Reklama

"Jesteście bardzo odważnym narodem"


Aż 25 lat - bo tyle mniej więcej trwa jego kariera - czekał Billy Sheehan na wydanie swojej pierwszej płyty solowej, zatytułowanej "Compression". Jeden z najlepszych rockowych basistów świata zaskoczył wszystkich tym, że uraczył swoich fanów albumem, na którym zagrali m.in. Steve Vai i Terry Bozzio. Wyrażenie "basista rockowy" od kilku lat nie pasuje już do Billy'ego. Wszak oprócz grania czysto rockowego jest on zaangażowany w jazzrockowy projekt Niacin. Nie wiadomo, czy jego związki z rockiem nie ulegną dalszemu rozluźnieniu po tym, jak został on wyrzucony z formacji Mr. Big. Wielkiej klasy instrumentalista, a przy tym niesamowicie miły i wesoły człowiek, który doskonale wie, czego chce i z raz obranej drogi nigdy nie chodzi. Billy bardzo miło wspomina swój jak do tej pory jedyny pobyt w naszym kraju. Chętnie też odpisze na listy polskich fanów. Jego adres znajdziecie na oficjalnej witrynie - www.billysheehan.com.

Reklama

Z Billym Sheehanem o jego bogatej karierze rozmawiał Lesław Dutkowski.


Czy musiałeś zbudować własne studio, aby w końcu nagrać swoją solową płytę? Kiedy właściwie miałeś czas na napisanie materiału na album?

Tak, musiałem. Musiałem zbudować studio. Wiele czasu mi zajęło skompletowanie wszystkiego i kosztowało to sporo pieniędzy. Ale była to niesamowita przygoda. Cały materiał na "Compression" napisałem mniej więcej cztery do sześciu miesięcy wcześniej, zanim w ogóle zacząłem nagrania. Wszystko na ten album skomponowałem sam. Nie były to żadne odrzuty z Mr. Big. (śmiech)

Powiedz, jak przebiega trasa G-3 i jakie to uczucie po tylu latach znów być na scenie obok Steve'a Vai'a? I jak właściwie do tego doszło, że znów z nim zagrałeś?

Amerykańska część trasy zakończyła się w lecie 2001 r. i tym razem chyba nie będzie trasy G-3 po Europie. Było po prostu wspaniale. Granie ze Stevem to coś niesamowitego, co trudno opisać. Teraz będę mu towarzyszył na jego solowej trasie koncertowej po Europie. A do mojego udziału doszło w banalnie prosty sposób. Steve zadzwonił do mnie, a że nie miałem o dziwo niczego zaplanowanego na lato, zgodziłem się i przyznam szczerze, że to była jedna z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłem w całym swoim artystycznym życiu.

Każdy koncert z trasy G-3 kończył się jam session wszystkich artystów biorących w nim udział. Co wtedy graliście?

Kilka coverów - "Voodoo Chile" i "Little Wing" Jimiego Hendrixa, "LaGrange" ZZ Top i "Goin' Down" Jeffa Becka.

Steve Vai założył własną wytwórnię Favored Nations, która zresztą wydała twój album "Compression". Nie myślałeś o tym, żeby zrobić to samo? Czy zbudowanie własnego studia nagraniowego nie jest pierwszym krokiem w tym kierunku? Zamierzasz zostać muzykiem-biznesmanem?

Nie. Nigdy nie myślałem o czymś takim. Moje studio nie jest pierwszym krokiem w tym kierunku. Studio jest moim prywatnym instrumentem, wyłącznie do mojego osobistego użytku. Nie myślę nagrywać w nim nikogo poza sobą.

Podobno zdecydowałeś się grać na gitarze basowej z powodu gościa o imieniu Joe, który mieszkał w twojej okolicy. Rzekomo zazdrościłeś mu tego, że miał najlepsze dziewczyny, najlepsze samochody, najdłuższe włosy. Ty już dawno to wszystko osiągnąłeś. Czy ten koleś wie teraz kim jesteś?

Rany, wszyscy źle interpretują tę historię (śmiech). Joe był moim bohaterem, nigdy mu niczego nie zazdrościłem. Chciałem tylko być taki jak on. Oczywiście, że on wie, kim jestem. Cały czas, przez te wszystkie lata, jest moim najwspanialszym przyjacielem na świecie i cieszy się z sukcesów, jakie osiągnąłem.

Wiem, że planujesz nagranie albumu z Terrym Bozzio, który gościnnie zagrał na "Compression". Możesz powiedzieć o tym coś więcej?

Wolę nie mówić za dużo. To będzie eksperymentalna płyta basowo-perkusyjna. Nagrania nie są jeszcze zakończone. Powinna ukazać się w niedalekiej przyszłości.

Czy są jakieś plany wydania DVD zespołu Talas?

Nie, na razie nie ma takich planów.

Przeszło ci kiedyś przez myśl nagranie albumu z innymi znanymi basistami rockowymi, na przykład ze Stu Hammem, Randym Covenem, Jeffem Pilsonem, czy Barrym Sparksem?

Cóż, pomysł nie jest zły. Może uda się go kiedyś zrealizować. Na razie jest za wcześnie, żeby o tym mówić.

Wiadomo, że dajesz małe, instruktażowe koncerty i bierzesz udział w spotkaniach z młodymi muzykami, adeptami gry na basie. Co starasz się im przekazać?

Mówię im, że sam bardzo chciałbym wiedzieć, kiedy sam właściwie zacząłem grać (śmiech). A poważnie, to pokazuje im wszystkie techniki, których używam, zachęcam ich do ćwiczeń i do tego, aby osiągnęli możliwie największy sukces jako muzycy.

W każdej biografii Billy'ego Sheehana można przeczytać, że "zmienił on sposób gry na gitarze basowej". Jak byś się ustosunkował do takiej opinii? Czy ty sam widzisz coś niesamowitego w swojej grze? Bo na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że dla większości rockowych basistów na świecie jesteś niczym Eddie Van Halen dla gitarzystów.

Nie widzę absolutnie nic wyjątkowego w moim graniu. Ja wciąż się uczę. To, co myślą inni o moim sposobie grania i o mnie samym, to już jest wyłącznie ich prywatna sprawa. Ja nie mam na to żadnego wpływu. Staram się robić wszystko, co w mojej mocy, by ludzie, którzy przychodzą mnie zobaczyć, dostali to, co najlepsze. Czuję się zaszczycony i wdzięczny, kiedy ktoś mówi coś miłego o mnie i o moim sposobie gry. Generalnie jednak podchodzę bardzo krytycznie do tego, co robię.

Twój podpis i odciski dłoni znajdują się na słynnym Hollywood Rockwalk w Los Angeles. Co czujesz, gdy jesteś w Los Angeles i patrzysz na to? Mówisz do siebie "zasłużyłem na to", a może "to nic dla mnie nie znaczy, bo fani są najważniejsi", a może jeszcze coś innego?

Po pierwsze, jestem zbyt nieśmiały, aby tam pójść i patrzyć na to (śmiech). Prawdę mówiąc nigdy tej tablicy nie widziałem. Jestem zaszczycony, iż ktoś docenił mnie w taki sposób. To dodaje mi sił i energii do dalszej pracy.

Tego pytania nie unikniemy. Powiedz, co właściwie się stało, że Mr. Big wyrzucili cię z zespołu?

I to jest bardzo dobre pytanie! Sądzę, że im się marzyło, aby zespół był bardziej popowy, a nie rockowy, ja zaś byłem tym rockowym gościem w Mr. Big. To podejście narastało z czasem. Kilka moich partii basu na album z największymi balladami Mr. Big zostało usuniętych w studiu. Materiał na ostatnią płytę studyjną zmiksowali w studiu beze mnie. Po tym, jak mnie wyrzucili, japoński promotor trasy musiał odwołać tournee Mr. Big. Sądzili, że wynajmą na ten czas jakiegoś japońskiego basistę, ale żaden nie był zainteresowany. Promotor japoński powiedział, że o takim rozwiązaniu nie chce w ogóle słyszeć. Tak więc nie pozostało im nic innego, jak zadzwonić do mnie i poprosić, żeby jeszcze zagrał z nimi tę trasę, bo bardzo im na niej zależało. Zgodziłem się zagrać z nimi, ale pod warunkiem, że potem Mr. Big się rozwiąże. Wydaje mi się, że byłoby nieuczciwe, gdyby dalej grali jako Mr. Big beze mnie, bo to ja założyłem ten zespół. Mogą sobie nazwać tę grupę, jak im się tylko podoba. Chcę podkreślić jasno, że ja też bardzo chciałem zagrać trasę po Japonii. Nigdzie nie możemy grać trasy w jednym kraju, przez dwa, trzy tygodnie po wydaniu każdej płyty Mr. Big. Tylko tam. Promotorzy wydzwaniali do mnie do domu i prosili, byśmy zagrali. Rzekomo menedżment Mr. Big zapewniał ich potem, że nie jesteśmy tym zainteresowani. Nieprawda, ja byłem i jestem. Dostawałem emaile z całego świata, w których fani błagali nas, żebyśmy zagrali. Reszta kolesi z Mr. Big teraz tego nie chce.

Czy to prawda, że pomysł założenia Niacin narodził się przez przypadek, kiedy razem z chłopakami z Mr. Big braliście lekcje śpiewu u żony Johna Novello?

Rany, skąd się biorą taki informacje? Z Internetu? Nie, oczywiście, że to nieprawda.

Czytałem, że płyty Niacin powstają bardzo szybko, a cały proces ich powstawania przypomina jam session. Czy preferujesz taki sposób pracy, czy może wolisz siedzieć w studiu tygodniami?

To nie jest do końca prawda, że nagrania z Niacin to wielkie jam session. Pracujemy nad piosenkami i ich skomplikowanym aranżacjami przez jakiś czas, a potem rzeczywiście wszystko dość szybko rejestrujemy. Przyznaję jednak, że jest trochę jammowania na płytach Niacin. Kiedy gramy koncerty, to "trochę" delikatnie się wydłuża.

Niacin określany jest - nie bez powodu - jako supergrupa. Przywodzi na myśl na przykład Beck, Boggert & Appice albo Cream...

Naprawdę? Co mogę powiedzieć, my po prostu kochamy grać. Nigdy nie myśleliśmy o sobie jako supergrupie, lecz jako o muzykach, którzy lubią się rozwijać.

Chciałbym się czegoś więcej dowiedzieć o książce "Ultimate Billy Sheehan". Czy to jest twoja biografia, autobiografia, czy też podręcznik dla basistów?

Ode mnie, niestety, wiele się nie dowiesz. Książkę wydała moja japońska wytwórnia. Nie jestem całkiem pewien, co tam jest, bo nie została wydana po angielsku. Jest tam na pewno sporo moich zdjęć i zbiór wywiadów.

Sądzę, że doskonale zdajesz sobie sprawę, iż stałeś się nieśmiertelny nie tylko dlatego, że jesteś doskonałym basistą, lecz również dlatego, że przed laty koncerty Talas otwierała mało znana wówczas grupa U2?

Tak, zdaję sobie z tego sprawę. To było w małym klubie w Buffalo. Podczas ubiegłorocznych koncertów U2 znowu pojawili się w Buffalo i przypomnieli, że kiedyś zaczynali swoją karierę w Stanach od koncertu z Talas. Byliśmy zaszczyceni tym, że pamiętają.

Z kolei Talas otwierał kiedyś koncerty U.F.O. Czy to właśnie wtedy doszli oni do wniosku, że jesteś idealnym następcą Pete'a Way'a, czy stało się to nieco później?

Zadzwonili do mnie, gdy Pete odszedł z zespołu. To był kolejny wielki zaszczyt, który mnie spotkał w życiu. Grałem w zespole, który kochałem i właśnie wówczas pojawiliśmy się w Polsce.

Zagraliście u nas w 1983 roku. Pamiętasz ten koncert? I czy wiesz, że ludziom na sali opadły szczęki, kiedy zagrałeś swoje kilkunastominutowe solo na basie? Wcześniej w Polsce żaden muzyk rockowy nie zrobił czegoś takiego!

Powiem szczerze, że nie miałem najmniejszego pojęcia, iż to solo zrobiło takie wrażenie. W Polsce były wtedy trudne i ciężkie czasy. Czułem się naprawdę źle, kiedy patrzyłem na tych wszystkich ludzi na koncercie, bo policja traktowała ich bardzo ostro. Wielce mnie to smuciło. Dlatego teraz bardzo się cieszę, że twoim kraju tyle zmieniło się na lepsze. Zdaję sobie sprawę, że nie jest doskonale, ale doskonale nie jest w żadnym kraju na świecie. Jednak jestem pewien, że jest w Polsce znacznie lepiej. Pobyt w Polsce był cudowny, a ludzie, których tam poznałem, naprawdę wspaniali.

Co pozostało w twojej pamięci z tamtego pobytu?

Duch Polaków. Byliście przecież pierwszymi, którzy odważyli się wyzwolić spod sowieckiej dominacji. Cała Ameryka jest z was dumna. Jesteście bardzo odważnym narodem i sądzę, że przyszłość rysuje się dla was w jasnych kolorach.

Zawsze marzyłeś o tym, by grać w Van Halen. Podobno kiedy zadzwonił do ciebie David Le Roth z propozycją pracy, powiedziałeś: "Cóż, to w końcu dość blisko". Czy to prawda?

Dokładnie tak to było. Granie z Davidem to było czyste, wspaniałe szaleństwo. Dla mnie było to spełnienie marzenia.

Twoja kariera wygląda jak pasmo nieprzerwanych sukcesów - miliony sprzedanych płyt, nagrody, wielki respekt wśród muzyków. Czy były w tym czasie jakieś szczególnie trudne chwile, które utkwiły ci w pamięci?

Oj, było bardzo, bardzo wiele takich chwil. Naprawdę nikomu nie jest łatwo odnieść sukces w biznesie muzycznym. Musiałem zrezygnować z wielu rzeczy, aby zostać sławnym muzykiem. I cieszę się, że tak zrobiłem. Tego naprawdę chciałem w życiu. Gdyby dano mi okazję przeżycia mojego życia od nowa, nie zmieniłbym absolutnie niczego.

Wiem, że zajmujesz się również projektowaniem sprzętu dla firm Ampeg i Yamaha. Na czym właściwie polega twoja rola? Wymyślasz wszystko, czy tylko sugerujesz rozwiązania?

Projektuję to, co na czym chciałbym grać lub czego używać, a oni to produkują, gdyż sądzą, że to, co proponuję, jest po prostu dobre. Mówiąc szczerze jestem takim amatorem-wynalazcą już od wielu lat.

Z kim i dlaczego chciałbyś współpracować?

Z hiszpańskim gitarzystą Paco DeLucią. On jest jednym z największych i obdarzonych największą pasją muzyków na świecie. Jestem pewien, że wiele bym się od niego nauczył.

Chciałbym poznać twoje zdanie na temat rocka w USA. Rzeczywiście jest tak, że ten gatunek zmartwychwstał, czy jest to tylko czasowa moda?

Muzyka jest czymś, co ciągle się zmienia, a zmian tych w żaden sposób nie można przewidzieć. Lubię wiele z tych nowych zespołów, jak Limp Bizkit czy Linkin' Park. Sądzę, że przyszłość muzyki, nie tyko rocka, jest jak najlepsza.

Na moment chciałbym wrócić do Mr. Big. Na pierwszej trasie otwieraliście koncerty Rush. Czy Geddy Lee jest tym spośród basistów, których podziwiasz?

O tak! Geddy jest cudownym człowiekiem i znakomitym basistą. Trasa z nimi była dla nas wspaniałym przeżyciem i wszyscy wspominamy ją miło.

Trudno mi w to uwierzyć, ale przeczytałem, że na jednym z waszych koncertów w Los Angeles znalazł się jakiś znany producent płytowy, który myślał, że nie śpiewacie naprawdę tylko używacie sampli puszczanych z playbacku. Czy ta historia jest prawdziwa?

Jest, niestety, prawdziwa, a zdarzyła się w klubie Roxy przy Sunset Boulevard. Właściwie to kilkanaście innych osób myślało w taki sam sposób, jak ten gość. A my wszystko śpiewaliśmy naprawdę.

Jak zareagowałeś, kiedy pierwszy raz spotkałeś Paula Gilberta, z którym stworzyłeś grupę Mr. Big?

W żaden szczególny sposób. Paul to dobry chłopak, ale trudno do niego dotrzeć, poznać go. Trzymał mnie raczej na dystans przez te wszystkie lata, w czasie których pracowaliśmy razem. Lubię go i mam nadzieję, że będziemy lepszymi przyjaciółmi.

Kto wpadł na pomysł użycia wiertarki w solówce do "Daddy, Brother, Lover & Little Boy"? Ty czy Paul?

Ani ja, ani Paul, tylko gość o imieniu Jeff.

Czy twoim zdaniem jest możliwa reaktywacja Mr. Big w oryginalnym składzie?

Prawdopodobnie nie. Wiem, że Paul nie chce już więcej ze mną grać.

Powiedziałeś kiedyś, że masz łzy w oczach, kiedy słuchasz piosenki Whitney Houston "Greatest Love Of All". Dalej tak reagujesz, gdy słyszysz ten utwór?

Powiedziałem, że mam łzy w oczach? Nie, to nie do końca tak. Uważam, że to wspaniała piosenka i wspaniała artystka. Mam nadzieję, że wszystko jest już z nią dobrze, bo to niesamowicie wielki talent.

Steve Harris z Iron Maiden tak opisał cię kilka lat temu: "Billy Sheehan? Nie ma kwestii - on jest po prostu niewiarygodnie doskonały".

Steve Harris jest taki niesamowity. Dla basisty usłyszenie czegoś takiego miłego o moim graniu, od kogoś takiego, jest po prostu zniewalające. Ja kocham granie Steve'a Harrisa i kocham Iron Maiden. Dzięki ci Steve, jesteś wielki! (śmiech)

Kolejny Steve, tym razem Vai, powiedział kiedyś, że w czasach, gdy grał w zespole Davida Lee Rotha, nauczył się, że ważne są trzy rzeczy - forsa, panienki i dobra robota. A czego ty się nauczyłeś?

Wszystkiego co wymienił Steve i jeszcze dużo, dużo więcej. To było niczym odebranie dyplomu magisterskiego z rocka.

Czy są jakiekolwiek szanse, że po 18 latach znowu pojawisz się w Polsce?

Uwierz mi, że marzę o tym, aby przyjechać do Polski i u was zagrać. Jeśli tylko kiedykolwiek pojawi się choćby minimalna szansa przyjazdu do was, to z niej skorzystam. Polska przywołuje u mnie wiele dobrych wspomnień.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Billy | Los Angeles | nagrania | studio | koncerty | trasy | śmiech | kariera
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy