Reklama

"Śmiech, który przezwycięża strach"

Jak wieść gminna głosi wszystko zaczęło się pod koniec 1978 roku lub na początku 1979, kiedy to Jeremy "Jaz" Coleman udał się do biura pośrednictwa pracy i tam spotkał swego kolegę, z którym zaczął rozmawiać o swoich muzycznych aspiracjach. Kolega ów powiedział, że zna kogoś, kto myśli podobnie i krótko później Jaz poznał perkusistę Paula Fergusona.

Ta dwójka następnie znalazła poprzez ogłoszenie prasowe gitarzystę Geordiego Walkera i basistę Martina "Youth" Glovera. We czwórkę wymyślili nazwę Killing Joke i postanowili grać muzykę, która przypominałaby "odgłos rzygającej Ziemi".

Rzeczą gustu jest ocena, czy muzyka Killing Joke z owym odgłosem się kojarzy, ale niezaprzeczalnym faktem jest to, iż już pierwszy duży album, zatytułowany po prostu "Killing Joke", a wydany w 1980 roku, wzbudził spore zainteresowanie. To na nim właśnie zamieszczony został utwór "The Wait", który kilkanaście lat później we własnej wersji na EP-ce "Garage Days Re-Revisited" zamieściła Metallica.

Reklama

Jaz Coleman, niestety, dość często przeżywał psychiczne kłopoty. Niejednokrotnie mówiło się, iż bywał na skraju załamania nerwowego. Stąd też liczne przerwy w działalności Killing Joke. Na szczęście po kilku latach milczenia zespół się odradzał. W jego składzie pojawiali się inni muzycy, jak na przykład basista Paul Raven czy znakomity perkusista Martin Atkins.

Jaz Coleman w międzyczasie opuścił rodzinną Anglię i przeniósł się do Nowej Zelandii. Tam zaczął pracować z Auckland Philharmonic Orchestra. Zaaranżował klasycznie utwory Pink Floyd, The Rolling Stones i The Doors. Na szczęście dla fanów nie zapomniał o muzyce rockowej.

Po blisko ośmiu latach przerwy, które upłynęły od wydania albumu "Democracy" Killing Joke powraca. Nowy album zatytułowany jest "Killing Joke", czyli tak samo jak debiut. W Polsce ukaże się on 28 lipca. Kilka tygodni przed premierą Jaz Coleman zawitał z krótką wizytą do Polski, aby promować nowy materiał. Raczej trudno byłoby się doszukać wesołych akcentów w twórczości Killing Joke. Wbrew temu lider zespołu jest niesamowicie wesołym człowiekiem, o czym miał okazję przekonać się Lesław Dutkowski, który miał przyjemność rozmowy z jedną z żywych legend muzyki alternatywnej.

Dzwonisz z Krakowa? Znam to miasto. Byłem tam w zeszłym roku. Pracowałem z Nigelem Kennedym i zespołem Kroke. Kocham to miasto.

Może wpadniesz tym razem?

Na pewno wpadnę. Chciałbym zagrać koncert w Krakowie kiedy przyjedziemy do Polski. Rozmawiałem już z kilkoma promotorami i jest taka możliwość.

A stanie się to w niedalekiej przyszłości? Może w tym roku? Jest już coś ustalone?

W tej chwili mogę ci na pewno powiedzieć, że przede mną jest jakieś 250 koncertów i że na 100 procent zagramy w Polsce. (śmiech)

No to będę czekał. Ale porozmawiajmy teraz o nowej płycie Killing Joke. Nosi ona taki sam tytuł jak wasz debiut wydany 23 lata temu. Mam nadzieję, że nie jest to zamknięcie jakiegoś rozdziału albo jeszcze coś gorszego?

Nie, nie, nic z tych rzeczy. Oczywiście mógłbym odpowiedzieć na to również w ten sposób, że nigdy nie wiesz kiedy umrzesz. Jednak zamierzamy grać z Killing Joke. Może następną płytę zatytułujemy tak samo?

Wszystko sprowadza się do tego, że te dwa słowa mówią wszystko. Kiedy zaczynaliśmy jako zespół, kiedy nagrywaliśmy pierwszą płytę, te słowa oddawały poziom naszej rozpaczy. To było takie uczucie, które się ma idąc do bitwy i wiedząc, że zostanie się zabitym, że jest się wmanipulowanym w to wszystko, oszukanym.

Dziś Killing Joke to przede wszystkim śmiech, który przezwycięża każdy strach.

Oprócz ciebie w nagraniach brał udział również Dave Grohl?

On jest większym fanem Killing Joke niż ja. (śmiech) Na pewno słucha tego więcej niż ja. Z Foo Fighters zawsze grał dwa albo trzy kawałki pod koniec koncertu. Mogło się zdarzyć tak, że spotykalibyśmy się z nim tylko w sądzie, bo jak wiesz Nirvana ukradła nasz kawałek "Eighties" i przemianowała go na "Come As You Are". Kiedy jednak Kurt Cobain popełnił samobójstwo, zrezygnowaliśmy z drogi sądowej. To był gest dobrej woli.

W styczniu 2003 roku spotkałem Dave'a po raz pierwszy w Nowej Zelandii. Wtedy były napisane cztery kawałki z nowej płyty i one mu się bardzo spodobały, więc zagrał w nich. Później trochę popiliśmy razem, posłuchał reszty materiału i powiedział, że chciałby zagrać na całej płycie. A reszta to już historia.

A oprócz ciebie i Dave'a, kto jeszcze brał udział w nagraniach?

Geordie, mój współpracownik od 25 lat no i "Youth". Czyli ci sami kolesie. Jak widzisz nic się nie zmieniło. (śmiech)

Czy te 10 kawałków nagraliście w Nowej Zelandii, w twoim domowym studiu?

Nie. Całość nagraliśmy w Londynie. Jak wiesz nienawidzę Anglii i w ogóle Wielkiej Brytanii. Jednak dobrze jest tam nagrywać płyty, bo powstaje wiele napięć. Coś takiego natomiast jest bardzo dobre dla Killing Joke. Być może dlatego jeszcze nikt nigdy nie zaprosił Killing Joke na koncert na Karaibach, ale za to nie ma problemu z zaproszeniem do jakiegoś pieprzonego Drezna. (śmiech)

W Londynie mamy studio, którego możemy używać kiedy tylko chcemy. Z tego względu presja była może troszkę mniejsza, bo mogliśmy wybrać godziny, w których chcemy nagrywać.

Jaz, minęło ponad siedem lat od wydania albumu "Democracy". Kiedy postanowiłeś, że chcesz nagrać kolejną płytę Killing Joke i właściwie dlaczego? Z tego, co mi wiadomo, osiągnąłeś spory sukces w muzyce klasycznej. Tak więc, po co ci to?

Ja potrzebuję Killing Joke. Kiedy wypełnia mnie gniew, nienawiść, kiedy mój organizm jest zatruty przez takie uczucia, które biorą się z tego, co dzieje się na świecie, wtedy potrzebny mi jest Killing Joke. Ten zespół służy mi jako catharsis. Dzięki niemu się oczyszczam. Przez to staję się lepszym człowiekiem. Muzyka klasyczna jest dla mnie kreowaniem rzeczywistości, której pożądam. Zauważ, że na żadnym z albumów Killing Joke nie ma piosenki o miłości. (śmiech)

Jeżeli już jesteśmy przy piosenkach, to w utworze "Total Invasion" jest mówiony fragment. Czy został on nagrany w studiu na potrzeby płyty, czy został z czegoś wzięty?

Oryginalnie to były słowa dziewczyny, której ojciec został zastrzelony przez CIA, bo nie zgadzał się z tym, co robi tamtejszy rząd. Nie mogliśmy wykorzystać oryginalnego nagrania, więc nagraliśmy to.

Dla mnie ta nowa płyta to połączenie tego, co nagrywaliście w latach 80. z tym, co było na płytach z lat 90. Myśleliście o takim połączeniu przed wejściem do studia?

Nie myślimy o czymś takim kiedy piszemy materiał. Wszystko sprowadza się do tego, co czujemy. Ja mam w głowie tylko tempa i podstawowe pomysły, które chcę z siebie wyrzucić. Poza tym nie ma żadnej analizy. Nie planujemy, nie projektujemy tak dokładnie naszej muzyki. Po prostu spotykamy się i coś się z tego rodzi. Wszystko zależy od tego, jaka jest chemia w zespole. Wszystko zależy do związku. Czy weźmiesz pod uwagę związek z kobietą, czy też relacje panujące w grupie. Kiedy zbierzemy się wszyscy, coś się dzieje. Coś wyjątkowego.

Jaz, wspomniałeś, że muzyka Killing Joke jest dla ciebie niczym catharsis. Ale to jest też chyba twój sposób na wyrażenie wszystkich tych negatywnych uczuć, które masz wobec establishmentu?

Oczywiście, że jest. Posłuchaj, przecież wszyscy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, że demokracja jest pełna różnych bzdur. Wiemy, że ludzie ze sfer rządzących są służebnikami społeczeństwa, którzy nas oszukują na każdym kroku. Są socjopatami, którzy wykonują swoją pracę ze złych pobudek. Wszyscy doskonale to wiemy, tylko jesteśmy zbyt zmęczeni i otumanieni, aby cokolwiek z tym zrobić. I tak właśnie rodzi się wielkie zło. Rodzi się, kiedy ludzie nic nie robią.

Nie sądzę, aby podejście takie jak moje było dobre dla kariery. (śmiech) Kiedy bierzesz się na przykład za krytykowanie administracji Busha może się pojawić na twojej drodze wiele problemów. Musiałem nagrać tę płytę, ponieważ ona była potrzebna, bo jesteśmy radykalną i ostrą grupą i to, o czym śpiewamy, jest tym, co myślimy. Byłoby mi wstyd za siebie, gdybym nie zajął żadnego stanowiska i nie powiedział tego, w co wierzę.

Jaz, powiedziałeś kiedyś w wywiadzie, że Nowa Zelandia jest świętym miejscem i jest pełna tajemnic. Jakie tajemnice związane z tym krajem chciałbyś jeszcze odkryć?

Gdybyś tam był od razu byś zauważył, że tam jest tak, jak było 100 czy 200 lat temu. Wszędzie jest zielono, wszystko kwitnie. Tego nie masz w Wielkiej Brytanii. Jest czysto. Czuję się tam, że jest jakaś nadzieja dla świata. To mały kraj, który liczy może trzy miliony mieszkańców, a w którym w 1985 roku powiedziano amerykańskiemu nuklearnemu kowbojowi, żeby zabrał sobie broń nuklearną i się odp****ł. Ten kraj ma więcej jaj niż wszystkie inne potęgi razem wzięte.

Jest tu jakaś wizja. Można tu żyć w inny sposób. Czuje się tu nadzieję. Jest tu wystarczająco środków do życia, czystej wody, jedzenia. To bezpieczne miejsce do tego, abyś mieszkał tu ze swoimi dziećmi. Tam gdzie ja mieszkam jest tylko jeden policjant i nikt nie zawraca sobie głowy zamykaniem drzwi na zamek. Nie ma tam elektryczności. Jeśli złapię cztery ryby, a ktoś inny ma na przykład warzywa, to ja dam mu dwie ryby, a on da mi warzywa. I co ty na to? Jeśli ktoś wyhoduje marihuanę i da mi worek, ja w zamian pomaluję mu dom.

Nie musimy być niewolnikami ekonomii. Nie musimy myśleć o pieniądzach, aby wyzbyć się tego, co jest najbardziej wartościowe. Killing Joke to styl życia. Dlatego chyba ten zespół stał się taki wielki. To coś więcej niż grupa, to sposób myślenia. Gdyby zabrakło któregoś z nas pozostali będą to ciągnąć dalej. Tradycja będzie trwać. Nigdy nie zmienimy tego, o co chodzi w tym zespole. Każdy z nas ma wysokie IQ, powyżej 160. W Killing Joke masz architektów, kompozytorów, pisarzy. Wszystko to w jednej grupie.

I chyba dlatego ma ona tak wielki wpływ.

To znaczy, ja nie mógłbym grać w innym zespole. Nie potrafiłbym gadać o tym, że trzeba wydać następny singel albo o tym co mam ubrać, albo ile cholernych płyt się sprzedało. Nie interesuje mnie coś takiego. To, co kocham, to tradycja Killing Joke, koncerty, które są niczym ceremonie. Są niczym plemienne zebrania. Na koncerty przychodzą ludzie, którzy może myślą nieco inaczej. Jednak wtedy oni są sceną. Publiczność jest sceną, a scena publicznością. Jesteśmy niczym wielkie lustro, w którym ty także możesz się przejrzeć. Wszystko tam może się zdarzyć.

Kiedy kilka lat temu zapytano cię o najbardziej i najmniej ulubioną piosenkę, odpowiedziałeś, że ta najbardziej ulubiona to hymn Nowej Zelandii w języku Maorysów, zaś najmniej ulubiona, to hymn Nowej Zelandii po angielsku. Wiem, że za tym, iż hymn tego kraju śpiewany jest w języku Maorysów kryje się pewna historia, w której odegrałeś wcale niemałą rolę. Możesz ją nieco przybliżyć?

Jestem częściowo odpowiedzialny za to, że hymn Nowej Zelandii śpiewany jest w języku Maorysów i jest to ustalone przez prawo. Tak należy go śpiewać. Ta konstytucyjna zmiana zaczęła się ode mnie, a ściślej mówiąc od meczu o puchar świata w rugby. Wtedy namówiłem jednego z maoryskich aktywistów, aby zawodnicy zaśpiewali hymn w języku Maorysów, a nie po angielsku. Później przez pół roku debatowano nad tym w parlamencie i w końcu prawnie ustalono, że hymn będzie śpiewany w języku Maorysów.

Czy mam przez to rozumieć, że umiesz go zaśpiewać w tym języku?

Spadaj. Ja walczę ze swoim angielskim, więc nie każ mi jeszcze walczyć z językiem Maorysów. (śmiech)

Jaz, kiedy wiele lat temu stworzyłeś ten zespół razem z Geordiem i "Youthem" czy myślałeś kiedykolwiek, że możecie mieć tak duży wpływ na tak wiele różnych zespołów, jak na przykład Ministry czy Metallica?

Nie. Wiedziałem tylko, że stanie się coś magicznego. Jednak nie byłem w stanie przewidzieć co i do jakiego stopnia. To fantastyczna sprawa. Sukces, w jego najważniejszym wymiarze, polega na tym, że ktoś odnosi się do twojej muzyki, powołuje się na nią. Kiedy mówi, że Killing Joke miał na niego wpływ. Okazuje się, że miał na jedną generację muzyków.

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet na dwie generacje.

Niech ci będzie, że na dwie. (śmiech) Chyba masz rację. Ale puściłem moją pierwszą płytę mojej dziewczynie i ona powiedziała, że ta muzyka jest odrażająca. (śmiech)

E tam, to całkiem niezła płyta.

Wyobraź sobie, że puszczasz coś takiego komuś z kim masz żyć, przynajmniej przez jakiś czas. To chyba dziwne, nie? (śmiech)

Wolę nie kontynuować tego tematu, bo nie znam twojej dziewczyny i jeszcze mogę powiedzieć coś nieodpowiedniego.

(śmiech) Stary, u nas w Nowej Zelandii są takie brzydkie kobiety, że nie masz pojęcia. W tłumie ciężko je zauważyć. (śmiech)

Nie skomentuję tego, bo nigdy nie byłem w Nowej Zelandii.

Ale jakbyś się wybierał, to zabierz ze sobą kilka koleżanek. (śmiech) Kobiety z Czech i Polski są takie piękne.

A nie miałeś okazji poznać jakichś polskich dziewczyn podczas tego pobytu? Jeśli nie teraz, to może podczas koncertu Killing Joke w Polsce. Gdybyście zagrali kilka razy, to twoje szanse by wzrosły.

Wiesz, że to nie jest głupi pomysł? Cholera jasna, to znakomity pomysł. (śmiech) Zakrzątnę się za tym także jak będę w Krakowie, bo tam mieszka Nigel Kennedy, no a teraz znam również ciebie. Mam więc tam niezłe kontakty. One są tak zaj***** e piękne. Na pewno będę potrzebował twojej pomocy, jak już przyjadę.

Przejdźmy teraz do poważnych rzeczy. Jesteś szanowanym wokalistą, kompozytorem, autorem tekstów, grasz również na klawiszach i skrzypcach. Powiedz mi, jak zaczynasz pisać piosenki? Czy to jest impuls?

Powiem ci jak - zapomnij zupełnie o muzyce i staraj się uczynić swoje życie tak barwne, jak to tylko możliwe. Zakochaj się, pojedź do krajów, do których zawsze chciałeś pojechać, spełniaj swoje marzenia, żyj. Potem wypij sobie dwie szklaneczki wina, zasiądź do fortepianu, a muzyka sama z ciebie wyjdzie. (śmiech) Tak naprawdę jest. Po prostu nie trzeba o tym myśleć. Ona zwyczajnie z ciebie wychodzi. Najpierw jednak żyj, pij, walcz, kochaj.

Przekaże tę receptę innym muzykom.

Ale to nie ma znaczenia, co się robi. Pamiętaj, że artysta to ktoś taki, którego głowa i serce zależą tylko od niego. Każdy może nim być. Każdy rodzi się z jakimś darem. Jednak życie powoduje dyslokację tych darów, którymi cię obdarzono. Warto jednak spróbować. Choćby dla miłości. I wtedy się zwycięży. Jeżeli czegoś bardzo pożądasz, to zwykle oddala się to od ciebie. Kiedy zaś z tego rezygnujesz może się to do ciebie zbliżyć. Wiem, że to brzmi dziwnie. Ale taka jest prawda.

Cokolwiek chciałbyś robić, rób to. Jeżeli chcesz być pisarzem, a znajdziesz się w więzieniu, nie przestawaj pisać. Pisz na papierze toaletowym albo nawet na jakiejś pieprzonej ścianie. Impuls do tworzenia nie ma nic wspólnego z pożądaniem czegoś. Nic na to nie poradzisz.

Niestety Jaz, ale nasz czas zbliża się do końca. Na zakończenie chciałbym zadać ci pytanie o to, kto nadał ci ksywkę "Jaz" i dlaczego?

Kiedy miałem 10 lat wszyscy moi koledzy zaczęli mi mówić Jaz, ponieważ nie podobało im się moje prawdziwe imię, czyli Jeremy. Poza tym oni operowali zwykle tylko jedną sylabą. I pewnie stąd się wzięła moja ksywa. Tak już zostało.

Całkiem niezła ksywa, bo kojarzy się z muzyką, mimo tego, że brakuje jednego "z".

(śmiech) Mój menedżer ma to drugie "z". On ma ksywę Jazz. Czasami to może wprowadzać w błąd.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę i czekam na ciebie w Krakowie.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Tam | Kraków | muzyka | hymn | strach | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy