Reklama

"Nie jesteśmy kopią Pink Floyd"

RPWL to pochodzący z Niemiec kwartet, który powstał w 1997 roku i zdobył sławę jako genialny odtwórca kompozycji grupy Pink Floyd. Z czasem muzycy grupy zaczęli prezentować na koncertach swoje własne utwory, które również przypadły do gustu fanom rocka progresywnego, zwłąszcza w Niemczech. Zachęceni pozytywnym odbiorem ich muzyki na koncertach, członkowie RPWL postanowili wkroczyć do studia i przedstawić szerszej publiczności swoje własne kompozycje. Efektem jest album „God Has Failed”. Z okazji ukazania się płyty w Polsce, z Yogi Langiem, grającym w RPWL na instrumentach klawiszowych, rozmawiał Konrad Sikora.

Na początek powiedz mi, jak to się stało, że wasz zespół w ogóle powstał? Phil jest przecież Anglikiem, a reszta muzyków pochodzi z Niemiec.

Spotkaliśmy się jakieś pięć lat temu, jako grupa nieco przypadkowych muzyków, aby zagrać razem tylko jeden koncert, wyłącznie z utworami Pink Floyd. Karlheinz, ja i Chris znaliśmy się z zespołu Violet District. Tak się akurat złożyło, że w tym czasie Phil przebywał w okolicach Monachium, gdzie mieszkamy. Łączyły nas zainteresowania muzyczne i kiedy umówiliśmy się na to spotkanie, okazało się, że muzyka Pink Floyd jest nam wszystkim znana i jest rzeczą naturalną, że powinniśmy zacząć właśnie od niej.

Reklama

Na początku znani byliście właśnie jako odtwórcy utworów Pink Floyd. W którym momencie postanowiliście zacząć grać jednak także własne kompozycje?

Graliśmy utwory Pink Floyd przez tydzień wielkiego festiwalu w Monachium. To była wielka zabawa. Wystąpiliśmy tam dwa lub trzy razy. Byliśmy tam całkiem nieźle przyjęci. Już wtedy Karlheinz wysunął pomysł, abyśmy zaczęli grać coś swojego. Pamiętam, że zaprezentował nam wtedy akordy do „Farewell”. Po kilku dniach spotkaliśmy się znowu, wymyśliliśmy krótki repertuar i zaczęliśmy wplątywać pomiędzy piosenki Pink Floyd nasze kompozycje. Z czasem proporcje zaczęły się odwracać, aż w końcu przestaliśmy w ogóle grać materiał z repertuaru Pink Floyd.

Jak wygląda wasz proces twórczy?

To bardzo złożona sprawa. Zazwyczaj spotykamy się wszyscy razem w studio. Wszystkie kompozycje, które w swym brzmieniu są bardziej akustyczne, pisze Chris. Karlheinz wymyśla z kolei te wszystkie doniosłe akordy, na przykład w „Hole In The Sky”. Ja zajmuję się tekstami, przy czym z wiadomych powodów pomaga mi w tym Phil. Kiedy wchodzimy do studia, poddajemy wszystkie pomysły obróbce i to, co na początku było dziełem jednego z nas, staje się w końcu dziełem całego zespołu.

Wasz album ma bardzo ciekawy tytuł „God Has Failed”. Co się za nim kryje?

Znaczenie wyjaśnia nieco tytułowa piosenka. W skrócie jednak chcę przez to wyrazić sprzeciw wobec postawy, gdy ludzie w przypadku czyjejś śmierci mówią - „O, tak musiało być, taka jest wola Boża”. A co jeśli to nie jest wola Boga, a jeśli to jest jego porażka, jeśli śmierć oznacza, że Bóg zawiódł? Zawsze jest lepiej obwiniać kogoś za swoje błędy. Czasami jednak musimy być wobec siebie szczerzy. Nasz los zależy od nas samych i to my nim kierujemy.

Na płycie znalazło się w sumie 13 kompozycji. Którą lubisz najbardziej?

To trochę trudne pytanie. Wszystkie piosenki z tego albumu są jakby naszymi dziećmi. Rozwijały się najczęściej od jednego małego akordu. To one tak naprawdę zbudowały i scaliły nasz zespół. Kiedy słyszę na przykład „Wait 5 Years”, czy też „Hole In The Sky”, to przypominam sobie te wszystkie lata pracy nad tymi utworami. Szczególnie ta druga kompozycja rodziła się w bólach, ale to chyba nic dziwnego, gdyż ma w sumie trzy części. Każda z piosenek ma w sobie jakiś urok i niesie ze sobą jakieś wspomnienia. Naprawdę ciężko jest mi wybrać tę jedną, jedyną.

Jedną z cech wyróżniających progresywne albumy jest to, że zazwyczaj są to płyty koncepcyjne. Czy tak jest także w przypadku „God Has Failed”?

Nazwanie tej płyty koncepcyjnym albumem byłoby małym nadużyciem. Teksty i muzyka są napisane mniej więcej w tym samym czasie. Wszystkie piosenki powstawały niemal równolegle. To może dawać takie poczucie pewnej całości. Nie ma on jednak jednego tematu przewodniego. Opowiada o różnych sprawach. Muzycznie może dałoby się wyróżnić jakiś przewodni wątek, ale w tekstach jest to znacznie trudniejsze. Mówią one o tym, jak różnie możemy reagować na to, gdy nagle nam kogoś bliskiego zabraknie, mówią o naszych uczuciach i słabościach. To może jest jakiś motyw przewodni tego albumu, ale na pewno nie można nazwać tej płyty koncepcyjną.

To wasz pierwszy album i na pewno jeszcze wiele osób będzie was postrzegać jako wierną kopię Pink Floyd. Czy zamierzacie zburzyć ten wizerunek?

Nie. Raczej nie. Ludzie mogą mówić różne rzeczy, ale my się tego nie boimy. Dla mnie osobiście porównanie do Pink Floyd to komplement. To wspaniały zespół, który gra genialną muzykę. Nie chcemy ich tylko kopiować, ale po prostu bardzo podobnie czujemy muzykę i podobnie wyrażamy swoje muzyczne idee. Nie mamy zamiaru udawać, że jesteśmy oryginalni. Można nas spokojnie porównywać do Pink Floyd, ale nie da się chyba do końca powiedzieć, że jesteśmy wierną ich kopią.

Czy w takim razie możecie powiedzieć, że jesteście zespołem progresywnym?

To nie jest takie łatwe. Nasze muzyczne korzenie na pewno tkwią głęboko w rocku progresywnym. Na pewno można powiedzieć, że gramy muzykę, którą określa się mianem rocka progresywnego albo rocka symfonicznego. Czy jednak jesteśmy zespołem progresywnym, tego nie wiem – ty mi powiedz. Ja będę się upierał raczej przy tym, że gramy rocka symfonicznego. Przede wszystkim gramy piosenki, nasze piosenki. Tak je napisaliśmy, tak je gramy i będziemy grać. Nazwy są tu najmniej ważne.

Odwiedziłem waszą stronę internetową. Trzeba przyznać, że jest dość uboga w treść. Czy zamierzacie promować swą muzykę również w tym medium?

Od momentu, kiedy nagraliśmy nasze demo, do chwili, kiedy wydaliśmy płytę, nie minęło aż tak wiele czasu. Sukces, jaki nagle zaczęliśmy odnosić, zaczął nas trochę przerastać i jesteśmy ze wszystkim nieco spóźnieni. Na pewno przyjdzie i czas na Internet. Wszystko robimy sami, tak jak to potrafimy, może za jakiś czas wynajmiemy kogoś, kto zrobi nam porządną stronę, gdzie będziemy mogli informować naszych fanów, co dzieje się w zespole. Internet to wspaniałe źródło wiedzy i informacji. Na pewno będziemy chcieli go wykorzystać.

Wiem, że kolekcjonujesz syntezatory Mooga i różnego rodzaju instrumenty klawiszowe. Czy na kolejnym albumie masz zamiar je w jakiś sposób wykorzystać?

Używam syntezatorów Mooga, ale nie eksponuję ich zbytnio i nie wydaje mi się, aby miało się to zmienić w przyszłości. Na potrzeby trasy koncertowej zatrudniliśmy drugiego klawiszowca, ale nie oznacza to, że na następnej płycie będzie słychać więcej klawiszy, choć jeśli zdecydujemy się go przyjąć na stałe do zespołu, to różnie może być. Jak na razie jednak nie planujemy zwiększenia roli instrumentów klawiszowych, przynajmniej tak sądzę po dotychczasowych pracach nad nowym materiałem. Nowy muzyk został zatrudniony dlatego, że nie zawsze mogę jednocześnie grać i śpiewać.

Wiele zespołów progresywnych wydaje po każdym albumie jego wersję koncertową, czy też planujecie to zrobić?

Raczej nie. Myśleliśmy nad tym, ale na razie nie mamy zamiaru tego robić. Nie chcemy, aby nas fani czekali dłużej niż rok na nową płytę i jeśli nie uda nam się skomponować odpowiedniej ilości materiału na cały album, wtedy być może wydamy jakąś EP-kę z kilkoma utworami studyjnymi i kilkoma koncertowymi. Jak na razie priorytetem jest dla nas nowa płyta studyjna. Chcemy, aby ukazała się jeszcze w tym roku.

Jak wyglądają wasze najbliższe plany koncertowe?

Dopiero co zagraliśmy kilka koncertów w Belgii i Szwecji. Nie mamy jak na razie żadnych konkretnych planów. Będziemy się starali grać jak najwięcej koncertów, ale pamiętamy o tym, że jest to nasz debiutancki album i nie jesteśmy żadnymi wielkimi gwiazdami. Byłoby wspaniale, gdyby udało nam się dotrzeć do Polski. Wiemy, że Polacy bardzo lubią rock progresywny.

Dziękuje za rozmowę i mam nadzieję, że jednak przyjedziecie do Polski.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: studia | utwory | phil | Niemiec | piosenki | Pink Floyd | Pink
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama