Reklama

"Wiemy jak powinien brzmieć Slayer"

Kiedyś straszący najeżonymi gwoźdzami przedramionami, zaś od kilku lat rozpoznawany po ozdobionej tatuażami łysej głowie. Te wizerunki Kerry'ego Kinga ma w pamięci każdy szanujący się fan thrash metalu. Jednakże najważniejsze w przypadku tego drobnego, 37-letniego, obdarzonego wielkim poczuciem humoru dżentelmena jest to, że równo 20 lat temu począł bestię, której nadano imię Slayer. Pomimo zasłużonego miejsca tej grupy w Panteonie muzycznym - nie tylko metalowym! - Kerry nie stał się zarozumiałym gwiazdorem jeżdżącym długą limuzyną, który wypowiada się przez menedżera czy rzecznika prasowego. Chętnie mówi zarówno o nowej płycie swojego zespołu, "God Hates Us All", o tych których nie lubi, jak i o swoim ukochanym instrumencie. Lesław Dutkowski miał okazję przekonać się o tym, kilka godzin przez koncertem Slayera w Berlinie, 6 października 2001 roku.

Na początek powiedz, jak przebiega trasa "Tattoo The Planet"? Chyba na długo pozostanie w waszej pamięci, biorąc pod uwagę zawirowania polityczne na świecie i wszystko, co się z nimi wiąże?

Przebiega tak dobrze, jak tego można by oczekiwać. W każdym mieście nie zwrócono więcej niż 200 biletów. Wydaje mi się, że ludzie są podekscytowani samym faktem, że ona się odbywa, że jednak gramy.

W jakich okolicznościach dowiedziałeś się o zamachach terrorystycznych na USA?

Byłem wtedy w Los Angeles. To było niewiarygodne. Jeden z moich przyjaciół wpadł do mnie do domu, obudził mnie i powiedział coś w stylu Samolot wleciał w World Trade Center. Ja odpowiedziałem - Co ty gadasz, nic takiego się nie zdarzyło (śmiech). To była jednak prawda, która zmieniła życie każdego z nas na pewien czas. Cały czas staramy się z tego otrząsnąć.

Reklama

Sądzisz, że to co się stało 11 września może przerodzić się w konflikt na większą skalę? Na przykład w wojnę światową?

O tak, to możliwe. Moje nastawienie jest jednak inne. Mogę zostać zbombardowany w każdym miejscu na ziemi, w Londynie, w Niemczech, ale ja jestem po to, aby wykonywać swoją pracę, dlatego pojechaliśmy w trasę i dlatego możemy rozmawiać tu w Berlinie.

Stworzyłeś większość kompozycji na najnowszą płytę Slayera, która jest bardzo agresywna, być może najbardziej agresywna od czasów "Reign In Blood".

Jak to się stało, że ten album jest taki ostry? Czy nagromadziło się w tobie dużo negatywnej energii, którą wyrzuciłeś z siebie komponując nowe utwory?

Im bardziej angażuję się w tworzenie nowej muzyki Slayera, tym jest ona ostrzejsza. Poprzednie płyty, na przykład "Diabolus In Musica", były bardziej mroczne i klimatyczne, bo chyba nie byłem aż tak bardzo pochłonięty ich tworzeniem, jak w przypadku najnowszej. "Divine Intervention" przykładowo jest bardzo ostrą, intensywną płytą, ale "God Hates Us All" jest jeszcze bardziej agresywna.

Zanim zaczęła się sesja nagraniowa "God Hates Us All" myśleliście o dwóch producentach - jednym z nich był Matt Hyde, a drugim Ross Robinson. Skończyło się na tym, że album wyprodukował Matt...

Myśleliśmy o kilku producentach, nie tylko o tych dwóch. Matta poznaliśmy podczas pracy nad kawałkiem na ścieżkę dźwiękową filmu "Dracula 2000". Gdy później spotkaliśmy się z Rossem, wiedziałem, że nie ma on nam nic ciekawego do zaoferowania. Jego sposób produkowania utworów, osiągania agresywnego brzmienia, nie odpowiadał nam, bo my sami doskonale wiemy, jakie ma być agresywne brzmienie Slayera. W końcu tworzymy je od 15 lat. Wszystko to, do czego Ross chciał nas przekonać, nie spowodowałoby, że zaczęlibyśmy brzmieć lepiej. Praca z Mattem szła bardzo dobrze, bo on podchodził do niej entuzjastycznie, cały czas był tam gdzie być powinien, a także doskonale dogadywał się z nami. Ważne było to, że podobały mu się nasze nowe kompozycje. Ross zrobił kilka wspaniałych płyt i nie wykluczam, że jeszcze kiedyś będziemy pracować razem.

Powiedz mi, czy członkowie waszej ekipy zawsze dekorują studio w szczególny sposób przed rozpoczęciem przez was nagrań, aby stworzyć odpowiedni klimat tak, jak to było w przypadku nagrywania "God Hates Us All"?

Chyba za każdym razem tak robią. Nie wiem, może robią to z nudów? (śmiech). Z pewnością w studiu jest bardzo nudno. Za każdym razem, od momentu kiedy wejdziemy do studia, aż do chwili gdy z niego wyjdziemy, wiadomo, że w nim nagrywaliśmy. Na ścianach są wielkie porno-kolaże, a za każdym razem, gdy ktoś przyniesie jakiś magazyn niedługo później na ścianach pojawiają się kolejne zdjęcia. To takie niekończące się tworzenie dzieła sztuki. (śmiech).

Słyszałeś już, że Dave Mustaine planuje zorganizowanie w 2002 roku "Clash Of The Titans II" z wami, Panterą, Metalliką i oczywiście Megadeth.

Jaka będzie twoja odpowiedź, jeśli zadzwoni do ciebie z tą propozycją?

To jego pobożne życzenie. Moim zdaniem Dave Mustaine jest podlizującym się prasie robalem. Czułbym się zawstydzony i obrażony, gdybym postępował tak, jak on. Czytałem wiele takich jego wypowiedzi w stylu Hej to ja, co słychać..., które są dla mnie totalnym gównem. Wybrał trzy liczące się na świecie zespoły, bo jego własna kariera się sypie. Jest na równi pochyłej, w totalnej dupie, chce uzyskać jakąś wiarygodność dla swojego zespołu, stąd chęć zorganizowania trasy ze Slayerem, Panterą i Metalliką. To zespoły, które wciąż są wiarygodne i mają wielkie wsparcie fanów, tylko dlatego stara się przeciągnąć je na swoją stronę.

Zostańmy jeszcze na moment przy "Clash Of The Titans", ale pierwszej edycji, która odbyła się w 1990 roku. Dave twierdzi z uporem, że to on był pomysłodawcą tego tournee, podczas gdy większość źródeł wymienia ciebie. Jak to właściwie było?

Tak naprawdę to był chyba pomysł naszego menedżera. Wiesz, wracając do drugiej części tej imprezy, musiałyby wystąpić jakieś wyjątkowe okoliczności, abyśmy przystali na taką propozycję. Nie czuję potrzeby zrobienia czegoś takiego ponownie. Osobiście nie mam nic przeciwko temu gościowi, chociaż mam o nim odpowiednie zdanie, ale nie mam zamiaru wyświadczać przysługi Megadeth, bo oni nie zrobili nic dla Slayera.

Wiem, że zagrałeś gościnnie na nowej płycie Roba Zombie. Możesz powiedzieć coś więcej o waszej współpracy, w ilu kawałkach zagrałeś? O ile wiem, po raz pierwszy wasze drogi skrzyżowały się podczas trasy Ozzfest'99?

Nie zagrałem całej piosenki tylko solówkę. Kawałek do którego ją zagrałem nigdy nie został ukończony, więc wzięli moją solówkę i wsadzili ją do innego utworu. Słyszałem go tylko raz na imprezie z okazji ukończenia prac nad płytą Roba. Nazywa się chyba "Dead Girl Superstar".

Słyszałem również o twoim ubocznym projekcie, który chcesz założyć z Dimebagiem z Pantery i perkusistą Slipknot. Czy rzeczywiście ma powstać coś takiego?

Były między nami luźne rozmowy na ten temat. Ktoś pewnie przechodził, usłyszał o czy gadamy i rozpowszechnił to na cały świat. (śmiech) Jeśli miałbym rzeczywiście grać z kimś innym niż Slayer, bardzo pragnąłbym, aby tym kimś był Dime. Jedyny raz rozmawialiśmy na ten temat po jednej z tras koncertowych. Potem ludzie zaczęli się cały czas wypytywać Kiedy w końcu zrobicie coś z tym projektem?. A ja odpowiadałem Chyba nagramy coś teraz, bo wszyscy tego oczekują! (śmiech). Jednak więcej już nie rozmawialiśmy na ten temat. Odłożyliśmy to nie wiadomo na jak długi czas. Mam teraz na głowie nową płytę Slayera, którą muszę wypromować.

Wielokrotnie podkreślałeś, że twoimi gitarowymi wzorcami był duet z Judas Priest - Glenn Tipton i K.K. Downing. Chciałbym się dowiedzieć, czy odkryłeś ostatnio, powiedzmy w ciągu ostatnich kilku lat jakiegoś młodego gitarzystę, który zwróciłby na siebie twoją uwagę?

Nie, naprawdę nie. Ostatnim gościem, na którego zwróciłem uwagę był Dimebag. Nowi, młodzi gitarzyści ze znanych zespołów robią to, co już było zagrane miliony razy wcześniej. Kluczową sprawą w byciu zauważonym jest inne, nowatorskie podejście do instrumentu i osiągnięcie tego, by nie brzmiał on tak, jak u innych muzyków. Każdy nowy gitarzysta, którego słyszałem, mówił Stary, potrafię naprawdę dać czadu!, ale tak naprawdę od długiego czasu nikt go nie dał. Moim zdaniem Glenn Tipton jest jednym z najbardziej niedocenianych gitarzystów wszech czasów. Naprawdę tak uważam. Oczywista sprawa, że uznanie zdobył dlatego, że jest członkiem sławnego zespołu, jakim jest Judas Priest. Kiedy ludzie mówią o gigantach gitary jego nazwisko nie pojawia się, a ja uważam, że wciąż jest niesamowity, ma wspaniałe pomysły i jest wyjątkowy jeśli chodzi o brzmienie. I to jest właśnie klucz do bycia wartościowym gitarzystą.

Jak wygląda sprawa z boksem "Soundtracks To The Apocalypse"? Możesz coś powiedzieć na temat jego zawartości, bądź daty wydania? Znajdzie się na nim na przykład wasza wersja "In A Gada Da Vida"?

Rany, nienawidzę tej piosenki! (śmiech)

Dlaczego?

Bo nie nagraliśmy jej tak jak chciałem. Sądzę, że był konkretny powód do jej nagrania - zaistnienie w rozgłośniach radiowych w Ameryce, ale w sumie wyszło z tego takie pierdzenie. (śmiech) Wydanie boksu zostało przełożone, bo "God Hates Us All" ukazała się później. Miał się pojawić jeszcze w tym roku. Teraz powiedziałbym, że należy się go spodziewać latem przyszłego roku. Prawdopodobnie byłoby w naszym dobrze pojętym interesie, gdyby ukazał się właśnie wtedy, bo zapewne jak zwykle latem będziemy dużo grać na różnych festiwalach.

Podczas nagrywania "God Hates US All" po raz pierwszy użyłeś w studiu siedmiostrunowej, przestrojonej gitary. Jak mniemam jesteś zadowolony z efektu.

Zamierzasz w takim razie powtórzyć to doświadczenie ponownie?

O tak, z pewnością. Wkraczasz do innego świata, innego królestwa dźwięków, gdy zaczynasz zupełnie inaczej stroić gitarę. Chodzi mi o to, że riff, który wymyśliłem na siedmiostrunowej przy tradycyjnym strojeniu brzmiałby jak gówno. Wiem, że to czego nie chcę robić na takiej gitarze to szybkie granie, gdyż wówczas brzmienie jest zbyt niskie, częstotliwość jest za niska i całość brzmi tak, że nadaje się tylko do wyrzucenia. Taki instrument jest jednak dobry dla ciężkiego, wolniejszego grania i w taki sposób też ją wykorzystałem.

Przypuszczam, że słyszałeś już o kłopotach zdrowotnych kilku znanych ci muzyków - Chucka Billy'ego z Testamentu, Chucka Schuldinera z Death czy ostatnio Jamesa Murphy'ego. Nie myśleliście może, aby ich jakoś wspomóc w tym trudnym dla nich czasie?

Paul wziął udział w koncercie "Thrash Of The Titans" na rzecz Chucka Billy'ego. Coż... teraz jesteśmy w trasie i tylko o to muszę się martwić.

Jeśli miałbyś wymienić kilka punktów zwrotnych w historii Slayera, co by to było? Poznanie Briana Slagela, dołączenie Paula do zespołu?

Dojście Paula to dobry przykład. Podobnie z poznaniem Briana Slagela. Spotkałem go niedawno na przyjęciu z okazji premiery "God Hates Us All" i było bardzo miło. Moim zdaniem jest wiele takich punktów zwrotnych w karierze Slayera, np. zmiana wytwórni z Metal Blade na Def Jam i nagranie "Reign In Blood", występ na Donnington, dojście Paula. Kiedy zasiadł za perkusją, nie musieliśmy się martwić o to, czy ten koleś za bębnami sobie poradzi, czy też spier**li sprawę. Naprawę jest tego znacznie więcej niż wymieniłem.

Wielokrotnie podkreślaliście, że nie należy was postrzegać jako gwiazdy muzyki, lecz przede wszystkim jako fanów. W takim razie jako fana chciałem cię zapytać, czy są jakieś zespoły, które zrobiły ostatnio na tobie wielkie wrażenie, którymi się zachwyciłeś?

Jedyna nazwa, którą mogę wymienić to Slipknot. Bardzo lubię pierwszą płytę, druga już tak bardzo mi się nie podoba. Corey po prostu mnie rozwalił. On jest wielkim wokalistą. Jest też niższy poziom mojego postrzegania muzyki jako fana. Znam Linkin Park, Godsmack czy Disturbed, ale nie jestem wielkim fanem ich muzyki. Natomiast Slipknot są niczym nowy Slayer!

Wiesz jak sądzę, że Tori Amos nagrała własną wersję "Raining Blood". Słyszałeś ją?

Tak, słyszałem. Nie podoba mi się! (śmiech). Tomowi nawet się podoba. Wiesz, to jest spojrzenie z perspektywy kogoś, kto gra zupełnie inny od naszego rodzaj muzyki, dlatego też nie spodziewałem się, że ta wersja mi się spodoba. Jednak patrząc na to z jej punktu widzenia, wszystko jest w porządku.

Chciałbym ostatecznie zweryfikować informację, która pojawia się na wielu nieoficjalnych stronach Slayera. Czy to prawda, że jesteś lub byłeś członkiem Kościoła Szatana?

Nie, to nieprawda! (śmiech) Nie wiem skąd się to wzięło, ale sam też czasem odwiedzam te strony i serdecznie się śmieję. Po prostu ludziom przychodzą do głowy różne głupoty i jeśli chcą je umieszczać na stronie, nie ma żadnego problemu.

Bardzo ci dziękuję za wywiad i mam nadzieje, że niebawem przyjedziecie jednak do Polski.

Bardzo chcemy przyjechać i na pewno przyjedziemy, być może w ramach jakiegoś objazdowego festiwalu, a może na naszej własnej trasie koncertowej. To może stać się latem przyszłego roku, a być może nawet wiosną. Zobaczymy.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Ross | kerry | Wiem | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy