Reklama

"Wielcy szczęściarze"


Zespół Ill Nino bywa nazywany bardziej komercyjnym odpowiednikiem Soulfly. Nie da się ukryć, że w tej chwili ta szóstka Amerykanów latynoskiego pochodzenia, pod względem komercyjnym stoi o wiele lepiej od formacji Maxa Cavalery. Bardziej wygładzona muzyka, z dodatkami latynoskimi, lepiej trafia do publiczności po drugiej stronie Atlantyku. Na pewno podoba się ona producentom filmowym, skoro kompozycję Ill Nino "How Can I Live" uczyniono pierwszym singlem ze ścieżki dźwiękowej promującej horror "Freddy vs Jason".

Ill Nino narodził się w latynoskiej dzielnicy New Jersey, dzięki inicjatywie perkusisty Dave'a Chavarri, wokalisty Cristiana Machado i gitarzysty Marka Rizzo. W powiększonym o trzech muzyków składzie grupa nagrała swój debiut "Revolution, Revolucion". 350 tysięcy sprzedanych kopii wystarczyło, by Ill Nino spędził dwa lata na trasie koncertowej między innymi u boku P.O.D. i Static X. Zaprezentował się również na festiwalu Ozzfest. W 2003 roku z zespołem rozstali się Marc Rizzo i grający na instrumentach perkusyjnych Roger Vasquez. Zastąpili ich odpowiednio Ahrue Luster (eks-Machine Head) i Danny Couto. Kilka miesięcy później na rynku pojawiła się druga płyta Ill Nino, zatytułowana "Confession".

Reklama

Z tej okazji z basistą Lazaro Piną, który zwykle posługuje się krótszą formą imienia - Laz, rozmawiał Lesław Dutkowski.


Czy ciężko jest wrócić do komponowania po dwóch latach intensywnego koncertowania?

Powiem ci, że myślałem, że tak właśnie będzie, ale nie było. Dla nas okazało się to dość łatwe. Stało się tak dlatego, że zwyczajnie byliśmy gotowi do nagrania kolejnej płyty, mieliśmy materiał. Ostatnie kilka lat to było zbieranie różnych inspiracji. Wszystko się w nas gotowało i trzeba było to uwolnić. Sądziłem, że to będzie dla nas trudne i nie wiedziałem, dokąd nas może zaprowadzić.

Skoro już znaleźliśmy się w studiu i zaczęliśmy komponować nowy materiał, wszystko tak naturalnie z nas wychodziło. Okazało się, że wszystko jest dla nas łatwe i jeszcze na dodatek sprawia nam wiele radości. Miło było patrzyć na to, jak te wszystkie emocje wychodzą z nas, z każdego członka Ill Nino.

Napisaliście coś w czasie trasy koncertowej?

Nie, my nie piszemy na trasach. Jednak jak sobie uświadomiłem, tworzyliśmy na nich w pewnym sensie, ale nie usiedliśmy i nie nagraliśmy. Zebraliśmy sporo doświadczeń w czasie tych trzech i pół roku. Są to doświadczenia, które wcześniej nie pojawiły się w naszym życiu i one są zawarte na nowej płycie. Sądzę, że każdy z nas bardzo chciał, by tak się właśnie stało.

Poza tym my pracujemy kolektywnie, jako zespół. Razem piszemy piosenki. Dzięki temu jesteśmy bardziej ze sobą związani. Więcej ufamy sobie nawzajem. Wierzymy nawzajem w swoje możliwości kompozytorskie i talenty instrumentalne. Czujemy się bardzo dobrze pracując w taki właśnie sposób.

Mówiłeś o wspólnym komponowaniu. Czy nowi członkowie, Ahrue Luster i Danny Couto też mieli swój wkład w powstanie nowej płyty Ill Nino?

Ahrue nie miał żadnego wkładu, bo doszedł do zespołu, kiedy już wszystko było napisane. Danny doszedł po odejściu Rogera, który opuścił nas na dwa dni przed rozpoczęciem sesji nagraniowej. Dołączył do nas następnego dnia. Znaliśmy go wcześniej. Jardel [Paisante, gitarzysta - red.] grał z nim wcześniej w zespole. To była jedna z takich sytuacji, w których mieliśmy wielkie szczęście, że w ostatniej chwili mogliśmy znaleźć kogoś, po prostu wykonując do niego telefon.

Nie tylko dobre było to, że tak szybko i łatwo znaleźliśmy Danny'ego, lecz najważniejsze było to, co on miał nam do zaoferowania. Niesamowicie gra na plemiennych instrumentach perkusyjnych. Udało nam się wycisnąć z niego to, czego na pewno w tamtym czasie nie mógłby nam zaoferować Roger. Jeśli przyjrzeć się instrumentom perkusyjnym na tej płycie, to jest ich znaczenie więcej.

Co właściwie się stało, że Ill Nino rozstał się z Markiem i Rogerem?

Wydaje mi się, że chcieliśmy iść naprzód... Trudno mi to wytłumaczyć. Jedyny sposób, w jaki mogę to wyjaśnić, jest taki, że oni mieli po prostu coś innego na myśli. A to nie miało wiele wspólnego z Ill Nino. Sądzę, że chcieli to z siebie wyrzucić, chcieli stworzyć coś razem. Już wtedy planowali zrobienie czegoś wspólnie. Wydaje mi się, że w końcu doszli do wniosku, iż nadszedł właściwy czas na zrobienie czegoś swojego.

Po raz kolejny pracowaliście z bardzo uznanym producentem. Tym razem był to Bob Marlette, a na pierwszej płycie Rod St. Germain. Czemu właściwie wybraliście Boba i jak mógłbyś porównać pracę z dwiema tak wybitnymi osobistościami producenckimi?

Bob Marlette chciał też z nami pracować przy pierwszej płycie. Wtedy byliśmy po prostu zwyczajnym zespołem, który nie ma jakiegoś tam statusu. W końcu to była nasza pierwsza płyta. Bob wyraził chęć współpracy z nami, ponieważ podobał mu się zespół. Tym razem postanowiliśmy zobaczyć, jak się z nim pracuje. Usiedliśmy, posłuchaliśmy materiału, pogadaliśmy.

Z wszystkich producentów, z którymi się spotkaliśmy, Bob był jedynym, który był w stanie wejść w nasz krąg. Potrafił spojrzeć na wszystko, jakby był jednym z nas, a nie niczym inny producent, który patrzy na wszystko z zewnątrz. On posiada wielką umiejętność sprawienia, że zespół wznosi się na wyżyny swoich możliwości. Sprawił, że byliśmy bardzo skoncentrowani na tym, co robiliśmy.

W takim czasie, jak tamten, kiedy widzieliśmy, że tracimy dwóch członków zespołu, pomimo iż Marc zagrał na płycie, byliśmy spanikowani. Bob był zawsze na miejscu, by powiedzieć: OK. Wszystko jest w porządku. Serce zespołu pozostało. Dzięki temu zaczęliśmy patrzeć na to wszystko w taki właśnie sposób. Bob okazał nam niewyobrażalną pomoc w ukierunkowaniu nas i w sprawieniu, że koncentrowaliśmy się na muzyce. Moim zdaniem wykonał wspaniałą pracę.

Jestem naprawdę dumny z tego, jak wyszła nam płyta. Lepiej się jej słucha, jest tu więcej detali, więcej osobowości każdego z nas. Kiedy słucham płyty, słyszę esencję każdego z nas. Udało nam się to wszystko połączyć.

Chcieliśmy nagrać wspaniałą płytę. Wcale nie byłoby dla nas łatwe nagranie drugiej takiej płyty, jak pierwsza. To by oznaczało, że nie ma w nas wystarczająco wiele odwagi. Jeśli jest się częścią zespołu ma się o wiele więcej do zaproponowania. Trzeba to pokazywać poprzez muzykę. Nie bylibyśmy w porządku, gdybyśmy czegoś takiego nie zrobili. To byłoby nieuczciwe z naszej strony i nieszczere. Udało nam się zachować to, czym ten zespół był od samego początku i dodać do tego elementy kultur, z których się wywodzimy.

Laz, tytuł nowej płyty to "Confession", a na okładce widać ręce trzymające różaniec. Powiedz mi, czy religia odgrywa znaczącą rolę w życiu każdego z was i czy znalazło to odbicie w tekstach z płyty? Wiem, że ostatnia część pytania adresowana jest raczej do Cristiana, ale może będziesz mógł mi coś na ten temat powiedzieć?

Mogę ci z pełną szczerością powiedzieć, że nie jesteśmy zespołem religijnym. Żaden z nas nie jest związany z jakąś konkretną religią. Bardziej interesuje nas sfera duchowa. Na pewno nie chcemy nikomu sugerować przynależności do jakiejś religii. Jeśli dokładnie się przyjrzeć okładce, można dojrzeć w niej również elementy sarkastyczne. Nie do końca jest ona tym, czym się wydaje. Cristianowi chodziło bardziej o otwarcie się, o opowiedzenie o swoim życiu.

Jeśli już jesteśmy przy Cristianie, to czytałem z nim wywiad, w którym powiedział, że ciężko mu było zostać zaakceptowanym w Ameryce, kiedy do niej przyjechał mając lat 12. Wiem, że wszyscy w zespole macie latynoskie korzenie. Powiedz mi, czy ty też doświadczyłeś czegoś takiego jak Cristian, czy też urodziłeś się w Ameryce i wyglądało to nieco inaczej?

Urodziłem się w Ameryce, ale moi rodzice pochodzą z Dominikany. Najpierw dorastałem w latynoskiej dzielnicy. Jeśli ktoś wywodził się z takiego środowiska, nieczęsto zabierał się za granie muzyki rockowej. Rock był czymś co sam odkryłem i w czym się zakochałem. Bycie Latynosem w Ameryce nie jest może obecnie czymś wyjątkowym. Są jednak przeszkody w zostaniu muzykiem rockowym, bo dorastając, zazwyczaj nie masz okazji do zetknięcia się z rockiem.

Nigdy nie patrzyłem na siebie jak na kogoś różniącego się od innych. Zawsze miałem podejście na zasadzie: Fuck you, potrafię to zrobić równie dobrze jak ty. Nigdy rasa nie była czymś, co zauważałem. Żeby grać rocka, wcale nie trzeba być jakiejś konkretnej rasy. Rocka miałem w krwi, uwielbiałem go. Chciałem go grać i nikt nie mógł mi powiedzieć nic innego.

Jeśli masz na myśli jakąś rywalizację ras, to mój umysł nigdy nie kierował się w tę stronę. Po prostu nie interesowało mnie, co myślą o mnie inni. Kochałem to, chciałem to robić, ale jeśli ci się to nie podoba, to trudno. Tak więc ja nie postrzegałem tego jako walki, ale może inni musieli walczyć ze mną. (śmiech)

Na razie wygrywasz tę walkę.

Na razie rzeczywiście wygrywam. (śmiech) Zajęło mi to trochę czasu, ale nie przestaję ani przez moment nad tym pracować. Kocham muzykę i tworzę ją w pełni szczerze. W zasadzie nic innego nie powinno interesować innych. Mam tylko nadzieję, że nigdy nie zdradzimy naszej muzyki. Nie sądzę, aby tak się stało, biorąc pod uwagę nasze korzenie.

Muzyka jest w zasadzie jedyną rzeczą, która łączy mnie z innymi ludźmi. Kiedy podróżuję po świecie patrzę na wszystko nieco inaczej i uważam, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Jeśli idziemy na koncert rockowy, idziemy tam z tych samych powodów - by miło spędzić czas i cieszyć się muzyką. To jest wspólne nam wszystkim. Może być bariera językowa, różnice kulturowe, możemy jeść coś innego, ale czujemy tak samo i cieszą nas te same rzeczy.

W informacji dotyczącej płyty "Confession" jest takie ładne porównanie waszego perkusisty Dave'a Chavarri, że wasza pierwsza płyta była fundamentem, a teraz zbudowaliście dom. Powiedz mi, czy w ogóle zamierzacie udekorować wnętrza tego domu, czyli inaczej mówiąc, czy na "Confession" odnaleźliście swoją drogę, swój styl, czy jeszcze pozostało wiele do odrycia?

Z pewnością zamierzamy udekorować ten dom, chcemy mieć w nim basen i dokupić trochę ziemi wokół niego. (śmiech)

A co z meblami?

Jeśli o mnie chodzi, mogę spać na podłodze. Nie przeszkadza mi to. (śmiech) Niektórych rzeczy już w sobie nie zmienię. (śmiech) Na pewno znaczenie tego porównania jest bardziej głębokie. Ill Nino jest przecież dość młodym zespołem. My wciąż budujemy. Muzyka jest procesem dojrzewania. Z każdą płytą dojrzewamy nieco bardziej. Mamy o wiele więcej do powiedzenia i mamy różne inne rzeczy do powiedzenia.

Na pewno będzie wiele nowych doświadczeń i emocji, które trzeba będzie wyrazić. Muzycy są takim typem człowieka, który najlepiej wypowiada się właśnie przez muzykę. W taki sposób umiemy to robić najlepiej. Ja na przykład jestem raczej zamkniętym człowiekiem i nie dziele się swoimi wewnętrznymi rozterkami z innymi. Czuję, że nie warto zawracać tym głowy innym ludziom. Wolę zatrzymać to dla siebie. Gdy zaś przychodzi do komponowania muzyki, staram się opisać konkretne emocje za pomocą dźwięków. Podobnie robi Cristian w swoich tekstach. Nie będzie siedział i opowiadał o tym wszystkim, bo czuje się znacznie wygodniej komunikując swoje emocje poprzez teksty.

Niestety nie miałem okazji widzieć waszego koncertu na żywo. Powiedz mi więc, czy staracie się bardziej uwypuklić podczas nich te latynoskie elementy, które są na waszych płytach?

O tak. Podczas naszych koncertów staramy się zrobić taki krótki fragment z rytmami plemiennymi, czego na płytach nie ma. Staramy się teraz jak najpełniej oddawać płytę na koncertach i dlatego bierzemy ze sobą na trasę scratchera i wszystkie sample, które słychać na płycie. Omar, który zajmował się dla nas programowaniem od samego początku, też pojedzie na tournee. Na pierwszą trasę nie mógł pojechać, bo był jeszcze za młody. (śmiech) Chodził jeszcze do szkoły. Na szczęście już ją skończył i może pojechać z nami.

Myśleliście o tym, aby dodać do waszej muzyki jeszcze więcej tych plemiennych elementów, jak na przykład robi Max Cavalera w Soulfly?

Wydaje mi się, że w sumie tworzymy coś podobnego. Jak daleko będziemy się mogli posunąć w przyszłości, na to nie jestem w stanie w tej chwili odpowiedzieć. Na pewno będzie to coś opartego na rocku. Na pewno nie będziesz miał okazji usłyszeć czysto latynoskiego Ill Nino, bo to nie my. (śmiech)

Może zróbcie coś takiego dla jaj?

Nie, nie zrobimy czegoś takiego nawet dla zabawy. (śmiech) My kochamy rocka. Latynoska kultura zawsze była koło nas, przez całe życie, i wspaniale jest wypowiadać się muzycznie czerpiąc z niej. Ma to też aspekt edukacyjny, bo pokazuje się ludziom, że są też inne kultury oprócz tej, w której żyją. Jednak powodem, dla którego zajęliśmy się muzyką jest rock i metal. Zawsze grałem ciężką muzykę. To moja największa miłość.

New Jersey kojarzy się przede wszystkim z takimi artystami, jak Bon Jovi i Bruce Springsteen. Czy są tam też zespoły w jakimś stopniu podobne do Ill Nino?

Nie wydaje mi się. Są inne zespoły, które podkreślają swoją kulturę, ale nie tak jak my. My przecież mamy swoje korzenie w różnych częściach Ameryki Południowej i Łacińskiej. To moim zdaniem czyni nas w pewnym sensie zespołem wyjątkowym. Flirtujemy po trochu ze wszystkim. Nie zawężamy naszej muzyki tylko do konkretnego kręgu etnicznego. Latynoski pierwiastek jest bardzo zróżnicowany. Dlatego dla nas większy sens miało korzystanie po prostu z muzyki latynoskiej z wszystkich kręgów, z których się wywodzimy.

A możesz mi krótko powiedzieć, jakie miałeś doświadczenia muzyczne przed Ill Nino?

Zanim zacząłem grać z Ill Nino przez całe życie grałem z dwójką moich braci. Mieliśmy zespół w Nowym Jorku, który nazywał się Brumhelda, który był taki gotycko-metalowy. Byliśmy częścią ówczesnej sceny nowojorskiej, ale nigdy nie dotarliśmy do szerszej publiczności. Niczego jednak nie żałuję. Kocham moje korzenie muzyczne i niczego się nie muszę wstydzić.

"How Can I Live" to pierwszy singel promujący film "Freddy vs Jason". Jak to się stało, że wasza piosenka promuje największy obecnie hit kinowy w Ameryce?

Stary, dla mnie to jest nie mniejsza niespodzianka niż dla ciebie. (śmiech) Jeśli mam być z tobą szczery, to my w ogóle nie nagrywany czegoś takiego jak single. Nie siadamy i nie mówimy: OK, ten kawałek będzie singlem. Co do tej konkretnej piosenki, to nie sądziłem, że znajdzie się w ogóle na jakimś singlu. Myślałem o niej po prostu jako o rockowej piosence, którą kochamy. Nie spodziewaliśmy się, że skończy jako singel promujący taki film.

Kiedy się ukazał, przebywaliśmy w studiu pisząc nowy materiał. To była jedna z piosenek, którą akurat już nagraliśmy. Ludzie z Roadrunnera usłyszeli ją, wzięli i powiedzieli, że potrzebują jej już teraz, bo ma się znaleźć na ścieżce dźwiękowej "Freddy vs Jason". My powiedzieliśmy: Cool. Nie spodziewałem się takiego sukcesu, jakiego teraz doświadczamy. Jesteśmy wielkimi szczęściarzami.

Widziałeś już film?

Nie, ale sądzę, że Jason skopie mu tyłek.

Kibicujesz Jasonowi?

Może nie tyle kibicuje, ale wiesz, że w filmach, jak ktoś mu podpadł, to od razu go zabijał i pewnie tak samo zrobi i teraz. (śmiech) Wydaje mi się, że Jason jest sku**ielem w tym filmie.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: emocje | muzyka | film | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy