Reklama

"Media nas nienawidzą"

Martin Orford fanom rocka progresywnego znany jest przede wszystkim jako klawiszowiec grupy IQ, chociaż ma na swym koncie albumy nagrane z formacją Jadis, a także wieloma innymi znanymi przedstawicielami tego gatunku, jak choćby John Wetton. Jest także właścicielem wytwórni GP Records. Jesienią 2001 roku, wspólnie z Garym Chandlerem towarzyszył na trasie koncertowej grupie Pendragon. Przy okazji spotkał się z Konradem Sikorą, by porozmawiać o kulisach powstania duetu Orford/Chandler, obecnej sytuacji rocka progresywnego w Wielkiej Brytanii i Internecie.

Chciałbym, abyś powiedział, jak to się stało, że ty i Gary zaczęliście występować w duecie?

Obaj bardzo lubimy koncertować, ale, niestety, nie zawsze istnieje możliwość, aby cały zespół mógł pojechać w trasę. Czasami nie ma na to warunków finansowych, no i przede wszystkim nie zawsze jest na to czas. Któregoś razu otrzymaliśmy zaproszenie, by zagrać w Chile. Niestety, chłopaki z Jadisa nie mogli się zebrać. Spytałem, czy zamiast zespołu Jadis nie dałoby się zrobić tak, że przyjadę tylko ja i Gary. I zaczęliśmy grać - ja na klawiszach, on na gitarze. Okazało się, że brzmi to całkiem nieźle.

Reklama

Jak wyglądała sprawa doboru materiału?

Przede wszystkim musieliśmy wybrać takie utwory, które nadają się do tego rodzaju prezentacji. Nie dało się w żaden sposób przearanżować utworów, które wymagają szerokiego instrumentarium, choć kilka z nich po okrojeniu jakoś udało nam się zagrać. Wybieraliśmy utwory z repertuaru IQ i Jadisa, a także z moich solowych płyt. Muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z końcowego efektu. Uważam, że niektóre piosenki wiele zyskały w tych nowych aranżacjach.

Akustyczna odmiana rocka progresywnego nie cieszy się wielkim uznaniem. Nie baliście się, jak ten materiał zostanie przyjęty?

Chyba nie. Gdy eksperyment powiódł się w Ameryce Południowej, wiedzieliśmy, że pomysł był dobry. Poza tym nie jest to do końca materiał akustyczny, Gary używa w kilku piosenkach gitary elektrycznej. Nie obawialiśmy się o przyjęcie, bo przecież skoro ludzie wiedzą, że gramy tylko we dwójkę, nie będą od nas oczekiwać cudów. To raczej jest tak, że są mile zaskoczeni. Jakoś nie zdarzyło mi się usłyszeć, aby ktoś narzekał. Co nie znaczy, że takich osób nie ma.

Czy sądzisz, że w takim razie może to być nowy kierunek w rocku progresywnym?

To jest jakieś rozwiązanie. Jeśli chodzi o IQ, ostatnio właściwie w ogóle nie koncertujemy. Każdy z nas ma rodziny, własne zajęcia. Ja jako jedyny właściwie pracuję zawodowo w przemyśle muzycznym. Reszta ma inne rzeczy na głowie. Dzięki tej współpracy z Garym mogę chociaż trochę pograć.

Od wydania ostatniej płyty IQ zatytułowanej "Seventh House" minęło już trochę czasu. Jak oceniasz ten album już na chłodno?

Sądzę, że płyta poradziła sobie bardzo dobrze. Muszę jednak przyznać, że jest to album, przy którym chyba najmniej się napracowałem. W trakcie nagrań zajmowałem się swoim projektem solowym i ciężko mi było to pogodzić. Większość materiału skomponowali Mike Holmes i John Jowitt, i wyszło to naszej muzyce na dobre. To obecnie chyba nasz najpopularniejszy album.

Twoja współpraca z Garym podważa powszechnie panujący pogląd o rywalizacji pomiędzy IQ i Jadis...

Między nami nigdy nie było żadnej rywalizacji. Wiem, że fani mogli to w ten sposób postrzegać, ale nic takiego się nie działo. Rock progresywny to specyficzny gatunek. Muzycy w jego obrębie tworzą wielką rodzinę i tutaj nikt z nikim nie rywalizuje. Gramy teraz z Pendragonem na trasie tylko dlatego, że Nick to nasz stary kumpel i zaprosił nas. Związki pomiędzy IQ i Jadis są bardzo silne. Przecież ja przez wiele lat też grałem w Jadis, w którymś z wcieleń tej grupy grał również Mike Holmes. Łączy nas praktycznie unia personalna, bo często wymienialiśmy się muzykami. Jak można więc mówić o rywalizacji? Te dwa zespoły różnią się pod względem muzyki, ale tak musi być, bo jaki byłby sens istnienia dwóch tak samo grających zespołów?

Działasz na scenie progresywnej od długiego czasu. Czy ostatnio udało ci się zauważyć jakieś nowe, młode zespoły, które są w stanie rywalizować ze "starą gwardią"?

Szczerze mówiąc nikogo takiego nie zauważyłem. Gdyby tak było, moja wytwórnia od razu podpisałaby z nimi kontrakt i wydałbym im płytę.

Jak sądzisz, dlaczego tak jest?

Myślę, że młode zespoły, które decydują się grać rocka progresywnego, popełniają jeden kardynalny błąd. Wszystkie starają się wzorować na dokonaniach gigantów tego gatunku z lat 70., albo na wczesnym Marillionie. Skończyło się na tym, że w Wielkiej Brytanii było pełno klonów Marillion, które nie miały w sobie tej głębi i musiały zniknąć. Aby przetrwać, trzeba czerpać inspiracje z różnych źródeł, nie tylko z rocka progresywnego, a szczerze mówiąc to tych progresywnych inspiracji powinno być jak najmniej.

Może jest to także spowodowane tym, że rock progresywny właściwie nie istnieje w brytyjskich mediach?

Tak, to prawda. One nas nienawidzą. Taka sytuacja utrzymuje się od momentu, kiedy popularność zdobył punk. Chcieli nas się wtedy pozbyć, zadeptać nas. 20 lat później żadnego z tych punkowych zespołów już nie ma, a my gramy nadal. Teraz jednak nie jesteśmy na tyle komercyjni, aby o nas pisać.

Jednak bez wsparcia mediów nie da się odnieść sukcesu...

Jakiś sukces można odnieść. To zależy, kto na co liczy. Nam udało się sprzedać około 30 tysięcy egzemplarzy każdej z płyt, bez jakiegokolwiek wsparcia bez strony mediów. Teraz jest Internet i to zupełnie nowa siła, która jest dla nas wspaniałym środkiem promocji.

Kilka tygodni temu muzycy z Marillion powiedzieli mi, że gdyby nie Internet, zespół już by nie istniał...

Hmm... Marillion to zespół, który w genialny i bardzo udany sposób wykorzystał Internet do promowania swojej muzyki. Mogą być pod tym względem wzorem godnym naśladowania. My mamy to szczęście, że ludzie słuchający rocka progresywnego są inteligentni i sprawnie posługują się komputerami. Dlatego Internet jest dla nas czymś wspaniałym. Pomijamy wszystkie pośrednie ogniwa i możemy kontaktować się bezpośrednio z naszymi fanami. To wspaniała sprawa?

A czy w przypadku IQ zdecydowałbyś się na taki krok, jak Marillion, że prosisz fanów o pieniądze na nagranie płyty?

Myślę, że powinni porządnie się zastanowić przed ponowną próbą zrobienia czegoś takiego. Tym razem im się udało, ale wydaje mi się, że posunęli się w swoim związku z fanami do granicy, której nie wolno już przekroczyć i to, co zrobili, i tak było już dość niebezpieczne. Na pewno należy w jakiś sposób liczyć na wsparcie fanów, ale to być może był o jeden krok za dużo.

Czy posiadanie własnej wytwórni nie utrudnia ci w żaden sposób działalności jako muzyk?

Nie. Firma GP Records istnieje już w sumie 10 lat i cały czas prowadzę ją właściwie sam. Dzięki temu, że mam taką wytwórnię, mogę spokojnie tworzyć i jeśli tylko zechcę wydać solowy album, wchodzę do studia, nagrywam płytę i ją wydaję. Nie mam żadnych ograniczeń. Problemem może być tylko to, że mam mniej czasu na granie. To jedyna niekorzyść. Materialnie nic nie straciliśmy. Sami wydając swoje płyty, sprzedajemy ich tyle samo, co w czasach, gdy mieliśmy umowę z Polygramem. Nawet jeśli jakaś wielka wytwórnia chciałaby z nami podpisać kontrakt, to nigdy bym się już nie zgodził, bo po co? Oni przecież nie mają pojęcia o rynku progresywnym. Ja go mam i dzięki temu tak dobrze mi idzie.

Skoro mowa o projektach solowych. Czy w najbliższym czasie planujesz znowu coś wydać?

Kiedy skończę trasę, wezmę się za pisanie nowego materiału. Jest spora szansa, że w 2002 roku ukaże się zarówno mój solowy album, jak i nowe dzieło IQ. Zazwyczaj tak jest, że gdy piszę piosenki, część z nich trafia na płyty IQ, a część na moje solowe dokonania.

Jak dokonujesz wyboru, co ma iść do IQ, a co nie?

Ja tego nie wybieram, robią to moi koledzy. To oni decydują, z czego można zrobić dobry utwór. Jeśli coś im nie spasuje, to biorę to na swój album i jeśli raz to odrzucą, to koniec.

Skoro przyjechałeś do Polski z Garym, to może jest szansa, że wreszcie zawitasz do nas z pełnym składem IQ?

Mam nadzieję, że tak się stanie, ale szczerze mówiąc większe szanse są na to, że to Gary przyjedzie z Jadisem. Jak już wcześniej mówiłem, członkowie IQ w ostatnim czasie mają sporo zajęć, które mają niewiele wspólnego z muzyką i koncertowanie jest na ostatnim miejscu na liście rzeczy do zrobienia. Może jednak coś się stanie i przyjedziemy. Chłopaki z Jadisa mają bardziej komfortową sytuację. Dla IQ muzyka stała się już raczej hobby, aniżeli pracą. Tylko ja pracuję przy muzyce bez przerwy. Mimo wszystko jakaś nadzieja powinna być i na pewno kiedyś was odwiedzimy.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: john | internet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy