Reklama

"Nie jestem szalonym lunatykiem"


Smutek, ból, mrok, cierpienie - to można odnaleźć na płytach brytyjskiej grupy My Dying Bride. Nie inaczej jest na wydanym wiosną 2004 roku kolejnym albumie twórców "Like Gods Of The Sun", zatytułowanym "Songs Of Darkness, Words Of Light". Wydawnictwo reklamowano jako przypominające dokonania My Dying Bride z czasów "Like Gods Of The Sun" właśnie. Całość nagrano i zmiksowano w Academy Studios w hrabstwie West Yorkshire, a za brzmienie i miksy odpowiedzialny był stary kumpel zespołu Mags. Tam właśnie muzykom My Dying Bride tworzy się najlepiej, z dala od zgiełku Londynu Aaron Stainthorpe, wokalista zespołu, tworzy swoje przepojone smutkiem i rozpaczą teksty.

Reklama

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, iż skoro My Dying Bride komponuje smutną, przygnębiającą muzykę, jej członkowie na co dzień są straszliwymi smutasami. Nic bardziej błędnego. Wspomniany Aaron Stainthorpe to niesamowicie wesoły człowiek, który potrafi cieszyć się życiem.

Jak się okazało w trakcie rozmowy Lesława Dutkowskiego z wokalistą My Dying Bride, nie jest on bynajmniej jedynym wesołkiem w grupie.


Wiem, że do pisania tekstów inspiruje cię miejsce, w którym mieszkasz, krajobrazy, które cię otaczają. Czy to dla ciebie największa inspiracja?

Chyba największa. Wydaje mi się, że to gdzie mieszkasz odbija się na tym, jak wygląda twoje życie. To nie jest oczywiście tak, że codziennie gapię się przez okno i staram się napisać piosenkę. Jednak nie da się oprzeć wpływowi atmosfery, która panuje wokół. To po prostu na ciebie wpływa. Jest to część mojego życia. A ja pozwalam jej wpływać na My Dying Bride.

A czy ludzie, którzy cię otaczają także mają na ciebie wpływ?

Nie, raczej nie. Kiedy piszę teksty dla My Dying Bride staram się, by były one w pewnym sensie ponadczasowe. Robię wszystko, żeby nie używać nowoczesnych słów. Robię też wszystko, aby słuchacze słuchając naszych piosenek używali swojej wyobraźni. Czasem ludzie słuchając muzyki My Dying Bride są porywani do dawnych czasów. Dlatego też ludzie. Współcześni ludzie nie wpływają na mnie aż tak bardzo. Może pewni pisarze, reżyserzy, niektórzy przyjaciele, członkowie mojej rodziny. Ale generalnie nie spotykam zbyt wielu ludzi.

Aaron, kalendarz koncertowy My Dying Bride nie był zbyt napięty w ostatnich kilkunastu miesiącach. Powiedz mi w takim razie, kiedy zaczęliście przygotowywać materiał na nową płytę?

Wydaje mi się, że wszystko zaczęło się mniej więcej rok temu. Wtedy zaczęliśmy pisać. Bardzo wolno szło nam zabranie się do tego. Zawsze kiedy trzeba się wziąć na poważnie za komponowanie, jesteśmy trochę za leniwi. Gdy już zarezerwowaliśmy termin w studiu, zaczęliśmy pracować coraz szybciej. W sumie w przypadku tej płyty zabrakło nam czasu na napisanie materiału. A tu nagle trzeba było wchodzić do studia.

Kiedy do niego wchodziliśmy mieliśmy gotowe może trzy piosenki. To było złe. Studio kosztuje wiele pieniędzy i lepiej jest mieć wszystko gotowe wcześniej, nagrać to i zmykać. Ale w naszym przypadku tak nie było. Weszliśmy do studia latem 2003, nagraliśmy te trzy piosenki, zaś pozostałe napisaliśmy już będąc w trakcie sesji nagraniowej. Nie jest to typowe działanie. Sami wpakowaliśmy się w sytuację bycia pod wielką presją. Tego wcześniej nie było, lecz akurat zadziałało. Presja pomogła nam stworzyć tę płytę. Tak więc być może coś podobnego zrobimy przy następnej płycie.

Zaskoczyłeś mnie przyznaję, bo album brzmi bardzo jednorodnie i nie przypuszczałbym, że powstawał właśnie tak.

Sądzę, że to ma związek z tym, iż jesteśmy lepszymi kompozytorami niż kiedykolwiek. W sumie robimy to przecież prawie 14 lat. Można oczekiwać po takim okresie, że będzie się znacznie lepszym. Ta presja, o której mówiłem pozwoliła nam wydobyć z siebie więcej pomysłów. Wiedzieliśmy, że zegar tyka, że mamy termin i to sprawdziło się w naszym przypadku. Nie zawsze tak może być, lecz na szczęście teraz tak było. Nagraliśmy całkiem niezły album będąc pod presją.

Być może z ten sposób odkryliście nową metodę pracy zespołowej?

Cały czas odkrywasz coś nowego. Ja sądziłem, że praca pod presją nas zabije. A okazało się, iż bardzo nam to pomogło. Staliśmy się profesjonalnymi, ciężko pracującymi muzykami. A normalnie jesteśmy przecież dość leniwi. (śmiech) Naprawdę pracowaliśmy ciężko, a rezultaty są rzeczywiście całkiem niezłe.

Wiem, że nakręciliście teledysk do piosenki "The Prize Of Beauty". Czy będzie on zawarty na jakieś specjalnej edycji nowej płyty? A może zamieścicie go na przykład na waszej stronie internetowej?

To całkiem niezłe pytanie. My tylko przypuszczaliśmy, że będzie on pokazany w telewizji. Nie myśleliśmy o umieszczeniu go na stronie albo na specjalnej edycji płyty. Chyba powinienem w tej sprawie wysłać emaila do naszej wytwórni płytowej. W sumie uważam, że pomysły, które podsunąłeś są świetne.

Oczywiście na nagranie teledysku też mieliśmy określony czas i oczywiście nie udało nam się w nim zmieścić. Z tego powodu wytwórni daliśmy wersję niedokończoną. Wiem, że to obciach, wolelibyśmy czegoś takiego nie robić. Ale gdybyśmy nie przekazali klipu, nigdy by nie został pokazany, a kosztował przecież trochę pieniędzy. Tak więc teledysk, który będzie w telewizji nie jest ukończony. Na pewno wydamy go jeszcze raz, albo na stronie internetowej, albo na specjalnej edycji płyty nieco później.

Wiem też, że pracujecie na DVD z waszym koncertem z Belgii. Czy możesz mi powiedzieć, co przygotowaliście z myślą o jego sekcji specjalnej?

Musieliśmy zagrać bardziej nowoczesny koncert, bo poprzednie DVD, które nakręciliśmy w Polsce, ma już trochę lat. Zależało nam więc na czymś bardziej na czasie. Zarejestrowaliśmy więc koncert z Belgii, z listopada 2003. Są już na nim trzy kawałki z nowej płyty. No i oczywiście sporo naszych klasycznych kompozycji.

Na DVD będzie też promocyjny klip do "The Prize Of Beauty". Poza tym kilkunastu ludzi z różnych uniwersytetów pracuje nad klipami My Dying Bride jako pracami zaliczeniowymi. Nie mam pojęcia jak będą się prezentować. Jeśli będą fantastyczne, zamieścimy je na DVD. Poza tym niektóre z koncertów filmowaliśmy własną kamerą. Będą też rozmowy zza sceny oraz trochę materiałów z autobusu, z czasu trasy koncertowej. To w ogóle będą chyba pierwsze materiały pokazujące muzyków My Dying Bride za sceną.

Ta informacja o studentach jest zaskakująca. Sądzisz, że niebawem będą odbywać się na uczelniach wykłady o My Dying Bride?

Nie mam pojęcia. Ci studenci są jednak bardzo młodzi, dlatego też obawiam się, że ich prace mogą nie być za dobre. (śmiech) Ale mogą równie dobrze być fantastyczne. Wiem, że jeden koleś pracuje nad animowanym wideo. Inny z kolei robi film. Może też być jednak tak, że nic z tego nie wyjdzie. Nigdy nie wiadomo. Jednak miło by było zobaczyć takie klipy.

Co takiego szczególnego jest w Academy Studios?

Mamy to szczęście, że ono mieści się niedaleko miejsca, w którym mieszkamy. Jest tam cały potrzebny sprzęt. No i jest tam Mags, który jest wspaniałym inżynierem. On jest niczym członek zespołu. Podsuwa nam wspaniałe pomysły. To nie tylko inżynier, lecz również producent, kolejny członek zespołu, przyjaciel. Kiedy gramy na żywo on troszczy się o nasz dźwięk. Dlatego nigdy nie wybierzemy nikogo innego.

Ale masteringu dokonaliście w Londynie, w Abbey Road Studios?

No tak, lecz wszystko powstało w Academy. Tam dokonano tylko masteringu. Jednak płyta powstała w Academy i nie ma o czym mówić.

Powiedz mi, jesteś przesądny? Niedawno była 13. rocznica istnienia zespołu, a za dwa dni mamy piątek 13?

Nie, nie jestem przesądny. W ogóle. Piątek 13 nie robi na mnie wrażenia. Będę na pewno robił tego dnia to, co zwykle robię.

"Songs Of Darkness..." to wasza ósma płyta. Czy lubisz wszystkie pozostałe jednakowo, czy może masz jakiegoś faworyta?

Przez bardzo długi czas bardzo lubiłem "Like Gods Of The Sun". Są na tym albumie naprawdę świetne kawałki, świetnie zaaranżowane, dobrze wyprodukowane. Od tamtej pory bardzo spodobała mi się płyta "Dreadful Hours". Wydaje mi się ona taka bogata. Fani z kolei najbardziej się utożsamiają chyba z "Turn Loose The Swans", bo ta płyta była dla nas przełomowa.

W sumie mam generalnie dość dobre wspomnienia. Mam to szczęście, że jak patrzę wstecz na naszą historię, to jestem bardzo dumny. Nie czuję się zakłopotany czy zawstydzony. Wydaje mi się, że przez te wszystkie lata napisaliśmy kilka naprawdę cholernie dobrych piosenek.

A zdarza ci się słuchać jeszcze "As The Flower Withers"?

Czasami się zdarza. W najbliższym czasie na pewno posłuchamy tego kilka razy, bo będziemy przecież koncertować. Musimy wybrać piosenki, które będziemy grać. Będziemy więc słuchać wszystkich płyt i postaramy się wybrać to, co będziemy grać.

Z każdą płytą jest wam chyba coraz trudniej wybierać piosenki, które macie zamiar grać na żywo?

To niesamowicie trudne. (śmiech) Za każdym razem staramy się prezentować takie miłe zróżnicowanie piosenek, ale sam chyba zdajesz sobie sprawę, że nie ma szans, żebyś nie rozczarował pewnej grupy fanów, bo czegoś nie zagrasz. Jest to naprawdę trudna sprawa. Poza tym my piszemy przecież dość długie piosenki i ciężko jest zdecydować się na coś, co wypełni półtoragodzinny koncert. Mamy przecież w sumie jakieś 110 kawałków. Zawsze coś źle wybierzemy, lecz pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Robimy co w naszej mocy.

Kiedy przychodzi do wyboru piosenek to urządzacie głosowanie?

Niezupełnie. Wczoraj na przekład wysłałem emaila do chłopaków z zespołu z piosenkami, które chciałbym zaśpiewać podczas najbliższych koncertów. Od jakiegoś czasu jest właśnie tak, że przyglądamy się swoim emailom, a jeśli jakiś kawałek pojawi się w każdym z listów, zagramy go na żywo. A co do pozostałych, zwykle urządzamy kłótnie. (śmiech) Ale w sumie jest przy tym niezła zabawa. Jako wokalista mam piosenki, które lubię śpiewać, a z kolei reszta zespołu lubi grać takie, w których np. fajnie gra gitara, lecz trudno je zaśpiewać. To wybieranie to naprawdę ciężka praca, ale myślę, że wykonujemy ją całkiem nieźle.

Aaron, przejrzałem wywiady, które przeprowadziliśmy z tobą w przeszłości. W jednym z nich powiedziałeś, że starasz się przelać wszystkie swoje smutki do piosenek, lecz na co dzień jesteś całkiem zabawnym człowiekiem. Powiedz mi, co cię rozśmiesza?

Tak naprawdę to wszystko. Kiedy jesteśmy wszyscy razem, ludzie wyobrażają nas sobie zapewne siedzących w wielkim ciemnym pokoju, przy kominku, w takiej śmiertelnej atmosferze. A my tak naprawdę w swoim towarzystwie mamy kupę zabawy. Muzyka jest dla nas środkiem na wyrzucenie z siebie całego cierpienia i smutku. Mamy to szczęście, że kiedy czujemy taką potrzebę, to ją tworzymy. Piszemy teksty, muzykę, zajmujemy się oprawą graficzną. Jeśli masz okazję wziąć cały smutek, który masz w sobie i możesz go włożyć do piosenki, czujesz się wspaniale.

Coś jak katharsis?

Dokładnie! Niektórzy trzymają coś takiego w swoim wnętrzu. Wtedy stają się niewyobrażalnie depresyjni. My wyrzucamy to z siebie, bo wiemy, gdzie mamy to włożyć. Kiedy ludzie spotykają nas są zaskoczeni, że wiemy jak się śmiać i potrafimy opowiadać kawały. Nie potrafilibyśmy prowadzić takiego życia, które odzwierciedlałoby to, co jest w naszych piosenkach, bo na pewno już dawno byśmy się pozabijali. Już po pierwszej płycie.

A jak byś opisał wasze poczucie humoru? Czy jest ono w stylu skeczów Monty Pythona na przykład?

Jest dokładnie takie, jak w Monty Pythonie. (śmiech) Za każdym razem jak jedziemy w trasę zabieramy ze sobą kasety z odcinkami Monty Pythona. Adrian [Ade Jackson, basista - red.] i Andrew [Craighan, gitarzysta - red.] znają na pamięć cały materiał Monty Pythona. Kiedy oglądamy odcinki cały czas gadają tekstami z filmów. (śmiech) Czasami nie da się już tego znieść. Ale w sumie jest przy tym masa zabawy.

Odnośnie albumu "34.788%...Complete" powiedziałeś natomiast, że był to eksperyment z waszej strony - pierwszy i zarazem ostatni. Czy to oznacza, że muzyka My Dying Bride będzie już zawsze taka mroczna, ponura, czy może zdecydujecie się jeszcze kiedyś na poszukiwanie inspiracji na gruncie innych gatunków muzycznych?

Zawsze mamy oczy i uszy otwarte na nowe pomysły. Ale nie sądzę, żebyśmy kiedyś jeszcze nagrali coś z wykorzystaniem w dużym stopniu elektroniki. Przykładowo ta nowa płyta jest raczej typową płytą My Dying Bride. Jest tu na tyle nowych pomysłów, żeby uczynić ją interesującą. To o to mi właśnie chodziło. Być może będzie trochę więcej eksperymentów na kolejnej płycie. Myślimy o wykorzystaniu w większym stopniu takich instrumentów, jak wiolonczele, kontrabasy i tym podobne. To raczej pójdzie w tę stronę, a nie w stronę elektroniki. Szukamy zawsze jakichś nowych pomysłów, które pozwolą oddać atmosferę muzyki My Dying Bride. Sądzę jednak, że nie pójdziemy już nigdy tą elektroniczną ścieżką. Na pewno jednak zaproponujemy w przyszłości coś interesującego.

Aaron, twoja przygoda z metalem zaczęła się od Iron Maiden i Bathory. Jaka muzyka ma na ciebie wpływ obecnie? Czy są to starzy faworyci?

Nie. Odsunąłem się znacznie od sceny metalowej, ponieważ sam pracuje na tej scenie. Czasami dla złapania oddechu muszę posłuchać czegoś innego. Nie da się żyć w stu procentach metalem. To by mnie zabiło. Zawsze byłem wielkim fanem Depeche Mode, Nicka Cave'a, Swans, Dead Can Dance. Ostatnio słucham nowej płyty Andrei Bocellego, która jest wspaniała. Jest też angielski zespół Muse, który uważam za fantastyczny. Lubię różnorodność. Cały czas jednak słucham starych płyt Bathory, Sodom, Kreator i to wciąż jest kapitalne. Jednak zwykle nie słucham za wiele nowych metalowych rzeczy.

Uważasz, że nie ma w tym gatunku nic ciekawego, nic nowego?

Kiedy zaczynaliśmy grać, niewiele było zespołów, które robiły coś podobnego. Ale to działo się niemal 14 lat temu. Dziś są tysiące zespołów, które tworzą podobną muzykę. Scena zrobiła się za bardzo zatłoczona. Czasami wydaje mi się, że ta scena sama się wykończy, ponieważ wszyscy robią to samo. To szaleństwo. Jest oczywiście kilka zespołów, które robią wspaniałe rzeczy. Scena gothic/doom jest dziś wielka. Generalnie to dobrze, bo jest sporo młodych zespołów tworzących muzykę. Czasami jest jednak sporo zespołów, które nagrywają gównianą muzykę, a robią to, ponieważ jest to akurat modne. W ten sposób rujnują scenę. Dlatego zwykle nie mogę słuchać tych nowych zespołów. Gdy słucham niektórych tych nowych płyt, nie słyszę na nich niczego ciekawego.

Candlemass niedawno powrócił.

O tak! Graliśmy z nimi kilka koncertów w zeszłym roku. Wspaniali goście. Byli jednym z naszych ulubionych zespołów.

Aaron, a co z twoją tremą? Dalej jej doświadczasz?

Tak. Dalej wolę nie grać koncertów. Wkładam wiele moich osobistych emocji w muzykę. Czasami nie chcę stać na scenie przed tysiącami ludzi. Ciężko jest mi wówczas śpiewać. Dlatego wolałbym tego nie robić. Jednak reszta chłopaków lubi koncertować. Lubię odwiedzać nowe miejsca. Ale nie czuję się dobrze na trasach i byłbym szczęśliwy, gdybyśmy nigdy więcej nie zagrali już żadnego koncertu.

Nie obraź się, ale czy nie myślałeś o tym, aby udać się na terapię i walczyć z tremą?

Nie, ponieważ ja doskonale wiem, czemu się tak czuję. Niekoniecznie chciałbym ponownie stykać się z tymi uczuciami. Kieruję swoje emocje we właściwą stronę. Nie jestem jakimś szalonym lunatykiem. Chcę sterować swoimi uczuciami tak, jak do tej pory. Nie potrzebuję terapii. Trema to w końcu to tylko półtorej godziny koncertu. I to wszystko. Nigdy nie gramy dłużej, więc jakoś daję radę. Czuję się tylko z tym niezbyt wygodnie.

Skład jest stabilny, jest już płyta, pracujecie nad DVD, trasa jest ustalana. Co jednak będzie dalej z My Dying Bride?

Tak naprawdę to nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że uda nam się tworzyć dalej w takiej szczęśliwej atmosferze, jak do tej pory. Jesteśmy solidnym zespołem, łączą nas więzy przyjaźni, odwiedzamy się w domach i wypijamy kilka drinków, spędzamy miło czas ze sobą. Jesteśmy bardzo przyjaźnie nastawieni. Koncertowanie - wyjąwszy moją tremę - też jest fajne. Chcemy, żeby tak było jak najdłużej. Piszemy teraz dobry, dojrzały materiał. Chyba jesteśmy niezłymi kompozytorami i cały czas się rozwijamy. Obecnie jesteśmy naprawdę szczęśliwi, a jeśli tak będzie dalej, to nie mam nic przeciwko.

A myślałeś kiedyś o napisaniu muzyki dla kogoś innego?

Jeszcze nie, ale kilka osób już się mnie o to pytało. Prosiło mnie o napisanie dla nich tekstów. Może kiedyś spróbuję, ale zespół jest dla mnie zbyt ważny. Jeżeli napiszę coś, co mi się bardzo spodoba, oddam to My Dying Bride. Oddanie dobrej piosenki komuś innemu byłoby jak poderżnięcie gardła My Dying Bride. Tego nie zrobię.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Mrok | teksty | the sun | pomysły | muzyka | scena | słuchać | koncert | szczęście | cierpienie | DVD | smutek | śmiech | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy