Reklama

"Możemy zrobić krzywdę!"

Kanadyjska grupa Annihilator powróciła z nowym albumem, zatytułowanym "Waking The Fury". Ponownie zmienił się skład grupy, przeobrażeniu uległa muzyka, która na szczęście pozostała na niezmiennie wysokim poziomie. Annihilator to dzisiaj jedna z najlepszych grup thrashmetalowych na świecie i nic na to nie wskazuje, by ów stan rzeczy miał w najbliższej przyszłości ulec jakimkolwiek zmianom. Joe Comeau, wokalista grupy, w rozmowie z Jarosławem Szubrychtem wyjaśnia powody odwołania ubiegłorocznych koncertów Annihilator w Polsce, wyjawia powody przetasowań personalnych w zespole i odsłania kulisy nagrywania "Waking The Fury".

W marcu 2001 roku roku mieliście zgrać w Polsce dwa koncerty, razem z Soilwork i Nevermore. Przyjechaliście do Katowic, postaliście chwilę pod klubem i odjechaliście w siną dal. O co chodziło?

Och, stary... To był prawdziwy syf i bardzo mi przykro, że do tego doszło. Mam nadzieję, że fani nie obwiniają o całą tę sytuację nas, bo ja do cholery jadę w trasę po to, żeby grać koncerty, a nie żeby podróżować po Polsce w ciasnym, śmierdzącym autobusie. O ile wiem, powodem odwołania naszych koncertów w Polsce były problemy z organizatorem. Kiedy przybyliśmy na miejsce, postawił nam warunki, z których wynikało, że właściwie nie możemy zagrać i musieliśmy odwołać oba występy. Byliśmy bardzo wściekli i rozczarowani, tym bardziej, że technicy wyładowali już sprzęt, a wokół klubu pojawiło się sporo ludzi, którzy przebyli wiele kilometrów, by nas zobaczyć. Przywitaliśmy się z nimi, pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej. Bardzo mi przykro z tego powodu i mam nadzieję, że na następnej trasie pojawimy się w Polsce i wynagrodzimy to wszystkim fanom z nawiązką!

Reklama

Często macie do czynienia z podobnymi sytuacjami?

Na szczęście niezbyt często. Podczas pięciu lat, które spędziłem w Overkill, tylko jeden koncert odwołano nam w ten sposób. Jednak chociaż zawsze dokładamy wszelkich starań, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, wypadki się zdarzają.

Nagrywając poprzednią płytę z Annihilator, czyli "Carnival Diablos", byłeś w zespole nowym człowiekiem. Czy teraz, podczas pracy nad "Waking The Fury", czułeś się nieco pewniej? Znalazłeś już swoje miejsce?

Tak, teraz czuję się członkiem Annihilator pełną gębą. Śpiewam już w tym zespole od dwóch lat, podczas których zagraliśmy razem mnóstwo koncertów i zdążyliśmy się dobrze poznać. Prawdę mówiąc, już od pierwszych dni czułem się w Annihilator jak u siebie w domu, bo zanim Jeff zaproponował mi posadę, pojechaliśmy z Overkill w trasę z Annihilator, podczas której zdążyliśmy się dobrze poznać i polubić. Podstawowa różnica w pracy nad "Carnival Diablos" i jego następcą polegała na tym, że teraz z Jeffem rozumiemy się dużo lepiej, stanowimy dobrze zgrany zespół.

No dobrze, ale jak to możliwe, skoro ty wciąż mieszkasz w Nowym Jorku, a on nie wystawia nosa z Kanady?

Jeff komponuje utwory, nagrywa wersje demo w swoim studiu i wysyła mi taśmy, do których ja dorabiam teksty i partie wokalne. Po pewnym czasie spotykamy się, ja mu pokazuję, co wymyśliłem, on mi prezentuje swoje pomysły i powstaje wersja ostateczna utworu. Poza tym pojawiam się w Vancouver przynajmniej na dwa tygodnie przed każdą trasą, żebyśmy mieli czas na przygotowanie wszystkiego. Annihilator to obecnie zespół o prawdziwie międzynarodowym składzie. Kwatera główna jest w Vancouver, ale ja dojeżdżam z Nowego Jorku, Curran z Seattle, a Randy z Berlina!

Na twojej pierwszej płycie w Annihilator, czyli "Carnival Diablos", właściwie w każdym utworze śpiewasz inaczej. Na "Waking The Fury" jesteś bardziej zdecydowany, wydaje mi się, że znalazłeś już swoje miejsce w tej muzyce. Mam rację?

Coś w tym jest, ale musisz też wziąć pod uwagę, że "Carnival Diablos" to najbardziej zróżnicowana płyta w dyskografii Annihilator, właściwie każdy utwór mógłby być nagrany przez inny zespół. Żeby dobrze wpasować się w klimat tamtego materiału, musiałem ułożyć całkiem inne linie wokalne do każdej kompozycji i odmiennie je interpretować. Tymczasem "Waking The Fury" to album jednorodny stylistycznie, w dodatku zawierający muzykę, która najbardziej mi odpowiada. Nagrywanie wokali na nową płytę to była czysta przyjemność.

A jak czujesz się, kiedy na koncertach musisz śpiewać utwory w oryginale wykonywane przez Randy'ego Rampage'a czy Coburna Pharra?

Powiem ci, że to niezła zabawa. Na "Carnival Diablos" chyba udowodniłem, że potrafię zaśpiewać różne rzeczy i podrabianie stylu innych wokalistów sprawia mi przyjemność. Do tego dodaję zawsze coś od siebie, trochę mojej własnej maniery i myślę, że fajnie się tego słucha.

Jak już wspomniałeś, "Carnival Diablos" był albumem zróżnicowanym, zawierającym zarówno utwory bardzo ostre, jak i łagodne, melodyjne granie.

Tymczasem "Waking The Fury" to cios pięścią w twarz!

(śmiech) Och tak! Tym razem jesteśmy bardzo wkurzeni, tym razem naprawdę możemy zrobić komuś krzywdę! Doszliśmy do wniosku, że tym razem nie będzie żadnego kombinowania, że nagramy potężny, spójny thrashmetalowy album. Oczywiście, nie zapomnieliśmy o melodii, bo Jeff jest przecież mistrzem melodyjnego grania i pamięta jak to się robi, nawet nagrywając najbardziej brutalne utwory.

Przyznam ci się szczerze, że podoba mi się muzyka zawarta na "Waking The Fury", ale ciągle nie mogę się przyzwyczaić do dziwacznego brzmienia gitar...

Nie ty pierwszy... O ile wiem, właśnie z tego względu ludzie albo są naszym nowym albumem zachwyceni, albo zdegustowani, pośrednich reakcji nie ma. Jeff znudzony już był wariacjami na temat tego samego brzmienia gitary, na którym oparte były wszystkie poprzednie płyty Annihilator. Tym razem chciał spróbować czegoś nowego, chciał, żeby jego gitara zabrzmiała naprawdę brutalnie! Powiem ci jednak, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem, co zrobił, zareagowałem podobnie jak ty - Co to do cholery jest!? Dopiero po przesłuchaniu "Waking The Fury" ze sto razy, zasmakowałem w tym brzmieniu. Ono jest naprawdę fajne i naprawdę inne!

Jeff popisał się ostatnio dwukrotną kradzieżą gitarzystów z zespołów, które towarzyszyły Annihilator na trasie - najpierw ciebie podprowadził z Overkill, potem Currana Murphy'ego zwędził z Nevermore. Podejrzewam, że wasz menedżer musi się teraz nieźle napocić, żeby znaleźć grupę, która odważyłaby się pojechać z wami w trasę.

(śmiech) No cóż, z zewnątrz rzeczywiście nie wygląda to najlepiej. Jedyne, co pomogę powiedzieć na usprawiedliwienie Jeffa, to fakt, że Curran nigdy nie był tak naprawdę stałym członkiem Nevermore. Przyjęli go tam tylko jako gitarzystę, który towarzyszy im na koncertach, nigdy nie pozwolili mu na komponowanie czy współdecydowanie o sprawach ważnych dla zespołu. W Annihilator zaproponowaliśmy Curranowi funkcjonowanie na równych z nami zasadach, więc długo nie zwlekał z odpowiedzią. W parę dni po naszym telefonie pojawił się na próbie i jak dotąd współpraca przebiega bez zarzutu.

Jesteś wciąż w kontakcie z kolegami z Overkill?

Pewnie, że tak. Najczęściej widuję się z Davem, ale niedawno byłem na koncercie, który nagrywali z myślą o płycie DVD, więc miałem okazję pogadać ze wszystkimi.

W Overkill grałeś na gitarze, więc byłem przekonany, że kiedy z Annihilator odszedł Dave Scott Davies, ty chwycisz za instrument. Dlaczego tak się nie stało?

Przyznaję, że czasem na koncertach tęsknię za gitarą, ale w tym zespole pozostanę tylko wokalistą. W życiu każdego z nas przychodzi taki moment, że musimy się zdecydować, co chcemy robić i poświęcamy się temu w stu procentach. Jeden zostaje świetnym hydraulikiem, inny doskonałym elektrykiem. Kiedy jednak chcesz sam naprawić zlew i instalację elektryczną, skończy się tak, że będziesz miał ciemne, zalane mieszkanie. W Annihilator koncentruję się tylko na śpiewie, a na gitarze gram sobie w domu i wszystko jest w porządku. Poza tym, Jeff wymyślił sobie dawno temu, że w optymalny skład Annihilator wchodzi pięciu muzyków - osobno ma być frontman z mikrofonem, osobno dwóch gitarzystów. Ten układ się już sprawdził, więc po co mielibyśmy naprawiać coś, co jest dobre?

Rozumiem. Powiesz mi dlaczego odszedł Dave Scott Davies?

Ze względów zdrowotnych. Od dłuższego czasu narzekał na bóle w plecach, które męczyły go szczególnie na trasach koncertowych. Postanowił więc odpocząć trochę od grania, założyć własny interes, zająć się domem. Rozstaliśmy się bez niepotrzebnych scen, bo dobrze rozumieliśmy powody jego decyzji.

Przed nagraniem "Waking The Fury" zmieniliście również perkusistę. Dlaczego opuścił was Ray Hartmann?

Rodzina. Na trasie z Nevermore Ray doszedł do wniosku, że po raz ostatni rozstał się z najbliższymi na tak długi czas i powiedział nam, że odchodzi. Zadzwoniliśmy więc po Randy'ego Blacka, tego samego, który grał na płytach "King Of The Kill" i "Refresh The Demon". Kiedy pojawił się na próbach, jego gra po prostu pourywała nam głowy. To maniak, który od lat właściwie nie wychodzi zza perkusji - ciągle uczy się coś nowego, ćwiczy, a od niedawna udziela również lekcji. Musisz zobaczyć go na żywo, to jeden z najlepszych bębniarzy, jakich w życiu widziałem!

Kilka miesięcy temu pojechaliście do Japonii na zaproszenie Loudness, heavymetalowej legendy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jak było?

Wspaniale! Loudness znów grają w oryginalnym składzie, w tym który nagrał najlepsze płyty i szykują powrót w wielkim stylu. Traktowali nas jak braci i królów jednocześnie, a publiczność była po prostu niesamowita! Jeden z koncertów chcieliśmy nagrać z myślą o płycie DVD, ale w końcu nic z tego nie wyszło, bo to była trasa Loudness i nie chcieliśmy sprawiać dodatkowych kłopotów. Ale jedno nagranie z Japonii - "Shallow Grave" - znajdziecie jako bonus na europejskiej wersji "Waking The Fury", a koncertowa wersja "Refresh The Demon" będzie dodatkiem do japońskiej edycji nowej płyty. To takie nasze nieśmiałe przymiarki do płyty koncertowej, którą zamierzamy nagrać na jednej z tras promujących "Waking The Fury". Mamy mocny skład, dobry materiał i chyba nadszedł już na to czas.

Gdzie chcielibyście nagrać taki album?

Na pewno nie w Ameryce. W grę wchodzi tylko Europa lub Japonia, ale ja skłaniałbym się raczej ku Europie, bo tam czujemy się jak w domu. Chociaż najfajniej byłoby nagrać jeden koncert, zdaję sobie sprawę, że nawet najlepszy nie obejdzie się bez kilku pomyłek, dlatego chciałbym zarejestrować kilka koncertów, a potem wybrać najlepsze wersje poszczególnych utworów - tak jak zrobił to Halford na "Live Resurrection".

A co z wspomnianą przez ciebie płytą DVD?

Prawdopodobnie ukaże się razem z albumem koncertowym i będzie zawierać ten sam materiał oraz mnóstwo dodatków - wszystkie teledyski Annihilator, wywiady, jakieś archiwalne koncerty. Wiesz, to wszystko, co na dobrym DVD powinno się znaleźć.

Co dzieje się z Liege Lord, twoim pierwszym zespołem? Po koncercie na festiwalu Wacken Open Air w 2000 roku przepadliście bez wieści.

Wiesz, reaktywowaliśmy się z myślą o jednym, jedynym występie na Wacken, ale poszło nam tak fajnie, że łudziłem się, że coś jeszcze razem nagramy. Niestety, wszyscy oprócz Paula natychmiast po festiwalu zrezygnowali z gry i musiałbym szukać nowego perkusisty, basisty i gitarzysty. To byłoby bez sensu, bo mam ważniejsze rzeczy do zrobienia w Annihilator. Ale zmobilizowaliśmy się z Paulem po raz ostatni i z sesyjnymi muzykami nagraliśmy utwory na składanki w hołdzie Savatage i Uriah Heep, które ukażą się nakładem Century Media w ciągu najbliższych miesięcy. Na tym na razie kończy się historia Liege Lord, ale kto wie, może kiedyś jeszcze coś pod tym szyldem zrobimy...

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: odwołania | szczęście | muzyka | DVD | koncerty | utwory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy