Reklama

"Łatwiej jest pisać kiedy cierpisz"

RPWL, pochodzący z Niemiec kwartet rockowy, sławę zdobył jako genialny odtwórca kompozycji grupy Pink Floyd. Później muzycy grupy postawili jednak na tworzenie własnego materiału i efektem był bardzo dobrze przyjęty przez krytyków i publiczność debiutancki album "God Has Failed" z 2000 roku. Dwa lat od jego wydaniu, zespół sprezentował fanom kolejne dzieło, zatytułowane "Trying To Kiss The Sun". Z okazji ukazania się tej płyty w Polsce, a także zaplanowanych na połowę marca koncertów grupy w naszym kraju, z Yogi Langiem, grającym w RPWL na instrumentach klawiszowych, rozmawiał Konrad Sikora.

Od momentu wydania "God Has Failed", waszego debiutanckiego krążka, minęło już trochę czasu. Jak teraz go oceniasz z perspektywy tych kilkunastu miesięcy?

Kiedy wspominamy ten album, wszystkim nam na myśl przychodzi tylko jedna rzecz - masa pracy. Prawda jest taka, że nigdy nie planowaliśmy nagrania tej płyty. To tak nagle się zdarzyło. Nagle z zespołu, który grał koncerty w małych klubach i w repertuarze miał głównie covery Pink Floyd, musieliśmy stać się grupą, która pracuje w studio - musieliśmy więc uczyć się, poznawać tajniki nagrywania. To nie jest łatwe i kosztowało nas sporo sił. Kiedy myśleliśmy, że po wydaniu płyty będziemy mieli święty spokój, okazało się, że musimy jechać w trasę koncertową po Europie. To był naprawdę ciężki kawałek chleba.

Reklama

Kiedy rozmawialiśmy przy okazji wydania poprzedniej płyty, powiedziałeś, że nie chcecie być tylko kopią Pink Floyd. Na nowej płycie rzeczywiście trochę odeszliście od tej floydowskiej stylistyki. Zgadzasz się z tym?

Szczerze mówiąc nie wiem, czy tak naprawdę jest. Nie wiem, czy jest to różnica w brzmieniu, czy raczej różnica w tym, jak sami postrzegamy naszą muzykę i jak ją obecnie tworzymy. Tak jak już mówiłem, przy pierwszej płycie musieliśmy się wszystkiego uczyć, natomiast przy drugim albumie mieliśmy więcej czasu na to, aby zająć się samą muzyką. Dlatego pod tym względem na pewno udało nam się odejść od tego floydowego zaszufladkowania. Mieliśmy więcej czasu na opracowanie koncepcji naszej muzyki. W żadnym wypadku jednak nie chcieliśmy zmieniać stylistyki. Dlatego to, czy rzeczywiście odeszliśmy od grania jak Pink Floyd, zależy od tego, kto tych płyt słucha. Pytaliśmy o ocenę wiele różnych osób i prawda jest taka, że połowa z nich twierdzi, iż gramy dalej to, co graliśmy, a połowa mówi, że poszliśmy krok dalej. Wszyscy jednak twierdzą że ta płyta jest lepsza od poprzedniej. Nam samym ciężko jest to oceniać, bo przecież sami komponujemy ten materiał. Sam chyba jednak wiem, jak to wytłumaczyć. Dalej nasza muzyka przypomina dokonania Pink Floyd, ale tym razem odnosi się chyba do wczesnego okresu działalności tej grupy. W tym tkwi moim zdaniem różnica.

Doświadczenia, jakie nabyliście nagrywając pierwszy album, na pewno w jakiś sposób uprościły pod względem technicznym nagrywanie drugiego albumu, a może wręcz przeciwnie? Jak to było?

Podstawowa różnica, jeśli chodzi o pracę w studiu, polega na tym, że przy pierwszej płycie mieliśmy znacznie więcej czasu na komponowanie i materiału i na nagrywanie. Tym razem musieliśmy się ze wszystkim zmieścić w określonym przedziale czasu. Pamiętam, że któregoś razu praktycznie przez dwa tygodnie nie wychodziliśmy ze studia. Nocowaliśmy tam. Kiedy słucha się tej płyty, wydaje mi się, że słychać to nasze zaangażowanie w pracę, ten wysiłek, jaki wkładaliśmy w nagranie materiału. Do pierwszego albumu podchodziliśmy jak do swoistej przygody, tym razem wiedzieliśmy, że to już nie przelewki.

Tytuł nowego albumu - "Trying To Kiss The Sun", wydaje się o wiele bardziej pozytywny w swoim przesłaniu, aniżeli poprzedni "God Has Failed". Czy to był zamierzony krok?

Tak. Jak najbardziej. Ten tytuł ma w pewien sposób oddać charakter płyty. Mówi o nałogowym dążeniu do poznawania nowych rzeczy, która w każdym z nas drzemie. Problem w tym, że nie wszyscy myślimy o konsekwencjach, jakie ten sposób życia ze sobą niesie. Tacy ludzie jednak są szczęśliwsi od tych, którzy o tym myślą. Oni mają dylematy moralne, nie wiedzą, czy warto jest poświęcić dotychczasowe osiągnięcia dla zdobycia czegoś nowego i z drugiej strony boją się, że jeśli nie spróbują, stracą tę jedną, jedyną szansę na przeżycie czegoś nieznanego. O tym właśnie mówi ta płyta.

Nie wiem, czy kiedykolwiek przeszło ci to przez myśl, ale tytuł "God Has Failed" nabrał po 11 września całkiem nowego znaczenia.

Oczywiście, że o tym myślałem. Ale wymyślając go, nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę odnosił go do tak tragicznego wydarzenia. Od tamtego dnia zacząłem wierzyć, że na tym świecie mogą się jeszcze wydarzyć rzeczy, których nigdy bym sobie nawet nie wyobraził. W okresie, kiedy powstawały teksty na tamten album, zmarł mój ojciec i miałem wtedy o czym myśleć.

Co w takim razie było tym pretekstem do pisania nowych tekstów?

Ta płyta pod względem tekstowym jest jeszcze bardziej osobista aniżeli poprzednia. Pisząc bacznie analizowałem to, co dzieje się w moim życiu i to, co dzieje się wokół mnie. Analizowałem własne procesy myślowe, starałem się jakoś racjonalnie tłumaczyć sobie zachowania moich znajomych, moich bliskich i ludzi, którzy w jakiś sposób byli wrogo wobec mnie nastawieni. To właśnie dzięki temu odkryłem w sobie i w innych to nałogowe dążenie do poznawania nowych rzecz. Ten temat i cała ta historia, mogą dla niektórych być nieco zagmatwane, ale przyznaję, że był to dość zagmatwany okres mojego życia i sam chyba nie do końca wszystko wtedy rozumiałem.

Czy w takim razie pisanie tych tekstów potraktowałeś jako środek na poradzenie sobie z osobistymi problemami?

Czy ja wiem? Pisanie tekstów zawsze jest swego rodzaju terapią, ale to stwierdzenie odnosi się w moim przypadku nie tylko do samych tekstów, ale także do komponowania muzyki. Zawsze łatwiej jest pisać i komponować, kiedy cierpisz i twoją duszę toczy ogromny ból.

Co było dla was najcięższe przy nagrywaniu nowego albumu?

Oddanie emocji, jakie towarzyszyły nam przy jego tworzeniu. Kiedy doszło do nagrywania ostatecznej wersji, bardzo długo się męczyliśmy, aby odzwierciedlić nasze uczucia. Nie wszystko nam się w tym przypadku udało, ale najważniejsze sprawy zostały jakoś uchwycone. Kosztowało nas to jednak sporo sił.

Drugi album jest podobno tym najważniejszym w całej karierze...

Tak, pamiętaliśmy o tym. Wiedzieliśmy, że to nie będzie łatwe. Czuliśmy tę presję i podświadomie chyba sami ją stwarzaliśmy. Mieliśmy świadomość, że jeśli nagramy album taki sam jak "God Has Failed", wówczas wielu ludzi poczuje się zawiedzionych. Z drugiej strony radykalna zamiana stylistyki także byłaby zgubna. Postanowiliśmy więc najpierw wziąć sobie miesięczny urlop i w tym okresie nawet nie myśleć o muzyce, a potem weszliśmy do studia i nagraliśmy nowy materiał. W ten sposób mieliśmy pewność, że będzie on odzwierciedlał nasz obecny stan ducha i nasze obecne umiejętności. I chyba się udało.

Jesteś znany z tego, że kolekcjonujesz syntezatory analogowe. Czy przy nagrywaniu tego albumu udało ci się wykorzystać jakiś nowy instrument?

Podczas prac nad tą płytą miałem okazję wypróbować wiele nowych, ciekawych brzmień, ale w większości były to wirtualne syntezatory w moim komputerze. Udało mi się zdobyć wiele nowych, ciekawych wtyczek (instrumentów VST) i pluginów, które dostarczyły nam wiele radości. Ale oczywiście używałem także normalnych syntezatorów. Niektóre z nich miały nawet po 30 lat. Połączenie tych dwóch światów - rzeczywistego i wirtualnego - sprawiało mi naprawdę wiele radości, a ludziom odpowiedzialnym za nagrywanie i realizację dźwięku sporo problemów.

Wielu muzyków uważa, że komputery zabijają muzykę i nie są w stanie oddać tego, co prawdziwe instrumenty. Zgadzasz się z tym?

I tak, i nie. Patrząc, jak my używamy komputery, nigdy nie powiedziałbym, że zabijają one muzykę. Dzięki nim proces tworzenia i nagrywania staje się łatwiejszy. Używanie komputera wcale nie musi oznaczać, że twoja muzyka jest generowana przez maszynę. Ty zawsze pozostajesz kompozytorem, a komputer pomaga ci tylko zrealizować twoje pomysły. Bez niego wiele rzeczy nie byłoby możliwych.

Płyta lada dzień trafi na sklepowe półki, a wy już niedługo wyruszacie w trasę koncertową...

Tak. Obecnie przygotowujemy się do tego tournee. Polska będzie dość wyjątkowym miejscem na tej trasie. Tak się złożyło, że nigdy nie dotarliśmy do was promując album "God Has Failed", dlatego tak naprawdę musimy zaprezentować publiczności obydwie płyty. I tak się stanie. Po występach w waszym kraju zrobimy sobie przerwę, po czym wznowimy koncerty w połowie kwietnia. Odwiedzimy wtedy Holandię i Belgię, a może jeszcze i Francję.

Czy w takim razie znajdzie się na polskich koncertach miejsce dla coverów Pink Floyd, od których cała wasza muzyczna droga się zaczęła? Podobno pod tym względem nie macie sobie równych na całym świecie?

Dzięki za komplement. Na pewno jeden lub dwa utwory uda nam się zmieścić. Ciężko nam jest powiedzieć, które to będą, bo zazwyczaj decydujemy o tym, kiedy już jesteśmy na scenie. Po prostu wybieramy utwór, na jaki w danym dniu mamy ochotę. To będzie także zależało od tego, czy uda nam się przywieźć do Polski nasz specjalny kwadrofoniczny system nagłaśniający. Jeśli tak się stanie, na pewno wybierzemy takie utwory, które będą w stanie pokazać jego możliwości.

Niewiele zespołów w Europie może się poszczycić tym, że ma taki system nagłaśniający...

Kilka z pewnością z niego korzysta, ale rzeczywiście jest to coś wspaniałego. Przy okazji jednak wymaga od nas trochę więcej pracy. Musimy odpowiednio zaaranżować utwory, aby móc w pełni wykorzystać możliwości, jakie ten system niesie ze sobą. Zawsze byłem zafascynowany tego typu systemami i kiedy udało nam się jeden zdobyć, byłem naprawdę szczęśliwy.

Czy temu systemowi nagłaśniającemu będzie towarzyszyć także jakiś specjalny system oświetleniowy?

Tak. Ostatnio sprawiliśmy sobie także trochę nowych zabawek i na razie je testujemy. Kupiliśmy je z myślą o ilustracji nowych piosenek i w Polsce na pewno wszystkiego nie będziemy mogli wykorzystać, bo jak już mówiłem, sporą część koncertu zajmą utwory z poprzedniego albumu, ale parę niespodzianek dla was mamy.

Lepiej czujesz się w studiu, czy na scenie?

Nie wiem. Dla mnie te dwie rzeczy się uzupełniają. Muzykę pisze się po to, aby dzielić się nią z ludźmi. Kiedy komponujesz nowy materiał, zawsze zastanawiasz się, jak ludzie na niego zareagują w trakcie koncertu. To daje ci dodatkową motywację, aby wykrzesać z siebie to, co najlepsze. Bez koncertowania nagrywanie płyt nie ma sensu, a samymi występami na żywo fani też się nie zadowolą, chcą posłuchać twoich piosenek z płyt. Tak więc obydwie rzeczy są dla mnie bardzo ważne.

Czy w trakcie koncertów pozwalacie sobie na improwizacje, czy raczej trzymacie się tego, co jest na płycie?

Unikamy grania nuta w nutę tego, co na płycie, ale użycie kwadrofonicznego systemu nieco ogranicza nasze możliwości improwizacyjne. Mimo to czasami udaje nam się popuścić wodze fantazji i urządzamy sobie takie muzyczne wycieczki na scenie. Nie ma jednak na to żadnej reguły. To zależy od koncertu i od publiczności.

Po wydaniu dwóch studyjnych płyt dość naturalnym krokiem byłoby wydanie albumu koncertowego. Planujecie to zrobić? Może jakieś DVD?

Nie jesteśmy pewni, czy na razie jest sens wydawania płyty koncertowej. Nie jesteśmy chyba jeszcze na to gotowi. Co do DVD, to koszt takiego przedsięwzięcia jest zbyt duży, aby miało ono sens. Planujemy za to umieszczenie na naszej internetowej stronie plików mp3 i mpeg, które będą pochodzić właśnie z koncertów. Kto wie, może znajdą się tam także jakieś fragmenty naszych występów w Polsce? Na pewno będzie to dla naszych fanów miła pamiątka.

Na zakończenie coś z zupełnie innej beczki. A co myślisz o rywalizacji naszych skoczków narciarskich? Nie masz za złe Małyszowi, że jak na razie jest lepszy od Hannawalda i Schmitta?

Nie. Jakoś zupełnie nie interesuję się sportem. Wiem, że niedawno była olimpiada, ale zupełnie nie wiem, kto wygrał. Ten temat akurat nie jest dla mnie ważny.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: the sun | utwory | Pink Floyd | Pink
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy