Reklama

"Zapraszam na wyspę spokoju"

Patrick Nuo, rocznik 1983, być może stoi u progu wielkiej międzynarodowej kariery. Najpierw ten pochodzący z małej szwajcarskiej miejscowości chłopak podbił serca fanów i krytyków w Niemczech. Niewykluczone, że po wizycie w nadawanym przez Polsat "Barze", również polscy fani ruszą do sklepów, aby kupić debiutancką płytę wokalisty, zatytułowaną "Welcome", która ukazała się u nas pod koniec września 2003 roku. Patrick Nuo w rozmowie z Hubertem Oziminą opowiedział m.in. o tym, czym jest dla niego miłość, skąd bierze pomysły na piosenki i dlaczego nie został zawodowym tenisistą. Zapewnia też, iż sukces nie przewrócił mu w głowie, a od komplementów woli krytyczne opinie.

Co jest ważniejsze w osiągnięciu sukcesu - talent czy ciężka praca?

Obie rzeczy są równie ważne. Talent jest bardzo potrzebny na początku. Bez tego, niestety, nic nie da się zrobić. A jeśli do tego doda się jeszcze ciężką pracę, wtedy osiągnie się sukces.

W jednym z wywiadów powiedziałeś: "Żyję dla miłości". Czy twoja miłość ukierunkowana jest na jakąś konkretną osobę?

Nie. Teraz moja miłość ogranicza się do Boga, Jezusa i przyjaciół. Wiem, że miłość to ważna rzecz i nie wolno jej bagatelizować. Żeby prawdziwie kochać tę odpowiednią, jedyną osobę, muszę zdobyć jeszcze większe doświadczenie. Wydaje mi się, że nie jestem na to przygotowany.

Reklama

Który moment w twojej dotychczasowej karierze uważasz za przełomowy?

Najważniejszą rzeczą do tej pory było tak naprawdę odkrycie tego zawodu. Śpiew i muzyka od jakiegoś czasu pozwalają mi się realizować. Tak naprawdę w mojej karierze nie znajduję większych przełomów. Robię muzykę, bo to jest to, co zawsze chciałem robić. To jest dar. Po prostu pracuję i cieszę się, że mój album dobrze sprzedaje się w Niemczech, a ostatnio również w Polsce.

Jaka jest twoja recepta na napisanie dobrej, przebojowej piosenki?

Z tym jest różnie. Najczęściej podczas oglądania jakiegoś filmu w kinie mam natchnienie. Często przychodzi mi coś do głowy, zapamiętuję różne motywy i frazy. Później zapisuję to, nagrywam i przedstawiam propozycje zespołowi. Najpierw gramy to w prostych aranżacjach akustycznych. Często coś dodajemy i eksperymentujemy z innymi instrumentami. W efekcie powstaje zwykle dobra piosenka.

Jak długo czekasz na inspiracje? Przychodzą z łatwością?

Oooo, bardzo szybko przychodzi natchnienie. Po prostu często czuję w sobie jakąś nową melodię. Wiem, że jest dobra i wykorzystuję to.

Powiedziałeś, że często znajdujesz inspiracje podczas oglądania filmów. Nie wzorujesz się na kompozycjach znanych muzyków?

Mogę tu podać kilka nazwisk. Są to na przykład Lenny Kravitz, Bryan Adams, Stevie Wonder, Thomas Newman, autor muzyki do filmu "American Beauty" albo "Joe Black".

A kompozytorzy klasyczni - Bach, Mozart, Chopin, Beethoven?

Nie.

Jak ci się współpracowało z Davidem Jostem, współautorem twojej debiutanckiej płyty?

Współpracę z Davidem wspominam bardzo dobrze. Nadajemy na tej samej fali. Mamy do siebie dobry stosunek i podobne wizje muzyczne.

Jak się poznaliście?

Napisałem kiedyś piosenkę z moim przyjacielem. Zresztą znajduje się ona na płycie, chodzi o "I Belive". Przyjaciel znał Davida Josta, przekazał mu materiał. Jemu się to spodobało, spotkaliśmy się, dogadaliśmy i tak zaczęła się nasza współpraca. David Jost siedzi w interesie muzycznym od dawna. Pisze dobre piosenki.

Pochodzisz z małej miejscowości w Szwajcarii, a mimo to odniosłeś wielki sukces w Niemczech. Czy była to kwestia szczęścia, czy twojego samozaparcia lub czegoś innego?

Myślę, że po prostu Bóg tak chciał, żebym wybrał Hamburg. Zawsze marzyłem, aby gdzieś pojechać. Nie byłem pewien, czy wybrać Afrykę, czy Indie, czy jakieś inne miejsce. Miałem jechać gdzieś na rok, żeby poznać nowe, inne życie. Na szczęście uświadomiłem sobie, że mogę zrobić coś dobrego dla muzyki i innych ludzi, bo lubię im pomagać i działać charytatywnie. Coś mnie pociągnęło do Niemiec. Znalazłem się w Hamburgu i tam jestem do dzisiaj.

Czy często odwiedzasz swoje rodzinne strony?

Nie za często, co trzy, cztery miesiące.

Nie tęsknisz za rodziną?

Czasami tak. W Hamburgu, moim drugim mieście, mam jednak wspaniałych przyjaciół. Mam z nimi wyśmienite relacje. Lubimy się. Są jak moja druga rodzina i często zastępują mi tę prawdziwą.

Podobno miałeś zamiar zostać zawodowym tenisistą. Co cię skłoniło do wyboru kariery piosenkarza?

Profesjonalny tenis był jakiś czas temu moim największym marzeniem. Nie miałem jednak motywacji, nie potrafiłem się zdyscyplinować do częstych i męczących treningów. Pamiętam, że trzeba było przynajmniej dwa razy w tygodniu chodzić na korty. Poza tym to jest drogi sport, a za śpiewanie nie muszę nikomu płacić. Bardziej lubię śpiewać niż grać w tenisa. Dlatego też zająłem się muzyką. To przynosi mi więcej satysfakcji.

A miałeś do tej pory jakieś większe sukcesy w tenisie?

Jakieś tam były. Ale tak naprawdę większość z nich wykreowały media.

Do kogo adresowana jest twoja debiutancka płyta?

"Welcome" jest dla ludzi, którzy zechcą znaleźć się na mojej małej wyspie. Tak brzmi też tytuł trzeciej piosenki z albumu - "Welcome To My Little Island". Płyta jest dla chłopaków i dziewczyn, dla których życie może być taką wyspą. Ja chcę właśnie zapraszać na wyspę mojego spokoju ludzi z zewnątrz, z innego świata. Tym spokojem jest moje czternaście piosenek.

Z kim najchętniej wystąpiłbyś w duecie?

Hmmm. Myślę, że na pewno z Vanessą Carlton i może Dido.

A dążysz jakoś do tego, żeby jednak zaśpiewać z właśnie z tymi osobami?

Pewnie. Piszemy już piosenki, które zaproponujemy im do wspólnego wykonania. Nie wiem jeszcze, czy będą chcieli to zrobić, ale może materiał, jaki przedstawimy, spodoba się. Nie ukrywam, że byłoby fajnie. Zobaczymy.

Czy zobaczymy cię w Polsce na koncercie z prawdziwego zdarzenia?

Oczywiście, że tak. W przyszłym roku planujemy trasę koncertową po Niemczech. Mam nadzieję, że przyjdzie też czas na Polskę.

Masz coraz więcej fanów, bardzo chwali cię też niemiecka prasa. Czy nie przewraca ci się w głowie od tych wszystkich komplementów?

Nie sądzę, żeby mi się szybko w przewróciło w głowie i żebym chodził z zadartym nosem. Szczerze mówiąc nie lubię otrzymywać za dużo komplementów. Źle na mnie wpływają. Ja potrzebuję wręcz krytyki, ponieważ wiem, że nie jestem wyśmienity. A krytyka wzmacnia. Jestem dopiero na początku kariery i moim życzeniem jest mieć więcej głosów krytyki, niż komplementów. To na pewno pomoże mi być lepszym.

Czy myślisz, że długo w takim stanie wytrzymasz? W końcu może przecież zdarzyć się coś, co cię "złamie"?

Pytasz, czy długo będę stał twardo na nogach? Myślę, że tak. Mam wielu przyjaciół, którzy są dla mnie cudowni, bo mnie wspierają. Wiedzą, że nie mogę sobie pozwolić na zadzieranie nosa. Zresztą tego nie lubię. A nawet jeśli coś, to szybko sprowadzą mnie na ziemię. Znają mnie od dawna. Wiedzą, że jestem bardzo spokojny. Znają moje słabości, potrafią i nie boją się mnie krytykować. Pokazują mi jak dużo muszę nad sobą pracować.

Co sądzisz o programach typu "reality show"?

To jest bardzo dobra rzecz, ale pod warunkiem, że pokaże się je tylko jeden raz. W Niemczech programów tego typu jest teraz bardzo dużo. Na szczęście nie mam w domu telewizora i nie muszę tego oglądać. Ludzie myślą, że reality show to jest droga, po której szybko i łatwo można dojść do kariery. Ja tak bym nie potrafił.

Czyli jednak nie zdecydowałbyś się wziąć udziału w takim programie?

Raczej nie. To jest dobre dla innych ludzi. Mnie takie rzeczy nie bawią. Nie staniesz się przecież sławnym po takim programie. Ja wolę poprzez żmudną i ciężką pracę dojść do swojego celu i sukcesu.

A może udział w programie pomógłby ci jednak w autopromocji?

No, może w jakiś sposób. W Niemczech już taką osobę mamy. Po programie reality stał się sławnym piosenkarzem. Ale nie tylko program sprawił, że rozpoczął karierę. On po prostu uwierzył w siebie i przede wszystkim dobrze wykorzystał swój talent.

Dziękuję za rozmowę.

(Zdjęcia z koncertu: Bogdan Bogielczyk)

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: talent | miłość | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama