Reklama

"Muszę mieć nadzieję, że coś się zmieni..."

Od wydania w 2001 roku albumu "Mrok" nie minęło wiele czasu, a w obozie O.N.A. wydarzyło się już sporo nowych rzeczy - Agnieszka Chylińska dostała "Paszport Polityki", ukazał się anglojęzyczny singel, a materiał z niego zespół zamierza zaprezentować lada dzień w Londynie przedstawicielom zachodnich wytwórni płytowych. Co z tego może wyniknąć? Jak do tego doszło? Jakie są najbliższe plany zespołu? Z Agnieszką Chylińską rozmawiał Jarosław Szubrycht.

W jednym z tekstów na płycie "Mrok" roztaczasz wizję Chylińskiej płonącej na stosie. Tymczasem wydaje się, że jesteś jak najdalej od tego - dostajesz "Paszport Polityki", wszyscy cię chwalą, tylko patrzeć, aż w "Wielkiej grze" pojawi się temat o Chylińskiej...

(śmiech) Wiesz, nie chcą mnie może spalić ci, którzy przyznali Paszport, ale poza tym wiele się nie zmieniło. Kiedy się otrzymuje nagrodę, mówi się o niej, a nie o tej całej reszcie, która się dzieje w międzyczasie. A sam Paszport to bardzo miła sprawa, tym bardziej, że przyznało mi go środowisko, z którym w gruncie rzeczy się identyfikuję, chociaż wiem, że muzyka rockowa traktowana jest trochę po macoszemu w środowiskach tzw. intelektualnych. Mówi się o wielkich reżyserach czy malarzach, natomiast widok obdziarganej dziewczyny, która otrzymuje tak prestiżową nagrodę, budzi kontrowersje. Myślę, że ludzie, którzy mi ją przyznali, dali mi do zrozumienia, że nie rozliczają mnie za to, czy to, co robię, jest moralne czy nie, obrazoburcze czy nie, kontrowersyjne czy nie, natomiast jest to po prostu coś warte - i to jest dla mnie w tym wszystkim najbardziej istotne. I chociaż uważam, że jak ktoś jest cokolwiek wart, nie musi wystawiać mięśni na pokaz, bardzo mnie to wszystko cieszy. Poza tym nareszcie panie w banku traktują mnie w miarę poważnie, bo 10 tysięcy złotych na koncie ładnie wygląda. (śmiech)

Reklama

Na co wydasz te pieniądze?

Niestety, już dawno je wydałam. (śmiech) Pieniądze, niestety, nie trzymają się mnie. Nakupiłam sobie mnóstwo płyt i parę książek, zapłaciłam składki w oficjalnym fan klubie Metalliki, do którego oczywiście należę, oddałam długi i został mi tylko paszport. (śmiech) Oczywiście wykonałam też piękną bibkę. Zaprosiłam wszystkich zaprzyjaźnionych ludzi, czyli jakieś pięć osób na krzyż, napiliśmy się whisky i było bardzo przyjemnie.

Został paszport i jak widzę, robisz z niego użytek. Pojawił się właśnie singel O.N.A. z numerami anglojęzycznymi...

Ja bym tego nie łączyła. Od samego początku działalności zespołu nagrywamy wersje anglojęzyczne utworów, właściwie wszystkie płyty mamy zarejestrowane również po angielsku. To, że dostałam "Paszport Polityki", nie oznacza, że nagle szykujemy jakąś ekspansję na Zachód. Polski oddział Sony Music od dłuższego czasu próbował zachęcić ludzi z Wielkiej Brytanii, żeby obejrzeli zespoły z ich stajni i tak się złożyło, że padło na nas. Singel po angielsku przygotowywany był na długo przed tym, jak dowiedziałam się, że dostanę Paszport, takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień. Żyjemy w Polsce i nie wystarczy dobry głos, nie wystarczy dobra muzyka, żeby przebić się z tym na Zachód. Trzeba mieć kontakty, trzeba mieć dużo forsy i prawdę mówiąc z rezerwą podchodzę do tego wszystkiego. Nie wiem, czy znajdzie się tam ktoś, kto będzie chciał pakować kasę w zespół z Polski. Nie ma mody na artystów stąd, więc nic tak naprawdę nam nie sprzyja. Cieszę się jednak, że jedziemy do Londynu, że będę mogła tam zaśpiewać, że mam taką szansę. Nawet jeżeli nic z tego nie wyniknie, będę miała satysfakcję. Trochę niewygodnie jest mi o tym opowiadać, bo nie lubię się puszyć, kiedy nie mam do tego żadnych powodów... Jeszcze nic się nie stało. Co będzie, kiedy wrócimy i wszyscy będą się dopytywać: I co? I co?, a ja nie będę miała czym się pochwalić? Myślę jednak, że to będzie fajny koncert, bo zaproszona będzie publiczność. Bardzo na to liczyłam, bo nie zniosłabym występu przed trzema facetami w gajerach. No, ale zobaczymy co z tego wyniknie. Lecimy 9 kwietnia...

Mówisz, że podchodzisz do tego z rezerwą. Trudno mi uwierzyć, że ani trochę cię to nie rusza.

No, może aż tak źle nie jest. Kiedy będziemy już na miejscu, gdy będziemy się przygotowywać do wyjścia na scenę, na pewno poczuję się dziwnie. Tym bardziej, że w Polsce status zespołu jest troszkę inny. Tu jesteśmy popularni, sprzedajemy płyty, a tam będziemy po prostu nikim. Zawsze będzie to fajniejsza promocja, niż granie w londyńskim metrze, ale mamy świadomość, że tu nie ma zmiłuj, że to będzie gra naprawdę o wszystko. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak to wszystko mogłoby wyglądać, gdyby nam się udało... Na pewno będę stremowana, aczkolwiek cieszę się, że będę mogła zaśpiewać nasze utwory po polsku. Niestety, kiedy śpiewam po angielsku, cierpi na tym interpretacja, artystyczny wyraz. Bardziej skupiam się na właściwym akcencie i ucieka mi to, co najbardziej istotne. Wierzę jednak, że w muzyce są pewne wartości, które funkcjonują ponad podziałami, ponad barierą językową. Jeżeli ktoś robi to dobrze, to wszystko jedno, czy śpiewa po chińsku, czy po japońsku - liczy się przekaz. Po angielsku zagramy tylko utwór singlowy, czyli "Pass Away", ale nie będziemy robić żadnych większych jaj. Uważam, że powinniśmy pokazać się takimi, jakimi jesteśmy.

Przygotowaliście jakąś wyjątkową oprawę londyńskiego koncertu O.N.A.?

Wszystko będzie wyglądało tak jak w Polsce, na trasie promującej płytę "Mrok". Będzie krynolina, będzie sutanna, ale ponieważ mamy chyba tylko 45 minut, będziemy musieli okroić nieco nasz set i pokazać się z jak najlepszej strony. Najlepiej z tej mrocznej strony, żeby nie było potem nieporozumień. (śmiech)

Być może wasze szanse są większe niż mogłabyś się spodziewać. Zespoły grające ostrą i ciężką muzykę sprzedają ostatnio na świecie nie mniej płyt, niż boysbandy.

To cieszy! Upatruję w tym szansę nie tyle dla siebie, co dla wszystkich, którzy grają ostrą muzykę. Cieszy mnie to, że przeglądając zagraniczne pisma na jednej stronie widzę Britney Spears, a na drugiej koleżkę z Limp Bizkit. Cieszy mnie, że kiedy przeglądam listy sprzedaży, widzę na samym szczycie takie zespoły, jak Staind. Cieszy mnie, że pojawiła się ostatnio fala takich fajnych kapel, jak na przykład Puddle Of Mudd. Po prostu łoją rocka, koleżka śpiewa o tym, że kogoś kocha, jest gitarka, jest bardzo dobry perkusista i małolaty tego słuchają. Myślę, że warto pójść w tę stronę. Zresztą wydaje mi się, że na polskim podwórku to właśnie my z O.N.A. udowadniamy młodym kapelom, że nie trzeba się bać grania ostrej muzyki. Nasz przykład pokazuje, że nie trzeba robić takich akcji, jak Lipa, który doszedł do wniosku, że ciężkie granie przestało się sprzedawać i nagrał jakąś płytę od czapy, a teraz znowu kręci Illusion... Nas te czarne prognozy nigdy nie zraziły, ale wręcz zdeterminowały. Kurcze, to najwyżej sprzedamy 500 sztuk płyty i świat się nie zawali! - powiedzieliśmy sobie i okazało się, że sprzedaliśmy 40 tysięcy. W dzisiejszych czasach, w dobie Ich Troje, to naprawdę wielki sukces dla kapeli rockowej! Zawsze mieliśmy bardzo różnych fanów, ale o ile kiedyś przeważały dwunastolatki rzucające mi misie pod martensy, o tyle większość to długowłosi, obdziargani kolesie, wychowani na muzyce metalowej. Na nasze koncerty przychodzi takich ludzi wystarczająco dużo, by wypełnić spory klub czy halę widowiskową i to chyba o czymś świadczy.

Wiesz, od paru dni oglądam zaje***te DVD Pantery i jestem totalnie poszczana. Kurcze, jak ja bym chciała pojechać na taką trasę! Żebyśmy mieli zaje***ty support, z którym pilibyśmy wódkę, żebyśmy robili sobie jaja w hotelu... Niestety, w Polsce jest taki totalny smutek. Tu nie ma z kim się bratać, tu się wszyscy od razu obrażają, nikt nie pije. Można się pochlastać i jedyne, co ci pozostaje, to czytać po raz siódmy "Opium" Cocteau w jakimś strasznym hotelu w Przemyślu. Muszę mieć nadzieję, że coś się zmieni...

Myślisz, że wytwórnie zabiorą się teraz za odławianie młodych, rockowych talentów?

Dobrze by było. Na trasie supportuje nas wiele naprawdę świetnych zespołów. Miło jest oglądać 18-letnich gitarzystów, którzy wymiatają tak, że potrafią zaimponować Grześkowi. Miło było usłyszeć dziewczynę, która ma taki wypierd z paszczy, że musiałam jej aż przybić piątkę. Poznałam mnóstwo zdolnych muzyków i cieszę się, że nie boją się grać ostro. Kurcze, sama dobrze pamiętam, jak miałam amatorską kapelę i wysyłaliśmy nasze demo do Sony Music i jak trzęsły nam się ręce, kiedy okazało się, że nic z tego nie będzie. (śmiech) Marzę o tym, żeby kiedyś spełniać podobną funkcję, jaką spełnia teraz na rynku amerykańskim Fred Durst z Limp Bizkit. To bardzo fajna, wdzięczna robota, która polega na promowaniu zaj***tych, młodych muzyków, którzy mają talent, ale akurat nie ma mody na to, co grają. Marnują więc swoje najlepsze lata, czekając, aż jakaś niemota skończy marudzić. Chciałabym coś takiego zrobić - mieć własną wytwórnię, albo zajmować się promocją młodych kapel.

Miło słyszeć, że interesuje cię to, co robią młode zespoły. Niestety, nader często uznani wykonawcy nie mają pojęcia, co grają inni, tłumacząc to na przykład tym, że nie mają czasu słuchać niczego innego poza własnymi dziełami.

Ja żyję muzyką i bardzo lubię przebywać w towarzystwie muzyków. Gardzę tzw. polskim show-biznesem, czyli rautami w tych wszystkich modnych miejscach, sytuacjami, kiedy fajnie jest się poklepać po ramieniu, bo sprzedało się o trzy tysiące nośnika więcej - to wszystko gó**o! Totalnie uwielbiam prawdziwków, takich ludzi, którzy kochają grać i mają z tego radochę. To jest sól tej ziemi i dziwię się tym zawodowym muzykom, którzy się z tego śmieją. Sama się zresztą za takiego prawdziwka uważam. I marzę, żeby spotkać taką d**ę, która zaśpiewa w ten sposób, że zegną mi się kolana i będę w stanie jedynie powiedzieć: Jak ci pomóc, stara?! Myślę, że to jest fair... Chociaż liczę na to, że nie będę sezonową gwiazdą, mam świadomość tego, że wszystko przemija. Wiem, że przeminie też moment mojej glorii i chwały, więc stawiam na młode kapele. Liczę na taką rewolucję, jaka miała miejsce w Seattle w 1989 roku, kiedy nie wiadomo skąd wyrosły się takie kapele, jak Nirvana czy Pearl Jam, które zrobiły zamieszanie w całym świecie. Wierzę, że taka rewolucja możliwa jest dzisiaj w Polsce!

Twoje zainteresowanie młodymi grupami może być również dla fanów O.N.A. gwarancją tego, że nie stracicie kontaktu z tym, co w muzyce żywe i świeże.

Być może, ale musisz pamiętać, że O.N.A. to pięć różnych postaci. Każdy z nas ma inny bagaż doświadczeń i inny stosunek do tego wszystkiego. Grzesiek na przykład myśli zupełnie inaczej niż ja. To jest facet, który dobiega pięćdziesiątki, więc po prostu chwyta czas. Ma swoje pięć minut, stara się je maksymalnie wykorzystać i nie ma czasu zajmować się innymi. Ja mam 25 lat i mogę jeszcze bardzo dużo zrobić, a chłopaki dają mi wolną rękę. Ale z drugiej strony nie chciałabym robić tak jak Fred Durst, który wykorzystuje każdą sytuację, żeby wcisnąć gdzieś tę swoją czerwoną czapeczkę. Jest teledysk Staind to ona się pojawia na scenie, jest teledysk Puddle Of Mudd to Fred świruje, że jest barmanem. Ja wolałabym pozostać w cieniu i po prostu jakoś pomagać tym młodym ludziom.

Nie interesują cię tak popularne dzisiaj duety?

Miałam mnóstwo propozycji. Ale nigdy nie ma tak, że przychodzi do ciebie artysta i mówi: Nagrajmy coś i miejmy w du**e czy to się sprzeda, czy nie. Zawsze stoi za tym chęć promowania siebie. Zwracali się do mnie bardzo różni artyści - Kayah, Kostek Joriadis, Liroy. Oni wszyscy są OK, ale wydaje mi się, że byłoby to nie fair. Jeżeli artysta nie ma na tyle interesujących propozycji, że musi się wspierać wokalem drugiego, to trochę mi to śmierdzi. Prawdę mówiąc, nie słyszałam nigdy fajnego duetu. Jedyną rzeczą tego rodzaju była ścieżka dźwiękowa do filmu "Spawn", gdzie powstał fajny mariaż artystów grających bardzo ciężką muzykę z DJ-ami i ludźmi związanymi z muzyką techno. To był zaj***sty pomysł, to było naprawdę twórcze. Niestety, ze mną chcą się bratać artyści popowi, a ja średnio kumam to, co oni robią, średnio obchodzi mnie ich promocja i generalnie mam to w nosie. Moim marzeniem byłoby zaśpiewać na przykład z Korn albo z Mansonem. To by był zaszczyt, chociaż nigdy bym tego pewnie wykonała, bo zemdlałabym albo narobiłabym w gacie...

Jak przedstawiają się najbliższe plany wydawnicze zespołu O.N.A.?

Jako że siłą zespołu O.N.A. są koncerty, mamy w planie zrobienie koncertowego DVD. Chcieliśmy to zrobić już wcześniej, z materiałów, które posiadamy, ale okazało się, że jakość tych wszystkich kaset VHS jest tak marna, że do niczego się nie nadają. Weźmiemy więc w trasę kolesia z profesjonalną kamerą, który będzie to wszystko kręcił. Sama jestem maniaczką koncertów na DVD i bardzo chciałabym zrobić coś takiego. Na pewno nie myślimy jeszcze o nowym materiale studyjnym. Nie mam dzieci, ale wydaje mi się, że jak się rodzi jedno, z następnym trzeba trochę odczekać, żeby to było dziecko naprawdę chciane. Po nagraniu "Mroku" należy nam się długa przerwa, która pozwoli nam tę płytę fajnie wypromować i chociaż mamy mnóstwo nowych pomysłów, jeszcze nie myślimy o sesji nagraniowej. Jeszcze w głowie mamy "Mrok".

Poza tym chciałabym znaleźć trochę czasu na to, bo rozszerzyć swoją działalność na polu tzw. kultury. Marzy mi się napisanie i wydanie książki, marzy mi się napisanie scenariusza do filmu. Mam w głowie fajne pomysły i chciałabym kogoś nimi zainteresować. Myślę, że dobrze zrobiłaby mi taka przerwa, podczas której zatęsknię zaśpiewaniem.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Agnieszka Chylińska | plany | DVD | śmiech | paszport
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy