Reklama

"Nie spełniamy oczekiwań"

Slayer. Od dwóch dekad w awangardzie thrash metalu, od dwóch dekad agresywny, ciężki i piekielnie szybki. Ignorowany przez media, uwielbiany przez fanów. Żywa legenda. Premiera "God Hates Us All", nowego albumu Slayera, to dobry pretekst, aby porozmawiać z Jeffem Hannemanem, Tomem Arayą i Paulem Bostaphem o tym, co działo się wokół zespołu przez ostatni czas, poplotkować o konkurencji, wypytać o plany. Oko w oko z Zabójcą stanął Jarosław Szubrycht.

Po pierwszym przesłuchaniu "God Hates Us All" odniosłem wrażenie, że to najbardziej wściekła płyta Slayera od czasu "Reign In Blood"...

Araya: (śmiech) Bo to prawda! Dawno nie graliśmy tak ostro...

Co was tak wkurzyło?

Bostaph: Sam proces nagrywania tej płyty. (śmiech) Co prawda praca w studiu nie zajęła więcej, niż trzy miesiące, ale samo pisanie numerów wlekło się chyba ze trzy lata. Uwinęlibyśmy się z nią szybciej, gdyby nie to, że ciągle coś nam przeszkadzało. Nagraliśmy "Here Comes The Pain" na kompilację promującą zapaśników ligi WCW, potem "Hand Of Doom" na składankę w hołdzie Black Sabbath, to znów otrzymaliśmy propozycję nie do odrzucenia, by nagrać jeden numer na ścieżkę dźwiękową do filmu "Dracula 2000"... W międzyczasie trzeba było jechać na trasę Tattoo The Earth. Kiedy już zamykaliśmy się w sali prób i zaczynaliśmy wchodzić w fajny, twórczy klimat, zawsze coś musiało nam przeszkodzić, odciągnąć naszą uwagę.

Reklama

Jeff, poprzedni album "Diabolus In Musica" zawierał muzykę głównie twojego autorstwa, tymczasem większość utworów na "God Hates Us All" napisał Kerry. W jaki sposób dzielicie się obowiązkami?

Hanneman: Nigdy o tym nie rozmawiamy, udział każdego z nas w komponowaniu muzyki na poszczególne płyty nie jest wynikiem świadomej decyzji. Nigdy jednak nie zdarzyło się, byśmy podzielili płytę między siebie na równe połowy, zawsze ktoś dominuje. Kiedy pracowaliśmy nad "Diabolus In Musica", mnie ogarnął twórczy szał, a Kerry usunął się w cień. Równie ostro zabrałem się za nowy album, jednak te wszystkie przerwy o których wspomniał Paul wyprowadziły mnie z równowagi i Kerry przejął pałeczkę.

Czy mógłbyś porównać swój styl komponowania z tym, co robi Kerry?

Hanneman: Łatwo nas rozróżnić. Kerry pisze przede wszystkim numery, które walą cię prosto w ryj, pełne agresji i gniewu. Ja również czasami lubię przywalić, ale chyba częściej komponuję utwory, które są trochę bardziej stonowane, za to mroczniejsze i nastrojowe.

Kto skomponował utwór "Bloodline"?

Hanneman: Większość dźwięków w tym kawałku jest mojego autorstwa. Kiedy zagrałem chłopakom swoje pomysły, okazało się, że brakuje jednego riffu, który połączyłby wszystko i Kerry podsunął mi dźwięki, które świetnie pasowały. Czemu pytasz?

Po przesłuchaniu "Bloodline" myślałem, że nowy album będzie powrotem do stylistyki, którą zaprezentowaliście na takich płytach jak "South Of Heaven" czy "Season In The Abyss", jednak całość "God Hates Us All" trudno z nimi porównać.

Hanneman: To prawda. Musisz jednak wiedzieć, że "Bloodline" zrobiliśmy w pośpiechu, bo twórcy filmu dali nam jakieś dwa tygodnie na skomponowanie i nagranie utworu. Kiedy ukazała się ścieżka dźwiękowa "Dracula 2000", wszyscy wyrobili sobie opinię na temat naszej nowej płyty na podstawie kawałka, który powstał w trzy dni. Tymczasem nad pozostałymi utworami pracowaliśmy kilkanaście miesięcy...

Czy wynajęcie Matta Hyde'a do produkcji "Bloodline" było testem przed ewentualnym powierzeniem mu całej płyty?

Hanneman: Tak. Jakiś czas temu wymyśliliśmy sobie dwóch producentów i długo nie mogliśmy się zdecydować, którego z nich wybrać - Matta czy Rossa Robinsona. Postanowiliśmy więc zrobić mały test, który Matt zaliczył na piątkę. Brzmienie "Bloodline" spodobało nam się do tego stopnia, że nie było więcej dyskusji, kto ma produkować "God Hates Us All".

Araya: Zaimponował nam tym, że podszedł do nagrywania Slayera twórczo. Nie dopytywał się nas o każdą bzdurę, nie czekał na wskazówki, ale zrobił co uważał za słuszne i dopiero ostateczną wersję numeru przedstawił nam do oceny. Bardzo spodobało nam się to, co usłyszeliśmy, a że do przebiegu samej sesji nagraniowej też nie mieliśmy zastrzeżeń, doszliśmy do wniosku, że warto zrobić z tym gościem cały album.

Producent w studiu staje się niejako dodatkowym członkiem zespołu. Czy Matt wzbogacił w jakiś sposób wasze brzmienie?

Bostaph: Myślę, że największą zaletą Matta było to, że nie próbował nas produkować, jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć. Jeff. Kerry i Tom tworzą Slayer od dwudziestu lat, ja gram z nimi od dziesięciu - i wierz mi, dobrze wiemy, czego chcemy. Kiedy do studia wchodzi facet i próbuje pociągnąć nas w stronę, która nam nie odpowiada, natychmiast to wyczuwamy. Dzięki "Bloodline" Matt miał czas na zrozumienie czym jest ten zespół, skąd pochodzi i dokąd zmierza. Gdyby na przykład próbował nam wmówić, że niektóre numery potrzebują funkowych zagrywek, wywalilibyśmy go na zbity pysk... Ale on od początku rozumiał o co chodzi i nigdy nie zaproponował nic głupiego.

Wychodzi na to, że rola producenta płyty Slayera sprowadza się do tego, by nie przeszkadzać zespołowi...

Hanneman: Jesteśmy zespołem, który od lat ma własne, niepowtarzalne brzmienie. Znacie je z koncertów, my dodatkowo z sali prób - całe zadanie producenta polega na tym, by zrekonstruować to brzmienie w studiu. Gdybym sam potrafił obsługiwać te skomplikowane zabawki, nie potrzebowalibyśmy nikogo. Wiem jednak, że płyta nagrana przeze mnie brzmiałaby jak gówno, a Matt potrafi zrobić z dźwiękiem dokładnie to, o co nam chodzi.

Tytuł płyty brzmi "Bóg nienawidzi nas wszystkich". Nas, czyli kogo? Muzyków Slayera, waszych fanów czy wszystkich ludzi?

Hanneman: Całej ludzkości, całej pieprzonej planety... Długo szukaliśmy odpowiedniego tytułu, aż w końcu zdecydowaliśmy się na fragment tekstu "Disicpline". Dobrze oddaje nastrój tej płyty.

Wierzycie w Boga? Żeby nas nienawidzić, musi istnieć.

Hanneman: Ja nie wierzę, ale prawie wszyscy ludzie na świecie wierzą w jakiegoś boga. To o nich jest ta płyta.

Większość thrashmetalowych zespołów, które rozpoczęły karierę w pierwszej połowie lat 80. już nie istnieje, inne przeżywały coś w rodzaju kryzysu wieku średniego, jak choćby Megadeth czy Anthrax. Wydaje mi się, że was ominęły tego typu problemy?

Hanneman: Cała tajemnica polega na tym, by robić to, co się kocha, by być w każdych okolicznościach wiernym sobie. Slayer nie jest zespołem, który spełnia oczekiwania innych ludzi, który korzysta z dobrych rad, by sprzedać więcej płyt, albo trafić do radia. Przez te wszystkie lata pozostaliśmy sobą, podczas gdy pozostali zapomnieli kim byli, gdy zaczynali i o co tak naprawdę im chodziło.

Araya: Bardzo istotne jest również to, że pomiędzy płytami zawsze robimy sobie dość długą przerwę. Nie wydajemy albumu co roku, nie spieszymy się z niczym i pozwalamy sobie na zdrowy oddech. Dzięki niemu jesteśmy bardziej twórczy, kiedy trzeba... Chociaż ciągle plączą się wokół nas jacyś ludzie, którzy twierdzą, że jakbyśmy nagrywali płytę co roku, to dopiero byłby czad...

Hanneman: (śmiech) Gdybyśmy próbowali to zrobić, Slayer już dawno przestałby istnieć. Nie wytrzymalibyśmy ze sobą.

Czy podczas pracy nad muzyką towarzyszy wam myśl o oczekiwaniach tysięcy fanów z całego świata? Czy łatwo jest żyć z ciężarem własnej legendy?

Bostaph: Nie interesują nas niczyje oczekiwania, tylko my sami wyznaczamy standardy granej przez nas muzyki. Kiedy budzę się rano, nie patrzę w lustro i nie myślę: Boże, przecież ja jestem perkusistą tego legendarnego zespołu!, ale patrzę w lustro i myślę: K**wa, po co ja tyle wczoraj piłem? (śmiech)

Nigdy nie kusiło was, by radykalnie zmienić styl? Albo chociaż nagrać numer, który puszczaliby w MTV i rozgłośniach radiowych?

Araya: Nigdy... Chociaż nie, raz spróbowaliśmy podejść MTV. Rick Rubin stwierdził, że teledysk do "Seasons In The Abyss" powinniśmy nakręcić w Egipcie, że będzie to coś tak niezwykłego, że faceci od układania programu w MTV oszaleją i będą musieli nas puścić. Pojechaliśmy więc do Egiptu, pociliśmy się pod piramidami, a MTV i tak nas olało. (śmiech) No cóż, to był zimny prysznic, dzięki któremu zrozumieliśmy, że czegokolwiek byśmy nie wymyślili, oni i tak nie będą traktować nas poważnie. Od tego czasu pier***imy MTV. (śmiech)

A jednak ostra muzyka znalazła w jakiś sposób drogę do MTV. Mam na myśli takie zespoły jak Linkin Park, Korn, Limp Bizkit...

Bostaph: To zabawne, że ludzie uważają muzykę wykonywaną przez te zespoły za metal. Przecież to nie ma nic wspólnego z metalem... I chociaż Korn gra ciężej niż pierwszy lepszy popowy zespolik z radia, do ciężaru prawdziwego metalu jeszcze temu daleko.

Araya: Muzyka o której mówisz to ciężki pop - trzymajmy się tego określenia, OK? (śmiech)

Pytam o tzw. nu-metal, bo rok temu z okładem Kerry powiedział, że podoba mu się brzmienie Korna. Od tamtego czasu fani Slayera drżą na myśl, że wasza nowa płyta może przypominać twórczość Davisa i spółki...

Hanneman: Głupie plotki... Pamiętam jak Kerry to mówił i nie chodziło mu o brzmienie płyty Korn, ani nawet o brzmienie gitar. Podobał mu się jeden dźwięk, jakaś zagrywka w jednym z utworów i to wszystko. Sam pewnie dzisiaj nie pamięta o co chodziło, ale rozdmuchano to do niesamowitych rozmiarów. Prawie w każdym wywiadzie pada pytanie: Czy to prawda, że lubicie Korn?, a my niezmiennie odpowiadamy: Kto wam, k**wa, naopowiadał takich bzdur?

Od roku mówi się o "Soundtracks To The Apocalypse", boxie w którym znajdą się reedycje wczesnych płyt Slayera i wiele rarytasów. Co dokładnie w nim znajdziemy?

Bostaph: Muzykę Slayera.

Hanneman: ...i kondomy. (śmiech)

Araya: Na pewno żaden fan Slayera nie będzie zawiedziony zawartością "Soundtracks To The Apocalypse". Oprócz wszystkich płyt, które wydaliśmy dla Def American znajdziecie tam nowe wersje "Antichrist", "Hardening Of The Arteries" i "Haunting The Chapel", jakieś numery z koncertów i dużo innych niespodzianek. Przygotowujemy dwie wersje tego wydawnictwa. Jedna, dla walniętych kolekcjonerów, będzie kosztowała setki dolarów, druga będzie znacznie tańsza, obliczona na kieszeń każdego fana. Na pewno nie będzie kosztowała 150 dolców, jak box Metalliki. Wolimy do tego dołożyć, niż wygłupić się w ten sposób...

Skoro wspomnieliście Metallikę, chciałbym poznać wasze zdanie na temat burzy, którą wywołali wokół serwisu Napster.com? To dość kontrowersyjna sprawa, która wyraźnie podzieliła wykonawców na dwa obozy.

Hanneman: Najfajniejsze w całym tym zamieszaniu są animowane filmy, które krążą po sieci...

Araya: Beer good, Napster bad! (śmiech) Wiesz, zanim w ogóle wynaleziono Internet, istniało coś takiego - i wciąż istnieje! - jak przegrywanie płyt. Zawsze kiedy wychodzi nowy Slayer, jeden dzieciak go kupuje, a dwudziestu od niego przegrywa. Myślisz, że nie zdajemy sobie z tego sprawy?

Hanneman: Kiedy byłem małolatem, robiłem dokładnie to samo. Skąd miałem mieć kasę na te wszystkie płyty? Umawialiśmy się więc z kumplami, że raz ja kupuję, raz ktoś inny, ale korzystamy z tego wszyscy.

Araya: Najdziwniejsze i najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że Lars też kiedyś wymieniał się nagraniami z innymi fanami i że Metallica właśnie dzięki takim ludziom urosła w siłę. Zanim w ogóle zdobyli kontrakt płytowy, wszyscy znali ich z przegrywanych po domach kaset. Oczywiście, artysta powinien dostawać wynagrodzenie za swoją muzykę, ale nie dajmy się zwariować. Lars, zapomniałeś skąd pochodzisz?!

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: spełniać | MTV | kerry | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy