Reklama

"Przede wszystkim uczucia"

Ten włoski duet powstał dość przypadkowo, podczas spotkania DJa Filippo Clary i gitarzysty jazzowego o międzynarodowej sławie Maxa Bottini. Obaj panowie, mający na koncie spore muzyczne doświadczenie, zdecydowali się nagrać album, który miał być sposobem na wyrażenie ich uczuć, a przy okazji być sposobem na dobrą zabawę. Założyciele Gabin postawili sobie za cel złamanie wszelkich barier i pozostanie otwartym na najbardziej różnorodne "skażenie" muzyczne, jakie tylko jest możliwe. W efekcie powstał album "Gabin", który bardzo przypadł słuchaczom do gustu, a popularność zespołu zaskoczyła samych muzyków. O pracach nad albumem, uczuciach w muzyce i planach na przyszłość, z Filippo Clarym rozmawiał Konrad Sikora.

Jak to się stało, że się spotkaliście i zaczęliście razem grać?

Spotkaliśmy się w Rzymie, w studiu, które później zostało nazwane Gabin Studio. Bardzo szybko się porozumieliśmy i przypadliśmy sobie do gustu. Od momentu naszego pierwszego spotkania cały czas pozostawaliśmy w kontakcie. Dwa lata później poprosiłem Massimo, aby pomógł mi prowadzić warsztaty muzyczne. Akurat wrócił z Holandii i pracował w lokalnej stacji telewizyjnej.

Co robiliście zanim założyliście Gabin?

Nasza muzyczna ścieżka to w sumie dwie niemal równoległe linie, które w końcu się przecięły. Ja uczyłem się przez pięć lat grać na wiolonczeli, a potem pracowałem jako DJ w kilku rzymskich klubach i odnosiłem na tym polu znaczne sukcesy. Mając muzyczne wykształcenie wiedziałem, że muzyka może być ciekawsza, jeśli nie jest bez przerwy grana w rytmie 4/4. Nie tylko grałem muzykę, ale także się w nią wsłuchiwałem. Massimo przez wiele lat grał na gitarze basowej, towarzyszył na koncertach m.in. Johnowi Scofieldowi, Billy'emu Cobhanowi, Dee Dee Bridgewater i wielu innym artystom. W końcu także otarł się o kluby i to nas połączyło.

Reklama

Pracując nad wspólnymi kompozycjami od razu myśleliście o płycie, czy też najpierw chcieliście razem pograć, tak dla siebie?

Wolność, zaskoczenie i świeżość tej muzyki były zachętą do tego, aby spróbować nagrać swój album. Napisaliśmy sporo piosenek i chcieliśmy coś z tym zrobić. Na płycie umieściliśmy tylko te, które w najlepiej opisywały nasze emocje. Odrzuciliśmy wszelkie normy panujące w komercyjnym przemyśle muzycznym. Nie martwiliśmy się strukturą piosenek, czasem ich trwania. Nie obchodziło nas, czy trafią one do radia czy nie. W sumie uwinęliśmy się ze wszystkim w pięć miesięcy i jesteśmy bardzo zadowoleni z końcowego efektu. Chcieliśmy grać, a nie nagrać. Wyszło jedno i drugie.

Jak pracowaliście nad albumem?

Nagrywaliśmy takim systemem, że dzień po dniu rejestrowaliśmy kolejne piosenki, robiąc jeden utwór po drugim. Po zmiksowaniu każdego z utworów zastanawialiśmy się, co robić dalej. Jeśli było trochę czasu, braliśmy się za następną piosenkę. Było to o tyle łatwe, że sami komponujemy naszą muzykę. W kilku piosenkach wspomogli nas dodatkowo Stefano Di Battista, Josef Fargier i Ana Carrill Obiols.

No właśnie, jak to się stało, że pracował z wami Stefano Di Battista?

Tak się składa, że on i Massimo są bardzo dobrymi kolegami. Od samego początku przyglądał się temu, co robimy i bardzo chciał nam pomagać. Chciał nawet oficjalnie przyłączyć się do zespołu, ale miał jeszcze na głowie parę innych spraw. Mimo to jednak zagrał na tej płycie.

A dlaczego zaprosiliście Josefa Fargiera i Anę Carrill Obiols, wokalistkę grupy Mano Negra?

Od samego początku nie chcieliśmy śpiewać po angielsku, dlatego musiał znaleźć się ktoś inny, kto mógłby ewentualnie to zrobić. Tak właśnie natrafiliśmy na Anę i Josefa, oni nadawali się do tego idealnie.

Jak opisalibyście waszą muzykę

Nasza płyta miała w jakiś sposób opisać emocje, jakie towarzyszą nam przez cały dzień. Nie przez przypadek pierwszy i ostatni utwór na płycie zatytułowany jest "La Maison". Tyle, że za pierwszym razem towarzyszy mu podtytuł "Kiedy wychodzisz z domu rano", a za drugim "Kiedy wracasz do domu po dniu pełnym wrażeń". To tworzy pełną spójność, na której nam tak zależało. Przede wszystkim uczucia.

Czujecie się bardziej gwiazdami muzyki tanecznej, czy muzykami jazzowymi?

A nie można zamiast tego mówić o nas jako dwójce facetów, którzy bardzo chcą dzielić się z ludźmi swoją muzyką i swoimi uczuciami? Tak będzie najlepiej.

Jak myślicie, co sprawia, że ludziom wasza muzyka tak się podoba?

Wydaje mi się, że nasza muzyka, dzięki specyfice każdej z piosenek, daje słuchaczowi poczucie tego, że słucha czegoś odmiennego. Na każdą z tych piosenek ludzie reagują w różny sposób. Dzięki temu staje się ona dość uniwersalna. Po prostu jest w niej to coś!

Dlaczego na single wybraliście piosenki "La Maison" i "Doo Uap"?

"La Maison" dlatego, ponieważ napisaliśmy ją dla naszych znajomych w pewnym popularnym rzymskim klubie. Tam się sprawdził i byliśmy go pewni. Natomiast piosenka "Doo Uap" wydawała się być tą, która spowoduje, że zrobi się o nas głośno.

Jakie macie plany koncertowe? Będzie jakaś oficjalna trasa?

Obecnie dość często koncertujemy w różnych krajach, ale głównie jako DJe. Dopiero na późną jesień przygotowujemy oficjalną trasę koncertową. Na scenie pojawi się w sumie siedmiu muzyków. Będzie to swoista mieszanka muzyki, technologii efektów dźwiękowych.

Jaki kolejny krok czeka zespół Gabin? Na co przyszedł czas?

Mamy nadzieję, że kolejnym krokiem będzie dotarcie z naszą muzyką do jak największej ilości osób. Chcemy dotrzeć na różne kontynenty, aby zaspokoić ciekawość ludzi, którzy zainteresowali się naszą muzyką. Nieoczekiwanie jesteśmy popularni w wielu miejscach na świecie i chcemy spotkać się z wszystkimi, którzy lubią bawić się przy naszych piosenkach.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzyczne | muzyka | uczucia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy