Reklama

"To, co dla nas najlepsze"

Zawirowania personalne w niemieckiej grupie Helloween, które zaistniały krótko po wydaniu albumu "Dark Ride" (2000) na szczęście dawno się skończyły. Wprawdzie tuż przez sesją nagraniową kolejnej płyty "Rabbit Don't Come Easy" (2003) okazało się, że perkusista Mark Cross zapadł na poważną chorobę - mononukleozę, ale Helloween zdołał zastąpić go w studiu Mikkey'em Dee z Motorhead i sesja potoczyła się już bez komplikacji. Album "Rabbit Don't Come Easy" trafił do rąk fanów na początku maja 2003 r. i z pewnością był miłą niespodzianką dla tych, którzy zniesmaczeni zawartością płyty "Dark Ride" obawiali się, że Helloween pójdzie w podobnym kierunku. Markus Grosskopf, basista Helloween, podzielił się z Lesławem Dutkowskim opinią na temat nowej płyty, opowiedział o powstaniu jej tytułu, współpracy z Mikkey'em Dee, pracy na Teneryfie i żabach.

Zacznę od pytania, jak się czuje wasz były perkusista Mark Cross?

Spotkałem go trzy albo cztery tygodnie temu. Zjedliśmy razem obiad. Był w Hamburgu i odwiedzał tam swoich przyjaciół. Jest z nim w miarę dobrze. Gra troszkę na perkusji, ale nie może grać zbyt wiele.

Przejdźmy zatem do płyty. Tym razem zdecydowaliście się nie pracować z Roy'em Z. i nagrywaliście tylko z Charliem Bauerfeindem. Dlaczego? Byliście niezadowoleni z brzmienia "Dark Ride", a może generalnie ze współpracy z Roy'em?

Reklama

Tak, byliśmy rozczarowani, ponieważ poprzednio, kiedy zjawił się Roy, zrobił kilka aranżacji i jeszcze kilka innych rzeczy. Generalnie miał pogrzebać w piosenkach i nadać im pewien kierunek. Tym razem chcieliśmy się tego ustrzec. Zależało nam na tym, aby piosenki wyglądały tak, jak my tego chcemy. Czyli inaczej mówiąc, nie chcieliśmy, by ktokolwiek przy nich grzebał, by zrobił z nich coś innego. Zebraliśmy się tylko my, członkowie zespołu i my zdecydowaliśmy o wszystkim. Z tego wynika, że nowa płyta jest bardziej w stylu Helloween niż ostania.

Charlie Bauerfeind jest również, z tego co wiem, niezłym muzykiem. Czy cokolwiek sugerował wam w studiu?

Z tego, co wiem, gra nieźle na perkusji, choć go nigdy nie słyszałem. Oczywiście też ma swoje pomysły. Jeżeli wyskakiwał z dobrym pomysłem na riff, jakąś zagrywkę gitarową lub czymkolwiek innym, wtedy z tego korzystaliśmy. Szkoda coś takiego odrzucać, jeśli jest to dobre.

Mam wrażenie, że jesteście bardzo zadowoleni z tego, jak przebiegała współpraca z Charliem. Sądzę, że zamierzacie jeszcze w przyszłości z nim popracować?

Współpraca była świetna i przebiegała bez jakichkolwiek kłopotów. Z pewnością będziemy z nim pracować podczas nagrywania następnej płyty.

Każdy z was opisał album "Dark Ride" jako eksperyment. Od wydania tej płyty minęło już trochę czasu. Jak teraz oceniacie ten eksperyment? Czy był to sukces, czy raczej porażka?

Chyba trochę tego i trochę tego. Sam pewnie wiesz, że ludzie byli bardzo zaskoczeni tą płytą. "Dark Ride" nie sprzedawał się lepiej niż inne płyty, ale też nie sprzedawał się gorzej. Był mniej więcej w środku. Nie pytaj mnie o liczby, ale mogę ci tylko powiedzieć, że w tym sensie ta płyta nie zrobiła tego, czego niektórzy ludzie od niej oczekiwali. To znaczy nie przebiła się na pewnych rynkach. Po prostu pod tym względem nie była dobrym posunięciem.

Nie zrozum mnie źle. Ja lubię tę płytę. Są na niej naprawdę dobre kawałki. Jednak musimy robić to, co jest dla nas najlepsze i to chyba mamy na płycie "Rabbit Don't Come Easy".

Utwór "Just A Little Sign" został wybrany jako pierwszy singel. Wytwórnia Nuclear Blast chciała chyba podkreślić, że Helloween wraca do swoich korzeni?

Z pewnością. Tego także chcieliśmy, od samego początku. Dlatego na przykład sami decydowaliśmy o szacie graficznej płyty. Jeśli popatrzysz na okładkę od razu wiesz, co się dzieje. Wiesz, że nie masz do czynienia z kolejną płytą podobną do "Dark Ride". Z miejsca widzisz to typowo helloweenowskie poczucie humoru. Z tego samego powodu wybrano właśnie taki pierwszy singel, bo wytwórnia chciała w ten sposób powiedzieć, że powrócił taki Helloween, jakiego najlepiej znacie.

Ale okładka może być trochę myląca, bo jeśli widzisz królika wyciąganego z cylindra, możesz myśleć, że czekają cię jakieś niespodzianki. Tymczasem na tej płycie dla fanów Helloween nie ma zbyt wielu niespodzianek. Może za wyjątkiem ostatniego kawałka "Nothing To Say", w którym pojawia się partia reggae.

(śmiech) Jeżeli porównasz ostatni kawałek do tego, co zrobiliśmy na "Dark Ride", to z pewnością będziesz miał sporą niespodziankę.

Przeczytałem, że to ty jesteś odpowiedzialny za wymyślenie tytułu "Rabbit Don't Come Easy". Jak to właściwie się stało?

Miałem pomysł, aby na okładce umieścić magika wyciągającego królika. Powiedziałem więc, że płyta mogłaby się nazywać "Rabbit Don't Come Easy". Mieliśmy z tego niezły ubaw, bo okazało się, że po hiszpańsku to oznacza ni mniej, ni więcej tylko to samo, co "Pussy Don't Come Easy". A ja tego naprawdę nie wiedziałem. (śmiech) Jest więc podwójne znaczenie tytułu, które bardzo nam się podoba.

Z listy kompozycji na płycie i jej autorów, można wyciągnąć wniosek, że pracowaliście bardzo demokratycznie. Ty napisałeś kilka piosenek, Andy, Michael, a także Sascha. Czy podobnie pracowaliście na przykład nad płytą "Dark Ride"?

Nie do końca. Wtedy było inaczej. Taki sposób pracy po prostu wyniknął tym razem. Pisanie na "Dark Ride" było kolektywnym procesem, podczas którego kłóciliśmy się o to, którą piosenkę powinniśmy wykorzystać i jak ją zaaranżować, jakie brzmienie wybrać. Przy "Rabbit Don't Come Easy" mieliśmy już wszystko gotowe i tylko staraliśmy się wybrać to, co najlepsze i zamieścić to na płycie. To jest łatwiejsze, bo nie musisz się zbyt wiele zastanawiać nad wszystkim. Po prostu coś masz i coś z tego musisz wybrać. To o wiele łatwiejszy proces.

Studio Mi Sueno znajduje się na Teneryfie. Czy łatwo się jest zmusić do pracy w takim pięknym miejscu?

Tam jest przemiło. Tylko sjesta i sjesta. Zawsze możesz się zrelaksować przy kawce, podczas gdy inni dłubią coś w studiu i pomyśleć, co można zrobić z kolejnym kawałkiem. Ja lubię takie nastawienie. Nie ma niepotrzebnego pośpiechu.

Z uwagi na chorobę Marka partie perkusji na płytę nagrał Mikkey Dee z Motorhead. Jak ci się pracowało z nim?

To było naprawdę wspaniałe, ponieważ kiedy pojawił się, kompletnie nie znał tego, co przyjdzie mu zagrać. W ogóle nie słyszał materiału. Nie był pewny, czy wciąż jest w stanie zagrać w takim gatunku muzyki. Dla niego to też było wyzwanie i na szczęście sprostał mu znakomicie. Potrzebowaliśmy kogoś z odpowiednią energią, a on z pewnością ją posiada. Dla niego było chyba interesującym doświadczeniem zagranie kawałków Helloween, które są zaaranżowane w znacznie bardziej skomplikowany sposób, niż utwory Motorhead.

Teraz trochę inne pytanie. Czy jest jakiś perkusista, z którym chciałbyś tworzyć sekcję rytmiczną? Może wyłączmy z tego Mikey'a Dee.

O tak, ze Stefanem Schwarzmannem. (śmiech) Sam nie wiem, może Neil Peart z Rush... Jak się nazywa bębniarz AC/DC?

Phil Rudd.

O właśnie, Phil Rudd. Miło by zagrać taką prostszą muzykę. Nicko McBrain byłby dobrym partnerem w sekcji rytmicznej, bo to taki zabawny koleś.

Lubisz takie skomplikowane partie perkusyjne, jakie gra Neil Peart?

Czasami lubię. Coś wpada mi w ucho i mówię sam do siebie: O cholera, co to było?. Cofam nagranie i zaczynam słuchać od nowa. Czasami miło jest posłuchać czegoś takiego.

Grasz palcami, czy zwykle używasz kostki?

Większość kawałków granych w studiu gram kostką, bo wtedy brzmi to ostrzej, głośniej. Na koncertach natomiast wolę grać placami. Czasami jednak nawet wtedy używam kostki, kiedy na przykład kawałek jest zbyt szybki, aby palce mogły nadążyć. Wówczas łatwiej jest mi użyć kostki.

Na "Rabbit Don't Come Easy" znajduje się piosenka "Never Be A Star". Czy chcieliście przez nią podkreślić, że po zejściu ze sceny jesteście zwykłymi facetami, a nie gwiazdami?

Dokładnie o to nam chodziło. Wiesz, na scenie jesteśmy mniej więcej przez dwie godziny i w tym czasie możesz poczuć się trochę jak gwiazda. Te dwie godziny na scenie z Helloween pozwalają ci być tym, kim chcesz być. Ale potem zostają ci jeszcze 22 godziny z dnia. Czekając na autobus, na koncert, czy na próbę, już nie czujesz się jak gwiazda. Wtedy na pewno nie możesz się tak poczuć. (śmiech)

Ale fani w Hamburgu na pewno cię rozpoznają, pozdrawiają, proszą o autografy?

Ja sam spotykam się z nimi przy piwku. To nie jest nic wielkiego. Zresztą zdecydowana większość z nich ma już mój autograf. (śmiech) Dzięki temu mogę sobie spokojnie siedzieć i rozkoszować się moim piwkiem.

Kto gra partie klawiszy na "Rabbit Don't Come Easy"?

To Jorn, który wspomaga nas na koncertach i kiedy nagrywamy w studiu. Zresztą robi to już od wielu lat.

Mój ulubiony kawałek na płycie to "Don't Stop Being Crazy". Czy on także dotyczy członków zespołu? Chcecie pozostać szalonymi tak długo, jak się da?

Chyba tak. Musiałbyś zapytać Andiego, bo to jego kawałek. Trzeba być szalonym będąc w tym biznesie.

Czy ciężko jest być w tym biznesie przez tyle lat, co Helloween?

Powiedziałbym, że nie zawsze jest to łatwe. Musisz sam podejmować decyzję, a czasami wcale nie jest łatwo je podjąć, bo wiesz, że zranisz kilka osób. Innym razem trzeba coś zmienić w muzyce i to też wiąże się z ciężkimi wyborami.

Bycie w zespole i bycie, nazwijmy to gwiazdą, wcale nie jest cały czas takie zabawne. Trzeba myśleć jak przetrwać, w którą stronę pokierować swoją karierą, a z tym czasem wiążą się poważne problemy.

Wiem, że masz również projekt uboczny o nazwie Kickhunter. Szczerze mówiąc nie znam jego muzyki. Mógłbyś mi ją w kilku słowach przybliżyć?

To taki stary dobry rock and roll. Używamy organów Hammonda, chórków żeńskich. To taka muzyka, której możesz sobie posłuchać będąc w barze i sącząc drinka czy piwo.

W twojej biografii znalazłem również, że w wolnym czasie grasz z bluesową kapelą Blues Control. Czy to jeszcze funkcjonuje?

Nie, to należy już do przeszłości. Nie mam czasu na to, aby angażować się w zbyt wiele projektów.

Wspomniałem już raz ostatni kawałek "Nothing To Say". Kto wpadł na pomysł tego zakończenia z rechotającymi żabami?

(śmiech) Tak naprawdę to nie wiem. Ale wiem, że jak padał tam deszcz, to pojawiało się mnóstwo żab, a niektóre nawet dostawały się do studia. Chyba Jorn wpadł na pomysł, aby to nagrać, a potem zgodziliśmy się wspólnie, że wykorzystamy to. Prawdę mówiąc ten rechot żab był istotnym składnikiem pobytu na Teneryfie. (śmiech)

Wiem, że jeszcze nie ma zaplanowanej trasy promującej nową płytę. Wiesz już kiedy się zacznie?

Zacznie się w sierpniu i pojedziemy wtedy do Ameryki Południowej. Potem do USA i Kanady, później wracamy do Europy, po tym zaś do Azji, do Japonii, Korei, Tajwanu. Tym razem będziemy w wielu miejscach, w których nigdy wcześniej nie graliśmy. Trasa będzie więc interesująca.

Jako bonus nagraliście utwór "Fast As A Shark" z repertuaru Accept. Czy to był pomysł Stefana, czy całego zespołu?

To był pomysł Weikiego [Michaela Weikatha - red.]. On zamierzał to nagrać od jakiegoś czasu, więc zadzwoniliśmy do Stefana Schwarzmanna, czy zechciałby z nami to nagrać, a on powiedział, że to wspaniały pomysł. (śmiech) A potem zaprosiliśmy go na przesłuchania, po czym złożyliśmy mu propozycję, aby grał z nami na stałe.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: szczęście | partie polityczne | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy