Reklama

"Mamy w sobie więcej czadu"

Zespół powstał na początku października 1998 w Trójmieście, a już pięć miesięcy później podpisał kontrakt z firmą Universal Music. Liderem grupy i głównym kompozytorem materiału jest Piotr Łukaszewski, fanom muzyki znany z gry w formacji Ira. Wiosną 2001 roku Karmacoma powróciła ze swym drugim albumem "Odyseja 2001, czyli pamiętnik znaleziony w studni". Przy tej okazji o płycie, Janet Jackson i Jarocinie z Mileną 'Micky' Stąpor, wokalistką grupy, rozmawiał Konrad Sikora.

Tytuł waszej nowej płyty to "Odyseja 2001, czyli pamiętnik znaleziony w studni". Co się za nim kryje?

Przede wszystkim należy go odczytywać razem. Chociaż wiem, że tak czy inaczej ludzie będą go skracać do pierwszego członu. Jest mi to w sumie obojętne. Chcę tylko, aby wszyscy podchwycili temat, czyli żeby kojarzyć to z nami. Tylko głupek chyba nie skapnie się, że jest to nawiązanie do tytułów dwóch filmów. Nie jest to jednak powiązanie bezpośrednie. Nie jesteśmy wielkimi kinomanami, ale te dwa obrazy naprawdę zrobiły na nas wrażenie. Hasło pamiętnik pojawia się tam, bo teksty na tej płycie są dla mnie bardzo osobiste i wynikają z tego, że przez ostatnie pięć lat prawie codziennie wieczorem opisuję miniony dzień.

Reklama

Poza tym pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zawrzeć w tytule datę, aby za kilkanaście lat łatwo było skojarzyć, kiedy ta płyta wyszła.

Czy fakt, że wasza debiutancka płyta ukazała się w poprzednim millenium, a nowa już w trzecim tysiącleciu ma dla was jakieś znaczenie?

Chyba nie. Na pewno jacyś magicy doszukiwaliby się tu podtekstów, ale my raczej nie zwracamy na to uwagi.

Jak wyglądała praca nad tym albumem?

Pracowaliśmy nad nim jakieś pół roku. Mieliśmy bardzo komfortowe warunki, ponieważ wszystko odbywało się w studio należącym do Piotra Łukaszewskiego, naszego lidera i gitarzysty. Właściwie to on był kompozytorem i strażnikiem ogniska domowego. Studio Red ma bardzo domowy charakter i prace trwałyby dłużej niż pół roku gdyby nie to, że firma ponaglała. Na płycie słychać, że wszyscy bardziej zaangażowaliśmy się w nagrywanie tego albumu, niż w przypadku debiutu. To jest nasze wspólne dziecko. Ja chyba nauczyłam się także lepiej i mocniej śpiewać. To też duża różnica w porównaniu do pierwszej płyty. Nadrobiłam niedociągnięcia i teraz wiem, że wszystko przed nami.

Czy "Odyseja 2001, czyli pamiętnik znaleziony w studni" pokaże prawdziwą wartość Karmacomy?

Myślę, że tak. Ludzie dzięki tej płycie wreszcie poznają do końca, czym jest Karmacoma i jaki styl prezentujemy. Przy pierwszym albumie wielu słuchaczy zarzucało nam brak własnego stylu, bo nie było nas łatwo zaszufladkować. Dla nas to był trip-pop. To był taki zabieg producencki i okazało się, że jesteśmy pionierami tego kierunku w naszym kraju. Jeśli chodzi o dalszą wędrówkę stylistyczną, to teraz jesteśmy w takim punkcie, gdzie rozwijać będziemy się już tylko z ciekawości, a nie z konieczności. Nie mamy już potrzeby szukania stylu, bo go znaleźliśmy. Teraz możemy powiedzieć, że gramy trip-rocka. Pozostała elektronika, ale mamy w sobie teraz więcej czadu i gramy ostrzej. Dość często odwiedzamy rożne metalowe koncerty, ale do grania metalu jest nam jeszcze bardzo daleko i raczej na to się nie zapowiada. To po prostu wynika z naszych zainteresowań, które są bardzo szerokie. Niektórym może się to wydać dziwne, ale lubię chodzić na koncerty choćby Vadera z tego względu, że są to nasi przyjaciele.

Na tej płycie pojawiło się wielu gości, m.in. Tomek Lipnicki i Glenn. Jak do tego doszło?

Są na tej płycie z tego powodu, że byli pod ręką, bo wszyscy mieszkają w Trójmieście. Poza tym odpowiadali nam stylistycznie i wiedzieliśmy, że połączenie naszej muzyki z ich osobowościami może przynieść naprawdę coś ekstra. Ja jestem wielką fanką muzyki w stylu Jamiroquai i dlatego szczególnie z Glennem bardzo dobrze mi się pracowało. Piosenki nagrane wspólnie z gośćmi to naprawdę błyszczące perełki. Pojawił się także Grzesiek Skawiński, który zagrał solówkę w ostatnim numerze w duecie z Peterem.

Zaskoczeniem dla fanów Karmacomy na pewno będzie cover, który nagraliście, czyli "Black Cat" Janet Jackson.

Nagrywając płytę chcieliśmy zamieścić jakiś cover. Który raz można nagrywać "No Woman No Cry"? Zagrał to już chyba każdy... Stwierdziłam więc, że warto sięgnąć po równie dobry utwór, który jeszcze nie jest wyeksploatowany. "Black Cat" to dość drapieżny, mocny utwór i szczerze mówiąc dziwię się, że Janet nagrała taki kawałek. Nam on bardzo pasował do drugiej płyty i nie wahaliśmy się zbyt długo. Dodaliśmy do niego trochę elektroniki i powstał utwór, który jak się później okazało, doskonale sprawdza się na koncertach.

Czy w repertuarze koncertowym macie więcej kompozycji z repertuaru innych wykonawców?

Jak dotąd to nie graliśmy ich za wiele, a jeśli już to bardzo rzadko. Dopiero na ten wakacyjny sezon koncertowy szykujemy kilka takich niespodzianek. Myślałam o tym, żeby zrobić cover utworu "Królowie życia" z repertuaru grupy Kombi. Nie mówiłam jeszcze o tym chłopakom i zobaczymy jak na to zareagują. Dla mnie jest to jeden z najlepszych utworów na świecie. Może zrobimy coś z U2 albo Eurythmics. Trudno powiedzieć. Zależy mi na tym, żeby odpowiednio dobrać utwór, bo nie chcę go schrzanić.

Utwór "Ja zaśpiewam" jest podobno swoistym komentarzem do różnego rodzaju festiwali i konkursów muzycznych. To prawda?

Tak. Tekst ten zaśpiewałam w ferworze walki z takim diabłem, który we mnie siedzi i się buntuje na to wszystko, co jacyś tam mądralińscy w naszej branży sobie ubzdurają i starają się mi narzucić - styl ubierania się i śpiewania. Zazwyczaj są to tylko rady, aczkolwiek jest wiele takich dobrych cioć i wujków, którzy nie znoszą sprzeciwu. Efekt jest taki, że człowiek jest wtłoczony w formę niczym u Gombrowicza i sam nie wie, jak się z tego wyplątać. Nie chcę dopuścić do takiej sytuacji, żeby ktokolwiek mi rozkazywał. Nigdy na to nie pozwolę. W pewnym momencie życia postanowiłam więc napisać ten tekst, a potrzebna była akurat jakaś premierowa kompozycja, bo chcieliśmy się dostać na konkurs debiutów w Opolu. Piosenka ta mówi m.in. właśnie o tym festiwalu. Pomyślałam sobie, że od razu zostanie odrzucona i tak się stało, a ja miałam satysfakcję, że udało mi się sypnąć im trochę soli w oczy.

A czy myślisz, że sytuacja na polskim rynku zaczyna się zmieniać i że wreszcie zacznie liczyć się oryginalność, a nie podobieństwo do zachodnich gwiazd?

Nie wiem, czy tak się dzieje. Chyba niestety nie... Coraz częściej dochodzą mnie wieści, że już niedługo będziemy mieli kolejną falę takich gwiazdek. Szczególnie w sezonie letnim możemy się spodziewać artystów w stylu Krystyny Akwareli lub Brytfanny Spears. Tego jest coraz więcej i jeszcze wiele czai się w ukryciu. Nie ma się co spodziewać, że nagle to się urwie. Mam jednak nadzieję, że coś się ruszy na rynku niezależnym. Mamy wielu zdolnych muzyków, kompozytorów, którzy mają świetne pomysły, a którzy mogą nigdy nie wypłynąć na szersze wody. Płyty są koszmarnie drogie i nie dziwię się, że ludzie nie chcą ich kupować. Każdy z muzyków ma teraz wybór, albo trwać przy swoim i czekać na swoją kolej, albo zrobić skok na kasę i grać komerchę. Wybór każdy musi podjąć sam. Mam nadzieję, że wszystko w końcu się zmieni.

Ale czy trzymanie się własnej ścieżki, szczególnie w przypadku młodych zespołów, nie okaże się dla nich zabójcze, pozbawiając ich szans na zaistnienie?

Uważam, że nie. Tylko zespoły grające coś oryginalnego mają szansę zaistnienia na różnego rodzaju konkursach i festiwalach. Każdy grający komercyjne kawałki zostanie tam zlinczowany. Dobrze w środowisku jest odbierany Jarocin, który być może ma szansę rzeczywiście stać się taką odskocznią dla młodych utalentowanych zespołów. Wiadomo też, że wielu muzykom ten festiwal nie odpowiada, ale to są ci, którzy poszli łatwiejszą ścieżką i tak naprawdę nigdy by tam nie zagrali. Życzę wszystkim zespołom sukcesów na takich przeglądach. Bo jeśli nie pomogą układy i nie pomoże moda, to jedyną szansą wydają się być tylko konkursy i przeglądy.

Jak zespół Karmacoma odnosi się do kwestii publikowania muzyki w Internecie?

Jest to sprawa dość problematyczna. Oczywiście widzimy różnicę między mp3, a zwykłym piractwem płytowym, ale to też nie jest dobre. Pomysłowością wykazała się Madonna, która wrzuciła swoją nie do końca gotową płytę przed premierą do Napstera, aby zobaczyć czy ta muzyka chwyci, oczywiście oficjalnie był to wyciek, ale wszyscy wiedzą, że był to czysty zabieg promocyjny. I w tym względzie mp3 może się przydać. Podobna sprawa była z Pamelą i Tommym Lee. Nikt im niczego nie wykradł, to była po prostu podpucha dla publiki i tyle. Takie jest moje zdanie. Nic nie dzieje się przez przypadek. Nie jestem za tym, aby całe płyty leżały sobie w Internecie, ale do promocji minutowe kawałki można spokojnie wykorzystać. To mi się podoba, bo to jest potrzebne. Przy takiej cenie płyt człowiek chce wiedzieć, co kupuje.

Internet nie jest wam obcy, ale swojej własnej strony nie macie.

Mieliśmy, ale upadła. Mamy w końcu sponsora, który pomoże nam stworzyć nową stronę i za jakiś czas będzie dostępna. Szybciej jednak pojawi się w sieci nasz fan club, który wystartuje lada chwila.

Jakieś plany koncertowe na najbliższy czas?

Będziemy grali dużo. Dostaliśmy propozycję wyjazdu w sierpniu na duży rockowo-folkowy festiwal do Szwecji i jeśli wszystko się potoczy dobrze to czeka mnie pisanie anglojęzycznych wersji tekstów naszych piosenek, bo będziemy grali cały materiał z nowej płyty. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Może okazać się, że jeden utwór ukaże się w jakiejś składance typu "Z czwartku na czwartek w radiu Sweden", albo coś takiego. Być może uda się zwojować coś poważniejszego.

A w Polsce?

Oczywiście w Polsce też będziemy grać. Nie planujemy jednak trasy koncertowej, bo o w naszym kraju ciężko mówić o typowych trasach. Propozycji mamy wiele i chętnie z nich korzystamy, bo granie koncertów to dla nas ogromna zabawa. Nasłuchujcie, bo będzie o nas głośno.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Michael Jackson | pamiętnik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy