Reklama

"Nic tylko odlecieć"

"Virtual Insanity", "Cosmic Girl", czy też "Space Cowboy" - to utwory, które od razu sprawiają, że człowiek zaczyna przytupywać, a na duchu robi się lżej. Po dwuletniej przerwie, jaka minęła od czasu wydania w 1999 roku płyty "Synkronized", która znalazła ponad 4 miliony nabywców, brytyjska formacja Jamiroquai powróciła z piątym w swej bogatej karierze albumem "A Funk Odyssey". O tym, jak był on nagrywany, co takiego fascynującego jest w kosmosie i o kręceniu teledysków, opowiada Jay Kay, charyzmatyczny i znany ze swych nietypowych nakryć głowy lider i wokalista grupy.

Na pierwszym singlu z płyty "A Funk Odyssey" znalazł się utwór "Little L". O czym jest ta piosenka?

JK: "Little L" to piosenka, w której chciałem ukazać blaski i cienie związku dwojga ludzi. Innymi słowy to utwór o tym, że nie kocha się swego partnera miłością przez duże M przez cały czas trwania związku. To miłość przez małe m ("Little L", czyli "Małe L", od angielskiego słowa 'Love' - Miłość), zarówno z twojej strony, jak i ze strony partnera, stąd też wers: "you make me love you with a little 'l'" ("Sprawiasz, że kocham cię miłością przez małe 'm'"). Wszystkim wydaje się, że jest to piosenka o moim poprzednim związku, ale uważam, że błędem jest twierdzenie, iż każda piosenka, o miłości czy też nie, odnosi się bezpośrednio do życia osobistego autora. Nie wydaje mi się nawet, by utwór był w stanie opisać wszystkie aspekty tak złożonego zjawiska, jak związek dwojga ludzi. Ludzie na pewno podłapią słowa refrenu - faceci będą go śpiewać swoim kobietom i odwrotnie. To chwytliwy kawałek i dlatego został wybrany na pierwszego singla. Jednak ludzie przeważnie dopatrują się w piosenkach osobistych przeżyć autorów i myślą, że piszesz o swojej byłej.

Reklama

To bardzo bezpośrednia, chwytliwa piosenka. Czy napisanie jej zajęło ci dużo czasu?

"Little L" skomponowaliśmy naprawdę szybko. Toby [Smith, klawiszowiec w Jamiroquai] zaczął na swym Memory Moogu. Miał pomysł na akord i linię basu, do której w jakieś dwadzieścia minut udało mi się znaleźć melodię. Tekst "Little L, you make me love you with little 'l'" napisałem już wcześniej i, gdy okazało się, że idealnie pasuje do tego utworu, stworzenie piosenki nie zajęło więcej niż 20, góra 25 minut. Następnie, przez dobrych kilka dni, dopracowywaliśmy sposób jej wykonania. To jedna z tych piosenek, które nie mają odrębnego muzycznie refrenu, ma on ten sam groove co cała piosenka, różni się od niej jedynie melodycznie.

To także świetny kawałek do tańca...

Tak, myślę, że tak, jak wiele moich piosenek, ma ona pogodne taneczne brzmienie, ale po uważniejszym przesłuchaniu tekstu ujawnia swą mroczniejszą stronę. Napisałem kilka takich utworów, m.in. "Too Young To Die", miły refrenik, ale... Podobają mi się piosenki, które są w pewnym sensie melancholijne. Zrobiliśmy jednak także klubowy remiks "Little L" i uważam, że jest gwarantowanym przebojem. Uwielbiam go.

Czy to prawda, że pisząc piosenki na tę płytę, od razu zastanawialiście się jak będą brzmiały ich remiksy?

W pewnym sensie tak. To znaczy użyliśmy do produkcji płyty znacznie więcej nowoczesnych technologii niż przy poprzednich albumach. Nagrywaliśmy zawsze jako zespół na żywo w studio, a melodie napisane były w konwencji muzycznej, która nie przystawała do gatunku muzyki dance, więc przy remiksach pojawiały się problemy, gdy pod melodię podkładano to charakterystyczne "łup, łup". Zawsze wydawało mi się, że do tego typu muzyki nie pasują partie wokalne, a tym razem, dzięki odpowiedniemu programowi komputerowemu, piosenki brzmią bardziej tanecznie niż jazzowo czy funkowo, co ułatwiło robienie remiksów. Także mój śpiew bardziej pasuje teraz to remiksów. Pamiętam, jak David Morales zrobił kiedyś remiks "Space Cowboy", i chociaż odwalił kawał dobrej roboty, nie rozumiałem, dlaczego wszyscy byli nim aż tak zachwyceni. Kiedy ktoś przerabia twoją własną piosenkę, trudno jest być obiektywnym. Łatwiej jest ludziom, którzy bawiąc się przy tym kawałku w klubie, nie dostrzegają jego niedoskonałości.

Co w remiksie "Space Cowboy" tak cię gnębiło, przecież wszyscy byli tym kawałkiem zachwyceni?

W "Space Cowboy" następuje bardzo charakterystyczna zmiana tempa i zastanawiałem się, jak oni wkomponują ten efekt w remiks, który oparty jest na jednolitym bicie dance'owym. No i okazał się, że nie do końca im się to udało. Poza tym w tamtych czasach byłem zaciekłym przeciwnikiem tego rodzaju łupanego bitu. Ale czasy się zmieniają. Zabawne, jak zgodnie z popularnym powiedzeniem, człowiek zatacza w życiu koło i powraca do punktu wyjścia. Coś takiego przydarzyło mi się przy pracy nad tym albumem. Gdy zaczynałem zajmować się muzyką, pracowałem na Emu SP1200 i MPC60s, czymś w rodzaju małego pudełka, które bije obecnie rekordy popularności wśród gwiazd hip-hopu. Tak więc zatoczyłem pełne koło i znów uległem magii komputerów, przeciw której buntowałem się nagrywając cztery poprzednie płyty całkowicie na żywo.

Co skłoniło cię do ponownego skorzystania z komputerów i samplerów?

Technologia stwarza wiele nowych możliwości. To główny powód mojego ponownego zainteresowania dźwiękami generowanymi komputerowo. Ale jeśli ludzie przypierają cię do muru i ciągle słyszysz: "To jest retro, wszystkie twoje piosenki brzmią tak samo, powinieneś coś w nich zmienić", to musisz zrobić coś nowego. Poza tym pozostaje mieć nadzieję, że słuchacze zrozumieją, iż czasem trzeba zrobić coś nowego dla własnej rozrywki i satysfakcji.

"Picture Of My Life" - ten utwór ma bardzo romantyczne, latynoskie brzmienie, w stylu French Rivera, a dodatkowo jego tekst jest bardzo osobisty i przemyślany. Jak dalece identyfikujesz się z tą piosenką?

"Picture Of My Life" to piosenka., która bardzo mnie porusza, ponieważ traktuje o moich własnych życiowych wzlotach i upadkach. Oczywiście istnieją różne okoliczności, ale czasami czujesz, że mogłeś zrobić coś inaczej, lepiej i dlatego w tej piosence proszę: "Someone tell me when something good became so bad" ("Niech ktoś mi powie, kiedy to, co było dobre, stało się aż tak złe?"). To jedna z tych piosenek, które śpiewałem z wielką trudnością. Jest to utwór bardzo szczery, jak wszystkie naprawdę dobre piosenki, które dla każdego słuchacza mają inne znaczenie. Myślę, że znajdą się ludzie, którzy w "Picture Of My Life" odnajdą kawałek swojego życia.

Życia, w którym zdarzało się im popełniać błędy?

Tak. I wiesz co, wszyscy słyszymy, że coś powinniśmy zrobić tak a nie inaczej, że nasz sposób na życie jest niewłaściwy, ale nikt nie wie, jaki jest ten naprawdę właściwy sposób postępowania. Wszyscy potrafią jedynie gubić się w domysłach, dlatego w piosence śpiewam: "If you have a cure to me, would you please send, a picture of my life with a letter telling how it should really be instead" ("Jeśli znasz receptę, przyślij mi proszę wizerunek mojego życia z opisem, jak powinno ono naprawdę wyglądać").

Muzycznie "Picture Of My Life" różni się od typowej dla Jamiroquai piosenki, prawda?

Muzycznie piosenka ta ma głębię kompozycji orkiestralnej. Wcześniej wykorzystywaliśmy smyczki, ale na dużo mniejszą skalę, przy użyciu chyba tylko około czternastu muzyków. Tu współpracowaliśmy z trzydziestoma dwiema osobami w ogromnej sali, specjalnie zaprojektowanej dla potrzeb orkiestry. Poprzednio nagrywaliśmy w moim studiu, gdzie nie zmieści się więcej niż czternaście osób. Simon Hale, odpowiedzialny za aranżację smyczków, dostał za zadanie stworzyć "coś w stylu Bonda i John'a Barry'ego", z płynnym, wysoko brzmiącym unisono smyczków. Sprostał temu wyzwaniu w stu procentach. Obserwowanie jego pracy było niesamowicie ekscytujące, zwłaszcza że wiedzieliśmy, iż ta piosenka jest absolutnym hitem. Uważam, że jest to utwór o dużej mocy, wyjątkowo dojrzały jak na kogoś tak młodego, jak ja. Bardzo lubię ten kawałek.

"Corner of The Earth" to kolejny utwór o romantycznym charakterze i wzruszającym tekście.

"Corner Of The Earth" napisałem już dosyć dawno, ale miała on całkiem inną melodię. Ostateczna wersja melodii zaśpiewana jest w całkiem innym rejestrze, najniższym z dotychczas przeze mnie użytych. Odzwierciedla ona ten stan zadowolenia, który osiągam tylko w domu, w moim zakątku świata, w moim specjalnym miejscu na ziemi, gdzie mogę skryć się przed światem jeśli czuję, że tego właśnie potrzebuję. To bardzo marzycielski kawałek, napisany dla ludzi, którzy lubią marzyć. Wiesz, niektórzy ludzie rodzą się inni, mają na przykład umysły ścisłe i talent do techniki, a niektórzy, tak jak ja, rodzą się marzycielami. Jednak czuję się dobrze w swojej skórze i myślę, że znalazłem swoje miejsce na ziemi.

A skąd wzięło się jazzowo-latynoskie brzmienie tego utworu?

Styl tego utworu jest wynikiem mojej fascynacji twórczością Astrud Gilberto. Ale druga strona medalu to fakt, że wszystkie moje płyty, począwszy od pierwszej "Music Of The Mind" i drugiej ze "Stillness In Time", miały ten charakter, lecz elementy Latino ukryte były pod dominującą warstwą rytmiczną. Teraz trzeba było tylko wszystko uprościć. Duża w tym zasługa naszego nowego gitarzysty Rob'a Harris'a, który w wyjątkowy sposób potrafi stworzyć ten specyficzny klimat i nadać mu barw. Jest to zdecydowanie jedna z moich ulubionych piosenek.

Zauważyłem w tym utworze bardzo wyraźne przejście od rozległej perskiej muzyki orkiestralnej, do czułego francuskiego brzmienia. Skąd ten pomysł?

Początek tego utworu to część innej piosenki, zatytułowanej "Cannabalis", która zaczynała się dźwiękami indyjskiej hipisowskiej muzyki, a kończyła jako ostry rockowy kawałek. Ostatecznie postanowiliśmy zrezygnować z nagrywania "Cannabalis", bo groziło to zbytnim upojeniem. Ale postanowiliśmy wykorzystać początkowy fragment z orkiestrą, dodaliśmy trochę trąbek i smyczków w stylu perskim - jestem wielkim wielbicielem brzmienia indyjskich i perskich smyczków, a także efekt rytmu tabla wygranego na bongo i uzyskaliśmy bardzo uniwersalne, hiszpańsko-indyjskie brzmienie. Jest to niezwykły efekt, który nadaje całemu utworowi specyficzny charakter. Spodoba się on wielu osobom na całym świecie; jesteśmy kosmopolitycznym zespołem i nasza muzyka jest uniwersalna, a nie skierowana do jednej konkretnej osoby. Myślę że - podobnie jak w przypadku "Picture Of My Life" - tak i tu widać, że dojrzałem jako autor i kompozytor. Zwracamy teraz większą uwagę na strukturę utworów, zamiast poddawać się po prostu rytmowi i tworzyć wyłącznie na zasadzie improwizacji.

"Feels So Good" to kolejny, po "Cosmic Girl", dyskotekowy utwór intergalaktyczny. Czego dotyczy kosmiczne przesłanie tego utworu?

Wszystkiego i niczego [śmiech]! Już sam tytuł wszystko tłumaczy, to kawałek do tańca. Jednocześnie odwołuje się on do Odysei Kosmicznej Kubricka, od której pochodzi tytuł naszej płyty i stanowi świadectwo mojej fascynacji kosmosem. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli pewnego dnia wskoczyć do statku kosmicznego i wylądować na jakiejś kompletnie zakręconej planecie i nieźle się zabawić. O tym mniej więcej jest ta piosenka. W "Feels So Good" jest taki wers: "I'm stranded on spaceship hide away and something makes me think I'm here to stay" [w wolnym tłumaczeniu: "Jestem uwięziony w zapomnianym zakątku kosmosu i coś mi mówi, że zostanę tu na zawsze"]. Tym zakątkiem jest nasza planeta, ponieważ tak naprawdę jesteśmy tutaj uwięzieni. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i za sobą pierwsze podróże w kosmos, ale tak naprawdę jesteśmy więźniami naszej planety, ponieważ nigdzie nie możemy się wyrwać, nawet na Marsa, mimo że jest to najbliższa planeta, na której moglibyśmy sobie odpocząć. OK., byliśmy już na Księżycu, wielkie mi rzeczy, bo co ciekawego można tam zobaczyć? Nic. To jedna z moich sztandarowych piosenek - bardzo chciałbym, by ktoś zrobił naprawdę dobry remiks tego utworu.

W całej twojej twórczości przewija się motyw fascynacji erą podbojów kosmicznych. Czy dlatego, że lubisz wszystko co związane jest z science fiction lat 70.?

Tak, w tamtych czasach, czasach ruchów parlamentarnych, Aquariusa, wszystko było bardzo kosmiczne. Ale moja fascynacja wszechświatem bierze się stąd, że są to sprawy bardzo ważne, a przez większość z nas często ignorowane. Niewiele o tym wszystkim wiemy. Siedzimy sobie na tej małej kuli pośród innych małych kul tworzących niewielki system krążący wokół źródła światła i ciepła, który jest dla nas początkiem wszystkiego, punktem wyjściowym naszego życia. Zawsze zaskakują mnie wypowiedzi typu: "Na końcu wszechświata..." - co to znaczy, na jakim końcu? Mówimy tak tylko dlatego, że w naszym życiu istnieje moment ostateczny, koniec. Ten wywiad się skończy, moje życie też się kiedyś skończy, wszystko ma swój koniec. Nie wierzę jednak, by wszechświat posiadał punkt końcowy, myślę że jest nieskończony. To zarozumialstwo, gdy grupa w miarę inteligentnych małp spogląda w przeszłość i stwierdza: "Tak, cztery tysiące miliardów lat temu nastąpił wielki wybuch i ...", naprawdę, duże bum? Nadal nie jesteśmy w stanie polecieć dalej niż na Księżyc, nadal nie odkryliśmy takiego źródła energii, które umożliwiłoby nam dotarcie gdziekolwiek. Nie potrafimy podróżować z prędkością choćby zbliżoną do prędkości światła, nie mamy więc żadnych szans.

Jako gatunek mamy tendencję do udawania, że wszystko wiemy najlepiej, prawda?

Tak, a to, co mnie tak fascynuje w kontekście wszechświata, to nasza bezbronność w jego obliczu. Wiesz, jeśli wystarczająco duża skamienielina krążąca w kosmosie, a jest ich przecież wiele, uderzy w naszą planetę, to momentalnie wyginie na Ziemi wszelkie życie. Zdaje się, że nikt tego nie rozumie. Ludziom wydaje się chyba, że takie rzeczy przytrafiały się tylko kiedyś, w erze dinozaurów, a nie teraz, kiedy mamy wielkie miasta. A przecież równie dobrze może się to zdarzyć w najbliższym dwudziestoleciu. Z tego co wiem, w roku 2028 w odległości zaledwie 600 tys. km od naszej planety przeleci duży odłamek skalny. Jeżeli pomylono się w obliczeniach, to możemy mieć spory kłopot, a przecież możliwe jest, że odległość tę obliczono błędnie.

Czy odczuwasz grozę w obliczu potęgi wszechświata?

Uważam po prostu, że spoglądając w niebo i przestrzeń kosmiczną, widzimy siebie. Stamtąd właśnie pochodzimy. Jesteśmy pyłem gwiezdnym, z niego powstaliśmy, cała ta reakcja chemiczna zapoczątkowana została przez pył i planety z innych zakątków wszechświata, i tak powstało życie na Ziemi, która była kiedyś jedynie kulą z ognia i lodu. Zrozum, patrzysz na mapę świata i myślisz: "Jeśli zechcę, mogę wybrać się w dowolne miejsce na Ziemi", ale patrząc w górę, na niebo, widzisz milion gwiazd, do których nie możesz się dostać i to jest fascynujące. A przecież są jeszcze nieskończone ilości gwiazd, których nie widać gołym okiem. W Australii, gdzie powietrze nie jest tak skażone, niebo nocą jest całkowicie pokryte gwiazdami, prawie nie ma ciemnych miejsc pomiędzy nimi. Dywan z gwiazd aż po sam horyzont. Tutaj nigdy nie zobaczymy takiego nieba, a uważam, że każdy kto miałby taką okazję, musiałby odczuwać grozę w obliczu potęgi wszechświata.

Czy myślisz, że zmieniłoby to nasze postrzeganie Ziemi?

Wydaje się, że życie na naszej planecie to wyłącznie ciągłe wojny. Gdyby wydawano mniej pieniędzy na uzbrojenie i poświęcono więcej czasu i energii na uporanie się z problemami trapiącymi naszą planetę lub na rozwój wypraw kosmicznych, to okazałoby się, że nasza planeta jest jedynie odrobiną we wszechświecie, na której musimy żyć wszyscy razem. Nie mamy innego wyjścia, nie mamy dokąd pójść, powinniśmy więc jak najlepiej wykorzystać, to co posiadamy. I zapewniam cię, stanie się to dopiero wtedy, gdy nagle zmuszeni będziemy stawić czoła sile, nad którą nie będziemy w stanie zapanować np. wielkiemu asteroidowi, który pędzi na spotkanie z Ziemią. Jeśli trafi i uderzy w wodę, to po nas. I dopiero wtedy stwierdzimy: "Zbierzmy całą broń, jaką mamy i wymierzmy w asteroida". To smutne, że zjednoczmy się dopiero pod groźbą całkowitej i natychmiastowej zagłady życia na naszej planecie. W kosmosie fascynuje mnie fakt, że nie potrafimy go kontrolować i nic o nim nie wiemy, niezależnie od tego, co twierdzą nasi naukowcy. O tym właśnie jest "Feels So Good". Była to jedna z moich mniej skomplikowanych wypowiedzi.

Można więc powiedzieć, że chętnie wziąłbyś udział w najbliższej wyprawie w kosmos?

O Boże, oczywiście, że chciałbym tam polecieć. Zgłosiłbym się na ochotnika. "Gdzie teraz? Może dzisiaj odwiedzimy Syriusza?" To są czary. Byłoby wspaniale, orbity Saturna, można by tam przesiadywać całymi dniami, czyż nie? "Zatrzymajmy się na chwilkę i obejrzyjmy odległego o 100 km Saturna". Czy to nie piękne?

O czym jest "Stop Don't Panic"? Czy to odpowiedź na te intergalaktyczne historie grozy?

"Stop Don't Panic" to jedna z ostatnich piosenek, jakie powstały dla potrzeb tej płyty i opowiada o pracy pod presją i o tym, jak czasami w takiej sytuacji tracę panowanie nad sobą. Kompletnie nie radzę sobie z tego rodzaju stresem, więc muszę sobie powtarzać "Stop, don't panic" (Przestań, nie panikuj). To tak, jakby ktoś mówił ci: "Zastopuj, nie wpadaj w panikę", a ty odpowiadasz, że inaczej nie potrafisz. To bardzo osobisty utwór. Wiesz, czasami jest we mnie taka wściekłość, bo jestem perfekcjonistą i chciałbym, żeby wszystko zrobione było idealnie, żeby życie było doskonałe, a przecież jest zupełnie inaczej.

"Twenty Zero One" to utwór wyraźnie różniący się od reszty materiału, jest bardzo ciężki i ...

... dający ostro po uszach? Cóż, to taki hołd złożony Kubrickowi. 2001 to wspaniała data, oddaje ducha dwudziestego pierwszego wieku, a Kubrick sprawił, że zapisała się w naszych umysłach jako symbol nowej ery. Teraz właśnie rozpoczyna się nowy rozdział podróży kosmicznych i chciałbym wierzyć, że w ten nowy wiek wkroczymy z większym zrozumieniem i miłością dla bliźnich. Niestety, na razie, nic na to nie wskazuje. "Twenty Zero One" uświadamia nam, jak przerażającymi wynalazkami są niektóre z wykorzystywanych dziś nowinek technologicznych.

Czy jest to rodzaj kontynuacji "Virtual Insanity"?

W pewnym sensie. W "Virtual Insanity" śpiewam: "Każda matka może teraz wybrać kolor skóry swojego dziecka." Minęło sześć lat, a my nadal oszukujemy się, nie wierząc, że są ludzie, którzy za szczelnie zamkniętymi drzwiami wprowadzają takie pomysły w życie. Mamy żywność modyfikowaną genetycznie i w porządku, chcesz to eksperymentuj, ale zadbaj o bezpieczeństwo reszty zbiorów. Trzeba być głupcem, żeby nie dostrzegać zagrożenia, powieje wiatr, dojdzie do skażenia okolicznych upraw, potem rozniesie się to jeszcze dalej i dalej, aż w końcu nie pozostanie nam nic naturalnego. Afera z chorobą wściekłych krów niczego nas nie nauczyła, a zaraz potem pojawiła się pryszczyca, ciekawe dlaczego? Teraz mamy problem z ocaleniem żyjących na wolności łososi, które wyginęły od chorób przenoszonych przez zbiegłe łososie hodowlane. "Twenty Zero One" mówi o tego rodzaju problemach w formie krótkich dwuwierszy: "Twenty zero one those liquid crystal eyes, they really suit you honey, let me get them in your size," ("Dwa tysiące zero jeden, z tymi oczami z ciekłego kryształu naprawdę ci ładnie, kochanie, poczekaj poszukam twojego rozmiaru,").

Co sądzisz o obecnym stanie inżynierii genetycznej, o której mówisz w "Virtual Insanity"?

Widzę, że sytuacja stale się pogarsza. Powinniśmy trochę ochłonąć, przystopować, przecież wcale tego nie potrzebujemy. Dajmy ludziom nowe serca, żeby mogli żyć jeszcze dłużej. Boże, tylko po co? Czy i tak nasze życie nie jest wystarczająco długie? Czemu to robimy? Chcemy, by na naszej planecie zamiast 5 czy 6 miliardów, żyło 10 miliardów ludzi? Świetnie, na pewno nasza planeta to wytrzyma! Już to widzę! Już teraz Ziemia nie jest w najlepszym stanie, trzeba położyć kres temu szaleństwu. Dojdzie do tego, że zaczniemy produkować istoty ludzkie, a to wiadomo, stworzy rasę niewolników. To tylko klon, sami go powołaliśmy do życia, dajmy mu więc trochę mniej rozwinięty mózg. Po co nam to? Dlaczego? Chcę znać odpowiedź na te pytania. Chcę wiedzieć, dlaczego to robimy i do jakich celów użyjemy stworzone przez nas istoty! Jako króliki doświadczalne? Są ludzie, którzy już teraz eksperymentują w ten sposób i należy ich powstrzymać. Najwspanialszą rzeczą w naturze jest jej różnorodność. Nie potrzebujemy większej ilości ludzi na świecie, o to właśnie chodzi, temu służy naturalna selekcja. Nie każdemu z nas pisane jest dożyć 150. urodzin. Jeśli stworzymy możliwość hodowania organów zamiennych, ludzie nie będą się szanować, bo leżąc na łożu śmierci w wieku lat 65 pomyślą: "W porządku, stary, wymienimy ci serce, nerki, płuca, wątrobę i będziesz jak nowonarodzony". Do czego to prowadzi? Przecież częścią naszego życia jest śmierć, kiedyś musimy umrzeć.

Materiał na płycie jest bardzo zróżnicowany, czy odzwierciedla to różne aspekty twojej osobowości? Np. "Twenty Zero One" to mroczny, konfrontacyjny kawałek, a z kolei "Corner Of The Earth" to utwór słodki i romantyczny.

Cóż, mam wiele różnych twarzy, jestem więcej niż tylko jedną osobą. To znaczy jestem jeden, ale mam jeszcze sześć klonów serdeczny śmiech. Nie, ale nie jestem człowiekiem, którego można jednoznacznie określić. Przeskakuję od jednej rzeczy, do drugiej. Mam tak naprawdę dwie twarze: z jednej strony jestem bardzo spokojną i melancholijną osobą, a z drugiej strony potrafię być duszą towarzystwa i to w sposób dość zawadiacki. Część agresji, którą w sobie noszę, uwalniam poprzez muzykę. Muszę pamiętać, że przychodzący na nasz koncert ludzie nie chcą usłyszeć wyłącznie utworów typu "Corner Of The Earth", niezależnie od tego, jak bardzo lubią tę piosenkę. Należy zwracać uwagę na to, jak utwory zabrzmią w wersji koncertowej. Poza tym nie sądzę, bym potrafił napisać aż dziesięć równie romantycznych utworów na raz, nie dałbym rady. Moje muzyczne fascynacje obejmują i funk, i muzykę klasyczną, a także rock, techno, disco, jazz i całą resztę. W każdym gatunku znajduję coś ciekawego, co wykorzystuję później w mojej muzyce. Tak to ze mną jest, jestem zlepkiem fragmentów przeróżnych rzeczy. Prawdopodobnie dlatego wielbiciele naszego zespołu tworzą tak zróżnicowaną grupę.

Jeden z utworów na płycie "A Funk Odyssey" nosi tytuł "Love Fool-osophy". Co oznacza ten termin?

To połączenie dwóch słów "fool" ("oszukiwać") i "philosophy" ("filozofia"). "Fool-osophy" to staro angielskie słowo z XVII wieku, które przypadkiem gdzieś przeczytałem, i uznałem, że wyjątkowo trafnie oddaje ono mój stosunek do miłości. Wiesz, wszyscy szukamy prawdziwej miłości i każdy z nas ma wyobrażenie o tym, jak powinna ona wyglądać, co bywa bardzo zwodnicze. Często mnie to spotyka. Wydaje mi się, że jest doskonale, nareszcie jest wspaniale. A czasami, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę moją sytuację, ludzie mówią ci to, co chcesz usłyszeć, udają kogoś, kim nie są i wtedy sprawy się komplikują. To dość trudna sprawa, ale mam nadzieję, że doczekam szczęśliwego zakończenia. Piosenka mówi o tym, jak spotykamy tego kogoś, o tym, jaka jest nasza filozofia miłości. Myślę, że każdy z nas ma takie wyobrażenie, że spotkamy wspaniałą dziewczynę, przez przypadek oblejemy ją kawą, a ona powie: "Och, oblałeś mnie kawą, ale wspaniale!" Oszukujemy się więc i dlatego jest to rodzaj "fool-osophy". Tak, łatwo chyba z tego wywnioskować, że nie mam obecnie dziewczyny.

Teledyski to bardzo ważny element waszego wizerunku. Nie jest chyba łatwo stworzyć coś jeszcze lepszego niż niektóre z waszych, fantastycznych przecież, teledysków?

Tak, z jednej strony mamy taką reputację i zdajemy sobie sprawę, jak ważne są dla nas teledyski, ale z drugiej musimy się przy tym także dobrze bawić. Lubię teledyski, które wiernie oddają treść piosenek i tworzą z utworem jedną spójną całość. Nie zrobiliśmy jeszcze takiego teledysku. Wszystkim bardzo podobał się obrazek do "Virtual Insanity", ale nawet tam nie widać było żadnej z szalonych rzeczy, o których śpiewam w tekście. Poruszające się przedmioty oddawały w pewnym sensie atmosferę nienormalności, ale wolę teledyski, które łączą się w jedną całość merytoryczną z muzyką i tekstem.

Poprzednia płyta "Synkronized", z 1999 roku, odniosła ogromny sukces. Czy wchodząc do studia czułeś presję, aby dorównać swym osiągnięciom z przeszłości, czy też traktujesz każdą płytę tak, jakby była pierwszą?

Tym razem nie odczuwałem aż tak wielkiej presji. Chciałem po prostu nagrać coś nowego, cieszyć się muzyką, to wszystko. Przy nagrywaniu poprzedniej płyty napotkaliśmy, niestety, pewne trudności, ponieważ w tym samym czasie, doszło do sporych zmian w strukturze naszej firmy nagraniowej Sony i w jej oddziałach na całym świecie. Wiele osób w Sony straciło pracę i zabrakło ludzi, którzy zajęliby się odpowiednim wypromowaniem płyty. Mimo to sprzedała się w imponującej ilości 4 milionów egzemplarzy i podobała się ludziom, ale mam przeczucie, że nasz nowy album znajdzie o wiele więcej zwolenników. Ta płyta jest po prostu lepsza, mam do niej bardzo dobre nastawienie i chcę zagrać z tym materiałem maksymalną ilość koncertów. Przygotowaliśmy wspaniałe przedstawienie: bardzo energetyczne i witalne. Scenografia koncertów i ich oprawa świetlna, na którą wydaliśmy majątek, powinna zagwarantować widowni przeżycie nie z tej planety. Mam przynajmniej taką nadzieję.

Jak oceniasz pracę nad tą płytą w porównaniu z poprzednimi? Czy było to miłe doświadczenie?

Tak, zwłaszcza w porównaniu z pracą nad naszą poprzednią płytą, kiedy napotkaliśmy spore trudności. Odszedł od nas basista [Stuart Zender] i musieliśmy na gwałt znaleźć kogoś na jego miejsce. Do tego przesłuchania, próby, nagrania i pisanie od nowa całego materiału, a wszystko w ciągu zaledwie pięciu miesięcy, o rany! Nie lubię pracować w tak ogromnym stresie, a należy pamiętać, że podczas nagrywania płyty ciśnienie i tak rośnie w miarę zbliżania się momentu ukończenia płyty. Nawet w szkole nigdy nie miałem pracy domowej odrobionej na trzy dni przed terminem, zawsze kończyłem ją 30, może 15 sekund przed tym, jak nauczycielka prosiła: "Czy mogę zobaczyć twoją pracę domową, Jay?" Nic się pod tym względem nie zmieniłem. Jednak dzięki temu moja muzyka jest świeża, nie leżała miesiącami na półce i nie zestarzała się. Jest absolutnie na czasie i dlatego dostarcza mi tyle radości. Mimo to nad najnowszą płytą pracowaliśmy równie ciężko, były momenty monotonii, zwłaszcza że używaliśmy wielu maszyn i komputerów... Nie jest łatwo, gdy wszyscy mają mniej więcej ten sam sprzęt. Nie ma 16 różnych programów, dlatego zdesperowany starasz się nie nacisnąć klawisza z efektem wokalnym Cher i modlisz się, by akurat tego porównania uniknąć. Od czasu do czasu słyszeliśmy, że ten efekt automatycznej melodyjki pojawia się w naszej muzyce i natychmiast go wyplenialiśmy: "Tfuuuu, szybko, wywalcie to, skasujcie to z monitora, poprosimy o coś innego w zamian." Ciężko jednak przełożyć pracę z żywym instrumentarium na język komputerów i swobodnie kształtować dźwięk na zasadzie: "OK, to co robimy? Pobawimy się trochę tymi technicznymi zabaweczkami, tu trochę spowolnimy, tu pojawi się modulacja klawiszy, pogrzebiemy tu i tam, wykorzystamy efekty, które zazwyczaj używamy." Toby szukał nowych dźwięków klawiszowych dosłownie wszędzie, powstała więc mieszanka starych i nowych dźwięków.

Ale jesteś zadowolony z końcowego rezultatu?

Absolutnie, chociaż i tak wiele rzeczy nie znalazło się na płycie. Wiele utworów powstało oryginalnie w dłuższej wersji, ale, z różnych powodów, uległy skróceniu i w efekcie płyta jest dużo bardziej żywiołowa. Jest jednak kilka zabawnych kawałków, które nie zmieściły się na płycie, jak np. walc R. Straussa wykorzystany w filmie Kubricka; przepuściliśmy go przez filtr, potężnie wykręciliśmy, ale ostatecznie, ku mojej rozpaczy, nie znalazł się on na płycie. Dlatego chcę umieścić niektóre z tych kawałków na naszej witrynie w Internecie: www.jamiroquai.co.uk , którą właśnie zdołaliśmy odzyskać od naszej firmy płytowej. Teraz jest już nasza, więc co parę tygodni uraczam was nowinkami i fragmentami filmów, na których wyprawiamy różne głupoty. Jeśli macie taką możliwość, to zajrzyjcie tam. Bardzo chciałbym umieścić na naszej stronie dłuższe wersje utworów i pominięte fragmenty, tak by ludzie mogli połączyć je w całość i zaobserwować, jak przebiegał proces nagrywania płyty. Myślę, że może to być całkiem interesujące.

Jak bardzo zaangażowałeś się w tworzenie waszej strony?

Zajmowałem się kilkoma drobiazgami, nie byłem przesadnie zaangażowany w jej powstanie, ale teraz łamię sobie głowę, jak sprawić, by nasza witryna była ciekawa i ekscytująca. Chociaż, jak do tej pory, spotkaliśmy się z ogromnym odzewem ze strony fanów, już pierwszego dnia działalności strony odwiedziło ją około 350 tysięcy internautów, co jest całkiem niezłym wynikiem. Pragnę więc, by ludzie nie stracili zainteresowania naszą stroną i mogli na niej znaleźć wiele ciekawych rzeczy. Oczywiście, mam tyle zajęć, że muszę oddać prowadzenie strony w dobre ręce, przynajmniej częściowo.

Rozumiem jednak, że jest to dzieło Jamiroquai, a nie część struktury korporacyjnej wielkiej wytwórni płytowej?

O tak, całkowicie. Jest to nasze własne dzieło, a nie żadnej korporacji, co ogromnie mnie cieszy, nie uszczęśliwia natomiast wytwórni, ale nie ma na to rady. Wiesz, Jamiroquai jest dla mnie czymś niezwykle cennym, nazwa, moje logo, ja je wymyśliłem i chcemy zrobić coś dla wszystkich fanów, dla których Jamiroquai też coś znaczy. Inna sprawa, że Jamiroquai.com ukradli nam naszą nazwę, dziękujemy im bardzo! Dlatego chcę, by nasza strona była dużo lepsza, a przecież nie ma lepszego źródła informacji o Jamiroquai niż ja sam. Wiem co się dzieje w Jamiroquai, bo to ja jestem Jamiroquai, jeśli wiesz co chcę powiedzieć. Nikt inny nie jest w stanie ofiarować ci tak świeżych i ciekawych informacji, bo tylko ja je znam, dlatego zapraszam, wystarczy zalogować się, dostroić i ... co tam dalej było? Aha, Odlecieć!

(Opracowano na podstawie materiałów promocyjnych Sony Music)

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: utwory | niebo | Sony | planety | Ziemia | piosenki | piosenka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy