Reklama

"Trzy razy się pomyliłem"

Król Prawdziwej Polski - tak powiedział o Krzysztofie Krawczyku Goran Bregovic, odpowiadając w ten sposób na pytanie, dlaczego zdecydował się nagrać album właśnie z nim. Album "Daj mi drugie życie", który ukazał się 27 sierpnia 2001 r., jest typowany na jeden przebojów wydawniczych tego roku. Jednakże obaj artyści zgodnie podkreślają, że sukces komercyjny nie ma dla nich znaczenia, najważniejsza natomiast była możliwość wspólnej pracy. Krzysztof Krawczyk, pomimo tego, że jest artystą doświadczonym o uznanej marce na polskim rynku muzycznym, nie wstydził się przyznać, że wiele się od Gorana Bregovica nauczył i szczerze go podziwia jako twórcę i jako człowieka. O szczegóły tej wyjątkowej współpracy, o pierwszy koncert obu artystów w Sopocie, a także o autobiografię, której wydanie artysta planuje, z Krzysztofem Krawczykiem rozmawiał Lesław Dutkowski.

Ma Pan już za sobą prezentację nowego materiału podczas festiwalu w Sopocie. Jak Pan wspomina ten swój pierwszy występ z Goranem Bregovicem?

Dobrze wspominam, bo dobrze to wypadło. Recenzje są dobre. Sam się czułem dosyć wygodnie z Bregovicem i z orkiestrą na tej scenie. Nie zawsze tak jest na dużych scenach, przy takim stresie, żeby się dobrze czuć, żeby mieć komfort psychiczny. Ja nie jestem takim tremiarzem, żeby na mnie robiło to wrażenie czy śpiewam dla sześciu tysięcy ludzi, czy dwudziestu. Bez przerwy się występuje przed taką ilością osób, kiedy biletów już nie ma i wszyscy liczą na sponsorów, którzy będą za to wszystko płacić i płacą. Płacą i płaczą (śmiech). Cieszę się, że mam to za sobą i że było mi to po prostu dane zrobić. Mogło być gorzej. Gdyby Goran na próbie dźwiękowej nie zrobił takiego gestu, którego - jak mi powiedzieli ludzie z jego orkiestry - nigdy nie robi. Byli zaszokowani, że zlatuje ze sceny jak ptak i idzie poprawiać orkiestrę, brzmienia i wszystko inne. Właściwie on sprawił, że jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zaczęło nagle brzmieć. Był tam też mój człowiek, Ryszard Kniat, który ma świetne ucho i wie, jak mój głos powinien brzmieć, jak ustawić wszystko tak, aby dobrze brzmiało. Także było to fantastyczne przeżycie, kolejna przygoda i odnoszę wrażenie, że jakiś krok do przodu. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Wszystko zależy teraz od serc melomanów i od tego jak wytwórnia BMG poprowadzi całą strategię.

Reklama

Płyta nosi tytuł "Daj mi drugie życie". Mówi się, że dzięki niej Krzysztof Krawczyk rozpocznie drugie artystyczne życie. Zastanawiam się czy ono rzeczywiście jest potrzebne komuś takiemu jak Pan?

To jest takie dorobione troszeczkę na siłę przez różnych dziennikarzy. Piosenka "Daj mi drugie życie" nie ma nic wspólnego z takim hakiem dziennikarskim, że to jest "drugie życie Krzysztofa Krawczyka", bo ono przecież bez przerwy trwa, są w nim starty i upadki, chociaż na upadki już nie mam czasu i dlatego te starty nie mogą być falstartami. A piosenka mówi zupełnie o czymś innym, mówi o człowieku, który umiera i prosi Boga o drugie życie, ponieważ tej dziewczyny, którą miał przy sobie - czy to była żona, czy kochanka, czy przyjaciółka - nie doceniał kiedy był zdrowy. Kiedy schodzi z tego świata zauważył, że poznał miłość dopiero w ostatnim momencie. To jest przepiękny tekst.

Mógłby Pan powiedzieć kiedy i gdzie album był nagrywany, kto był odpowiedzialny za produkcje i aranże?

Od strony aranżacyjnej, repertuaru odpowiedzialność ponosi Goran. Natomiast odnośnie mojego śpiewania, to zawsze ja muszę za to wszystko ponosić odpowiedzialność. Ciekawostką tego wszystkiego jest to, że ja byłem drugim wykonawcą całej tej płyty, bo pierwszym był mój przyjaciel, który mi to śpiewał. Miałem do dyspozycji tylko fortepian i jakiś keyboard. Goran mi mówił, że nie chciał sugerować mi głosem męskim niczego, co mogłoby później mnie jakby zatkać, jeśli chodzi o wykonanie. Nie chciał też sugerować czegoś co byłoby dla mnie niewygodne, bo nie ma przecież dwóch aż tak bardzo podobnych wokalistów na świecie. Istotne jest to, że Rysio Kniat, producent, zaśpiewał mi te dźwięki i ja sobie tak między tym, co dostałem od Gorana, a tym co zrobił mój producent, dokonaliśmy w Poznaniu pierwszych nagrań demonstracyjnych i chyba wtedy tak naprawdę Goran się przekonał do mnie do końca, jak usłyszał te piosenki w moim wykonaniu. Wtedy też wszystko ruszyło troszkę szybciej niż myśleliśmy. Później w domu, tym samym studiu w domu Marka Kościkiewicza, w którym nagrywała Kayah swoją płytę, nagraliśmy już całość i myśleliśmy, że to już jest koniec. Tymczasem Goran zaprosił mnie jeszcze do siebie. Trochę byłem na niego zły, że muszę się bujać do Belgradu. Ale on mnie oczywiście jak zwykle umiał rozładować, a przede wszystkim pokazał mi dlaczego jestem potrzebny w Belgradzie. Głównie chodziło o instrumenty dęte, które powodowały to, że wokal nie był tak drapieżny, jak bez tych trąb i trzeba było z większą siłą to wszystko zaśpiewać. I dobrze, że pojechałem do Belgradu, bo w tej chwili nie mam sobie już nic do wyrzucenia, bo po prostu zrobiłem wszystko najlepiej, jak w danej chwili mogłem zrobić. Ja i Goran, gdy ktoś pyta jak oceniamy tę płytę, to mówimy, że jest to najlepsze co mogli zrobić Goran Bregovic i Krzysztof Krawczyk w tym momencie.

Sądzę, że doskonale zdaje Pan sobie sprawę, że wszystko czego do tej pory Goran Bregovic się tknął zamieniało to się w złoto i platynę. Wszystko wskazuje na to, że z płytą "Daj mi drugie życie" będzie podobnie, bo już mówi się nieoficjalnie, że zaledwie kilka dni od premiery uzyskała ona status Złotej Płyty. Jest Pan psychicznie i fizycznie przygotowany na udźwignięcie ciężaru wielkiego sukcesu, który chyba się zbliża wielkimi krokami?

W tym wieku to już ma się odporność słonia (śmiech). Ja nie spotkałem chłopaka, który ma jakiś tam poziom intelektualny i jest w takim wieku jak ja, który by gadał permanentne głupstwa lub załamywał się psychicznie i nie był w stanie udźwignąć tego wszystkiego, co dobrzy ludzie i dobry Bóg zsyła. To wszystko odbywa się krok po kroku i jest ciągle jak oranie jakiegoś pola. Ja naprawdę jestem może nie tyle zmęczony, co zdziwiony, że tak ciężko trzeba na to wszystko pracować. Zmieniły się warunki. Cieszę się z jednej strony, bo w ten sposób nie jestem rozleniwionym 55-letnim starcem tylko zaczynam być człowiekiem czynnym, który zaczyna o siebie dbać, który musi ćwiczyć fizycznie, musi stosować dietę. To są wszystko bardzo trudne rzeczy jak się ma te lata. Więcej w tym wszystkim jest odpowiedzialności. Udźwignąć na pewno się da, dlatego bo ja byłem już w różnych sytuacjach, w których wydawało mi się, że nie udźwignę tego. Taki stres jak ten niesie ze sobą trochę radości albo nawet dużo radości. Jak się jest połamanym, ma się związane szczęki i nie wie się czy kiedykolwiek będzie można śpiewać, to jest to zdecydowanie dużo gorszy stres. Jak się ma taką szkołę, jaką ja dostałem, ja to nazywam szkołą bożą - bo sobie nie wyobrażam, żeby to wszystko mogło się zdarzyć przypadkiem - wszystko jest taką sinusoidą, ciągle zwyżkującą w tym sensie, że nawet sam zaczynam siebie lubić, a to już jest bardzo źle albo bardzo dobrze. Kiedyś miałem pretensję o to i o owo, że nie powinienem powiedzieć tego czy tamtego, a teraz jestem po prostu sobą. Przed chwilą, gdy w wywiadzie pani dziennikarka powtarzała niepochlebne opinie o Bregovicu i pytam się Od kogo Panie to wie?, a wiem, że tylko Kayah rozpuszcza takie wiadomości. Jak Kayah kocham i szanuję, to widzę, że ona niczym królowa, która ma swój dwór trafiła na króla, a król okazał się być silniejszą osobą. Ona nie może tego zrozumieć, że nie zdarzają się dwa razy takie wydarzenia, jak siedem Platynowych Płyt. Trochę zaczynam się irytować, że dziennikarze powtarzają te opnie, które wychodzą tylko z jej ust, bo nikt inny poza Kayah i mną nie zna tak Bregovica, żeby mógł mówić o nim, że był dyktatorem, że był uparty, że był macho itd. Jak byłem wielkim wielbicielem Kayah, zaczynam się przyglądać i zastanawiać o co tu naprawdę chodzi. Czy przypadkiem ktoś nie zaczyna fruwać nad ziemią siedem metrów, ale jak się później upada to bardzo boli. Ale niech się każdy uczy jak chce. Ja się nauczyłem, że jak mam mówić o kimś źle to wolę wcale nie mówić. Przepraszam za to przydługie wyjaśnienie, ale muszę o tym powiedzieć, bo zaczyna mnie to irytować, że ciągle wychodzi to z jej strony albo ze strony jej dworu. Ja to rozumiem, że ona ciągle mówi Ty będziesz moim producentem, ty będziesz nosił za mną walizki, a ty będziesz na przykład pisał mi teksty, a może ze mną razem, zaś ty będziesz promował płytę i w ogóle to robię to, co chcę, jak chcę i kiedy chcę. Niby jest taki zwyczaj, że można sobie tak postępować, ale to nie ma perspektyw. Jeśli się nie nabierze pokory to w pewnym momencie to się naprawdę źle kończy.

W wideoklipie do piosenki "Mój przyjacielu" ujawnił Pan spory talent aktorski. Czy gdyby zwrócił się do Pana reżyser z propozycją roli w filmie byłby Pan skłonny ją przyjąć? Aktorstwo ma Pan przecież w genach, bo oboje rodzice byli aktorami.

Rzeczywiście obydwoje rodzice mieli talent - szczególnie tatuś był naprawdę bardzo dobrym aktorem dramatycznym, pomijam już, że miał też piękny baryton. Wtedy były takie czasy, że o wykorzystaniu talentu decydowała przynależność do organizacji, przez którą żeśmy zmarnowali w Polsce tyle lat. Ojciec akurat był po innej stronie barykady, po tej niewłaściwej na tamte czasy. Ale to inny temat. Gdyby była taka propozycja i gdybym był cieńszy o te piętnaście kilo - nad czym usilnie pracuję - to bym odzyskał jakiś wizerunek człowieka. W tej chwili jak występuję w telewizji nie mam pewności czy nie spada oglądalność (śmiech).

Na pewno nie tego teledysku.

Ale jak się jest w takiej roli, że się dostaje poduszkę żeby zwiększyć brzuch, to wszystko jest w porządku. To było wyzwanie i cieszę się, że podołałem temu i że Filip Kovcin [reżyser klipu - red.] był ze mnie zadowolony, bo przecież to był jego pomysł.

Czy w taki razie ulubionym gatunkiem filmowym Don Cristofa jest kino gangsterskie?

(śmiech) Niekoniecznie. Ja sam sobie tam marzyłem kiedyś, że jakby człowiek wygrał z milion dolarów na przykład i nie umarł ze szczęścia, to na pewno bym chciał zrobić muzyczną komedię sensacyjną. Tego nigdy jeszcze nikt nie zrobił w Polsce, bo były komedie, które były sensacyjne, ale nie były muzyczne. Natomiast kinematografia światowa dostarcza nam od czasu do czasu, chociaż bardzo rzadko jak widać, takich rzeczy, w których przeplatają się muzyka z wątkiem komediowym i sensacyjnym. Ale to są tylko takie marzenia.

Być może po sukcesie płyty będą bardzo prawdopodobne do zrealizowania?

Miejmy taką nadzieję. Ja bym się cieszył, bo to znowu przygoda, znowu adrenalina się wydziela. A teraz ja już jestem takim lekarzem dla samego siebie. Jak widzę, że jest jakieś ćwiczenie w tym kierunku, dzięki któremu mam się nie nudzić i coś nowego koło mnie się dzieje, to już się bardzo cieszę.

Na płycie znalazło się sporo kompozycji folkowych rodem z rodzinnych stron Gorana. Czy to było dla Pana pierwsze zetknięcie z tego typu muzyką?

Tak, jeśli chodzi o tego typu muzykę to pierwsze. Ale dźwięki, które Goran pisze dla różnych artystów, obojętnie czy byłby to Żyd, Rosjanin, Turek Grek czy Polak, to one są wdzięczne do zaśpiewania, bo natura ludzka się wtedy jakoś tak cieszy. On ma coś takiego, jest takim szamanem, że ta sama piosenka, która jest hitem na przykład w Atenach może być hitem w Istambule i równie dobrze w Warszawie. Jako on to robi, to jest jego tajemnica. Ja się domyślam jak on to robi, bo oglądałem to na własne oczy, ale jest to po prostu mistrz jeśli chodzi o takie rzeczy. Nie znałem dotąd drugiego takiego gościa.

Goran Bregovic powiedział, że wybrał Pana do nagrania płyty spośród sześciu wokalistów, ponieważ uważa Pana za Króla Prawdziwej Polski, czyli tej, która zaczyna się za rogatkami Warszawy. Czy Pan sam czuje się kimś takim? Z tego co już usłyszałem mogę stwierdzić, że jest Pan dość skromnym człowiekiem.

Opinia Gorana jest dla mnie bardzo ważna, bo to jest jak powietrze dla artysty. On na konferencji prasowej powiedział, że chciał mieć wielki głos i ma - jego zdaniem - ostatni wielki głos jaki jest. To jest bardzo duży komplement, troszkę na wyrost. W swojej wadze - nie mówię o wadze rzeczywistej, bo ta jest wagą ciężką - na ten ring wokalny w różnych gatunkach mógłbym wyjść praktycznie z każdym wokalistą. Może z wyjątkiem Mietka Szcześniaka, który w tej chwili nie jest osiągalny technicznie dla żadnego wokalisty polskiego, dlatego, że preferuje on wszystkie brzmienia negro - funkowe, soulowe - i to co robi jest na poziomie najlepszych wokalistów od Quincy Jonesa począwszy i tak dalej. Tutaj mam wątpliwości czy chciałbym się z nim zderzyć. Natomiast reszta świata tak, spokojnie oczywiście, bez jakiejś niepotrzebnej nieskromności czy zarozumialstwa. Nie ma aż tak wielu ludzi, którzy przez dobrego Boga i naturę mają wyposażenie w dwie i pół oktawy, może niecałe - dwie oktawy i tercję dużą.

Pana staż artystyczny jest dłuższy niż Gorana Bregovica. Czy jest jednak coś czym on Panu zaimponował, co chciałby Pan przejąć od niego?

To jest bardzo fajne pytanie, bo rzadko je słyszę. Goran ma po prostu tę taką bałkańską manianę w pracy. Trudno mi to było na początku zrozumieć i zaakceptować, a w końcu okazało się, że to polubiłem. On pracuje z wielkim spokojem, mówi Teraz nagrywamy, a teraz jemy kanapkę, teraz pogadamy. To niby jest tempo zwolnione, ale po takich przerwach człowiek wraca do studia i okazuje się, że piosenka jest gotowa w ciągu 10 minut i nie trzeba jej powtarzać. Są piosenki, przy których nagrywaniu miałem trudności. Ogi musiał wejść do studia przy pracy nad "Gdybyś była moja" i jak stanął nade mną ten olbrzym, Dżyngis Chan, i podniósł ręce do góry na znak, że mam tak wysoko zaśpiewać, to ja już ze strachu zaśpiewałem tak jak trzeba (śmiech). Jak to powiedziałem Goranowi i to też go bardzo rozbawiło. To są te przygody w studiu i tego się właśnie nauczyłem, że właściwie wszystko musi mieć jakąś szczerość i odpowiedni moment. Nie można wszystkiego robić niecierpliwie w taki sposób jaki my Polacy różne rzeczy robimy.

Jeśli już jesteśmy przy balladzie "Gdybyś była moja", to muszę zauważyć, że w tej piosence dał Pan chyba z siebie najwięcej. Wykorzystał Pan sporą część skali swojego głosu

Całą skalę. Nie ma takiego utworu, w którym śpiewałem najniższe i najwyższe dźwięki. Ten utwór śpiewał wcześniej najlepszy jugosłowiański wokalista, nie pamiętam jak się nazywał. Jego płyta, która nazywa się "Gdybyś była moja", osiągnęła nakład chyba miliona egzemplarzy albo niewiele niższy. Ta piosenka była takim czarnym koniem. Tylko, że ją śpiewał tenor. W jego wykonaniu jest to zupełnie inna piosenka, ponieważ baryton jak już brzmi nisko i wysoko to to jest takie elektryczne wręcz. Taka pobudka po prostu. Jest uspokojenie, kiedy są te "doły", a później jak się wali "góry" to jest właśnie taka pobudka, że wszyscy się wtedy muszą obudzić. Dobrze się stało, że śpiewałem tę piosenkę, bo mogłem pokazać skalę, warsztat i to volume, które mi towarzyszy cały czas. To jest piosenka, których się już praktycznie nie śpiewa, dlatego dobrze, że ona znalazła się na tej płycie.

Nastrojowo zbliżone do tej kompozycji są "Ślady na piasku"

"Ślady na piasku" przypominały mi z kolei okres Trubadurów, dlatego wspomniałem, że dedykuję tę piosenkę Trubadurom i tym przyjaciołom, którzy mi towarzyszą od początku.

Czy podczas pracy nad płytą wysuwał Pan jakieś sugestie pod kątem produkcji, nagrań i czy Goran przyjmował je?

Nie, ja się podporządkowałem jak aktor reżyserowi albo jak zawodnik trenerowi. Nie dyskutowałem, bo wiedziałem, że mamy podzieloną odpowiedzialność. Tak, jak mówiliśmy na początku, że on on odpowiada za kształt artystyczny utworów, ja odpowiadam za wykonanie tych utworów. I nie było takich momentów, w których on mówił, że coś jest do niczego, natomiast były momenty, kiedy mówił: Wiesz, gdybym był na twoim miejscu, to ja bym tutaj tak mocno nie przyciskał, bo to nie jest potrzebne. To trzeba zrobić delikatnie. Spróbuj tak. No to spróbowałem i wyszło, że oczywiście miał rację. Nie chciałem występować w Sopocie, bo uważałem, że to jest za wcześnie i mamy za mało hitów, aby rozgrzać publiczność, a on mówi: Chodź pojedziemy do tego Sopotu. To jest dobra promocja, bo to miejsce to takie San Remo w tej części świata i nie ma co wydziwiać. Wszystko będzie dobrze. Posłuchałem go i znowu się złapałem na tym, że się pomyliłem. Bardzo byłem przeciwny, aby śpiewać dwie ballady pod rząd, okazało się, że nawet jak to było pod koniec drugiej ballady nużące dla widowni, która siedzi na widowni, to nie było nużące dla tych, którzy oglądali nasz występ w telewizji. Ja chciałem, żeby nasz koncert kończył pierwszą część lub drugą, bo wydawało mi się, że jest to dobre miejsce dla jakiegoś zasłużonego wokalisty jakim jest Krzysztof Krawczyk. Goran powiedział: Nie, nie Krzysiu, nasz rynek to są ludzie, którzy jeszcze nie zasną po 21 czy 22 i powinniśmy jak najwcześniej wystąpić. Trzykrotnie się pomyliłem i naprawdę po raz pierwszy zaczynam dostrzegać swoje pomyłki, że może mieć ktoś jeszcze rację w tej samej branży, a tym kimś jest właśnie Goran Bregovic. Pierwszy facet, który mi udowodnił, że wcale nie musi być tak, jak ja myślę. W jednej piosence mówił, żebym nie śpiewał tak mocno, a przy nagraniu innej zadzwonił i mówił, abym przyjeżdżał do Belgradu, bo po tych dęciakach wokal musi być jeszcze mocniej - to co poszło do mediów jako More Krawczyk style. Wszyscy mówili mi Dawaj, dawaj Krzysiek jeszcze mocniej. Wychodziłem ze studia spocony, jakbym przekopał rów na budowie. Nigdy tak fizycznie nie pracowałem. Mam taką nadzieję, że na estradzie będzie można to łagodniej zaśpiewać, natomiast na nagraniach nie było zmiłuj się.

Dwie kompozycje z płyty "Daj mi drugie życie" znane są ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Arizona Dream", którą skomponował Goran. Zna Pan jego muzykę ilustracyjną do filmów?

Nie. Po prostu dopiero teraz jak poznałem człowieka, jak przeczytałem książkę "Szczęściarz z Sarajewa" pióra Grzesia Brzozowicza, który jest jego przedstawicielem i menedżerem w Polsce, doszedłem do wniosku, że muszę te płyty mieć i jakoś to sobie zorganizować. Mówię tu o filmach "Arizona Dream", "Underground", "Królowa Margot". Na pewno te ścieżki chciałbym kupić. Ja widziałem płyty Bregovica w Kanadzie czy Australii, ale jakoś nie chciałem tego kupować, bo nie byłem do końca przekonany. Stanie się to teraz, kiedy znam gościa osobiście, kiedy nawiązała się miedzy nami nić życzliwości, jakiegoś kumpelstwa, wręcz przyjaźni, przejawiającej się tym, że mogę na niego liczyć, jak na przykład w Sopocie, gdy zbiegł ze sceny i ustawił całą orkiestrę, a po koncercie przyszedł się ze mną pożegnać, chociaż powinno być odwrotnie, bo to dzięki niemu się to wszystko działo. Później mi wytłumaczył mówiąc: Wiesz Krzysiek, ja jak kogoś lubię to z nim rozmawiam, a jak kogoś nie lubię to z nim nie rozmawiam. On mówi o trudnych rzeczach w sposób prosty i to też nas łączy, bo ja także mam tę łatwość mówienia o trudnych sprawach w sposób prosty i jednocześnie taki, aby nikogo nie urazić. Mam nadzieję, że to co powiedziałem o Kayah, którą po prostu ubóstwiam jako wokalistkę, że jak to przeczyta lub usłyszy, to da jej to do myślenia, że zrozumie, iż ja nie chcę jej dokuczyć. Królową można być, gdy jest się władczynią jakiegoś państwa, a nie można latać za wysoko i obciążać człowieka, który na to moim zdaniem nie zasługuje. Stąd ten mój ton ostrzegawczy w jej kierunku, że nie powinna tego robić, nie powinna powielać opinii, bo dziennikarze są tymi zwierzętami, które czekają na sensację, bo tak się to sprzedaje. Dziś sensacja jest bardzo istotna, gdyż z niej utrzymuje się tysiące rodzin. A gdy się mówi, że pani Pierdziszewska czy pani Pipsztyńska powiedziała to i owo o nim, okazuje się to być nieprawdą, lecz jest to powielane i idzie gdzieś dalej. Jeden dołoży słóweczko, następny dwa i powstaje taka legenda, na którą Goran na przykład nie zasługuje w ogóle.

Ma Pan za sobą flirt z hip hopem. Mam na myśli nagranie kompozycji z Norbim - "Piękny dzień". Są może jakieś inne gatunki współczesnej muzyki, których chciałby pan spróbować, czy też była to jednorazowa przygoda, której nie zamierza Pan już powtarzać?

Ja myślę, że powinienem już szukać swojego stylu. Przyszedł czas na to, że po skakaniu po różnych grządkach muzycznych - popie lat 50., płycie z wierszami poetów Młodej Polski, dwóch płytach amerykańskich z zupełnie innym materiałem - żeby szukać czegoś w czym się czuje dobrze. Dobrze się czułem w coverze "Papa Was A Rolling Stone", ponieważ to jest muzyka mojej młodości, a poza tym w ogóle funkowe brzmienia, które są złagodzone troszeczkę, typu Barry White, są mi bliskie. To jest tak, jak z piosenkami Bregovica - musi być emocja, jakieś zaangażowanie uczuciowe w daną piosenkę, bo inaczej nie ma szczerości, a jak nie ma szczerości to nawet człowiek najbardziej głuchy to wyczuje. Wtedy przestaje go to interesować i wyłącza płytę po trzecim czy czwartym przesłuchaniu.

Nagrał Pan płytę z jednym z najpopularniejszych artystów w tej części Europy. Jest może jeszcze jakiś sławny artysta, z którym bardzo chciałby Pan współpracować?

Jakoś nie myślę o tym, bo ja nie sięgam tak daleko. Mam też nauczkę, iż jak się tak daleko planuje, to później człowiek się czuje rozczarowany. Nie chciałbym formułować takich planów, głównie z powodu tego, że mam na głowie promocję, jestem na tym skoncentrowany i - jak Pan słyszał - zafascynowany Goranem jako kompozytorem i jako człowiekiem. Wiele się nauczyliśmy chyba nawzajem. Na przykład ja mówię do Gorana: Wiesz co, nie wiem czy wiesz, że trzech moich przyjaciół zakonników odprawia w tym momencie mszę w intencji naszego koncertu. On jest prawosławnym człowiekiem, ale biorącym pod uwagę to, że może istnieć jakaś inna rzeczywistość po śmierci człowieka. Wtedy popatrzył na mnie bardzo uważnie, nie mógł nic powiedzieć przez chwilę, po czym uśmiechnął się i powiedział: Jesteś niebezpieczny (śmiech). Puentował wszystko bardzo dobrze. Mi się naprawdę świetnie z nim pracowało, właściwie żałuję, że tak krótko to trwało. Oczywiście drugiej takiej propozycji nie będzie, bo to byłoby nieprofesjonalne. Gdyby Goran powiedział: Słuchaj po tej płycie nagrywamy 'Krawczyk 2' na przykład, to od razu oczywiście wskoczyłbym mu na plecy z radości. Chcę powiedzieć, że nie o to chodzi, że chętnie nagrałbym z nim taką płytę, lecz że chętnie bym z nim po prostu pracował.

Teraz zupełnie inne pytanie. Za dwa lata będzie Pan obchodzić 40. rocznicę pracy artystycznej. Wiem, że jest o wiele za wcześnie, aby miał Pan już jakiś plan jej obchodów, ale chciałem się dowiedzieć, czy jest szansa, że wtedy pojawi się już na rynku autobiografia, o której Pan niedawno wspominał?

Ona ma wyglądać w ten sposób, że opiszę moje wszystkie szaleństwa - natury filozoficznej, szaleństwa muzyczne, damsko-męskie. Celem moim będzie pokazanie, że życiorys ciekawy wcale nie musi oznaczać, że inni mają mniej ciekawy, że on jest taki normalny, że każdemu na moim miejscu mogłoby się przydarzyć to samo. Bardzo mi zawsze na tym zależy, aby obalać mit takiego gwiazdorstwa, które jest sztucznym po prostu. Status gwiazdy jest fajny oczywiście, bo ludzie się uśmiechają, można dostać bez kolejki bilet do kina, można też dostać w mordę z zazdrości od jakiegoś faceta. W Chicago omal mnie kiedyś nie zastrzelił jeden facet, który powiedział, że przez Krawczyka nie zrobił kariery. Mój ochroniarz mu wytrącił pistolet. Nie wiem czy bym żył, gdyby ten ochroniarz nie był przytomny. Różne rzeczy mogą się zdarzyć. Autobiografia będzie nosić tytuł "Szalony Krawiec", a wymyślony on został przez Zenka Laskowika.
Byłem jedynym piosenkarzem w latach 70., który wszystkie pieniądze inwestował w cegły i wapno i budował duży pensjonat w Szklarskiej Porębie, żeby na stare lata spokojnie móc żyć. Oczywiście pensjonatu już nie ma. Poszedł na bieżące wydatki. Kiedy Zenek był tam i wszedł na trzecie piętro pensjonatu, który miał te wszystkie bajery, rozejrzał się, popatrzył na mnie i powiedział: Szalony Krawiec. Andrzej Kosmala, mój dziennikarz i polonista, będzie pisał prawdziwe i zaczepne fakty mego życia, jakby chcąc się rozliczyć z ludźmi, którzy nie zostawiali na mnie suchej nitki, a ja będę tutaj taki bardziej chrześcijański i wybaczający. Układ książki będzie taki, że najpierw będzie rozdział Andrzeja potem mój i tak przez cały czas. To może być ciekawa książka. Autobiografia przygodowa, pisana tak, by czytelnik nie wrzucił jej do kosza to po pierwsze, a po drugie oparta na solidnych faktach i szczerości wypowiedzi.

Jeszcze jedno pytanie odnośnie płyty. Goran Bregovic powiedział, że nie interesuje go sukces komercyjny albumu "Daj mi drugie życie", lecz to, aby za 100 lat Polacy śpiewali te piosenki na weselach i potańcówkach. Jak Pan do tego podchodzi?

On mi to powtórzył. Ja nie jestem twórcą, więc ja nie mam tej ambicji, żeby po mnie zostały piosenki. Tak jak to on w książce pisze: Mam w dupie popularność i pieniądze. Tak dokładnie napisał w książce "Szczęściarz z Sarajewa", którą połknąłem w dwa podejścia, a nie jest to cieniutki zeszycik. On się czuje bardziej twórcą niż odtwórcą, a ja z kolei inaczej, bardziej odtwórcą niż twórcą. Dawno już przestałem pisać piosenki, mam ich może napisanych 30, ale ja zawsze ustępuje pola ludziom, którzy mają coś do powiedzenia, którzy zrobią coś lepiej niż ja mógłbym to zrobić. Powiem tak, jak on - mam w dupie to, co będzie za 100 lat, bo wtedy już mnie nie będzie na świecie, naprawdę mi nie zależy mi na tym, co za 100 lat będą o mnie myśleć ludzie (śmiech). I niech mi Pan powie czy on nie ma dobrego patentu na tego typu odpowiedzi (śmiech).

Na zakończenie chciałem zapytać, czy jest planowana trasa koncertowa Pana z Goranem?

Tak, będą koncerty. Zagramy w pięciu dużych miastach - Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu, Łodzi i Warszawie - między 24 a 28 listopada. W marcu przyszłego roku mamy zamiar zagrać w pozostałych dużych miastach. W maju odbędzie się duży antypiracki koncert na Służewcu. Kto będzie miał płytę kupioną legalnie to wejdzie za symboliczne pieniądze. A ja na zakończenie jeszcze powiem, że udało mi się przekonać szefową BMG, aby nasza płyta kosztowała mniej niż 30 złotych, a oni zrobili 29.90 i są OK (śmiech).

Dziękuję bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Artysta | odpowiedzialność | autobiografia | studia | król | koncert | Sopot | piosenki | Kayah | piosenka | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy