Reklama

"Koncerty to podstawa"

Jeszcze trzy lata temu żaden fan rocka nie wiedział o istnieniu Godsmack i nie wiedział, co traci...Wydana w 1998 roku płyta zatytułowana po prostu "Godsmack" wszystko zmieniła. Przyniosła kwartetowi dowodzonemu przez charyzmatycznego gitarzystę Sully Ernę potrójną platynę, a promujący ją singel "Whatever" to nagranie najdłużej w historii utrzymujące się w pierwszej dziesiątce tygodnika "Billboard". Rok 2001 (w Stanach płyta ukazała się w r. 2000) przynosi kontynuację rozpoczętego na "Godsmack" dzieła w postaci płyty "Awake", nie mniej energetycznej i porywającej od swojej poprzedniczki. Kilkanaście minut przed koncertem Godsmack na festiwalu "Rock Im Park" w Norymberdze, gitarzysta Tony Rombola opowiedział Jarosławowi Szubrychtowi, jak doszło do tego, że Godsmack znalazł się na szczycie i co stamtąd widać...

Lubicie grać na takich festiwalach, jak "Rock Im Park"?

O tak, bardzo to lubimy. Oczywiście, fajniej gra się dla fanów, dla ludzi, którzy dobrze znają naszą muzykę, ale z drugiej strony, dzięki festiwalom docierasz do nowych ludzi, w pewnym sensie debiutujesz po raz kolejny.

Druga płyta Godsmack nosi tytuł "Awake". Kogo chcecie obudzić?

Cały świat! Jeszcze niedawno byliśmy zespołem znikąd, debiutantami, których nikt nie znał. Pierwsza płyta odniosła jednak spory sukces, szczególnie w Stanach i coraz więcej ludzi wie, co mamy do zaoferowania. Nowa płyta to pójście za ciosem, tym bardziej, że apetyty mamy coraz większe.

Reklama

Mówi się, że na przygotowanie debiutanckiej płyty zespół ma całe życie, a na skomponowanie jej następczyni zaledwie kilka miesięcy. Jak było w waszym przypadku?

Wiesz, może to, co powiedziałeś, fajnie brzmi, ale tak naprawdę mieliśmy dużo więcej czasu na przygotowanie drugiej płyty. Tym bardziej, że część utworów z "Awake" to nasze stare numery, które nie zmieściły się na debiut. Pozostałe skomponowaliśmy na trasie, bo przez ostatnie dwa lata ciągle koncertowaliśmy. Poza tym, w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy nabraliśmy doświadczenia i okrzepliśmy jako zespół. Gramy teraz dużo sprawniej, Sully lepiej śpiewa, no i dostaliśmy dużo więcej kasy na studio. Mamy też więcej instrumentów, jest w czym przebierać. Jeżeli więc coś się zmieniło, to tylko na lepsze.

Poza tym mieliście świadomość, że wasi fani czekają na tę płytę, że ta muzyka naprawdę dociera do ludzi.

No właśnie! Wiedzieliśmy, że musimy zrobić coś naprawdę dobrego, albo dostaniemy kopniaka w dupę. Byliśmy jednak pewni swego, bo wiedzieliśmy, że napisaliśmy tym razem naprawdę dobre numery i zagraliśmy je z ogniem. Czuliśmy presję i dzięki temu daliśmy z siebie wszystko.

Jaki wpływ na waszą muzykę ma Mudrock? A może jego rola sprowadza się po prostu do wsparcia technicznego?

Mudrock rzeczywiście jest bardziej inżynierem dźwięku, bez większego wpływu na brzmienie Godsmack. To Sully produkuje nasze płyty i ma we wszystkim ostatnie słowo. Muszę jednak przyznać, że z Mudrockiem bardzo dobrze się rozumiemy i kiedy szukamy jakiegoś brzmienia, nie musimy zbyt długo tłumaczyć ? on znajduje je w parę minut.

Prawdę mówiąc obawiałem się, że na drugiej płycie sięgniecie po modne nowinki, że pojawi się rap i inne nu-metalowe patenty.

Nie, za nic w świecie! Rap-rock to muzyka bardzo popularna w Ameryce, ale nigdy nas nie kusiło, by robić coś w tym stylu. Cała filozofia Godsmack polega na pisaniu dobrych numerów, nic więcej nas nie interesuje. Niektóre z tych zespołów podobają mi się, na przykład Rage Against The Machine czy Limp Bizkit. Nie zdajesz sobie jednak sprawy z tego, że w Ameryce kapel tego typu jest dzisiaj mnóstwo, zdecydowanie za dużo i że każdy gra właściwie to samo. Tylko te, które się wyraźnie wyróżniają, zasłużyły na moje uznanie.

Czy w Stanach rzeczywiście mamy do czynienia z powrotem ciężkiej muzyki?

Myślę, że tak. W ostatnich miesiącach widać to coraz wyraźniej. Dokonało się to dzięki takim zespołom, jak Creed - oni przełamali pierwsze lody. Wiesz, Creed to zespół bardziej popowy, niż rockowy, ale w niektórych numerach zdarzało im się dać czadu. Creed mieli kilka naprawdę wielkich hitów i dzięki nim rozgłośnie radiowe otworzyły się na takie zespoły, jak Godsmack, chociaż wcześniej nie było mowy o tym, by jakaś radiostacja zagrała naszą muzykę. Dzisiaj rzeczywiście można mówić o powrocie rocka.

Kiedy ukazała się wasza debiutancka płyta, pojawiły się głosy, że Godsmack to połączenie Metalliki i Alice In Chains. Traktujesz to jako komplement czy bezmyślny zarzut?

Czy ja wiem? Dostrzegam pewne podobieństwo pomiędzy sposobem śpiewania Sully?ego i Jamesa Hetfielda, mają chyba podobną barwę głosu. Chociaż Alice In Chains czasem ostro przygrzeje, gramy chyba ciężej od nich. Wiesz, myślę, że pewnych podobieństw można się zawsze doszukać, ale na "Awake" każdy usłyszy, że to Godsmack, że gramy po prostu oryginalnie. Znamy wiele zespołów, niektóre lubimy, inne nie, ale nie ma mowy o jakiejkolwiek rywalizacji. Nie ścigamy się z nikim, tylko robimy swoje, tak jak potrafimy to najlepiej. To muzyka, nie zawody.

Na nowej płycie znalazł się utwór "Spiral", w którym drugi głos śpiewa kobieta. Czyżby zapowiedź zmian w muzyce Godsmack?

Tą wokalistką jest Kat z nowojorskiej grupy Luxx. Ich menedżerem jest Paul, który dba również o nasze interesy. Kiedy więc szukaliśmy dziewczyny, która mogłaby z nami zaśpiewać, Paul od razu nam ją polecił. Rzeczywiście, można "Spiral" traktować jako zapowiedź eksperymentów, które w większym stopniu pojawią się na naszych następnych produkcjach. Transowe, hipnotyczne melodie, plemienne rytmy ? ta muzyka jest również częścią nas i nie zamierzamy z niej rezygnować. Nie oznacza to jednak, że w nagraniach Godsmack pojawi się elektronika. Gitary i perkusja to nasza domena, w tym zestawie czujemy się najlepiej.

Dla nas, mieszkańców Europy, Ozzfest to impreza niemal mityczna. Powiedz, jak wygląda z punktu widzenia kogoś, kto brał w niej udział?

Było wspaniale! Kiedy graliśmy na Ozzfest pierwszy raz, gwiazdą byli Black Sabbath. Do tamtej pory występowaliśmy jedynie w małych klubach, dla najwyżej kilkusetosobowej publiczności i nagle stanęliśmy na wielkiej scenie, przed paroma tysiącami ludzi. To była niezła nauka, a po zakończeniu Ozzfestu staliśmy się nagle kapelą znaną w całych Stanach. Nie mówię już o tym, jak wielkim zaszczytem było występowanie u boku Black Sabbath. Poznaliśmy Tony?ego Iommi?ego, który jest naprawdę fajnym facetem, poznaliśmy Ozzy?ego... Było super.

Jaka jest różnica pomiędzy Godsmack w wersji studyjnej a waszymi koncertami? W której sytuacji czujesz się lepiej?

Koncerty to podstawa naszej działalności. W studiu czuję się trochę jak w klatce ? muszę siedzieć spokojnie, grać swoją partię, uważać, by nie zadrżała mi ręka, by mikrofon nie przesunął się o milimetr. To wszystko jest zbyt dokładne, zbyt nienaturalnie. Przed koncertem wypalamy jointa, wypijamy piwo i wychodzimy na scenę dać czadu. Wtedy z naszej muzyki uwalnia się energia, wtedy wszystko brzmi tak, jak powinno. Wiesz, w studiu staram się przypomnieć sobie, jak to było na koncercie, staram się grać równie ogniście, ale nigdy nie udaje mi się osiągnąć tego samego efektu. Bo na koncercie dochodzi jeszcze adrenalina i szalejąca pod sceną publiczność.

Może więc czas na płytę koncertową?

Może... Zaczniemy jednak od koncertowego DVD. Podczas ostatniej trasy po Ameryce zarejestrowaliśmy występ z Bostonu, w stanie Massachussets, a więc naszych rodzinnych okolic. Na płytę trafi cały koncert, do tego trochę ujęć z garderoby, krótkie wywiady i tego typu rzeczy. Myślę, że efekt będzie niezły, bo mieliśmy na to sporo kasy, co oznaczało mnóstwo kamer, bardzo dobre światła i naprawdę niezły show. Nie wiem jeszcze, kiedy ukaże się to DVD, ale mam nadzieję, że trafi do sklepów przed końcem tego roku.

Ciężko było osiągnąć to wszystko, dotrzeć tu, gdzie Godsmack jest teraz?

Nie było łatwo. Z drugiej jednak strony, na początku nie zniechęcały mnie żadne trudności, bo bardzo bawiło mnie to, co robiliśmy. Nie przeszkadzało mi to, że mieliśmy próby w salce przy dworcu kolejowym i cieszyłem się, jeśli raz na jakiś czas udawało nam się zagrać koncert w lokalnym klubie i zarobić parę dolarów. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęły się poważne sprawy, kiedy nagraliśmy demo, podpisaliśmy kontrakt i wydaliśmy płytę. Tak naprawdę nigdy nie wiedzieliśmy, co się stanie następnego dnia, jaki będzie nasz kolejny krok. Ważne było, że mamy z tego frajdę. Chociaż pracowaliśmy ciężko, nie mam przykrych wspomnień związanych z zespołem.

Czy sukces odmienił was, jako ludzi?

W pewnym sensie na pewno tak. Myślę jednak, że jest to zmiana na lepsze. Zanim udało nam się z zespołem, jedyna rzecz, na jakiej się znałem, to budowanie domów. Teraz umiem o wiele więcej i więcej wiem o świecie. Bo granie w zespole wcale nie ogranicza się do tego, co robisz z gitarą na scenie. Trzeba też nauczyć się rozmawiać z dziennikarzami, dopilnować wielu rzeczy, poznać zasady działania muzycznego biznesu. Myślę, że dzięki Godsmack dojrzałem. Wszyscy dojrzeliśmy.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Po prostu | park | muzyka | rock | koncerty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy