Reklama

"Rock to bzdura"

Voo Voo to wyjątkowa grupa na polskiej scenie rockowej, wykonująca wyjątkową, choć nie zawsze atrakcyjną dla szerokiego spektrum odbiorców, muzykę. Na koncercie w ramach Inwazji Mocy w Poznaniu, udowodnili jednak - nie po raz pierwszy - że Flota Zjednoczonych Sił potrafi podbić serca tysięcy ludzi, nawet tych, którzy z muzyką Voo Voo na co dzień kontaktu nie mają. Kilka minut po zejściu zespołu ze sceny, z Wojtkiem Waglewskim, liderem Voo Voo, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Jakie wrażenia po koncercie?

Fajne. Lubię grać na Inwazji Mocy. Generalnie lepiej się czuję w klubach, wtedy kiedy ludzie przychodzą na nasz koncert, natomiast Inwazja Mocy jest przykładem normalnego europejskiego grania. To chyba jedyny polski festiwal, bo trzeba to nazwać festiwalem, na którym gra się o tej godzinie, na którą się umawiamy, co jest dla muzykantów bardzo ważne. Wydaje się, że publiczność się denerwuje, że czeka, bo jest pół godziny opóźnienia. Tymczasem dla muzykanta każde opóźnienie o 10 minut to straszny spadek energii. Natomiast Inwazja Mocy, a jesteśmy już na niej po raz czwarty, więc mogę coś powiedzieć, jest taką imprezą, na której możemy się naspidować wewnętrznie, wyjść na scenę i odpalić. I to jest bomba!

Reklama

Niektórzy muzycy narzekają, że takie imprezy niszczą normalne relacje pomiędzy artystami i publicznością, która nie chce później przychodzić na koncerty biletowane?

Jeżeli w kraju, który liczy ponad 40 milionów ludzi sprzedaje się w porywach do kilkunastu tysięcy płyt, to jest to jakiś dramat. Nie mówię oczywiście o wynalazkach typu Bregovic, czy Budka Suflera. Przyczyn jest oczywiście wiele, natomiast myślę, że akurat te koncerty grane za darmo na świeżym powietrzu nic nie zmieniają. Pewnie, że fajnie byłoby, gdyby takie tłumy przychodziły na koncerty biletowane, bo te koncerty miałyby lepszą oprawę, bo byłoby na to więcej pieniędzy. Akurat jeśli chodzi o imprezy organizowane przez RMF, to tutaj nie ma już nic do dodania.

Jak gra się dla publiczności, która jest w dużej mierze przypadkowa i przypadkowo się zachowuje? Ktoś leży na trawie i gapi się w niebo, ktoś pod drzewkiem pałaszuje kiełbasę...

Fantastycznie, bo to jest przygoda! Nasz zawód jest niezwykły i kocham go bardzo właśnie za te nieustające przygody. Za to, że wychodzi się do stutysięcznego tłumu i trzeba tych ludzi od tej kiełbaski oderwać. To nie jest tak, że publiczność jest kiepska, że miejsce jest kiepskie, że pogoda jest zła – to co się zdarzy z publicznością to tylko i wyłącznie nasz problem i to jest fantastyczne. W naszym przypadku, orkiestry, która w ogóle nie ma przebojów, zbudowanie odpowiedniej, zabawowej atmosfery jest trudne, ale bardzo prowokujące. No i pięknie.

Jak myślisz, dlaczego niemal wszystkie współczesne zespoły wykonujące szeroko pojętą muzykę popularną tak boją się improwizacji? Jesteście jednym z nielicznych polskich zespołów, który pozwala sobie na nie na tak dużą skalę, podczas waszego koncertu może się wydarzyć właściwie wszystko.

To trudne pytanie, które nie mnie powinieneś zadać, ale tym, którzy nie improwizują. Ja jestem człowiekiem, który wychował się na muzyce jazzowej i rock, poza Jimi Hendrixem, dla mnie nie istnieje. Wszystko co się zdarzyło wcześniej i później w muzyce rockowej, to jakaś totalna bzdura. Dla mnie improwizacja to właśnie element przygody o której mówiłem.

Nad czym obecnie pracuje Voo Voo?

Wakacje ustalamy sobie jako okres podróży z żonami, zagrania takich imprez jak Inwazja Mocy, jakichś wyjazdów, ale teraz nagle namnożyło nam się prac. Mateusz robi w tej chwili muzykę do filmu Bogusia Lindy, ja robię muzykę teatralną, muzykę do filmu Krzyśka Langa, a jednocześnie gramy w lipcu trochę koncertów. W wrześniu wchodzimy... to znaczy nie wchodzimy do studia... Jesteśmy bowiem chyba pierwszą orkiestrą w tym kraju, która przeniesie sobie studio do miejsca w którym lubi bywać. Nagramy sobie płytę w Janowcu, naprzeciw Kazimierza, po drugiej stronie Wisły. W tym miejscu zawsze robiliśmy próby, mamy dużo wspomnień i dobrze się tam czujemy. Przeniesiemy tam cały sprzęt nagrywający i nagramy płytę.

Gdzie przebiega linia odgraniczająca muzykę, którą robisz do filmu od płyt, które nagrywasz z Voo Voo?

Między tymi rzeczami istnieje kolosalna różnica, bo to co robimy do filmu pozwala nam uruchomić innego typu wyobraźnię, zatrudnić orkiestrę, zatrudnić chór itd. Jednak, kiedy się spotykamy w zespole, okazuje się, że możemy niektóre z tych pomysłów wykorzystać. Przeważnie jest bowiem tak, że kiedy ktoś zgłasza się do nas z propozycją napisania muzyki do filmu, zna już zespół Voo Voo i nasze możliwości. Efekt jest więc taki, że to, co robimy do filmu jest bardzo – używając języka teraźniejszości – kompatybilne z tym, co robimy w zespole. To się zazębia i pomysły, które powstały przy pracy nad filmem wykorzystujemy na koncertach, a z kolei to, co gramy na koncertach jest łatwo przekładalne na język filmowy.

A jak to wygląda od strony technicznej? Musisz widzieć film, analizować go klatka po klatce, żeby skomponować do niego dobrą muzykę?

Bardzo różnie z tym bywa. Jak wielu reżyserów, tak różne są formy komponowania muzyki do ich filmów. Mamy paru zaprzyjaźnionych reżyserów, którzy wykorzystują naszą muzykę w ciemno. Ja mam tak na przykład z Leszkiem Wosiewiczem. On pokazuje mi scenariusz, sugeruje mi pewne klimaty, najczęściej przez telefon, potem wpada na nagrania, ale kompletnie nie ingeruje. Ja mu natomiast nagrywam więcej pomysłów, niż mu potrzeba, a on sobie wybiera to, co mu pasuje.

Jaka powinna być dobra muzyka filmowa?

Kiedyś jakiś zacny polski reżyser powiedział, że najlepsza muzyka filmowa jest taka, której się w filmie nie słyszy. To jest dla mnie totalna bzdura, bowiem jako bardzo młody człowiek pamiętałem filmy ze względu na muzykę. Pamiętałem muzykę Nino Roty, Morricone’a i wielu innych. W Polsce bardzo mało się jeszcze robi filmów w systemie Dolby Stereo, a to jest bardzo ważne, ponieważ inaczej trzeba komponować muzykę do filmu nagranego w wersji monofonicznej. Przez to trzeba ograniczać tę gęstą fakturę, trzeba robić gdzieś dużo przestrzeni, bo inaczej muzyka ginie przy dialogach. To jest bardzo złożona sytuacja i tak naprawdę musiałbym opowiadać oddzielnie o każdym filmie.

Co sądzisz o takich wyścigach jak Fryderyki, o rozdawaniu nagród za muzykę?

Wiesz, ja byłem jednym z entuzjastów Fryderyków. Na początku wydawało mi się, że nagrody branżowe są czymś ważnym, ale szybko okazało się, że Fryderyki są mało branżowe. Nie podoba mi się we Fryderykach bardzo wiele rzeczy. Zawsze dziwią mnie wyniki, bo tak zwani zawodowcy takich wyników nie ogłosiliby, więc nie wiem, kto głosuje, z kogo się składa tzw. kapituła. To, co mnie obecnie do Fryderyków najbardziej zniechęca, to fakt, że ta nagroda jest inicjatywą wytwórni płytowych i różnych innych organizacji, które z nas żyją. Gdyby ci ludzie włożyli w to troszkę kasy, problem tych, którzy nie przychodzą na Fryderyki, nie odbierają nagród byłby rozwiązany. W tej chwili żenujące jest to, że nawet telewizja nie chce kupić transmisji, bo niewiele z tej nagrody wynika i wytwórni płytowych, które zarabiają na nas krocie nie stać na to, żeby zainteresować muzyków Fryderykami w jakiejkolwiek formie. Ten bankiet, który się potem odbywa jest nudny i śmieszny. Generalnie, nadęcie tej całej imprezy jest kompletnie nieproporcjonalne do sytuacji, która panuje na rynku i do tego, jak w tym kraju traktuje się muzyków. Nie podoba mi się.

Czy masz jakieś muzyczne marzenie, którego do tej pory nie mogłeś zrealizować?

To trudne pytanie, ponieważ ostatnio udało mi się realizować rzeczy o których nawet nie marzyłem. Zagraliśmy z Owsiakiem koncert wielkanocny w Teatrze Wielkim w Warszawie, który jest największą sceną na świecie, z udziałem najwybitniejszych muzyków jakich można sobie wyobrazić, bo i z orkiestrą Teatru, kierowaną przez Wojtka i z zespołem z RPA, który jest jednym z najlepszych zespołów w swoim stylu. W sytuacji, w której jesteśmy z Voo Voo jesteśmy w stanie zrealizować wszystkie muzyczne marzenia.

Co myślisz o Internecie? Czy zgodzisz się na spotkanie z fanami Voo Voo na czacie, za pośrednictwem INTERIA.PL?

Ostatnio w Nowym Jorku, podczas rozmowy ze znajomymi spisywaliśmy kolejność największych wynalazków w historii świata i Internet znalazł się na bardzo wysokiej pozycji. To jest kosmos – oczywiście ze wszystkimi minusami. Z jednej strony patrzę na Internet z entuzjazmem, bo mogę siedzieć przed telewizorem i rozmawiać z facetem z Australii, co jest nieprawdopodobne, ale oczywiście są i minusy. My jesteśmy jeszcze krajem biednym i liczba internautów w relacji do Europy Zachodniej jest dosyć skromna, ale ta sieć istnieje i rośnie. Myślę, że to jest wydarzenie takie, o którym kiedyś będzie się mówiło jak o wynalezieniu telefonu, czy samolotu.

Oczywiście, że zgodzę się wziąć udział w organizowanym przez was czacie, bardzo chętnie uczestniczę w spotkaniach z internautami. Zapraszam również wszystkich zainteresowanych na stronę Voo Voo, którą znajdziecie pod adresem www.voovoo.art.pl .

Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inwazja | muzyka | koncerty | rock
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy