Reklama

"Po prostu mam szczęście"

Udo Dirkschneider, niegdyś lider bardzo popularnej w naszym kraju niemieckiej grupy Accept, stoi obecnie na czele formacji U.D.O. i wciąż nagrywa płyty, wypełnione klasycznym, pompatycznym heavymetalowym graniem, jakże typowym dla naszych zachodnich sąsiadów. Dla jednych to symbol kiczu, dla innych najpiękniejsza muzyka. Z myślą o tych drugich Udo wydał pod koniec 2001 roku podwójny album koncertowy "Live From Russia", a na koniec marca br. szykuje premierę płyty studyjnej "Man And Machine". Z Udo Dirkschneiderem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Jak doszło do tego, że jesteś tak popularny w Rosji? Czyżby zaczęło się od wydanej w 1986 roku płyty Accept zatytułowanej "Russian Roulette"?

Początkowo również tak myślałem, ale moi rosyjscy przyjaciele twierdzą, że Accept stał się w ich kraju niesłychanie popularny już po wydaniu albumu "Breaker", a więc w 1982 roku. Kolejne płyty, czyli "Restless And Wild", "Balls To The Wall", "Metal Heart" i "Russian Roulette", tylko umocniły naszą pozycję w Związku Radzieckim. Niestety, z Accept udało mi się przyjechać do Rosji tylko raz, w 1993 roku, za to z U.D.O. bywam tam regularnie. Rosja to piękny kraj, ale wciąż pełen kontrastów. Centrum Moskwy niczym nie różni się od Nowego Jorku, Londynu i innych bogatych zachodnich metropolii, ale 200 kilometrów dalej znajdujesz się nie tylko w innym świecie, ale i w innej epoce. Bardzo podoba mi się jednak mentalność Rosjan, ich przyjazne nastawienie do wszystkiego oraz fakt, że są narodem bardzo dobrze zorganizowanym. Uwielbiam tam koncertować.

Reklama

Patrz pan, a ludzie mówią, że w byłym Związku Radzieckim panuje chaos i bezprawie. Nie boisz się o swoje bezpieczeństwo, kiedy tam jedziesz?

Nie. Jeszcze nigdy nie miałem żadnych problemów, żadnych nieprzyjemności. Słyszałem różne historie o rosyjskiej mafii, ale choć bywam tam często, nie widziałem ich na oczy.

Jak doszło do tego, że płytę koncertową U.D.O. postanowiliście nagrać właśnie tam?

Takich decyzji nie podejmuje się w kilka minut. Długo zastanawialiśmy się, gdzie nagrać album koncertowy, ale wiedziałem od początku, że tylko w Rosji mogę mieć zagwarantowaną tak wyjątkową atmosferę na każdym koncercie, że nawet w Niemczech nasza muzyka nie bywa odbierana tak entuzjastycznie. Uprzedziliśmy agencję koncertową, z którą współpracujemy na tamtym terenie, jakiego sprzętu będziemy potrzebować, a oni załatwili wszystko bez najmniejszego problemu. Publiczność również nie zawiodła, więc efekt, w postaci "Live From Russia", jest dokładnie taki, jaki chciałem osiągnąć.

"Live From Russia" to podwójny album, na którym nie zabrakło miejsca dla wszystkich najlepszych utworów z repertuaru U.D.O., ale utwory Accept, które wykonałeś, nie należą do najbardziej popularnych. Gdzie są "Metal Heart", "Breaker", "Fast As A Shark" czy "Balls To The Wall"? Jakże to tak?

(śmiech) Kiedy zdecydowaliśmy się nagrać płytę koncertową U.D.O., ani przez chwilę nie mieliśmy wątpliwości, że muszą się na niej pojawić również kompozycje Accept. Tak się jednak złożyło, że Accept ma już na koncie trzy różne albumy koncertowe i na wszystkich znajdziesz wymienione przez siebie utwory. Doszedłem więc do wniosku, że tym razem trzeba zagrać inne numery, jak choćby coś z płyty "Russian Roulette". Zebraliśmy więc wszystkie utwory Accept, które do tej pory nie znalazły się na tego typu wydawnictwie i urządziliśmy głosowanie na naszej stronie internetowej. Jego wyniki były dla nas dosyć zaskakujące, bo takich kawałków jak "Midnight Highway", "Run If You Can", "Like A Loaded Gun" czy "Protectors Of Terror", nigdy byśmy się nie spodziewali. No, ale skoro fani sobie zażyczyli... Zgodziliśmy się z nimi właściwie w 99 procentach.

Nie chce mi się wierzyć, że tak długi album nagraliście na jednym koncercie?

Och, oczywiście, że nie! "Live From Russia" trwa dwie godziny i piętnaście minut i chociaż nie narzekam na kondycję swoją i zespołu, to byłoby trochę za dużo... Przed wyjazdem do Rosji bardzo dobrze się przygotowaliśmy i co noc zmienialiśmy dwie lub trzy piosenki w naszym koncertowym repertuarze. Kiedy trasa dobiegła końca, mieliśmy mnóstwo materiału. Spokojnie wystarczyło na dwie płyty.

Czy to prawda, że tuż przed wejściem na scenę musisz wypalić jednego papierosa?

Tak. Bez tego koncertu nie będzie.

Walczysz w ten sposób z tremą, czy utrzymujesz chrypkę w odpowiedniej formie?

Sam nie wiem. (śmiech) Najprostsze wytłumaczenie jest takie, że od lat jestem nałogowym palaczem i nawet najkrótsza droga z garderoby na scenę starcza mi na wypalenie jednego papierosa. Nie palę dlatego, że się denerwuję, ale dlatego, że uwielbiam to robić, a wiem, że przez następne dwie godziny będę musiał obyć się bez papierosa.

Palisz papierosa za papierosem, wydzierasz się do mikrofonu od 30 lat, a twój głos wciąż jest mocny i pełny. Nigdy nie miałeś z nim żadnych kłopotów?

Nie. Po prostu mam dużo szczęścia! (śmiech) Naprawdę nie potrafię inaczej tego wytłumaczyć, tylko szczęściem... Wielu moich znajomych, w tym tak wspaniali wokaliści, jak Klaus Meine czy Ronnie James Dio, stanęło już przed problemem utraty głosu i wiem, że nie było im łatwo powrócić na scenę. Ja na wszelki wypadek chodzę do kontroli dwa razy w roku, ale lekarz za każdym razem mówi mi, że nie ma najmniejszego problemu.

Niektóre media doniosły jesienią, że miałeś załamanie nerwowe, ale ponoć nie było aż tak źle?

Nie, to tylko plotka. W październiku ubiegłego roku miałem problem z jednym z nerwów i musiałem spędzić dzień w szpitalu, ale na tym się skończyło. Prawdziwe problemy miałem w 1990 roku, kiedy pracowaliśmy nad albumem "Faceless World". Wydaje mi się, że zaangażowałem się wówczas w zbyt wiele projektów naraz, że po prostu przepracowywałem się. Pewnego dnia organizm dał mi znać, że ma tego dość i po prostu się wyłączył. (śmiech) Na szczęście to było tylko ostrzeżenie, a nie zawał serca, który podejrzewali lekarze i po kilku tygodniach odpoczynku wszystko wróciło do normy. Dzisiaj czuję się świetnie.

Po rozpadzie Accept niektórzy z twoich kolegów próbowali sił za Oceanem. Peter Baltes na przykład grał z Donem Dokkenem. Ty nigdy nie myślałeś o podbiciu Ameryki? Popularność w Europie i Japonii zaspokaja twoje ambicje?

Masz nieaktualne dane. (śmiech) Po wydaniu "Holy", poprzedniej płyty U.D.O., przez dwa miesiące jeździliśmy po Ameryce u boku Saxon. Nie narzekamy więc na tamtejszą publiczność, ale rzeczywiście, w Europie i w Japonii jest znacznie lepiej...

Nagrałeś niedawno utwór "Dancing With An Angel" w duecie z Doro Pesch, pierwszą damą niemieckiego heavy metalu. Jak do tego doszło?

Chciałem zaśpiewać z nią co najmniej od dziesięciu lat, jeszcze za czasów Accept. Niestety, Doro miała wówczas problemy z wytwórniami płytowymi i kontrakty, które niebacznie podpisała, wykluczały taką możliwość. Odczekaliśmy więc swoje, a kiedy skomponowaliśmy tę balladę, od razu przypomniałem sobie o Doro. Zaprosiłem ją do studia i po pierwszym przesłuchaniu utworu zgodziła się zaśpiewać. Dodam tylko, że "Dancing With An Angel" znajdzie się na mojej nowej płycie, zatytułowanej "Man And Machine".

Czy maszyna w tytule twojego nowego albumu to maszyna do szycia, motocykl, czy może komputer?

Komputer. "Man And Machine" opisuje walkę, jaką o dominację nad światem toczą ze sobą ludzie i komputery. Na co dzień można odnieść wrażenie, że komputery dawno już zwyciężyły, bo bez ich pomocy nie możemy podróżować, pracować i wykonywać najprostszych codziennych czynności, ale z drugiej strony komputer zawsze można wyłączyć, zawsze mamy nad nimi tego rodzaju władzę. Większość utworów na tej płycie traktuje właśnie o tym, ale napisałem też tekst o wydarzeniach, które miały miejsce w Ameryce we wrześniu ubiegłego roku oraz kilka tekstów po prostu antywojennych.

Ale sam z komputera korzystasz, prawda?

Muszę! (śmiech) Komputer jest niezbędny do prowadzenia firmy. No, ale jesteśmy przygotowani na wszystko i jeśli komputer się zepsuje, zawsze możemy korzystać z telefonu, faksu, czy maszyny do pisania. To wszystko da się zrobić, ale zajmuje to znacznie więcej czasu. Komputery znacznie wszystko przyspieszyły.

Skoro już wspomniałeś o firmie, powiedz jak idą interesy twojej wytwórni Breaker?

Bardzo dobrze, dziękuję... Wydajemy płyty kilku fajnym zespołom i choć jest przy tym niemało pracy, bardzo to lubię. Wiesz, zdaję sobie sprawę, że nie będę w stanie skakać po scenie mając 60 lat. Nie wiem kiedy, ale kiedyś nadejdzie moment, w którym rozwiążę U.D.O., ale nie zrezygnuję z aktywnego współtworzenia metalowej sceny, bo poświęcę się pracy w Breaker. To mój fundusz emerytalny. No a teraz priorytetem Breaker jest nowa płyta U.D.O. i powiem ci, że wydawanie płyt w swojej własnej wytwórni ma wiele zalet. Nikogo nie muszę o nic prosić, nie muszę nic tłumaczyć, po prostu robię to, co uważam za słuszne.

Czy "Man And Machine" w znaczący sposób odbiega od "Holy"?

Nie, ale wyraźnie słychać, że jest to zwrot ku pierwszym płytom U.D.O., może nawet ku klasycznym płytom Accept. Podczas przygotowywania płyty koncertowej zrozumieliśmy, które utwory sprawdzają się na żywo, a które są wytworem czysto studyjnym i komponowaliśmy tym razem tylko takie rzeczy, które będą dobre na koncerty. Dużo będzie na niej solowych pojedynków gitarzystów, dużo mocnych riffów i chwytliwych refrenów. Fani Accept nie zawiodą się!

Wystąpisz w tym roku na festiwalu Wacken Open Air, który specjalizuje się organizowaniu jednorazowych występów nieistniejących zespołów. Nie woleli, żeby zamiast - lub oprócz - U.D.O. wystąpił u nich Accept?

Woleli, oczywiście, że woleli. Rok temu oferowali za to nawet niezłe pieniądze. Ale potraktowałem to jako głupi żart. (śmiech) Nie będzie żadnego powrotu Accept, zapraszam za to gorąco na koncert U.D.O. Granie na festiwalach różni się znacznie od grania zwykłych koncertów. Zagramy kilka nowych utworów, ale przede wszystkim skupimy się na największych hitach U.D.O. i Accept. Gdybyśmy w Wacken nie zagrali "Metal Heart" czy "Princess", publiczność rozerwałaby nas na strzępy...

Śpiewasz metal od ponad 30 lat - to więcej niż ja chodzę po tym świecie. Nigdy nie naszło cię zwątpienie? Nigdy nie żałowałeś wyboru muzyki, która nie mogła przynieść ci takiej popularności i takich pieniędzy, jak chociażby komercyjny rock?

Robiąc to, co robię, spokojnie zarabiam na swoje utrzymanie i nie potrzebuję więcej pieniędzy. Nigdy nie chciałbym być tak popularny, jak Robbie Williams czy Michael Jackson, bo to już nie muzyka, ale biznes. Natomiast muzykę, którą wykonuję, traktuję niemal jak religię, jak styl życia. I żadne zaszczyty płynące z wielkiej popularności nie byłyby mi w stanie tego zastąpić.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: publiczność | komputery | muzyka | metal | utwory | MAN | Live | komputer | szczęście | śmiech | Po prostu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy