Reklama

"Polscy fani będą wariować"

Skandynawia rockiem stoi. Nawet jeśli nie w takim stopniu, jak Ameryka, to i tak w o wiele większym niż w Polsce. Backyard Babies czy The Hellacopters to wielkie gwiazdy po drugiej stronie Bałtyku. Do tego grona zalicza się także norweska grupa Gluecifer, która wdarła się na listy przebojów albumem "Basement Apes", wydanym w 2002 roku. Piątka muzyków miała okazję zaprezentować się publiczności w jaskini lwa, Ameryce, na koncertach u boku między innymi Motorhead i Nashville Pussy. 26 stycznia 2004 roku premierę miała piąta w dyskografii Norwegów płyta, zatytułowana "Automatic Thrill". Nagrano ją z tym samym producentem, ale nietrudno zauważyć, że rockowego ognia jest tu jakby więcej niż na poprzednim albumie. Dlaczego tak się stało? Jak wyglądało spotkanie z Lemmym? O to Lesław Dutkowski pytał Captaina Poona, gitarzystę Gluecifer. Poruszony został również wątek skoków narciarskich.

Jak napisano w notce o płycie "Automatic Thrill", zależało wam na tym, by nagrać ją możliwie najszybciej. Z tego, co wiem, to cel osiągnęliście, bo wszystko było gotowe w ciągu kilku miesięcy. Dlaczego wam się tak spieszyło? Nie znacie powiedzenia "Co nagle to po diable"?

Wydaje mi się, że cały proces, czyli pisanie muzyki i nagrywanie, zajął nam jednak trochę czasu. Pisać nowe piosenki rozpoczęliśmy ponad rok temu. Już na poprzedniej płycie staraliśmy się wypróbować różne rzeczy, różne piosenki. Tym razem zależało nam na czymś bardziej bezpośrednim. Postanowiliśmy się skupić na napisaniu kilkunastu kawałków i to wszystko. To było lepsze niż pisanie nie wiadomo jak wielu piosenek, a potem wyrzucanie części. Od samego początku mieliśmy świadomość, że chcemy nagrać najostrzejszy album w naszej karierze.

Reklama

Czy to oznacza, że byliście trochę rozczarowani płytą "Basement Apes", czy może była to dla was taka próba i dopiero tym razem wiedzieliście dokładnie, czego tak naprawdę chcecie?

Nie tyle byliśmy rozczarowani "Basement Apes", co tym razem wiedzieliśmy czego chcemy. Na "Basement Apes" spróbowaliśmy wielu różnych rzeczy. Więcej eksperymentowaliśmy, nagraliśmy - jak na standardy Gluecifer - kilka wolnych kawałków, które do dziś w sumie bardzo lubię.

Wydaje mi się, że obecnie jest za dużo zespołów, które powtarzają się. Nagrywają w kółko to samo. To przecież jest nudne. Chyba fajniej jest spróbować zrobić coś chociaż trochę inaczej. Uznaliśmy, że nienaturalne byłoby napisanie na "Automatic Thrill" wolnych kawałków. Nie zrobiliśmy więc tego.

Czy można powiedzieć, że ostatni kawałek na płycie, "The Good Things Used To Kill Me", to też jest rodzaj eksperymentu, czy też dokładnie zaplanowaliście coś takiego?

(śmiech) Można powiedzieć, że jak na Gluecifer jest to pewien eksperyment. Na "Basement Apes" był na przykład utwór "Little Man", który też był trochę dziwaczny. Staraliśmy się zrobić ten kawałek tak, by Biff śpiewał bardziej swoim naturalnym głosem. Jednak nie podobało nam się to. Kiedy jednak Biff zaczął mówić zamiast śpiewać, okazało się, że stworzył w ten sposób fajny klimat. Sprawdziło się to, biorąc pod uwagę, że jest to ostatnia piosenka na płycie. Takiego utworu raczej nie daje się na początek albumu. Zwykle też nie gra się czegoś takiego na żywo. Jest to natomiast dobry sposób na zakończenie albumu. Przynajmniej moim zdaniem.

Wygląda na to, że dużo rozmawialiście w studiu o kształcie albumu. Powiedz mi w takim razie, czy dużo jest takich kawałków, z których nie byliście zadowoleni i odrzuciliście je?

Było pięć może sześć takich kawałków. Nagraliśmy je na samym początku. Jednak nasz producent [Kĺre Christoffer Vestrheim - red.] był bardzo stanowczy i powiedział nam, żebyśmy się skoncentrowali na dynamicznych kawałkach, bo dzięki temu płyta jako całość będzie nieco ostrzejsza od poprzedniej. Uzmysłowił nam, że należy dać sobie spokój z tymi wczesnymi kawałkami i skupić się na pisaniu mocnych piosenek. Zgodziliśmy się z tą sugestią. Uznaliśmy, że to dobry pomysł.

Wiem, że nakręciliście teledysk do kawałka "A Call From The Inside". Powiedz mi, czy fani będą mieli okazję go gdzieś zobaczyć? Umieścicie go może na stronie albo na jakiejś specjalnej edycji "Automatic Thrill"?

To zależy od miejsca. W Skandynawii na przykład klip jest na rotacji i często można go obejrzeć w telewizjach. Co do reszty Europy, to nie mam pojęcia, bo to już bardziej leży w gestii wytwórni płytowej. Mam nadzieję, że wszędzie będzie można go zobaczyć. To naprawdę fajny klip, o czym możesz się już przekonać odwiedzając naszą stronę internetową.

To co mnie od razu uderzyło po włączeniu "Automatic Thrill" to potężne brzmienie gitar i perkusji, co jest największą w moim odczuciu różnicą między nową płytą a "Basement Apes". Jak to się stało, że płyta brzmi tak ostro? Taki był plan od samego początku?

Jeśli posłuchasz piosenek, to w zasadzie masz odpowiedź. Kawałki same w sobie są ostre, więc powinny brzmieć ostro. Jak byłby sens łagodzenia brzmienia? Do tych kawałków trzeba było dodać tyle mocy, ile to tylko możliwe. Piosenki potrzebowały takiego brzmienia, aby odpowiednio ostro zabrzmieć. Poza tym nie da się ukryć, że nasz producent odwalił bardzo dobrą pracę. Mówił nam, co należy zrobić, aby osiągnąć zamierzony przez nas efekt. On produkował naszą poprzednią płytę, a w międzyczasie robił wiele innych rzeczy i stał się o wiele lepszym producentem. My zaś jesteśmy obecnie znacznie lepszym zespołem. Kiedy przyszło to wejścia do studia byliśmy doskonale przygotowani, bo wiele graliśmy na próbach. Z tego też powodu wszystko potoczyło się z tą płytą bardzo naturalnie.

Nie pomylę się chyba, jeśli powiem, że jednym z najjaśnieszych momentów w karierze Gluecifer była trasa u boku Nashville Pussy i Motorhead. Każdy wie, że Lemmy i Ruyter Suys to archetypy rockandrollowca, ale jednocześnie bardzo inteligentne osoby. Co możesz o nich powiedzieć, po tym czasie spędzonym z nimi? Może jakąś ciekawą historyjkę opowiesz?

Powiem ci tyle, że wszystko to, co mówią o Lemmym to prawda. (śmiech) To taki gość co łazi tu i tam, i cały czas gada. Generalnie jednak jest tak, że jak już poznasz ludzi, którzy grają w sławnych zespołach, to okazuje się, iż wszyscy oni są bardzo mili. Są zwyczajnymi ludźmi, z którymi możesz po prostu sobie usiąść i pogadać, napić się z nimi drinka i świetnie się bawić w ich towarzystwie. My też mamy podobne nastawienie, więc cała trasa była dla nas bardzo zabawnym przeżyciem. Otwieraliśmy ich koncerty, co było dla nas nowym doświadczeniem. Nie zdarzało nam się coś takiego za często.

Zdarzyło nam się parę razy zdenerwować Lemmy'ego, gdy wypiliśmy za dużo. (śmiech) Trochę go powkurzaliśmy. Generalnie cała ta trasa była czasami dziwnym doświadczeniem. Dla Motorhead to nie była dobra trasa, bo zupełnie do niczego była zorganizowana promocja. Kilka razy zdarzyło się tak, że na widowni było może z 200 osób. Dziwnie było widzieć swych idoli grających dla tak małej liczby ludzi. Jednak mam dla nich wielki szacunek, bo za każdym razem dawali z siebie wszystko. Guzik ich obchodziło, ile osób jest na widowni. To w sumie było fajne. Okazało się, że ci starsi kolesie są skoncentrowani na tym, co robią i oddają się temu w pełni. Interesowało ich tylko to, aby zagrać dobry koncert i tyle.

"Automatic Thrill" to wasza druga płyta dla SPV i dla Epic na terenie Skandynawii. Czy jak na razie jesteście zadowoleni z tej współpracy? Wiem, że w przeszłości mieliście trochę problemów z wydawcami.

Na razie wszystko przebiega naprawdę dobrze. Kilka lat temu mieliśmy kontrakt z inną firmą i byliśmy tym cholernie sfrustrowani, ponieważ pod koniec traktowali nas naprawdę bardzo źle. Mieliśmy wiele różnych ofert z wielkich koncernów i wytwórni niezależnych. Przedarliśmy się przez ten gąszcz i wybraliśmy naszym zdaniem najlepszą. Jestem z tego bardzo zadowolony i już się cieszę na samą myśl, że będą promować naszą nową płytę.

Norwegia była kojarzona głównie z kompozytorem Edwardem Griegiem, zespołem A-ha, Turbonegro i wieloma zespołami ekstremalnymi. Ciekawi mnie, jak wygląda dziś współczesna scena rockowa? Jest mocna? Jaka była przed powstaniem Gluecifer?

Mogę powiedzieć, że scena rockowa w Norwegii i generalnie w całej Skandynawii była dość mocna. Zawsze było sporo dobrych zespołów. Jednak mam wrażenie, iż wiele grup miało problemy, aby zaistnieć poza terenem Skandynawii. Zwykle koncentrowały się na graniu i wydawaniu płyt we własnym kraju.

Gdy zakładaliśmy Gluecifer, jednym z głównych warunków było wydostanie się poza teren Skandynawii tak szybko, jak to możliwe i koncertować w wielu miejscach. Dzięki temu wszystko staje się bardziej ekscytujące. Wiedzieliśmy, że ludzie w Skandynawii i tak nas polubią. Dziś najwięcej płyt sprzedajemy w Norwegii i jesteśmy tu popularni, ale kiedy zaczynaliśmy tak naprawdę rock nikogo nie interesował. To był 1994 rok i w Norwegii taka muzyka jak nasza guzki wszystkich obchodziła. Zależało nam na tym, aby zostać zespołem, który to przerwie i chyba nieźle nam się udało.

Wybacz jeśli pytanie wyda ci się głupie, ale czy wasza nazwa ma coś wspólnego z wąchaczami kleju?

Trochę ma. (śmiech) Próbowaliśmy tego, gdy byliśmy młodsi. (śmiech) Na szczęście nie za długo.

Byliście bardzo dekadenckimi dzieciakami.

O tak, bardzo. (śmiech)

Gluecifer zagra w Polsce 20 marca wraz z Monster Magnet i The Quill. Czego fani mogą się po was spodziewać?

To będzie nasz pierwszy koncert w Polsce i zamierzamy im zaprezentować wszystkie nasze atuty. Będzie to naprawdę mocny koncert. Nie możemy się doczekać aż polscy fani dostaną szału przy naszej muzyce. Na pewno im się spodoba. Będą wariować. (śmiech)

Zespół powstał w 1994 roku, a teraz mamy rok 2004, czyli stuknęła wam dokładnie dekada życia. Macie jakiś pomysł, jak to uczcić, jak podsumować ten okres?

Wiesz, że jeszcze o tym nie myśleliśmy? Może lepiej nie będziemy rozgłaszać, iż gramy tak długo, a w zamian poudajemy, że jesteśmy nowym młodym zespołem. (śmiech)

Powiedz na koniec, czy interesujesz się skokami narciarskimi?

Kiedyś się bardzo interesowałem. Gdy byłem młodszy, zajmowało mnie to. Z tego, co wiem, nasi skoczkowie świetnie sobie radzą. Oczywiście pamiętam też starego dobrego Piotra Fijasa.

Tu mnie naprawdę zaskoczyłeś. Nie jestem pewny, czy wszyscy w Polsce go pamiętają, a tu proszę norweski rockandrollowiec wie kto zacz. Dziękuję ci za rozmowę i do zobaczenia w Warszawie 20 marca.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: nashville | piosenki | koncert | trasa | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy