Reklama

"Muzyka zimna, upiorna i deszczowa"


"Gusła", debiutancki album płockiej formacji Lao Che, stał się na polskim rynku sporym wydarzeniem. Nieczęsto trafia się bowiem debiutant, którego muzyka w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina trendów lansowanych przez komercyjne stacje telewizyjne i radiowe, czy rodzime oddziały wielkich wytwórni płytowych. Lao Che grają swoje, wprawnie żonglując gatunkami - od rubasznego rocka, poprzez gotyckie mroki i folkowe smaczki, aż po muzykę ilustracyjną, przypominającą ścieżki dźwiękowe co lepszych horrorów. Do tego dochodzą niesamowite teksty, przepełnione cytatami z arcydzieł polskiej literatury, zaludnione gromadą dziwacznych i przerażających postaci...

Reklama

Lao Che są debiutantami, ale nie nowicjuszami. Oprócz terminowania w rozmaitych składach metalowych na początku lat 90. (m.in. Hazael, Aberration), pod szyldem Koli stworzyli album "Szemrany", jedną z najciekawszych polskich hiphopowych płyt.

Ze Spiętym, wokalistą Lao Che, kulki z chleba i pajęczyny toczył, przez lewe ramię pluł i uroki zamawiał Jarosław Szubrycht.


Skąd pomysł na Lao Che? Czy mamy ten zespół traktować jako nowe wcielenie Koli, czy całkiem niezależny, odrębny byt?

Lao Che powstało na kanwie Koli, które tworzę ja, Denat i Dimon. W 1999 roku dołączyło do nas trzech kolegów - gitarzysta Warz, basista Żubr oraz obsługujący klawisze Bogusławowicz. Nasze wspólne spotykanie się i granie zaowocowało płytą "Gusła", która ukazała się w styczniu 2002 roku. Nie oznacza to jednak, że Koli nie istnieje - po prostu tworzymy dzisiaj dwutorowo. W Koli jest to muzyka wesoła, a w Lao Che tonacja jest zdecydowanie mroczna. Nawiasem mówiąc, nowa płyta Koli powinna być gotowa po wakacjach.

"Gusła" to rzeczywiście płyta mroczna, ale jeden utwór, w dodatku promowany teledyskiem, zdecydowanie odbiega od tej konwencji. Nie obawiasz się, że "Klucznik" jako singel może wprowadzić w błąd waszych potencjalnych odbiorców?

"Klucznik" to wesoły numer, pod względem muzycznym faktycznie różniący się od pozostałych kompozycji, ale jest nieodzowną częścią konceptu - właściwie kluczem do tekstów, które znalazły się na tej płycie. Poza tym jest to piosenka, do której mamy bardzo osobisty stosunek, bo kiedy jesteśmy gdzieś razem, zawsze sobie ją śpiewamy. I tak już zostało... Dużo osób mówi mi jednak, że "Klucznik" może mylić, jeśli chodzi o zawartość płyty. Nie ma wątpliwości, że jest to piosenka bardzo medialna, więc kiedy ktoś zaproponował wykorzystanie go do promocji albumu, po prostu zgodziliśmy się. Ja się na tych sprawach nie znam. Ale będą następne singla, "Jestem Słowianinem" i "Astrolog", znacznie lepiej oddające charakter płyty i brzmienia Lao Che.

Wspomniałeś już, że "Gusła" to materiał koncepcyjny. Czy mógłbym prosić o więcej szczegółów?

Kiedy zrobiliśmy ten materiał w wersji demo, przygotowaliśmy dziesięć utworów - tematyka ich była etyczna, oparta na tej hierarchii wartości, jaką jest Dekalog. Potem okazało się, że materiał jest trochę zbyt krótki, więc dorobiliśmy jeszcze cztery numery. Tematyka płyty wciąż jest moralna - przedstawiliśmy kilka ludzkich charakterów w pewnych sytuacjach życiowych, w stosunku do pewnych przykazań Dekalogu. Długo mógłbym opowiadać o tekstach, bo każdy z nich jest konkretną życiową fabułą, historią człowieka, który stanął przed jednym z przykazań i albo je złamał, albo się do niego dostosował. To wszystko umieściliśmy w średniowieczu, żeby było jeszcze bardziej tajemniczo, żeby ten język miał swój charakter, żeby brzmiał magicznie. Żeby płyta była ezoteryczna.

Wszystko to mamy traktować serio? Są momenty, na przykład "Jestem Słowianinem', czy wspomniany wcześniej "Klucznik", kiedy zaczynam podejrzewać, że ktoś robi sobie ze mnie jaja...

Naprawdę? Kpiarstwo i dowcipkowanie zostawiamy sobie dla Koli. W Lao Che sowizdrzalstwa nie ma, bo całkiem poważnie chcieliśmy zrobić muzykę mroczną, ciemną i szukaliśmy jakiegoś klimatu patronackiego. Padło na słowiańszczyznę, sytuacje wczesnośredniowieczne i ten klimat nas poniósł. Robiliśmy to jak najbardziej serio, ale nie zamierzamy nikogo straszyć na siłę. Bardziej nastawiamy się dzisiaj na wykonywanie tej muzyki na żywo, na budowanie dramaturgii przedstawienia.

"Gusła" to właściwie gotowy scenariusz i ścieżka dźwiękowa przedstawienia teatralnego. Jest jakaś szansa na to, że takowe w najbliższej przyszłości zobaczymy?

Wszystko dopiero rusza. Musimy zagrać kilkanaście, może kilkadziesiąt koncertów, żeby móc zrobić coś konceptualnego na naprawdę wysokim poziomie. Na razie stawiamy na ekspresję i budowane dramaturgii za pomocą dźwięków, ale trzeba to po prostu zobaczyć. Mówienie o tym nie ma sensu... W początkowej fazie będziemy koncertować jako sekstet, później ewentualnie rozbudujemy skład o kontrabas i saksofon. Musimy to sobie jednak poukładać w głowie, to musi mieć ręce i nogi. W każdym razie marzymy o tym, żeby jak najwięcej grać na żywo. Koli to muzyka komputerowa, co mocno ogranicza okazje do konfrontacji z publicznością, a w Lao Che wszystko jest żywe. Zresztą nasze korzenie to granie na żywo, mocno za tym zatęskniliśmy i dlatego założyliśmy ten zespół. Mam nadzieję, że na nasze koncerty będą przychodzili i metalowcy, i ludzie słuchający muzyki alternatywnej, i punkrockowcy, bo tak naprawdę każdemu z nich mamy coś do zaoferowania.

Korzenie, o których wspominasz, tkwią w szeroko pojmowanej muzyce metalowej. I to na "Gusłach" dobrze słychać, choć metalu już nie gracie.

Ale rzeczywiście jest w tej muzyce jakiś ciężar, jest intensywność i klimat... Mamy sentyment i szacunek do tego gatunku i chociaż dzisiaj już metalu nie gramy, zawsze coś uda się przemycić. Ten metal gdzieś w nas siedzi, czemu daliśmy wyraz na tej płycie.

Również cytując fragment utworu My Dying Bride w "Komturze"...

To kultowy zespół i kultowy numer! Ta melodia urzekła nas do tego stopnia, że postanowiliśmy wpleść ją w jedną z naszych kompozycji. Fajnie, że ktoś to zauważył...

Chyba bardziej zależało wam na atmosferze tej muzyki, na "satanistycznym podejściu do miksu", niż na tym, żeby wszystkie nutki były słyszalne, wszystkie słowa zrozumiałe?

Być może, być może... Muzyka Lao Che od początku miała być undergroundowa i alternatywna. Miała być brudna, stąd te szumy radiowe, przesterowania, growling w wokalu. Ta kapela jest z podziemia i tego będziemy się trzymać. To miała być muzyka zimna, upiorna i deszczowa.

Udało wam się przy tym stworzyć materiał naprawdę oryginalny, co dzisiaj nieczęsto się zdarza.

Czuję się spełniony. Naszym marzeniem było nagrać muzykę, która satysfakcjonowałaby przed wszystkim nas samych. I nie będę fałszywie skromny, lecz powiem, że cieszy nas ta płyta, że jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że udało nam się stworzyć coś takiego. Ale włożyliśmy w "Gusła" dużo pracy - materiał robiliśmy trzy lata, a w samym studiu siedzieliśmy prawie rok. Był czas, kiedy nasz wydawca z pewną rezerwą zaczął podchodzić do tego, co robimy i bardzo powoli przekonywał się do tego materiału. Najpierw chciał wydać wersję demo, potem przekonywał się coraz bardziej, a teraz chyba obie strony są w pełni zadowolone. Tym bardziej, że większość muzyki powstała w naszych domach, więc koszt sesji nagraniowej nie był zbyt wielki.

Jak ma się ostateczny efekt waszej pracy, czyli płyta "Gusła", do punktu, z którego wyszliście. Nie wierzę, że mieliście to wszystko dokładnie zaplanowane.

Absolutnie nie. Od początku miał to być album koncepcyjny i mieliśmy o tej płycie jakieś wstępne wyobrażenie, ale powoli dokładaliśmy różne klocki, tu doklejaliśmy, tam zmienialiśmy... W końcu ta płyta nas przerosła, urzekła, ale i dowartościowała. Jesteśmy z siebie bardzo dumni.

Kawał roboty odwaliłeś również przy opracowywaniu tekstów.

To prawda. Najpierw wymyśliłem sobie jakiś nadrzędny temat, którym w tym przypadku jest słowiańszczyzna i język Kresów, a potem stworzyłem słowniczek, w którym zapisałem kilka tysięcy słów. Następnie poddałem je selekcji, tworząc zbiory słów, które pasowałyby do konkretnego utworu, wymyśliłem jakąś fabułę i tę fabułę za pomocą tego właśnie języka opisałem. To nic wielkiego, ale trzeba temu rzeczywiście poświęcić trochę czasu.

Trzeba też trochę wyobraźni, by połączyć Mickiewicza, Sienkiewicza i Marqueza.

Najważniejsze to prowadzić notatki. Zawsze, kiedy coś wpada mi do głowy, zapisuję to, potem mam czas na przemyślenia i łączenie rozmaitych pomysłów. Koncentruję się na moich tekstach właściwie codziennie, o każdej porze dnia i nocy. To moja pasja, myślę praktycznie tylko i wyłącznie o tym...

Co to takiego koromysła?

Koromysła? To takie urządzenie do noszenia wiader. Opierało się to na ramionach, a po obu stronach dwa wiadra wisiały...

Nie obawiasz się, że przez takie słowa tytaniczna praca, którą odwaliłeś przy tekstach, pójdzie na marne? Ilu młodych ludzi, a spośród takich zapewne rekrutować się będzie większość odbiorców waszej muzyki, zrozumie ten język, wyłapie cytaty i literackie aluzje?

Wychodziliśmy z założenia, że będzie to płyta ezoteryczna i trudna w odbiorze. Liczymy się z tym, że nie zdobędzie wielkiej popularności i wcale nam na tym nie zależy. A trudne słowa? Sam musiałem się mocno wyedukować, żeby sklecić te teksty, więc jestem świadom tego, że trudno będzie je zrozumieć. Ale jeśli ktoś naprawdę będzie chciał dotrzeć do wszystkich zawartych tu znaczeń, to jestem przekonany, że będzie mógł cieszyć się tą płytą bardzo długo.

Czy macie już pomysł na następny materiał Lao Che?

Tak, pomysł jest i chodzi nam po głowach już od dłuższego czasu. Chcemy zrobić płytę o Powstaniu Warszawskim, o tych trzech romantycznych miesiącach z życia miasta.

Nie sądzisz, że to trochę śliska sprawa? Łatwo kogoś urazić, zgrzeszyć historycznym niedopatrzeniem...

Nie, trzeba śmiało do każdego tematu podchodzić, jeśli chce się zrobić coś dobrego. A to, że wybraliśmy Powstanie Warszawskie, wynika z wielkiego szacunku dla ludzi, którzy w nim walczyli. Nie sądzę, że mógłbym kogokolwiek obrazić, chociaż będzie to moja prywatna wizja tych z jednej strony strasznych, z drugiej strony pięknych chwil. Jest co sobie wyobrazić, jest co opisywać i słowami, i dźwiękami. Bo oczywiście, muzyka będzie podporządkowana tematyce, tak jak ma to miejsce w przypadku "Guseł". Będzie mniej upiorna i senna, ale bardziej energiczna i neurotyczna, choć w pewnym stopniu sentymentalna.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy