Reklama

"Naprzeciw wyzwaniom"

Apocalyptica – czyli zastosowanie kwadratury koła w świecie muzyki. To zespół, który grając na wiolonczelach utwory Metalliki i innych gwiazd metalu, podbił serca tych wszystkich, którzy do tej pory na widok instrumentów smyczkowych reagowali atakiem paniki. W październiku 2000 r. ukazała się trzecia płyta czterech przystojnych Finów, zatytułowana znacząco „Cult”. Na szczęście trasa koncertowa promująca album nie ominęła Polski. Przed koncertem Apocalyptiki w Krakowie z liderem formacji Eicca Toppinenem, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Pozwól, że podzielę się z tobą moją teorią na temat Apocalyptiki. Jesteście tajną bronią wyjątkowo przebiegłych wielbicieli muzyki poważnej - najpierw przypodobaliście się młodym ludziom przeróbkami numerów Metalliki, a kiedy już zdobyliście publiczność, pokazujecie swoją prawdziwą twarz, nagrywając Griega...

(śmiech) Nie. Prawdę mówiąc nie było żadnego planu. Nie wpadliśmy nawet na to, by nagrać płytę i zrobiliśmy to dopiero wtedy, gdy nas poproszono. Nie wiedzieliśmy, że kogoś może to interesować. Nagraliśmy więc płytę z bardzo małym budżetem, nie wiążąc z nim jakichkolwiek oczekiwań. Myśleliśmy, że cudownie byłoby sprzedać 2 tysiące egzemplarzy w Finlandii, a o innych krajach w ogóle nie było mowy. Jednak pierwsza płyta, zawierająca wyłącznie przeróbki Metalliki, sprzedała się w ogromnej ilości egzemplarzy. Ośmieliło nas to i postanowiłem, że na następną napiszę kilka własnych rzeczy. Przy okazji „Cult” postanowiliśmy posunąć się jeszcze dalej, odkryć nowe dźwięki, dlatego ta płyta składa się głównie z moich utworów oraz kompozycji Griega.

Reklama

Poza tym musiałeś zabrać się w końcu za komponowanie, bo wszystkie fajne numery Metalliki już przerobiliście.

Tak, trudno się z tym nie zgodzić. (śmiech) Między innymi dlatego zabrałem się za komponowanie. Trudno mi opisać uczucie, które towarzyszy mi w chwili, gdy po koncercie przychodzą do mnie zagorzali fani metalu i twierdzą, że moje oryginalne utwory podobały im się nawet bardziej od przeróbek Metalliki. Nie znaczy to jednak, że zrezygnowaliśmy z coverów na zawsze. Chciałbym na przykład w przyszłości nagrać z Apocalyptiką kilka numerów Slayera.

Może jakaś przeróbka kolegów z Finlandii?

Nie, raczej nie. Bardzo szanuję fińskie zespoły, ale chyba nie mam na razie ochoty na przerabianie ich materiału. Przyznaję jednak, że to naprawdę fascynujące, kiedy otwieram w Niemczech dowolny metalowy magazyn, połowę objętości wypełniają grupy z mojego kraju, a resztę stron zajmują Norwegowie lub Szwedzi. Wydaje mi się, że Skandynawia zdominowała europejski rynek metalowy.

Muszę cię zapytać, co myślisz o „S&M” Metalliki?

Jestem zawiedziony. Wiesz, znam się trochę na muzyce klasycznej, na sztuce komponowania i orkiestracji, i uważam, że można to było zrobić lepiej. Poszli po najmniejszej linii oporu, bo Metallica gra dokładnie to samo co zwykle, a w tle stu wynajętych muzyków gra coś całkowicie innego. Poza tym orkiestra pod batutą Michaela Kamena zbyt często brzmi jak wyjęta żywcem z hollywoodzkiego melodramatu, brakuje jej mocnego uderzenia. Mogliby pozwolić sobie na dialog zespołu z orkiestrą, niechby smyki grały gitarowe riffy... Mogliby zrobić to tak, jak robili to rosyjscy kompozytorzy. Oczywiście, pod względem wizualnym koncert bardzo mi się podobał. Byłem wtedy w San Francisco i zrobili na mnie ogromne wrażenie. Natomiast jedyną udaną współpracą zespołu metalowego z orkiestrą, jaką słyszałem, była płyta „Yeah! Yeah! Die! Die! (Death Metal Symphony)”, fińskiej grupy Waltari.

Nazwanie płyty „Cult” było dość ryzykownym posunięciem, nie uważasz?

Wiesz, to wcale nie jest łatwe, by wymyślić tytuł dla płyty instrumentalnej. Pomyślałem sobie wtedy o naszych fanach. Mamy ich dzisiaj na całym świecie, bardzo różnych ludzi - zarówno starych jak i młodych, słuchających muzyki klasycznej, metalu, techno, rocka... Poczułem, że udało nam się stworzyć swoisty kult wokół muzyki Apocalyptiki i tytuł nowej płyty odnosi się właśnie do naszych fanów.

Wiem, że kilka utworów z waszej pierwszej płyty trafiło na ścieżkę dźwiękową amerykańskiego filmu „Your Friend And Neighbours”. Nie wiem natomiast, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że często słyszę wasze numery w polskiej telewizji, jako podkład pod dramatyczne reportaże, relacje z miejsca zbrodni i tym podobne rzeczy?

To dziwnie, ale podobne zjawisko zauważyłem w Finlandii. Najciekawsze jest to, że Apocalyptikę rzeczywiście puszczają głównie w filmach dokumentalnych, o wojnie lub innych okropnych sprawach. (śmiech) Z jednej strony cieszy mnie to. Ktoś widocznie uważa naszą muzykę za bardzo efektywną, przenoszącą duży ładunek emocji. Z drugiej strony jednak wiem, że w Szwajcarii powstaje film „Project: Flies”, w którym zostaną wykorzystane nasze utwory, a który będzie wyjątkowo ekstremalnym i krwawym horrorem. Nie podoba mi się to, bo nie lubię takich filmów. Może powinienem zakazać używania naszej muzyki w takim kontekście?

A może przeciwnie - poszedłbyś twórcom filmowym na rękę i zaczął komponować również dla nich?

Myślę, że „Cult” mógłby być dobrą ścieżką dźwiękową do jakiegoś mrocznego filmu. Przyznam jednak, że bardzo chciałbym zacząć pisać dla filmu i jestem pewien, że w przyszłości będę to robił. Oczywiście, jeśli ktoś będzie zainteresowany... W każdym razie pierwszy krok już w tym kierunku uczyniłem. Kończę właśnie pracę nad muzyką do „Zbrodni i kary” Dostojewskiego, którą wystawi w przyszłym sezonie fiński Teatr Narodowy. To mój pierwszy projekt tego typu i bardzo jestem nim pochłonięty, ale też trochę wystraszony. To duże wyzwanie!

Mam nadzieję, że ta muzyka ukaże się na płycie? Nie możesz chyba oczekiwać od polskich fanów Apocalyptiki, że pojadą do fińskiego teatru?

No tak... Jeżeli będę z tej muzyki zadowolony i jeśli będzie jej na tyle, by wypełnić całą płytę, może rzeczywiście zdecyduję się na jej wydanie?

Czy myślisz, że oprócz wiolonczeli jakieś inne instrumenty klasyczne również nadają się do grania metalu?

Myślę, że tak. Na pewno nadaje się do tego fortepian. Posłuchaj Prokofiewa - on już dawno temu skomponował kilka naprawdę ciężkich, metalowych utworów na fortepian. Najlepsze do tego są jednak instrumenty strunowe, szczególnie wiolonczela. Jej zakres dźwięku najbardziej pasuje do metalu, jej brzmienie jest bardzo ciężkie. Poza tym tylko wiolonczele mogą współgrać ze sobą w taki sposób, w jaki robimy to w Apocalyptice. Skrzypce czy gitary zabrzmiałyby dużo gorzej.

Czy trudno jest opanować sztukę jednoczesnego grania na wiolonczeli i machania głową?

Nie, kiedy się do tego przyzwyczaisz. (śmiech) Nigdy nie byłem zbytnim zwolennikiem tradycyjnej techniki grania na wiolonczeli, więc łatwo mi to przyszło.

Zremiksowaliście singel „Letting The Cables Sleep” grupy Bush. Jak wam się podobało to nowe doświadczenie?

Bardzo ciekawa i inspirująca zabawa. Szukaliśmy kogoś, kto mógłby zagrać na naszej nowej płycie. Dowiedział się o tym nasz stary kumpel Dante, dawniej dziennikarz magazynu „Kerrang!”, obecnie pracujący w londyńskim oddziale wytwórni Universal, który słyszał, że Bush chcą w nowatorski sposób zremiksować „Letting The Cables Sleep”. Zaproponował, żeby zrobiła to Apocalyptica... i resztę historii już znasz. To było dla nas pierwsze doświadczenie tego typu, ale na szczęście nie ostatnie. Niedawno przerobiliśmy jeden numer z ostatniej płyty Sepultury, instrumentalną kompozycję „The Anthem Of Sepulnation”.

Co mówi ci nazwisko Witt?

Joachim Witt. Stary niemiecki hippis, tworzący bardzo dziwną muzykę. Nagraliśmy jeden utwór na jego nowy album. To bardzo mroczna i bardzo niemiecka muzyka, trochę przypominająca Rammstein. A Joachim właściwie nie śpiewa, tylko recytuje teksty, bardzo niskim głosem...

Skoro mowa o głosie – słyszałem, że przymierzacie się do nagrań z wokalistą. Chodzi o śpiew operowy czy raczej manierę rockową?

Chciałbym, żeby to była rockowa wokalistka, ale z naprawdę dobrą techniką i charakterem. Najbardziej marzy mi się współpraca z Björk, ale chyba nic z tego nie będzie. Podobno nie ma czasu. Z męskich głosów najchętniej widziałbym u nas Mike’a Pattona i nawet próbowałem go do tego namówić, ale nie był zainteresowany. Ma tyle własnych projektów...

Na waszych koncertów za wokalistę często robi publiczność, śpiewając – lub raczej wyjąc – najbardziej popularne numery Metalliki. Czy to was nie rozprasza?

Nie, bardzo mi się to podoba. Jeżeli nawet śpiewają źle, to na scenie tego nie słyszymy. (śmiech)

Na koniec chciałbym zapytać cię o zmianę w zespole, która zaszła przed nagraniem „Cult”. Dlaczego odszedł Antero?

On zawsze wolał bardziej klasyczne granie. Kiedy wydawaliśmy pierwszą płytę Apocalyptiki, umówiliśmy się, że po dwóch latach damy sobie spokój i zajmiemy się czymś poważnym. Okazało się jednak, że jest tak fajnie, że chcemy ciągnąć to dalej. Tylko Antero stracił motywację. Chciał grać muzykę klasyczną, chciał zostać filharmonikiem. Natychmiast zastąpił go Perttu Kivilaakso, który jest jednym z najlepszych wiolonczelistów młodego pokolenia w Europie. Pierwszy raz zagrał z nami na koncercie jeszcze w grudniu 1995 roku, ale miał wtedy tylko 16 lat i nie mógł dołączyć do zespołu, żeby nie zaprzepaścić swojej kariery. Od tamtej pory wygrał wiele konkursów, wyrobił sobie nazwisko i przyszedł czas na to, by spróbować coś nowego.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: szczęście | utwory | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy