Reklama

"Stan umysłu"


Finlandia, stosunkowo niewielki, liczący sobie nieco ponad 5 milionów mieszkańców kraj jest od kilku dobrych lat uważany przez wielu za najbardziej heavymetalowe miejsce na świecie. Popularność takich zespołów, jak chociażby Nightwish, H.I.M., Sentenced, Children Of Bodom czy Sinergy, a także masy bardziej ekstremalnych formacji nie podlega dyskusji nie tylko w Krainie Tysiąca Jezior. Jedną z najbardziej szanowanych i nie mniej znanych grup jest też z pewnością Amorphis.

To właśnie oni jako jedni z pierwszych wprowadzili do ciężkiego grania elementy tradycyjnej skandynawskiej muzyki ludowej z jej charakterystycznymi melodiami.

Reklama

Na swoim siódmym albumie "Eclipse", który ukaże się 10 lutego 2006 roku, Amorphis nie tylko powrócił do znanego już wcześniej konceptu opartego na fińskim eposie "Kalewala", ale i za namową nowego wokalisty Tomi'ego Joutsena zaczerpnął z ciężaru swoich wcześniejszych dokonań. Choć na płycie nie znajdziemy wesołych piosenek, muzyka na niej zawarta ma w sobie wiele piękna. Jak mówi w rozmowie z Bartoszem Donarski gitarzysta Esa Holopainen, naturalny smutek tych dźwięków jest fińskim stanem umysłu.

Lider i główny kompozytor Amorphis opowiedział nam również o zmianie na pozycji frontmana, powstawaniu "Eclipse" oraz fenomenie fińskiej sceny metalowej.

Jaka atmosfera panuje dziś w zespole? Jesteście pewni, a może trochę zaniepokojeni?

Bardzo czekamy na premierę tego albumu, a zwłaszcza na reakcje ludzi i ich ocenę naszego nowego wokalisty Tomi'ego. Od czasu wydania poprzedniej płyty trochę się u nas pozmieniało. Jest nowa osoba za mikrofonem, nowa wytwórnia i jesteśmy tym wszystkim bardzo podekscytowani. Sami jesteśmy z siebie bardzo zadowoleni.

Traktujecie "Eclipse" jako zupełnie nowy rozdział w karierze Amorphis?

Będąc z tobą szczery, właśnie tak się czujemy.

Z drugiej strony jest to też przecież kontynuacja tego, co graliście wcześniej.

Myślę, że tak, szczególnie pod względem muzycznym. Zamiast pójść o kilka kroków do przodu, spojrzeliśmy trochę za siebie. Stało się tak między innymi za sprawą Tomi'ego, który przychodząc do zespołu od razu powiedział nam, że jest wielkim fanem starych albumów Amorphis.

I gdy zaczęliśmy pracować nad wokalami, postanowił śpiewać więcej growlingiem. Można powiedzieć, że to on przypomniał nam czym jest ten zespół (śmiech). Ponowna praca nad nieco cięższymi utworami sprawiała nam dużą radość. To była naprawdę wielka przyjemność. Dla mnie osobiście ta płyta znajduje się gdzieś pomiędzy "Elegy" a "Tuonela".

Innymi słowy, zrobiliście duży prezent starszym fanom waszego zespołu.

Też tak sądzę. Myślę, że w dzisiejszych czasach znajdzie się sporo ludzi, którzy będą chcieli posłuchać właśnie takiego albumu. Materiału nawiązującego w pewien sposób do przeszłości.

Nie ma chyba jednak co przesadzać. Przy okazji cały czas się rozwijacie.

Zdecydowanie, choć na tej płycie jest wiele typowych dla nas cech. Album naznaczony jest bardzo wyraźnym tematem, a tekstowo opiera się na naszej narodowej tradycji i poezji. Również muzycznie "Eclipse" został mocno zainspirowany skandynawską muzyką ludową, czy muzyką ludową w szerokim rozumieniu. Jest w nim wiele melodii, partii pełnych uczuć, ale i agresji. To udane połączenie wszystkich albumów, jakie do tej pory zrobiliśmy.

Wiele zespołów zmienia wokalistów i nie jest to w sumie nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko, gdy odchodzący frontman jest popularnym muzykiem, jego zmiana może nie zostać zaakceptowana przez fanów. Mam wrażenie, że w waszym przypadku ta operacja odbyła zupełnie bezboleśnie.

I tak to się właśnie wyglądało. Nasz zespół nigdy nie skupiał się na jednostkach. Nawet gdy Pasi zdecydował się odejść, aż tak bardzo nas to nie zmartwiło, bo od zawsze koncentrujemy się na muzyce, melodiach.

Nawet jeśli był głównym wokalistą, nie był tak silnym frontmanem, jak to się często dzieje w innych grupach. U nas wszystko nie kręci się wokół wokalisty czy innych członków i tak pozostanie. My tworzymy zespół.

Uważam, że nie ma ludzi niezastąpionych, choć zawsze pozostaje jakaś pustka. Poza tym, zatrudniając Tomi'ego wiedzieliśmy, że poradzi sobie na koncertach. Ma dobry, agresywny głos i bardzo płynnie znalazł swoje miejsce w Amorphis.

Jego wokal jest faktycznie agresywny, choć na "Eclipse" pokazuje się też z innych stron. O tę różnorodność zapewne też wam chodziło.

Pewnie. Nie chcieliśmy takiego samego wokalu, jaki miał Pasi. Podstawowym kryterium było to, aby wokalista miał głos, który pasowałby do naszych utworów. Nie szukaliśmy np. typowego czystego wokalu lub kogoś, kto tylko ryczy.

I muszę przyznać, że znalezienie osoby, która potrafiłaby obie rzeczy, nie było łatwe. Zależało nam też na kimś, kto ma charyzmę i opinie dobrego wokalisty. Bardzo długo szukaliśmy i w pewnym momencie byliśmy już tym sfrustrowani.

Nie mogliśmy nikogo znaleźć i już zaczynaliśmy zastanawiać się nad zrobieniem albumu instrumentalnego. Na szczęście trafiliśmy na Tomi'ego i wszystko ułożyło się doskonale.

Wasza muzyka wymaga takiego właśnie głosu. Głosu, który potrafi współgrać z różnymi partiami i nastrojami.

Racja. Nie szukaliśmy kogoś, kto jest w stanie śpiewać tylko dwoma rodzajami wokali, ale osoby, która potrafi modelować swój głos podług różnych emocji i dźwięków. Na nowym albumie jest wiele agresywnych partii, ale nie zabrakło też bardziej nastrojowych momentów, w których pojawiają się różne odmiany czystego śpiewu. Tomi jest w swym możliwościach naprawdę wszechstronny.

Wokale nagrywaliście osobno z innym producentem. Dlaczego?

Postępujemy w ten sposób już od kilku albumów. Gdy Tomi przyszedł do zespołu wiedzieliśmy, że takie rozwiązanie znów będzie nam potrzebne, szczególnie, że on nie miał zbyt dużego doświadczenia w pracy studyjnej, zwłaszcza jeśli chodzi o nagrywanie dużych płyt.

Chcieliśmy zaangażować dobrego producenta, który jest również wokalistą i który potrafiłby zatroszczyć się i rozpracować jego linie wokalne. Postawiliśmy na Marco [Hietala, na co dzień basista Nightwish - przyp. red.], którego znamy od lat. Na ten pomysł wpadł nasz menedżer. Wykonał z Tomim świetną robotę, a sesja przebiegała bardzo sprawnie.

W przypadku muzyki nie angażujemy producentów. Jest nas w zespole sześciu, a pięciu z nas pisze muzykę, a niektórzy mają doświadczenie w nagrywaniu i produkowaniu albumów. Można powiedzieć, że kilku producentów mamy w zespole i najlepiej wiemy, jak powinniśmy zabrzmieć.

Znaliście Tomi'ego zanim przekroczył próg waszej sali prób?

Nie. Usłyszeliśmy o nim od naszego kolegi z podziemnej grupy Sinisthra, w której śpiewał również Tomi. Nasz gitarzysta, także Tomi [Koivusaari - przyp. red.] słyszał o nim trochę i powiedział nam, że warto spróbować. Zadzwoniliśmy, przedstawiliśmy sprawę i tak Tomi zjawił się w naszej sali prób.

Kogoś takiego właśnie potrzebowaliśmy - świeżego, nowego wokalisty pełnego pomysłów, który wniósłby do naszego zespołu więcej energii. Nie szukaliśmy kogoś znanego, kto miałby swoją własną grupę i kilka wydanych albumów. Chcieliśmy kogoś nowego, kto byłby kojarzony z Amorphis, a nie z jakimś innym zespołem.

Przygotowania do nagrania "Eclipse" były ponoć o wiele większe niż to bywało w przeszłości.

Zgadza się. Wiele czasu spędziliśmy na próbach. Wszystkie utwory pisaliśmy przez około rok. Nagraliśmy w sumie 15 kompozycji, z czego 11, już z wokalami trafiło na płytę. Wszyscy angażowali się w powstawanie tej płyty, choć wybraliśmy głównie utwory przygotowane przez mnie, Santeri Kallio [klawisze] i naszego basistę Niclasa.

"Eclipse" to pewnym konceptem. To zamknięta historia?

To jedna z opowieści zawartych w "Kalewali" [poemat epicki składający się z pieśni ludowych, tzw. run i legend z terenów Finlandii, gdzie uważany jest za narodowy epos - przyp. red.], poezji, którą posłużyliśmy się również na "Tales From The Thousand Lakes" i "Elegy".

Jednak tym razem jest to tylko jedna tragiczna historia człowieka i jego życia, którą można odnieść do naszej współczesności. To opowieść o chłopaku (Kullervo), który już jako dziecko dostał się do niewoli, spalił swój dom, zabił swoich przybranych rodziców. Ostatecznie popełnił samobójstwo. To bardzo mroczna opowieść, ale właśnie na tym nam zależało.

Od dobrych kilku lat, Finlandia określana jest przez wielu najbardziej metalowym krajem na świecie, zwłaszcza jeśli spojrzy się na wasze listy przebojów i sprzedaży. To swoisty fenomen w przemyśle muzycznym, w którym metal spychany jest w większości przypadków na daleki margines. Jak to wygląda z twojego punktu widzenia?

Sam nie wiem. To się zaczęło już w latach 90. Mimo to, pamiętam jeszcze czasy, gdy graliśmy pierwsze trasy i fińskie media traktowały metal jak zwykłe gówno. Uważali, że grupy z Finlandii powinny pozostać na zawsze miłymi, popowymi zespolikami.

Wiesz, chodziło o tych wszystkich ułożonych chłopaczków grających na stadionach tę swoją głupiutką muzyczkę. Nieco później zdali sobie jednak sprawę, że w Finlandii nie ma dobrych zespołów popowych. Fiński hip hop też jest bardziej żartem.

Z kolei metalowe zespoły są bardzo szczere i odniosły na swoich polach spore sukcesy. Wielu Finów zaczęło w końcu zauważać, że nasze metalowe grupy cieszą się dużym uznaniem poza granicami naszego kraju. W takiej muzyce jesteśmy po prostu dobrzy. Nie bardzo potrafimy pisać wesołych piosenek.

Dziś możecie się tym chwalić na całym świecie.

Myślę, że to jest zdecydowanie pewien stan umysłu. Dzięki rosnącej popularności metalu, ten styl stał się niemal narodową chlubą. Ludzie kupują tutaj sporo takich właśnie albumów, choć nadal jest to trochę dziwne. Trzeba też zaznaczyć, że ta sprzedaż jest dość ograniczona, szczególnie w odniesieniu do ilości kupowanych płyt w większych krajach.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Finlandia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy