Reklama

"Początki zawsze są najlepsze"

Grupa The Orb powstała w 1989 roku w Londynie. Jest uważana za prekursora muzyki określanej mianem ambient house. Wydana w 1992 roku płyta "U.F. Orb" dotarła na szczyt brytyjskiej listy przebojów, a zespół wystąpił w popularnym telewizyjnym programie "Top Of The Pops". Potem regularnie ukazywały się kolejne wydawnictwa Alexa Patersona i zaproszonych przez niego gości, których cechą charakterystyczną był fakt, iż każde wnosiło coś nowego, na każdym pojawiały się nowe elementy. Dzięki temu na każdy kolejny album The Orb czekano z dużym zainteresowaniem. Tak było też w przypadku wydanej w 2004 roku szóstej w dorobku grupy studyjnej płyty, zatytułowanej "Bicycles & Tricycles". To pierwsze wydawnictwo od 2001 roku, kiedy do sklepów trafił dobrze przyjęty album "Cydonia". Z tej okazji Alex Paterson, lider The Orb, przyjechał na krótko do Polski, a rozmawiał z nim Paweł Amarowicz.

The Orb obchodzi właśnie 15-lecie działalności. Czy planujecie jakieś szczególne obchody tej rocznicy?

W zasadzie to weszliśmy już w 16. rok naszej działalności. W zeszłym roku odbyło się kilka specjalnych wydarzeń z okazji 15-lecia. Graliśmy głównie w Japonii, ponieważ tam najpierw wyszedł nasz album "Bicycles & Tricycles". Nie zapomnieliśmy też o Europie i wystąpiliśmy na dwóch festiwalach. Tak więc w tym roku mamy 16 lat. ["Słodka szesnastka, nigdy wcześniej się nie całowała" - zanucił przy okazji Alex].

Reklama

Który okres w działalności grupy uważacie za najlepszy, najbardziej owocny?

Hmm, 18 lat temu (śmiech). Myślę, że początki zawsze są najlepsze. Kompletnie nie wiedzieliśmy, co będziemy robić.

Jesteści uważani za twórców stylu zwanego ambient house. Czy taka etykietka coś dla was w ogóle oznacza?

Twórców, odkrywców - tak, nikt wcześniej tego nie robił. I ma to dla nas znaczenie. Dlatego też sami wymyśliliśmy określenie na naszą muzykę, żeby jacyś dziennikarze sami nie nadali jej nazwy (śmiech). To nasz oryginalny pomysł, może "ambient house" to nie było aż tak dobre określenie, ale na pewno o wiele lepsze niż new "age house" albo "new age hippy".

Ale nie możemy powiedzieć, że "ambient house" nam się nie podoba, w końcu my to wymyśliliśmy. A Chemical Brothers i The Prodigy byli wtedy jeszcze w szkole...

W swojej muzyce wykorzystujecie prawdziwe odgłosy natury oraz np. fragmenty relacji z kosmicznych misji NASA. Czy oznacza to, że wszelkie dźwięki są dla was rodzajem muzyki?

Używamy dźwięków natury, ponieważ są, istnieją. Dlaczego więc nie? Ale nie chcemy być drugim Pink Floyd.

Nazwa zespołu The Orb też chyba ma się kojarzyć z kosmosem?

Właściwie nazwa zespołu nawiązuje do filmu Woody'ego Allena "Śpioch". To miało być takie nie całkiem serio.

Dlaczego nową płytę nazwaliście "Bicycles & Tricycles"?

To nie ma nic wspólnego z jazdą na rowerze. Album pierwotnie ukazał się w 2003 roku. Zobacz: jest dwójka, potem dwa zera i trójka. Pomyślałem więc, dlaczego nie nazwać płyty "Bicycles & Tricycles"?

Jak długo ją nagrywaliście? Czy udało wam się uzyskać dokładnie takie brzmienie, jak zamierzaliście?

Nagrywaliśmy ją trzy lata. A teraz pracuję nad dwoma kolejnymi albumami.

Jak odnosisz się do internetowego piractwa?

Czemu nie, nic wielkiego. Kiedyś tak samo było z kasetami. Muzyka przez to żyje, przemieszcza się. Wprawdzie uderza nas to po kieszeni, ale w końcu co tam...

Czy znasz jakichś artystów z Polski?

Nie, niestety nie. To mój pierwszy pobyt w Polsce, właściwie dopiero przyjechałem.

Na waszej płycie słychać teksty jakby wycięte z jakichś starych brytyjskich filmów. Skąd ten pomysł?

Tak, ale to nie pochodzi z filmów. Głos, który się tam pojawia należy do ojca mojego przyjaciela, który ma taki charakterystyczny tembr i był lektorem w BBC w latach 60. Użyliśmy jego głosu w dwóch utworach.

Dziękuję za rozmowę.

Fot. Sherman

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Dr House
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy