramy nawet jakiś koncepcyjny album. Problem w tym, że nie wiem, jaka to będzie muzyka. Nie wiemy, jak będzie wyglądać nasza muzyka za parę lat. Jeśli nagramy taki album, to może to być techno, rock albo country – nigdy nie wiadomo.

W Europie istnieje tendencja, aby robić dyskotekowe remiksy wszystkich możliwych piosenek. Czy zgodzilibyście się, aby coś takiego zrobiono z waszymi?

Nie zamykamy się na żaden rodzaj muzyki. Skoro robi się takie rzeczy, to widocznie istnieje takie zapotrzebowanie. Jeżeli to jest sposób, aby nasza muzyka dotarła do większej ilości ludzi, to nie mamy nic przeciwko. Nie sądzimy jednak, aby ktoś chciał remiksować nasze piosenki. Gdyby wziął się za to Moby, Chemical Brothers, Fatboy Slim lub Beastie Boys, to już na pewno nie mielibyśmy nic przeciw temu.

Co myślicie o Internecie?

To bardzo dobre narzędzie pracy, które ma ogromną moc. Sami nie mamy zbyt wiele czasu na bawienie się nim. Albo jesteśmy w szkole, albo gramy koncerty lub robimy jakieś inne rzeczy związane z promocją, jak choćby udzielanie wywiadów. Jeśli chodzi o mp3, to niezbyt nam to podchodzi. Patrzymy na to z punktu widzenia muzyków. Nasze zarobki kształtują się w zależności od tego, jak sprzedają się nasze płyty. Mp3 to trochę komplikuje. Sam w sobie ten format nie jest zły. Kłopotem jest Napster. Dla młodych muzyków jest to szansa zaistnienia na rynku, dla doświadczonych i znanych zespołów Napster jest problemem, bo powoduje, że ludzie nie kupują nich płyt. Metallica zrobiła bardzo dobrze. To nie był żaden chwyt pod publikę. Zrobili to, co do nich należało, wystąpili w obronie innych zespołów, autorów piosenek. My jednak nie będziemy się w to pchać.

Dziękuję za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | rock | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy