Reklama

"Mogę tworzyć tylko to, w co wierzę"


Richie Kotzen to jeden z wielu gitarowych "cudownych dzieci", które pod koniec lat 80. i na początku 90. pojawiły się po drugiej stronie Atlantyku. Drobny, 16-letni wówczas młodzian z burzą czarnych włosów sprawił kiedyś, że paru osobom oczy zrobiły się wielkie niczym księżyc w pełni, gdy zaprezentował swoje, już wtedy wielkie umiejętności.

Późniejszy scenariusz był łatwy do przewidzenia - kontrakt, koncerty, sława, pieniądze. Na szczęście zabrakło w nim miejsca na alkohol i narkotyki konsumowane w dużych ilościach. I pewnie dlatego 30-letni dziś Richie Kotzen ma na koncie w sumie kilkadziesiąt różnych wydawnictw i szacunek tak wielkich, jak Stanley Clarke czy Billy Sheehan. Doskonale zdaje sobie sprawę, że boom na gitarowych wirtuozów już minął. Mało tego, on zdał sobie z tego sprawę już dawno i zaczął wzbogacać granie rockowe elementami innych stylów - bluesa, jazzu, soulu - tworząc w ten sposób wielce interesującą muzyczną hybrydę.

Reklama

Taką właśnie ciekawą hybrydą jest też najnowszy album Richiego "Slow". O nim i o wielu innych etapach kariery z Richiem Kotzenem rozmawiał Lesław Dutkowski.


Mr. Big już nie istnieje. Byłeś członkiem tego zespołu przez kilka lat. Grałeś obok tak wspaniałych muzyków jak Billy Sheehan, Pat Torpey i Eric Martin. Jakie wspomnienia zachowasz z tego okresu? Nauczyłeś się czegoś będąc w tym zespole?

Pierwszy koncert jaki zagrałem z Mr. Big odbył się w hali Osaka Dome w Osace, w Japonii, przed ponad dwoma tysiącami ludzi. To jest niezłe wspomnienie. Dobrze się bawiłem grając w Japonii i grając z takimi muzykami. Wszyscy oni są wspaniali. Ostatnio Pat Torpey grał ze mną podczas mojej solowej trasy po Japonii, kiedy promowałem mój najnowszy album "Slow". Jest znakomitym perkusistą i zawsze świetnie się bawię grając z nim.

Billy Sheehan powiedział mi kiedyś w rozmowie, że cały czas jest niezadowolony ze swego grania i w ten sposób stara się doskonalić swoje umiejętności i dodawać coś nowego do swego stylu. Mając w pamięci muzykę na twoich kolejnych płytach mam wrażenie, że twoje podejście jest takie samo.

Od chwili, w której skończyłem 12 lat do mniej więcej dziewiętnastego roku życia, miałem obsesję na punkcie instrumentu. Ćwiczyłem całymi dniami i koncentrowałem się głównie na technicznym aspekcie gry na gitarze. Z czasem stałem się mniej zainteresowany techniką, a skoncentrowałem się bardziej na tworzeniu muzyki i tym, jak można przez nią wyrazić siebie. Nadszedł też taki moment, że zacząłem śpiewać, a to z kolei pozwoliło mi stać się bardziej ekspresyjnym gitarzystą. Teraz mój styl ma o wiele mniej wspólnego z ćwiczeniem technicznych zagrywek. Wszystko, co umiem w tym zakresie, posiadłem jako bardzo młody muzyk. Moje ucho, to jak słyszę muzykę, ukształtowało się natomiast w ostatnich latach. Posiadłem umiejętność słyszenia melodii i zagrania jej na gitarze bez zastanawiania się nad tym.

Czy naprawdę zaśpiewałeś wszystkie partie wokalne na płycie "Slow"?

"Slow" jest pierwszą płytą, którą nagrałem całkowicie sam. Zajęło mi to w sumie dwa lata, ale na szczęście udało mi się ją skończyć.

Na tej płycie zdecydowanie przeważają piosenki. Nie ma już tak wielu popisów instrumentalnych jak na poprzednich albumach. Zgodzisz się chyba ze mną?

Tak, zgodzę się oczywiście. Chociaż w moim osobistym odczuciu większość moich solowych albumów jest zorientowana na piosenki. Uważam, że takie są "Fever Dream", "Mother Head’s Family Reunion", "Wave Of Emotion", "Something To Say", "Bi Polar Blues", "What Is" i "Break It All Down". Nagrałem w sumie tylko trzy płyty całkowicie instrumentalne, a i tak na jednej z nich są dwie śpiewane kompozycje. O dziwo jest sporo takich, którzy są zaskoczeni, że śpiewam na "Slow". Przyznam, że jest to dla mnie bardzo dziwne.

Nie jest trudno zauważyć, że z bardzo sprawnego technicznie gitarzysty przedzierzgnąłeś się w bardzo uniwersalnego muzyka, który bardzo zgrabnie potrafi włączyć do swoich kompozycji elementy innych stylów, np. jazzu, bluesa, soulu czy popu. Czy zamierzasz coś jeszcze do tego dodać, może elementy muzyki klasycznej?

Nigdy nie słuchałem za wiele muzyki klasycznej i dlatego jeszcze nie ma jej elementów w moim stylu. Dorastałem jako muzyk słuchając soulu, jazzu i rocka. To są moje inspiracje i dlatego słychać je na moich płytach.

Wielu gitarzystów marzy o tym, aby nagrać płytę z orkiestrą symfoniczną. Ty chyba do nich nie należysz skoro jeszcze nic takiego się nie stało?

Wolałbym raczej pograć w baseball z moimi przyjaciółmi. (śmiech) Wcale nie uważam, że mariaż gitary rockowej z muzyką symfoniczną jest seksowną kombinacją. (śmiech) Poważnie mówiąc, to wydaje mi się, że jest paru gitarzystów, którzy mogliby uzyskać ciekawy efekt nagrywając taką płytę, ale mnie po prostu takie przedsięwzięcie nie interesuje. Owszem lubię używać smyczków w moich piosenkach, ale sytuacja, o którą mnie pytasz rodzi w mojej wyobraźni obraz gościa ubranego w skórę, ze Stratocasterem w ręku i wymiatającego tremolo na oczach symfoników. Dość głupio bym wyglądał na takim obrazku jak sądzę. Podoba mi się pomysł zagrania czegoś na gitarze klasycznej z orkiestrą, ale nie wydaje mi się, abym miał go kiedyś zrealizować.

To, co najbardziej podoba mi się na płycie "Slow", to znakomicie dobrane przez ciebie proporcje. Na przykład taki kawałek, jak "Come Back (Swear To God)" zaczyna się ambientowo, a w końcu rozwija się z gracją w kompozycję soulową. To tylko jeden z wielu przykładów na tej płycie. Czy zrobienie tak inteligentnej mikstury to dla ciebie rutyna?

Mówiąc szczerze, nie zastanawiam się nad tym. Staram się dokonywać wyborów opierając się na tym, czy coś dobrze brzmi dla mojego ucha, czy nie. Może zdarzyć się tak, że to co brzmi dobrze dla mnie, dla kogoś innego brzmi źle. Ja jednak mogę tworzyć tylko to, w co wierzę, a nie co dobrze brzmi dla wszystkich. Lubię kiedy pomysły rodzą się w sposób naturalny, bez kalkulacji. Kiedy muszę myśleć, nie jest już tak dobrze.

Jeszcze kilka lat temu tacy wspaniali gitarzyści jak ty mieli wielkie wsparcie wytwórni płytowych w USA. Twój album "Mother Head?s Family Reunion" wydał wielki wówczas koncern Geffen. Jak ta sytuacja wygląda obecnie?

Pozycja gitary elektrycznej zmieniła się znacznie od tamtej pory. Twórcy robią dziś naprawdę interesujące rzeczy bez jej wykorzystania. Nowe efekty, nowe brzmienia. Solówki gitarowe nie są już tak popularne jaki kiedyś. Moim zdaniem wszystko jest w porządku tak długo, jak długo artyści pozostają kreatywni.

Zapytałem cię o wsparcie wytwórni nie bez powodu. Moim zdaniem kilka piosenek z płyty "Slow", np. "Let’s Say Goodbye", "Rely On Me" czy kompozycja tytułowa, miałyby realne szanse stać się przebojami. Jak jest odbierana twoja nowa płyta? Masz duże wsparcie w mediach?

Na razie cieszy mnie to, że nagrałem taką płytę, jaką chciałem nagrać, a ludzie, którzy interesują się moją muzyką mówią, że im się ona podoba. Właśnie wróciłem z krótkiej trasy promocyjnej po Japonii i przyjęcie było wspaniałe. Wszyscy śpiewali ze mną, skakali, klaskali. Tak więc jestem szczęśliwy z tego, jak się sprawy toczą. Uważam, że mam naprawdę wielkie szczęście, że mogę nagrywać to, co chcę.

Utwór "All I Can" kojarzy mi się z dokonaniami Jimiego Hendrixa z czasów Band Of Gypsies. Czy to miał być twój hołd dla niego?

Tak. Kocham Jimiego. Mam więcej szacunku dla tego, co on zrobił dla gitary niż dla kogokolwiek innego. On był pionierem tego instrumentu. Zmienił zupełnie pogląd ludzi na gitarę elektryczną.

Byłeś częścią supergrupy Vertu, którą założyli wielcy muzycy jazzowi - Stanley Clarke i Lenny White. Wiem, że z trasy zachowałeś bardzo miłe wspomnienia. Mam wrażenie, że kompozycja "Conflicted" na twojej nowej płycie jest próbą powiedzenia przez ciebie jak bardzo lubisz fusion. Czy mam rację?

Owszem, jak najbardziej masz rację. Do tej pory w mojej karierze nie spotkałem tak hojnie obdarzonego talentem muzyka jak Stanley Clarke. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto grałby z taką pasją i jednocześnie posiadał tak kompletną wiedzę o muzyce, zasadach harmonii. Zazwyczaj muzycy mają jedno albo drugie. Stanley ma wszystko. Dla mnie on jest Jimim Hendrixem gitary basowej.

Kiedyś przyznałeś, że bycie gwiazdą rocka w pewnym momencie przestaje być ważne. Wtedy ważniejsze staje się granie tego, co naprawdę lubisz. Nie ma wówczas znaczenia liczba sprzedanych płyt i inne rzeczy, które wiążą się z byciem gwiazdą rocka. W takim razie powiedz mi jakie jeszcze artystyczne ambicje masz do zaspokojenia bądź innymi słowy, jakiej muzyki można jeszcze się po tobie spodziewać?

Jedynym artystycznym marzeniem jakie mam jest bycie kreatywnym i tworzenie muzyki lub wykonywanie muzyki, w którą wierzę. Zdarzało mi się już tak, że grałem to, za czym niespecjalnie przepadałem i to wywoływało we mnie naprawdę bardzo niemiłe uczucia. Tak niemiłe, że nawet nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Czegoś takiego chcę za wszelką cenę uniknąć w przyszłości.

Przyznałeś kiedyś, że opuściłeś Poison, bo nie lubiłeś ich muzyki i nie sprawiało ci przyjemności granie jej. Dlaczego więc w ogóle zgodziłeś się z nimi grać? Zapewne doskonale wiedziałeś co grają zanim zgodziłeś się zostać członkiem tego zespołu. Czy to był okres, w którym zależało ci przede wszystkim na byciu gwiazdą rocka?

Moje odejście z Poison nie miało nic wspólnego z ich muzyką i z tym, że jej nie lubiłem. Muszę przyznać, że patrząc teraz na całą tę sytuację mam całkiem miłe wspomnienia. Byłem wtedy bardzo młody i z pewnością nie miałem zielonego pojęcia o tym, co mówię i robię w związku z moim dołączeniem i odejściem z Poison. Napisałem całkiem sporo materiału na ich album "Native Tongue", a nieskromnie powiem, że partie gitary są naprawdę niezłe i świetnie pasują do głosu Breta Michaelsa. Sądzę, że niegłupim pomysłem byłoby nagranie czegoś nowego z Bretem, z uwagi na dawne dobre czasy.

Muszę przyznać, że miałeś szczęście dołączać do zespołów, które miały na swoim koncie wielkie sukcesy, jak właśnie Poison czy Mr. Big. Sądzę, że gdyby Ronnie Wood zdecydował się odejść z The Rolling Stones zadzwoniono by najpierw do ciebie.

Stonesi są wielcy, niesamowici. Ale naprawdę jesteś w stanie sobie wyobrazić moją gębę na scenie obok Micka i Keitha? (śmiech) Pewnie, że byłoby to dla mnie nieprawdopodobne wyzwanie, ale jakoś nie chcę mi się wierzyć, aby kiedykolwiek coś takiego miało nastąpić.

Czy jest jeszcze szansa, że Vertu będzie grać jakieś koncerty, czy jest to już rozdział zamknięty?

To już rozdział zamknięty. Zamknięty definitywnie, co mówię z bardzo wielkim smutkiem. Marzy mi się, aby jeszcze kiedyś z nimi - Stanley’em i Lennym - popracować nad jakimkolwiek projektem, jednakże nie widzę szans na to, aby w przewidywalnej przyszłości doszło do jakiejś trasy.

Zostałeś profesjonalnym muzykiem mając zaledwie 17 lat. Czy kiedykolwiek żałowałeś, że nie dane było ci doświadczyć beztroskiego życia amerykańskiego nastolatka, wiesz imprez, podrywania lasek i tego wszystkiego, co się wiąże z tym okresem życia?

Powiem ci, że jako profesjonalny muzyk od tak młodego wieku uczestniczyłem w naprawdę wielu imprezach, a problemów z kobietami jakoś nigdy nie miałem. Jeśli coś mi w tym pomogło, to właśnie było to, że zacząłem zajmować się muzyką na poważnie odpowiednio wcześniej. Czasami fantazjuję sobie, co by było, gdybym nie zetknął się z muzyką. Jednak w tym jest tak wiele piękna, a poza wszystkim ja traktuję to jak każdy inny człowiek swoją pracę, jak na przykład lekarz czy prawnik. Wstajesz rano, wybierasz się gdzieś i wiesz doskonale, co należy robić. Jako muzyk mam przy okazji tak wiele wolnego czasu, że chwilami może to doprowadzić człowieka do szaleństwa. Pewnie dlatego tak wielu z nas wpada w tak poważne kłopoty.

Czy będziesz promował "Slow" koncertami w Europie?

Rozmawiamy w tej chwili o zorganizowaniu trasy koncertowej w Europie. Ostatni raz grałem tam dwa lata temu ze Stanley’em, mam wspaniałe wspomnienia i chętnie bym tam wrócił.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | szczęście | wspomnienia | trasy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy