Reklama

"Mamy bardzo schizofreniczny gust"


Słowo yakuza kojarzy się większości z nie znającymi litości japońskimi mafiosami. Yakuza to również nazwa zespołu, który został powołany do życia kilka lat temu w Chicago. Recenzenci nie mają z nim łatwego życia, bowiem muzyki Yakuzy nie da się jednoznacznie zakwalifikować. Czasami słychać nowoczesny jazz, czasami grind core, innym razem z kolei psychodeliczne dźwięki. Ciekawe, kto w wytwórni Century Media, kojarzonej do tej pory z bardziej przewidywalną metalową muzyką, wpadł na to, aby podpisać z Yakuzą kontrakt płytowy?

Reklama

Nie wdając się dłużej w te rozważania, można z całą pewnością napisać, że dobrze się stało, bo dzięki temu możemy się zaopatrzyć w porcję naprawdę nietuzinkowej muzyki. Na wydanym pod koniec stycznia 2003 roku albumie "Way Of The Dead" nie powinni zawieść się wielbiciele formacji Dillinger Escape Plan, którą muzycy Yakuzy obsypują komplementami przy każdej nadarzającej się okazji. W czasie promocji albumu "Way Of The Dead" z perkusistą Yakuza, Jamesem Staffelem, rozmawiał Lesław Dutkowski.


W Polsce Yakuza nie jest jeszcze dobrze znana. Możesz w skrócie powiedzieć coś o historii zespołu? Z tego, co wiem gracie już kilka lat?

Zespół powstał z inicjatywy mojej i gitarzysty Erika Plonki. Wcześniej graliśmy już w jednym zespole. Kiedy on się rozpadł, robiliśmy przez pewien czas inne rzeczy. Mieliśmy jednak trochę materiału, z którym nic właściwie nie zrobiliśmy.

Pewnego dnia rozmawialiśmy o zrobieniu jakiegoś ubocznego projektu i powiedzieliśmy sobie: Nagrajmy tych kilka kawałków. I nagraliśmy trzy kawałki w jeden dzień. Ja, i gitarzysta, który grał również na basie. To była muzyka instrumentalna i wszystko wyszło naprawdę nieźle. Każdy zaangażowany w to, czyli my dwoje i inżynier dźwięku, postanowiliśmy, że musimy coś z tym zrobić. Założyliśmy więc zespół, zorganizowaliśmy przesłuchania basisty i w ten sposób znaleźliśmy Erika Clarka. Mieliśmy zamiar pozostać zespołem instrumentalnym. Ja wpadłem na pomysł, żeby zorganizować przesłuchania wokalisty, tak na próbę. W końcu pojawił się na nich Bruce Lamont i spodobało mu się to, co robiliśmy.

Zaczęliśmy razem grać i w taki sposób piosenki zaczęły zmieniać się do takiej postaci, jaką mają dzisiaj. Nigdy nie mieliśmy jakichś szczególnych założeń czy planów, ale po dojściu Bruce'a zespół przekształcił się w określony sposób. Tak to w skrócie wygląda.

Wiem, że niedawno Eric Plonka odszedł z zespołu i został zastąpiony przez Andreia Cabanbana. Co się stało?

Eric po prostu chciał robić inne rzeczy i poświęcić im dużo czasu. My musieliśmy w końcu się zdecydować - czy zespół ma istnieć dalej, czy nie. Znaleźliśmy więc Andreia, który jest bardzo zaangażowany w prace zespołu. Jest już z nami ponad pół roku. Już z nim skomponowaliśmy masę nowego materiału. Kierunek, w którym pójdzie Yakuza jest nieco inny, rozwijamy się, a to jest wspaniałe dla zespołu.

Wasz album "Way Of The Dead" miał premierę w Europie 27 stycznia, ale z tego, co wiem, nie jest to wasze pierwsze wydawnictwo?

To jest nasz pierwszy materiał dystrybuowany przez dużą wytwórnię. Wydaliśmy niezależnie trochę materiału, ale nie było zbyt wielu wyprodukowanych kopii. Sprzedawaliśmy to podczas koncertów albo dzięki temu, że znajomi rozpuszczali wieści o naszym zespole. Trochę sprzedawaliśmy za pośrednictwem Internetu. Wszystko to jednak było na małą skalę. Dopiero teraz tak naprawdę nasza muzyka jest dostępna w całej Ameryce i od niedawna w Europie.

Nasza pierwsza płyta została nagrana cztery miesiące po tym, jak Bruce dołączył do zespołu. To było dla niego coś zupełnie nowego, ale płyta wyszła świetnie i jesteśmy z niej bardzo dumni. Yakuza oczywiście ewoluowała i "Way Of The Dead" jest inną i chyba o wiele lepszą płytą. Nagrywając ją byliśmy już ze sobą jakiś czas. Każdy coraz bardziej się angażował. Mógłbym powiedzieć tak, że stary rysunek do dziś wygląda nieźle, ale nowy wygląda o wiele lepiej. W zasadzie dla nas jest to pierwsza płyta.

Jest szansa, że wasz wcześniejszy materiał zostanie wznowiony przez Century Media skoro macie już z nimi podpisaną umowę?

Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Nie wiem, czy coś takiego jest potrzebne. Raczej myślałbym o tym, aby przeznaczać czas i pieniądze na Yakuzę taką, jaka jest teraz. Ale kto wie. Jeśli będzie takie zapotrzebowanie, to sądzę, że na pewno ten materiał zostanie wydany. Poza tym cały czas sprzedajemy ten materiał w czasie koncertów. Zostało nam do tej pory trochę egzemplarzy. Jeżeli "Way Of The Dead" dobrze się sprzeda sądzę, że wcześniejszy materiał zostanie wznowiony. Na razie nie było rozmów na ten temat. Były już o "Way Of The Dead" i o kolejnej płycie.

Jeśli już wspomniałeś o wytwórni płytowej, to muszę powiedzieć, że po przesłuchaniu waszej płyty byłem dość mocno zaskoczony, że podpisaliście umowę z wytwórnią, która jest zdecydowanie zorientowana na thrash metal, death metal i heavy metal. Raczej widziałbym was w wytwórni takiej, jak Relapse.

Wszyscy zgadzamy się z tym w stu procentach. Tak naprawdę byliśmy pełni obaw podpisując umowę z Century Media, bo baliśmy się, że będą nas promować jak zespół deathmetalowy. Chociaż w sumie nie ma w tym nic złego, bo niektórzy fani death metalu lubią naszą muzykę. Jednak są też i tacy spośród nich, którzy nas zdecydowanie nie lubią. Robimy w końcu wiele różnych rzeczy w naszej muzyce.

To była nasza największa obawa. Wiesz, ludzie przeczytają nazwę, zobaczą okładkę i źle nas zaklasyfikują. Każdy bez problemu może nas wziąć za grupę death metalową i olać, nie słuchając zupełnie naszej płyty.

Zanim zdecydowaliśmy się na podpisanie umowy z Century Media byliśmy podejrzliwi i myśleliśmy, że niemal każde ich wydawnictwo to death metal. Dopiero potem odkryliśmy, że mają też u siebie inne zespoły, jak Candiria czy Stuck Mojo. Jeśli ktoś nie ocenia albumów po tym, kto jest ich wydawcą to mamy szansę. Ale muszę się oczywiście zgodzić z tym, że Relapse jest dla nas na pewno odpowiedniejszym miejscem. Zabawne jest to, że graliśmy sporo koncertów z zespołami z Relapse i jesteśmy z tymi muzykami bardzo zaprzyjaźnieni. To z pewnością jest nasze naturalne środowisko. Wszystko jednak zależy od gościa w Century Media odpowiedzialnego za artystów i repertuar. Wierzymy w niego i w to, że będą dla nas robić dobrą robotę. Na razie jest nieźle, bo płyta się ukazała i jest promowana.

W tytule ostatniego kawałka są same zera i jedynki. Czy jest to jakaś ukryta informacja?

To jest kod binarny. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy wyjaśniać co się za tym kryje, więc nie trudź się. (śmiech) Radzimy zbytnio się w to nie zagłębiać. Czasami pewne rzeczy lepiej jest pozostawić bez wyjaśnienia.

Wiem, że nakręciliście wideo do kawałka "Chicago Typewriter".

Kilka dni temu robiliśmy montaż. Byliśmy na trasie, ale nakręciliśmy je zanim pojechaliśmy. Zdjęcia trwały piętnaście godzin. Potem wyjechaliśmy na dwutygodniową trasę, ja wróciłem na kilka dni, a w ciągu jednego z nich zrobiłem montaż.

Nie wiem jeszcze co się z tym klipem stanie, ale jesteśmy z niego bardzo dumni. Brak mi słów. Na pewno nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałeś.

Jest jakaś historia w wideoklipie?

Nie. Nie ma też zespołu, bo ja nie przepadam za tego typu teledyskami. Nie jesteśmy zespołem rockowym. Nam bardziej zależy na działaniu na podświadomość, na słuchaniu naszej muzyki i dodawanie do niej elementów wizualnych. Występującego zespołu nie zamierzamy umieszczać w żadnym z naszych wideoklipów.

W ogóle nas niespecjalnie interesuje taka forma promocji. Najważniejsza jest nasza muzyka. Mimo tego mogę powiedzieć, że nasz klip jest wspaniały, bardzo mroczny. Sądzę, że wzbudzi bardzo ciekawe reakcje. Nie potrafię wszystkiego wyjaśnić, a poza tym nie chciałbym ujawniać za wiele. Chyba niebawem zamieścimy go na naszej stronie internetowej będziesz więc mógł go sobie obejrzeć.

Powiedz mi James, czy japońska muzyka lub ogólnie tamtejsza kultura stanowi dla was inspirację?

Oczywiście. Chyba od początku mojego życia byłem zafascynowany wschodnimi sztukami walki, a fascynując się nimi chyba nie można pominąć duchowego aspektu kultury Wschodu. Nie myślę tu na przykład konkretnie o buddyzmie.

Nasze podejście do życia, do muzyki, do biznesu polega na tym, że pozwalamy rzeczom wypływać z nas. Świadomie, nie podświadomie. Wszystko to odnosi się do każdego człowieka i wszystkiego, co robimy. Być może inni też będą w stanie w podobny sposób podchodzić do różnych rzeczy. To dlatego tam było tylu wspaniałych wojowników, że oni wyrzucali ze swego wnętrza tę energię w pewien właściwy sposób. Proces twórczy w Yakuza przebiega w podobny sposób.

Ale z taką nazwą możecie mieć mimo wszystko problemy z promocją w Japonii?

Zadawano nam już to pytanie i nie wiem, czy rzeczywiście tak będzie. Byłem w Japonii pięć lat temu i tam dowiedziałem się, że słowo yakuza pierwotnie oznaczało wyrzutków społeczeństwa. Ale to wcale nie oznaczało bandytów z mnóstwem tatuaży. My podpisujemy się pod tą oryginalną interpretacją. Wyrzutek nie jest kimś całkowicie nieakceptowanym. Nie jest też kimś całkowicie normalnym, idącym utartymi ścieżkami. Muzycznie my mamy podobne podejście.

Kiedy zaczynaliśmy grać w zespole wcale nie staraliśmy się być innymi. Po prostu tak się stało, że jesteśmy. W miarę jak będziemy się rozwijać to będzie jeszcze bardziej zauważalne.

Wracając do twojego pytania, to wydaje mi się, że to słowo istniało na długo przed tym, zanim zaczęło być kojarzone z pewną grupą ludzi. Wydaje mi się, że gdybyśmy tu w Chicago mieli zespół nazywający się Mafia wcale by to nie musiało oznaczać, że na ich koncert przyjdą gangsterzy i będą chcieli ich załatwić. My nie zamierzamy być mafiosami z yakuzy, wcale ich nie gloryfikujemy. Owszem, ci ludzie są wyrzutkami społecznymi jako gangsterzy i dlatego zapewne tak zaczęto ich określać. To jednak tylko słowo, a poza tym wcale nie mam pewności, czy oni sami określają się jako yakuza. Raczej stawiałbym na to, że to ludzie ich tak nazywają. Mam mimo wszystko nadzieję, że uda nam się przetrwać na japońskiej ziemi. (śmiech)

Muszę cię zapytać o inspiracje muzyczne, bo na "Way Of The Dead" jest sporo elementów z różnych gatunków muzycznych. Wiem także, iż nagraliście utwór na płytę w hołdzie Johnowi Coltrane'owi, tak więc jazz jest chyba silną inspiracją?

Wszyscy słuchamy bardzo różnych gatunków muzyki. W ogóle jesteśmy fanami muzyki wszelkiej maści. Gdybyś zobaczył pudło z płytami, które zabieramy do naszego autobusu jadąc w trasę, doszedłbyś bez problemu do wniosku, że mamy bardzo schizofreniczny gust. I to jest właśnie wspaniałe.

Nigdy nie staraliśmy się być takim zespołem, jakim jesteśmy teraz. To po prostu się stało, ponieważ my słuchamy bardzo wielu różniących się od siebie rzeczy. Ja słucham wiele muzyki z Bliskiego Wschodu, sporo death metalu, nowoczesnego jazzu - zresztą tego wszyscy słuchamy bardzo dużo. Każdy z nas ma bardzo zróżnicowany gust. Jesteśmy po prostu fanami muzyki. Jazz oczywiście jest bardzo ważny, a John Coltrane był nieprawdopodobny. Jak można być muzykiem i nie lubić Milesa Davisa?

Improwizujecie czasami podczas waszych koncertów?

Wiele kawałków, które nagrywamy mają takie fragmenty, które specjalnie zostawiliśmy po to, by w czasie koncertów można było sobie poimprowizować. Na przykład intro do pierwszego kawałek z naszej płyty, "Vergasso", na koncercie może trwać do 10 minut, zanim w ogóle zacznie się kawałek. Podczas występów jest wiele przestrzeni, którą zapełniamy poprzez improwizację. Jeden kawałek może na przykład niespodziewanie przejść w następny.

Czyli za każdym razem kiedy gracie koncert wasi fani mogą spodziewać się niespodzianek?

Z pewnością tak. Co wieczór zmieniamy listę kawałków, które gramy. Poza tym lubimy prezentować najnowszy materiał, a także bardzo stare kawałki. Coś, czego jeszcze nie wydaliśmy staramy się sprawdzać najpierw na koncertach. Nawet jeśli znasz naszą płytę, na koncercie usłyszysz mocno zmieniony materiał.

No to chyba ciekawym doświadczeniem byłoby wydanie płyty koncertowej. Nie uważasz?

To jest jeden z naszych największych celów. Osobiście jestem wielkim fanem płyt koncertowych i uwielbiam to, że zostaje uchwycony wyjątkowy moment. Mamy w swoich zbiorach kilka nagrań koncertowych, a także zapis wideo koncertu, który graliśmy w Chicago razem z Dillinger Escape Plan i Methadone. Dźwięk i obraz są znakomite i nie mielibyśmy nic przeciwko temu, aby to wydać. Nie wiemy jednakże, czy to się stanie. Na pewno mogę ci powiedzieć, że tak opcja istnieje.

Może weźcie ze sobą Dillinger Escape Plan, przyjedźcie do Polski i tu nagrajcie materiał.

(śmiech) Oni są fantastyczni. Chcielibyśmy bardzo tam przyjechać. Płyta dopiero co się ukazała i nie wiem, jakie będą dalsze plany. Staramy się myśleć realistycznie i mamy nadzieję, że uda nam się pojawić w Europie latem. Nie możemy się doczekać, aby w końcu tam zagrać.

Słyszałeś już EP-kę Dillinger Escape Plan nagraną razem z Mikiem Pattonem?

O tak. Otrzymaliśmy od nich kopię zanim w ogóle to się ukazało. Jest fantastyczna. Mike Patton to jeden z naszych największych muzycznych bohaterów i bardzo im pomógł. Zresztą już ich album "Calculating Infinity" był kapitalny. Mike jest otwartym człowiekiem i bardzo pomaga różnym wykonawcom. Szkoda, że na tej EP-ce jest tylko kilka piosenek. Wolałbym, żeby nagrali całą płytę.

A lubisz Mike'a Pattona jako wokalistę Naked City, zespołu Johna Zorna?

Tak. John Zorn to mój kolejny idol. Zanim Bruce dołączył do zespołu tylko grał na saksofonie. Jak zaprezentował nam swoje umiejętności byliśmy zachwyceni. John Coltrane jest kolejnym naszym ulubionym saksofonistą. Zresztą ja jestem fanem tego instrumentu. Bruce gra w stylu zbliżonym do tego, w jakim gra John Zorn.

Skoro jesteś takim wielkim fanem saksofonu, to jak to się stało, że grasz na perkusji i instrumentach perkusyjnych?

Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Wiesz, ze mną jest tak, że jak słyszę na przykład grę Steviego Wondera na fortepianie to też się zachwycam. Chyba jestem fanem wszystkich instrumentów. Jednym z moich ulubionych jest altówka, na której gra jeden z moich bliskich przyjaciół. Nie pamiętam już, jak do tego doszło, że postanowiłem zostać perkusistą. To chyba bębny wybrały mnie. (śmiech) Tak się już jakoś stało i nie miałem chyba zbyt wielkiego wyboru.

Możesz wziąć parę lekcji u Bruce'a, a potem moglibyście stworzyć jakiś projekt uboczny.

Pewnie, że mogę i kto wie, czy tego nie zrobię. A tak w ogóle to już mamy projekt uboczny. Nazywa się on Kabuki Mono. Gramy jedną długą piosenkę, niezależnie od tego, ile ma trwać nasz koncert. Wybieramy tylko w jakiej kolejności będzie się zmieniać tonacja, a reszta jest już totalną improwizacją. Coś takiego, jak ósmy kawałek na 'Way Of The Dead". On jest jakby wprowadzeniem w świat Kabuki Mono, z tym, że ten zespół posunął się w improwizacji znacznie dalej. Ta muzyka jest niczym mantra i pewne fragmenty powtarzają się w kółko. Jest też trochę więcej instrumentów perkusyjnych, dętych.

Wygląda na to, że jesteście bardzo kreatywnymi twórcami i przypuszczam, że napisaliście już coś na nową płytę Yakuza?

Tak. Mogę powiedzieć, że mamy gotową połowę materiału na płytę. Jest też sporo pomysłów, sporo różnych małych fragmentów. Na pewno będzie wiele niespodzianek dla fanów.

Na waszej stronie jest link do witryny malarza Jorge Santosa. Czy to twój ulubiony atrysta, czy bliski przyjaciel?

Właściwie to jedno i drugie. Ja jestem jego wielkim fanem od wielu już lat. Kiedy przyszło do opracowywania oprawy graficznej naszej płyty mieliśmy na to trochę funduszy, a ja wówczas postanowiłem, że go odnajdę i udało mi się. Okazało się, że jest wspaniałym gościem, bardzo twardo stojącym na ziemi. Jak ja i ty. Wysłał mi slajdy, potem pogadaliśmy. Może nie wszystko udało nam się tym razem zrobić tak, jak trzeba, ale mam wielką nadzieję, że będziemy z nim współpracować w przyszłości i zapłacimy mu tyle, ile mu się należy za to, co robi. Wykorzystanie jego prac byłoby dla nas zaszczytem. One są wspaniałe, a on sam jest fantastycznym facetem. Teraz mogę już mówić o sobie, że jestem jego przyjacielem. Dzwonię do niego bladym świtem i pytam się: Co słychać stary? (śmiech)

Powiedzi mi James, czy ten album z przeróbkami Johna Coltrane'a - "Trane Into Extremes", na którym jest też wasza wersja jednego z jego kawałków, już się ukazał?

Jeszcze nie. Było bardzo wiele opóźnień. Ale chyba w końcu ustalono wszystkie szczegóły z nim związane i powoli zaczyna się tłoczenie kopii. Dawno nie byłem na stronie wytwórni Exile On Mainstream Records. Mam wielką nadzieję, że ta płyta niebawem się ukaże. Nasz kawałek na nią został nagrany ponad rok temu i sami nie możemy się już doczekać premiery. Posiadamy już własną kopię z zawartością płyty i muszę powiedzieć, że jest ona wspaniała.

Dziękuję ci James za miłą rozmowę i mam nadzieję, że kiedyś zagracie z Yakuza w Polsce.

Cała przyjemność po mojej stronie. Sądzę, że nasz koncert w Polsce może się zdarzyć latem 2003 roku.

John Zorn gra w Polsce w czerwcu to może zabierzecie się z nim?

Naprawdę?!!! Powiedz mi tylko kiedy i gdzie?

W Warszawie 18 czerwca.

Bardzo fajnie. Będziemy się starali tam znaleźć. To byłoby cudowne. Marzy mi się, aby John Zorn produkował nasz następny album. On jest genialnym muzykiem. Albo żeby chociaż zagrał gościnnie w jednym kawałku. Mieć na płycie jednego z największych idoli byłoby czymś nieprawdopodobnym. Wielkie dzięki za tę informację.

Nie ma sprawy. Dzięki raz jeszcze i mam nadzieję, że do zobaczenia w Polsce.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: życia | jazz | Chicago | koncert | metal | muzyka | śmiech | john
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy