Reklama

"Płyta na moje urodziny"

Piotr Banach dał się poznać szerszej publiczności grając w grupie Kolaboranci, w której zaczynał jako perkusista, a odchodząc był już gitarzystą. Potem grał w zespole Dum Dum, a do historii polskiej muzyki przeszedł jako założyciel i główny kompozytor grupy Hey. W 1999 roku, razem z Piotrem "Gutkiem" Gutowskim, powołał do życia reggae'owy projekt Indios Bravos, który wydał dwie płyty: "Part One" (1999) i "Mental Revolution" (2004). Wkrótce po ukazaniu się pierwszego z tych albumów, Banach rozstał się z grupą Hey. Wydana w październiku 2005 r. płyta "Wu-Wei", na 40. rocznicę jego urodzin, to już całkowicie autorski materiał muzyka, a gościnnie zaśpiewali m.in. Gutek, Abra dAb, Tomek Lipiński i Alicja Janosz. Z okazji wydania albumu, Michał Boroń rozmawiał z Piotrem Banachem m.in. o początkach jego kariery, najbliższych planach związanych z Indios Bravos oraz o współpracy z pierwszą "Idolką" Alą Janosz.

Dlaczego zdecydowałeś się na wydanie solowej płyty? Przecież te nagrania aż tak bardzo nie różnią się od tego, co robisz w Indios Bravos, to nadal banachowe reggae, a w kilku utworach pojawia się Gutek.

Jest oczywiście ten ślad reggae, bo to jest we mnie tak mocno zakorzenione, że nie mogę się od niego uwolnić - nawet jak bym chciał, ale nie chcę. Są jednak również inne kawałki - bluesowe czy rockowe, które nie mogłyby się znaleźć na płycie Indios Bravos. To jeden z powodów. Chciałem nagrać sobie płytę, która nie jest przywiązana do żadnego konkretnego stylu, a przecież mimo wszystko Indios Bravos jest kojarzony jako zespół reggae.

Reklama

Druga sprawa - jest to stuprocentowa płyta autorska. W Indios Bravos współpracujemy z Gutkiem w ten sposób, że ja się zajmuję stroną muzyczną, a on wokalno-tekstową. Natomiast na "Wu-Wei" cała muzyka, teksty, pomysły na wokale, to wszystko jest mojego autorstwa. To mój w pełni autorski album, który nie miał żadnych stylistycznych ograniczeń. Powstawał pod wpływem tytułowej idei "Wu-Wei", czyli wszystko po prostu działo się samo z siebie, bez takiego planowania, napinania się. Nagrywałem to, na co w danej chwili miałem ochotę.

Poza Gutkiem na płycie pojawia się także Abra dAb, czyli postać też niejako z rodziny, bo przecież działał on z Indios Bravos i dobrze się zna z Gutkiem.

Z Indios Bravos pojawił się na jednym koncercie, a ja z kolei robiłem remiks na jego płytę, i oczywiście jest to przyjaciel Gutka. Ale jeśli chodzi o takie koneksje, to podobno na świecie jest tak, że dzieli nas od dowolnego człowieka na świecie łańcuch sześciu znajomych osób. Dlatego każdego można by jakoś tam przypisać (śmiech).

Główną wokalistką na płycie jest twoja partnerka Magda, znana jako Dziun. To chyba nie są jej pierwsze próby wokalne?

W zasadzie pierwsze. Kiedyś tam zaśpiewała refren do piosenki "Pom Pom", z płyty "Mental Revolution", ale to był udział śladowy i ledwo słyszalny. Ale jej prawdziwy debiut wokalny to właśnie płyta "Wu-Wei".

Pytam dlatego, bo pojawiło się sporo opinii, szczególnie dotyczących utworu "Ściana", że być może śpiewa w nim Kasia Nosowska. To takie podobne śpiewanie.

Tak, pojawiają się takie głosy. Nie traktuję tego jako zarzut, bo myślę, że to jest dobre odniesienie. Natomiast każdy ma taką barwę głosu jaką ma. Poza tym to są moje kompozycje, które kiedyś też kształtowały Kaśki podejście do muzyki i siłą rzeczy jest to jakoś zbieżne.

Jeśli ktoś mówi, że w moich kompozycjach pobrzmiewa Hey, to według mnie jest odwrotnie - w Hey'u pobrzmiewa Banach.

A jak uważasz, czy w przyszłości jest możliwa jakaś twoja współpraca z Kaśką?

Trudno mi powiedzieć tak definitywnie. Wydaje mi się, że to jest pewien etap, który został już zamknięty. Przez wszystko to, co się wydarzyło, raczej do współpracy już nie powrócimy. Myślę, że to szkoda, bo Kaśka ma wielki talent i robiliśmy fajne rzeczy. Ale tak się te losy ludzkie czasem splatają, że trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć dosyć.

Generalnie zrobiliśmy to, co mieliśmy do zrobienia. Sprawa mojej gry w Hey'u to rozdział zamknięty. To było dla mnie trochę nieprzyjemne, że zespół o mnie źle mówił, więc uważam, że to etap zamknięty.

Kolejnym z gości na płycie jest Tomek Lipiński, który śpiewa w utworze "Dusza". Według mnie to nagranie jest takim ukłonem w stronę rocka z lat 80.

Ja akurat nie lubię lat 80., więc jeśli miałbym się kłaniać, to raczej ku takiemu czarnemu funk rockowi, z lekką nutą psychodelii, który był w latach 70. Mam na myśli wczesne płyty grupy The War, to był dla mnie ewentualnie jakiś wzorzec. Bo lata 80. bardzo źle mi się kojarzą, to nie jest dla mnie źródło inspiracji. Generalnie jest to ukłon w stronę mojego mistrza, Tomka Lipińskiego.

Kiedy zaczynałem swoją edukację muzyczną, byli Beatlesi, Floydzi, Purple i hipisujące, psychodeliczne rockowe kapele z tamtej epoki. Natomiast w polską muzykę wchodziłem poprzez Brygadę Kryzys. Przez piosenkę "To co czujesz, to co wiesz", która mnie pchnęła w stronę reggae. To właśnie także sposób śpiewania Tomka. Na przełomie 1983/84 roku byłem na koncercie grupy Tilt w Szczecinie, gdzie grał taki Tilt punkowo-reggae'owy.

Znany pod szyldem Czad Komando Tilt?

Nie, to jeszcze nie było Czad Komando, to był po prostu Tilt. Grali bardzo dużo kawałków reggae, takie punkowe reggae. To było bardzo surowe, ale to, jak Tomek śpiewał, jakie to były teksty, mocno na mnie wpłynęło. Tak samo Tilt z kawałkami takimi jak "Mówię Ci, że". To wszystko, co wychodziło od Tomka, było dla mnie mocno inspirujące, więc skoro "Wu-Wei" to miała być płyta ode mnie, na moje 40. urodziny, to musiał się Tomek na niej znaleźć (śmiech).

Mam wielki sentyment do takiego starego grania i dużo więcej znajduję dla siebie na płytach z lat 60. czy 70. niż tych z obecnych. Można powiedzieć, że to muzyka mojej młodości i że nie słucham tego, co się teraz dzieje, bo sobie już znalazłem coś dla siebie.

To jednak nieprawda, bo staram się słuchać różnej muzyki, która się dzieje współcześnie. Ale albo odnajduję bezpośrednie wzorce z dawnej epoki, które do mnie trafiają, albo wzorce z innych epok, które do mnie nie trafiają. W tej chwili zbyt wiele odkrywczej muzyki nie powstaje, bo wszystko już kiedyś było. Trudno się temu dziwić, bo muzyka to tylko 12 dźwięków. Tych kombinacji jest naprawdę niewiele, aby te dźwięki fajnie brzmiały. To samo ze stylistyką, niewiele się da tutaj zrobić.

Kolejny gość na płycie to spore zaskoczenie i niespodzianka, czyli Ala Janosz, która do tej pory była znana z innych popowych klimatów, mocno różniących się od twoich dokonań. Jak doszło do tej współpracy?

Z Alicją jest tak, że jeszcze przed zakończeniem pierwszego "Idola" dostałem propozycję porobienia piosenek dla ludzi, którzy znaleźli się w finale. Oglądałem ten program i najbardziej kibicowałem właśnie Alicji, bo miała to coś, co według mnie stanowi o tym, że ktoś jest wyraźny i fajny w tym, co robi. Bardzo dobrze sobie radziła w rozmowach z dziennikarzami, śpiewała z dużą emocją, było to dla mnie przekonujące. Dlatego powiedziałem, że chciałem pracować z Alicją.

Niestety, Alicja wygrała tego "Idola". Mówię niestety, bo okazało się, że są inni ludzie, którzy mają względem niej inne plany. Jeszcze przed jej zwycięstwem przygotowałem takie demo, z piosenkami, które były zupełnie inne. Dzisiaj przed tą rozmową przesłuchałem sobie tego dema, tych trzech piosenek.

Uważam, że gdyby wtedy ukazała się płyta z tą moją wizją, to Alicja byłaby w zupełnie innym miejscu swojej kariery niż jest obecnie. W międzyczasie zrobiliśmy parę takich piosenek do szuflady. Zobowiązałem się pomóc jej w tym, co chce zrobić teraz, ponieważ wcześniej namieszałem jej w głowie swoimi teoriami na temat muzyki i tak trochę wybiłem ją z tego, co robiła wcześniej.

Dlatego czuję się zobowiązany, żeby ją trochę pokierować, chociaż Alicja jest na tyle dużą dziewczyną, że musi sama sobie radzić ze swoją twórczością. Na "Wu-Wei" znalazła się w charakterze kogoś, komu chciałbym pomóc, by pokazać jej inną twarz, nie tą, z którą jest kojarzona, czyli muzyką łatwą, lekką i przyjemną.

Podobno masz zająć się produkcją kolejnej płyty Ali Janosz?

Takie były nasze umowy, choć nie wiadomo, jak się to potoczy. Obecnie Alicja przygotowuje materiał na płytę z koncertową częścią zespołu Indios Brazos. Nawet w tej chwili wiem, że jest w Szczecinie i robią jakieś piosenki.

Czas jednak pokaże. Na pewno będę ich wspierał swoim doświadczeniem.

Możesz powiedzieć, jaka to będzie płyta, czego się można spodziewać?

Właśnie nie wiem. Nie chciałbym narzucać swojej wizji płyty. Zasugerowałem Alicji i chłopakom, żeby robili po swojemu. Ja im mogę później pomóc, na etapie produkcji płyty, żeby ewentualnie wyczyścić z rzeczy, które się nie powinny znaleźć, jakiś przegadanych rzeczy. To by była typowo produkcyjna robota.

Natomiast nie chciałbym ich ukierunkowywać, bo uważam, że każdy powinien mieć własne doświadczenie i znaleźć swoją drogą. Nigdy nie to będzie muzyka szczera i trafiająca do słuchacza, jeśli nie będzie wypływała od samego twórcy.

Pierwszym singlem z "Wu-Wei" była "Ściana".

To był taki internetowy singel. Wyszło tak śmiesznie, że przyjechał Tomasz Jarosz, reżyser tego klipu, który kręciliśmy teraz ["Jej piosenka o miłości" i "Jego piosenka o miłości" - przyp. red.]. Miał ze sobą kamerę, a ponieważ termin tego poważnego klipu, który mieliśmy robić na kamerze filmowej, przesuwał się i przesuwał, więc na gorąco powstała taka sytuacja, że może zrobimy taki szybki klip do internetu. Tomkowi najbardziej pasowała właśnie "Ściana".

Powstało więc pytanie, czy jest tu gdzieś jakaś ściana na osiedlu, która by się nadawała. Tu są same betonowe bloki, bo to Ursynów. Znalazłem więc taką ścianę, bo wiedziałem, że jest taki stary budynek do rozbiórki. Poszliśmy tam, on to nakręcił w godzinę. W nocy to zmontował, bo akurat następnego dnia wylatywał do Brazylii. Trudno to rozpatrywać w kategorii singla, bo raczej była to taka zabawa.

Nakręciliście już z Tomkiem teledyski do "Jej piosenki o miłości" i "Jego piosenki o miłości"?

Tak, już są zrobione, ale nie wiem jaki jest efekt finalny, bo jeszcze ich nie widziałem. Ale jak byłem na planie, wyglądało to bardzo poważnie - kamera filmowa, poruszająca się po tzw. torach, światła, duża ekipa i tak dalej.

Czym się różnią te nagrania?

Muzyka jest ta sama, tekst jest w zasadzie ten sam, choć ma trochę inny wydźwięk. W "Jej piosence o miłości" tekst pisany był z myślą o tym, że większość dziewcząt, kobiet, przeżywa te największe uniesienia nie na jawie, tylko gdzieś w marzeniach. Zawsze marzą o księciu na białym koniu, który przyjedzie i zabierze je jako księżniczki.

Bardzo często między innymi dlatego tak trudno jest o dobre, długotrwałe związki, bo bardzo szybko okazuje się, że rzeczywistość w żaden sposób nie przystaje do marzeń i chętnie się do tych marzeń wraca. Ten tekst jest komentarzem do tego, że są to marzenia nie do spełnienia. Ale chcę żeby się spełniły.

Natomiast w przypadku "Jego piosenki" jest to również jakaś projekcja wydarzeń, czyli przyjdziesz do mnie, będziesz się suszyć, zrobię ci kawę. Wszystko się zgadza, ale potem jest ta przewrotka. Zwykle w przypadku kobiet jest tak, że wszystko sprowadza się do jakiegoś romantyzmu sytuacji, natomiast u mężczyzn bardziej do sytuacji konkretnych.

Klip bezpośrednio nie odzwierciedla tych sytuacji, ale nie będę go opowiadał, bo najpierw chciałbym go sam zobaczyć. Będą dwa teledyski, ta sama historia pokazana z różnych perspektyw.

Sam mówiłeś, że "Wu-Wei" to podsumowanie z okazji twojego 40-lecia. Jak z perspektywy kilkunastu ostatnich lat oceniasz swoje dokonania na muzycznej scenie? Bo przecież były to m.in. takie grupy, jak Kolaboranci, Hey, Indios Bravos, a teraz solowa płyta.

Były też bardzo ważne dla mnie rzeczy, które nie przedostały się do szerszej świadomości, mało ludzi o tym słyszało. Jak grupa Dum Dum, istniejąca bezpośrednio przed, a nawet równolegle z Hey'em - bardzo dobry zespół, bardzo inspirujący okres, dużo się wtedy działo. Wiele się wtedy nauczyłem, w zespołach, w których grałem jeszcze przed Kolaborantami - Kryterium, Grass, szczecińskie grupy ze sceny reggae. Piosenkę Grassu "Czas spełnienia" wykonujemy do tej pory z Indios Bravos, a wcześniej z Hey'em.

Było też mnóstwo kapel punkowych, z którymi grałem fajne koncerty, które były bardzo ważne w moim rozwoju muzycznym. Wiadomo, że wszystko było dla mnie istotne, wszystko niesie za sobą wspomnienia, zwykle dobre.

Był taki okres muzyczny, który wspominam jako nieciekawy, takiego rozchwiania, kiedy nie wiedziałem, o co mi chodzi i bardzo mocno szukałem czegoś dla siebie. Ale był to z kolei bardzo cenny okres, bo uczyłem się, jak nie należy grać. On mi wbrew pozorom bardzo dużo dał, choć nic się ciekawego nie wydarzyło. Ale edukacyjnie był to okres bardzo, bardzo istotny.

Nie mogę oceniać swojej twórczości, bo nie jestem obiektywny, nie mam dystansu. Subiektywnie na każdym etapie coś mi się musiało w tym podobać, musiałem być z tego zadowolony, skoro puszczałem to w świat. Gdybym nie był zadowolony ze swojej twórczości, to na pewno nie chciałbym tego upubliczniać.

Po latach ma się na to inne spojrzenie, wie się, że pewne rzeczy zrobiłoby się inaczej, można nawet sobie powiedzieć: "O kurczę, ale śmieszne rzeczy kiedyś robiłem, albo jakie kiepskie". Ale w danym momencie one były najlepsze na świecie, takie się wydawały. Nie można wracać do przeszłości z takim komentarzem, że tych płyt się wstydzę, a te są rewelacyjne. Nie, żadnych się nie wstydzę.

Jakie masz teraz plany związane z Indios Bravos?

Przygotowujemy powoli nowy materiały, nowe piosenki. Chcielibyśmy, aby ukazały się na początku przyszłego roku. Gramy dużo fajnych koncertów, zarówno pod względem frekwencji i atmosfery, która na nich panuje. Ostatnio mówiłem, że nic się nie zmieni w przypadku nagrywania płyt Indios Bravos, że to będzie dalej tak powstawało jak pierwsze dwa albumy, czyli w domu i to jako duet Banach - Gutek.

W tej chwili myślę, że to już nie jest dla mnie takie oczywiste, ponieważ zmęczyłem się pracą w domu, na komputerze. Wolałbym wejść z całym zespołem do dobrej jakości studia i zrobić to tak, jak należy. Był ostatnio Gutek i zaprezentowałem mu jakieś wstępne pomysły i coś zaczęliśmy robić.

Podobno solowe nagrania będziesz prezentował na koncertach z Indios Bravos?

Tak, parę piosenek, ze trzy-cztery, na pewno pojawią się już na tej trasie, którą będziemy grali w listopadzie i grudniu. Myślę też o przygotowaniu projektu samego "Wu-Wei", ale aby to było granie nie do końca "żywe", zespołowe.

Pierwszy koncert Indios Bravos wyglądał w ten sposób, że śpiewał Gutek, na klawiszach i wokalnie Gutka wspierał nasz obecny menedżer Paweł Gawroński, zwany Gawronem, gitarzystą był Krzysiu Sak, grający także na "Wu-Wei", a ja obsługiwałem sampler, te wszystkie elektroniczne maszynki, bębenki. To był taki trochę żywy skład, a trochę mechaniczny. Myślę, żeby wrócić do tej koncepcji pod kątem "Wu-Wei".

Jak oceniasz obecną scenę reggae. Czy według ciebie pojawiły się jakieś nowe interesujące zjawiska?

Pojawia się dużo zespołów reggae. Obecnie reggae przeżywa swój renesans dzięki hiphopowi i to już jest takie reggae w trochę innej stylistyce, niż to, które ja lubię. Jest takie forum na temat muzyki reggae skupiające środowisko opiniotwórcze, w którym panuje pogląd, że jeżeli reggae ma te korzenie rockowe, to jest bardzo niedobrze. Że takie właśnie rockowe naleciałości są dyskwalifikujące.

Ja natomiast wywodzę się z takiej starszej szkoły reggae, kiedy fascynowałem się kapelami, które o sobie mówiły "rockersi". Jednym z moich ulubionych zespołów jest Third World, który to swoje reggae grał w sposób bardzo indywidualny, dużo jest tam rocka i funky, i czarnej psychodelii, którą bardzo lubię.

Ten obecny rozwój reggae nie jest moim, ale rozumiem, że epoki się zmieniają, więc nie mówię, że to jest dobrze czy niedobrze. Jest jak jest, po prostu takie są czasy. Ale nie śledzę tego tak mocno, bo nie są to dla mnie dźwięki inspirujące.

Lubię jak muzyka powoduje u mnie chęć takiego artystycznego wybuchu, typu - ja też bym chciał. Taka muzyka działa na mnie najbardziej, a w tej konwencji tego po prostu nie czuję.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Banach
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama