Reklama

"Inżynier Mamoń zawsze zwycięża"

W połowie czerwca 2005 roku ukazała się anglojęzyczna płyta Anny Marii Jopek, zatytułowana "Secret". Znalazły się na niej dobrze znane w Polsce utwory wokalistki, z tekstami przetłumaczonymi na angielski, a także cztery przeróbki znanych światowych przebojów. Oczywiście w tym zestawie nie mogło zabraknąć utworów ukochanego muzyka wokalistki, czyli Stinga. Jopek zaśpiewała więc "I Burn For You" z repertuaru The Police i "Thousand Years" z solowego dorobku Stinga, a także "Moondance" Vana Morrisona i "Don't Speak" grupy No Doubt, który ukazał się na pierwszym singlu. Jednak płyta "Secret" nie była jedynym tematem rozmowy Sylwii Paszkowskiej (RMF FM) z Anną Marią Jopek. Panie rozmawiały także m.in. o tematach damsko-męskich, inspiracjach muzycznych i współpracy z Patem Metheny'm.

Zacznijmy od tej "sekretnej" płyty, zaśpiewanej po angielsku, na której jest też sporo coverów. Kiedyś powiedziałaś, że męczy cię ta mania recyklingu w polskim i światowym show-biznesie, a jednak sama po to sięgnęłaś.

Ona mnie męczy, jeżeli zbyt blisko trafia oryginału, jeżeli wykorzystuje filozofię, która już w tej muzyce była zawarta. Natomiast zawsze bardzo mnie zachwyca, jeżeli ktoś może wnieść powiew czegoś świeżego i dać trochę siebie. I czasem mi się zdaje, że to jest świetny grunt do tego, żeby swoje muzyczne credo ludziom pokazać i przedstawić. Pokazanie tego w ramach piosenki, która wydawało się, że jest powszechnie znana i już się nic z nią więcej i inaczej nie da zrobić, a tu tymczasem okazuje się, że można ją przewrotnie zupełnie inaczej zaśpiewać i zagrać.

Reklama

Myślę, że współczesny świat trochę za często się w to bawi. Sięgnęłam po te covery, ponieważ producenci z Anglii, którzy przejęli tę płytę, uważali, że to absolutnie niezbędny element tej płyty. Czyli bez coverów już się nie da nic zrobić. Oczywiście, bardzo chciałam kilka piosenek opracować i to był świetny pretekst, bo bym pewnie tutaj, na polskiej ziemi, sama się strofowała i bym sobie na to nie pozwoliła. A tutaj miałam na to przyzwolenie, niemalże odgórny wręcz nakaz.

U nas w Polsce faktycznie inżynier Mamoń zawsze zwycięża, że nie może się podobać piosenka, którą się słyszy po raz pierwszy. Radia też chyba teraz na tym bazują i mało jest w nich premier. Mam nadzieję, że się to zmieni.

Dlaczego wybrałaś "Don't Speak" z repertuaru grupy No Doubt jako piosenkę promującą całą płytę?

Ponieważ to jest piękna piosenka i można ją przewrotnie zaśpiewać, zupełnie inaczej. Paradoksalnie znacznie łatwiej mi było wziąć na warsztat Gwen Stefani, niż np. utwór Stinga. Z nim mam relację duchową i to jest dla mnie jakaś nabożna sprawa. Bardzo ciężko jest podchodzić do takiej muzyki, do której ma się tak strasznie dużo pokory, sentymentu, która jest estetycznie też gdzieś tam niedaleko.

W przypadku No Doubt to jest tak odmienna estetyka, że jedyny lęk, jaki mi towarzyszył, gdy zaczynałam to śpiewać, to to, że fani Gwen Stefani mogą mnie zwyczajnie obić.(śmiech)

Klimat płyty jest typowo jopkowy, bardzo uduchowiony, rozanielony, z dużą ilością subtelnych dźwięków, można powiedzieć, że to próbka anielskiego charakteru Anny Marii Jopek. Ale ponoć w głębi duszy jesteś ognistą brunetką?

Ale oczywiście! Czasem się to we mnie budzi i czasami uwielbiam być niegrzeczna. Wydaje mi się, że na scenie i w muzyce to jest taki dobry grunt, gdzie można się do końca wyżyć i otworzyć pokłady naszej podświadomości, wypuścić z niej wszystko to, co tam drzemie. Muzyka daje ku temu wiele fantastycznych okazji.

Ale nie wiem, czy tak jest akurat na tej płycie, bo ma ona jednak bardzo stonowany charakter. Jest z samej definicji czymś, co ma nas harmonizować, a nie zanadto deharmonizować.

To w muzyce. A w życiu?

To się przekłada na energię, bo muszę mieć dużo energii w codzienności, żeby zdołać wstać rano z łóżka. Mam dwóch bardzo aktywnych synków, którzy mają mnóstwo zajęć popołudniowych, co zresztą razem wymyśliliśmy z mężem jako panaceum na tę ich aktywność, bo inaczej by roznieśli dom.

Chodzą na basen, angielski, zbiórki harcerskie i trzeba nieustająco im to życie organizować, ale w związku z tym mamy przy nich sporo biegania. Są wymagającymi dziećmi, ale to słusznie, bo każde dziecko powinno od swojego rodzica wymagać bezwzględnego oddania i poddania, bo później jest mu ciężko w życiu.

Niegdyś mówiłaś o swoim tacie, który słowami "Ania do grania" namawiał cię do muzyki. Czy też będziesz goniła swoich synów w ten sposób?

O mój Boże! Będę ich dokładnie tak samo goniła, bo uważam, że to mój rodzicielski obowiązek. Mój starszy syn, 7-letni Franio, właśnie zdał do muzycznej szkoły, dostał się do klasy wiolonczeli. Wygląda na to, że od września będziemy poważnie rzępolić, codziennie.

Kto go będzie gonić - ty czy ojciec?

Myślę, że oboje. Zdarza się, że wyjeżdżam, bo mam taki zawód, i trochę mnie w tym domu nie bywa. Natomiast Marcin [Kydryński, mąż wokalistki - przyp. red.] jest skrupulatny, zarzucił swoje podróżowanie na rzecz naszej rodziny i jest naprawdę cudownym i oddanym tatą, choć nie ma do naszych synków zbyt wiele cierpliwości - ale tak między nami, to który mężczyzna ma. Ogromnie się stara i dba o to, żeby coś z nich wyrosło.

Mam nadzieję, że Franio, który sam z siebie jest bardzo ambitnym dzieckiem, w takim otoczeniu muzycznym będzie chciał rozwijać swój talent. Niewątpliwie ma słuch i ogromne zaangażowanie i jest największym znanym mi fanem Skaldów i Czerwonych Gitar.

Czerwone Gitary? Czy dlatego, że "Anna Maria"?

(śmiech) Myślę, że nawet tego jeszcze nie skojarzył. Ale on po prostu kocha te piosenki. Wstaje rano i zaczyna śpiewać piosenki Skaldów, ten słynny tekst "Śpiewam, bo muszę".

A jeśli chodzi o "Annę Marię" to kiedy się urodziłam, ta piosenka święciła wówczas sukcesy, była na szczytach list przebojów. Mój wujek, 10 lat ode mnie starszy, wymógł to na mojej mamie, że musi mi dać tak na imię. Ta Anna Maria może jest w dzisiejszych czasach trochę pretensjonalna i staroświecka, ale gdzieś w środku kryje się bunt.

A jesteś taka?

No pewnie! Jestem ogromnie staroświecka. Wierzę w prawdziwą romantyczną miłość. Nie umiałabym w takich sprawach kalkulować i być cyniczną. Jak wiele współczesnych kobiet, nie umiałabym wyjść za mąż dla biznesu, z interesu, albo dla polepszenia swojej sytuacji materialnej.

Mam taką staromodną godność i wiarę w to, że jeśli ludzie się spotykają i decydują na życie razem, to tylko z powodu wielkiej i dozgonnej miłości.

Czyli panuje u was tradycyjny podział ról? Ty jesteś duchowością, a mąż rządzi, pomaga kierować karierą, prowadzić dom, opiekować się dziećmi?

Tak. Mąż jest bardzo silną osobowością, a ja jestem w siódmym niebie, że tak właśnie jest. Że mogę być w tej relacji słabą, delikatną kobiecinią. To naprawdę wielkie szczęście nie musieć być wszędzie twardzielem i bonzem. Ja wielokrotnie w mojej pracy zawodowej muszę być twarda, choć bardzo tego nie lubię i mam wrażenie, że to trwale odkształca moją osobowość.

Ale czasem nie ma wyjścia, bo inaczej by zgnietli, lub walec by przyjechał. To fantastyczne, jak mój mąż może zbierać na siebie te cięgi, bo jest silny i mu tak nie szkodzi jak mnie. Z kolei dzieci są zaborcze i jak się nimi zajmuję, to na nic innego nie ma miejsca. Ale kiedy wyjeżdżam w trasę, to są moje wakacje, bo mam znacznie mniej obowiązków.

To się właśnie udaje tak poskładać, kiedy trafi się w życiu na zawód, który może być równocześnie naszym szczęściem i pasją.

Parę lat temu plotkowało się, że możesz nagrać coś wspólnie ze swoim ukochanym Stingiem.

To było podłe, że taka wiadomość mogła się wymknąć. Byłam bardzo rozżalona, bo faktycznie, kiedy podpisywałam kontrakt z dużym oddziałem mojej wytwórni, to okazało się, że to ta sama firma, dla której nagrywa Sting. I to się okazało nawet całkiem wykonalne. Tylko że terminy pokrzyżowały te plany.

Od początku jednak myślałam, że sprawy realizacji tak głębokich marzeń, to nie może być coś, co przychodzi tak od razu i jest takie łatwe. Dlatego nie nastawiałam się na to, że to wypali.

Dostałam od Pana Boga wielki dar w postaci płyty z Patem, który jest drugim moim idolem. Odkąd sięgam pamięcią, kocham go i wielbię. Ale jak się coś takiego dostaje, to nie można prosić o więcej. Są takie marzenia, które się marzy, które są dobrą siłą napędową do tego, żeby się rozwijać, żeby cały czas iść do przodu.

Trzeba też zaakceptować to, że wiele z naszych marzeń w życiu pewnie nigdy się nie spełni, ale na szczęście o tym nie możemy wiedzieć, możemy myśleć pozytywnie, że to jednak kiedyś się zdarzy. I ta energia tak pcha nas do przodu, jak żadna inna siła.

Gdy Pat cię wybrał powiedziałaś, że dostrzegł w tobie rzetelność instrumentalisty, dobrego wykształconego muzyka. Skąd taka skromność?

Ja nie wiem, czy to skromność. To jest całkiem wygodna rzecz. Wykształcenie, które sprawia, że się znacznie szybciej dochodzi do ustaleń, że można sobie coś napisać i to potem realizować, to jest bardzo wygodne. Dla takich ludzi jak on - a jest absolutnym geniuszem - nikt nigdy nie będzie partnerem, bo przerasta wszystkich ludzi, których spotkałam, którzy zajmują się muzyką.

Ma absolutnie wszystko, to, o czym każdy może marzyć - nieprawdopodobną, nadludzką łatwość, taką manualną sprawność, wyobraźnię, która powoduje, że muzyka przez niego tworzona jest bardzo jego - rozpoznawalna na milę. Ma także absolutnie zniewalający dźwięk, obłędną technikę, zarówno w sferze takiego grania ekspresyjnego, jak i lirycznego, jest po prostu niedościgniony.

Praca z nim, obserwowanie go, to jest zupełnie zdumiewająca radość, coś, czego się nie da opisać. Cały czas miałam gęsią skórkę. Ten tydzień pracy z Patem to było u mnie tak wielkie uniesienie, że na konferencji prasowej kończącej naszą pracę, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Stałam i ciekły mi takie wielkie łzy po policzkach, dlatego schowałam się za mojego Marcina, który jest wysoki i rosły, i łatwo się za nim można ukryć.

Wiedziałam, że to nie jest normalne, bo ja na ogół bardzo panuję nad emocjami, szczególnie przy dziennikarzach, a tutaj musiałam się temu poddać. Pomyślałam, że tak właśnie działa coś, czego nie umiemy zdefiniować, co się całkowicie wymyka jakiejkolwiek ludzkiej możliwości.

To ogromny dar od Boga, posiadać taki talent. Myślę, że to jest geniusz, że następne pokolenia też będą to doceniać, bo takie osoby zostają i zawsze wygrywają próbę z czasem.

A praca z takim geniuszem nie jest paraliżująca, że człowiek nie może wyciągnąć najlepszych rzeczy z siebie?

Właśnie, że nie. Ponieważ Pat dodatkowo jest cudowną osobą, wspaniałym, skromnym i fantastycznym facetem, który wchodząc do studia ma uśmiech prawie dookoła głowy. Ma w sobie coś ciepłego, nie ma w ogóle gwiazdorskich zagrań, nie wytwarza żadnego dystansu. Prosi tylko o jedno - żeby przejść nad fazą akceptacji wzajemnej, żeby móc rozmawiać od razu o muzyce, a nie traktować tego personalnie. To bardzo ważne, bo muzycy są rozedrgani od środka, łatwo się obrażają. Trzeba kompletnie się odciąć od własnego ego.

Ponieważ to był mój ukochany zespół, to w takim składzie można było od razu o tym dyskutować. Pat ma taką umiejętność wyciągania z ludzi tego, co w nich najlepsze. Ma zmysł lidera, ma w sobie coś takiego z wielkiego muzycznego reżysera, bardzo zagrzewa ludzi. I to bardzo doceniałam, kiedy przychodziła godz. 3 nad ranem, ja już umierałam, a miałam do wykonania coś w miarę skomplikowanego przed mikrofonem, to zaciskałam pięści i wiedziałam, że jestem gotowa na wszystko.

Pat jest w ogóle nadzwyczajnym człowiekiem. Nie uznaje żadnych używek. Od zawsze wiedział, że chce grać, a wiedział, że jego mistrzów, wielkie postaci jazzu, wykończyły używki - narkotyki, bardzo często papierosy. Ci ludzie są bardzo delikatni, nawet bardziej niż zwykli śmiertelnicy, i znacznie łatwiej wpadają w nałogi.

Myślę, że jako małe dziecko ślubował sobie, że nigdy po nic nie sięgnie i tak się dzieje. Pata nie namówi się na małe piwko, małe winko, nie wchodzi to w grę. Chyba bardzo niechętnie uczestniczy w jakikolwiek imprezach i celebrowaniu życia towarzyskiego.

Ale ty lubisz? Kawa, wino..

Bez kawy bardzo słabo sobie radzę, bo jestem niskociśnieniowcem. Jeśli chodzi o wino, to ostatnio bardzo lubię białe. Nie mam tu szczególnych preferencji, bo białego wina nie da się sknocić, tak że niemal zawsze jest udane. Wcześniej bardzo lubiłam czerwone, ale z wiekiem doszłam do wniosku, że jest dla mnie za ciężkie. Mój mąż nadal je ubóstwia, a ja wolę biel.

Sporo mówimy o mężczyznach, bo mowa była o twoim mężu Marcinie Kydryńskim, Stingu, Pacie Methenym, jest też Michał Żebrowski, z którym również nagrywałaś. W takim razie jaki jest twój ideał mężczyzny, fizyczny i psychiczny?

Oczywiście, że jest wspaniale, jeśli mężczyzna jest przystojny, ale ta sfera fizyczna - to jakby nie o to chodzi. Siła mężczyzny i jego uroda wynika z jego wnętrza. Zresztą tak samo jak u kobiet.

Piękne osoby są w środku zharmonizowane, mają w sobie siłę i fantastyczną duchowość, są zniewalające, chce się z nimi spędzać czas. Dopiero później zauważa się, że przy okazji potrafią mieć piękne oczy, nadzwyczajne usta, czy niezwykle męską postać. Ale punkt wyjścia, przynajmniej dla mnie, jest zawsze w środku.

To kobiecy punkt widzenia, bo mam zespół męski i widzę, że koledzy zawsze najpierw patrzą, czy niewiasta jest zgrabna i czy wygląda atrakcyjnie, a dopiero później wnikają, co dalej.

Podobno cały czas mocno pracujesz nad swoim głosem?

Głównie koncertując. Nad samym głosem to tak wiele nie pracuję, co pewno nie jest za dobre. Staram się ćwiczyć oddychanie, ale stricte śpiewania to niekoniecznie. To się rozwija w człowieku. Staram się dużo słuchać - nie siebie bynajmniej - tego, co się dzieje w muzyce, tego, co się działo, bo tak naprawdę cała muzyka klasyczna wygrała próbę z czasem. To jest coś, po co warto sięgać. Tam jest po prostu kopalnia piękna, harmonii i wspaniałych pomysłów, więc warto się do tego odwoływać.

Szczególnie że my, ludzie tego stulecia, mamy niezwykłą możliwość zgromadzenia na półce tego, co jest esencją, najwspanialszym dziełem człowieka w dziedzinie muzyki, w najlepszych wykonaniach, jakie tylko mogą być. Czasami ludzi, których już dawno z nami nie ma. To jest jakiś fenomen - mamy pierwsi w historii taką szansę, że gdyby ktoś chciał w ciągu tygodnia przerobić całą historię muzyki, słuchając od rana do wieczora, to miałby taką frajdę to zrobić. Zobaczyć, jak rozwijało się instrumentarium, pojęcie harmonii... To jest fantastyczne.

Dlatego staram się dużo słuchać, uwielbiam to, jestem takim prawdziwym, oddanym fanem.

Masz korzenie klasyczne i jazzowe, ale zajmujesz się także muzyką popularną. Gdybyś miała wymienić 10 najważniejszych wykonawców i/lub kompozytorów, to byliby to..

Na pewno powiedziałabym o Chopinie, bo zrewolucjonizował grę na fortepianie w XIX wieku. Miał niesamowite pomysły harmoniczne. I jakie to jest wszystko polskie, takie stąd. Chopin jest dla mnie nieustającym źródłem natchnienia.

Ravel, kolejny wielki pianista, który poszedł dalej, bo przecudownie instrumentalizował. Wszystkie jego dzieła symfoniczne, to trzeba usłyszeć! A koncerty fortepianowe! Cudowne, polecam.

Oczywiście Bach, który jest samą mądrością, jest dla mnie dowodem na istnienie Boga. To jest nieprawdopodobne, wiedząc w jakim on popłochu to musiał pisać, mając niezliczoną ilość dzieci na głowie, nieustannie proszące o jedzenie. To wielkie, że zdołał napisać takie dzieła, mając tak niełatwe życie, i będąc tak odciętym od wszelkich wpływów. Czyli to musiało płynąć z niego - cała inwencja, pomysł, natchnienie, to musiało pochodzić z góry, od Boga i on to przelewał na papier. Stworzył polifonię i tak niezwykle klasyczne, czyste formy. Kto chce wyprostować skołatane myśli, musi sięgnąć po Bacha.

Mozart - najbardziej uwielbiałam go grać ze wszystkich kompozytorów. Mam taką teorię, że miał podobną do mnie budowę ręki i pewnie był tego samego wzrostu. Poza tym, że mentalnie uwielbiam jego muzykę, bo jest jasna, zawsze daje nadzieję, że nawet w najbardziej rozpaczliwym "Requiem" gdzieś tam daleko jest jakieś piękno i otwarte okno dla każdego.

Ze współczesności to na pewno Miles Davis i jego czarna energia, którą uwielbiam. Ponadto mój kochany Pat i Sting, któremu udało się stworzyć piosenki, jakie satysfakcjonują ucho zarówno muzyka, jak i wybrednego słuchacza, a z drugiej strony może je zanucić każdy, w każdym miejscu na ziemi. Dodatkowo mają one wspaniałe historie zawarte w tekstach.

Abstrahując już od tego, jak on śpiewa tym swoim boskim głosem, jednocześnie grając na basie, co już jest wielką sztuką.

Shirley Horn - jak ja płakałam, że ona tutaj nie przyjechała! Miałam zaszczyt ją poznać w Nowym Jorku parę lat temu. Jak wielką jest artystką, natchnioną istotą, dobrym, ciepłym człowiekiem - kontakt z nią jest czymś niesamowitym.

Kolejną taką osobą jest Joni Mitchell. Jest wielka i też stworzyła swój własny świat w muzyce. Pewnie jeszcze by było mnóstwo takich osób, które bym mogła wymieniać.

A z Polski?

Kayah. Jest fantastyczna, uwielbiam ją. To, co ona pisze, jak śpiewa, jakim jest człowiekiem - walecznym, walczącym, a jednocześnie takim pięknym, godnym.

Wspomniany Chopin sięgał po ludowe inspiracje. Ty wychowałaś się na Mazowszu. Czy ciągnie cię, żeby jeszcze kiedyś stworzyć płytę, na której by pojawiły się ludowe wątki?

Cały czas w tej sprawie mam takie niewygasłe źródło inspiracji, bo bardzo kocham polskie skale ludowe. Nie mogę tego unikać, zresztą mam już nawet nagraną płytę "Niebo", która ma się ukazać jesienią, na której jest ogromnie dużo takich wątków. To właściwie taka "Bosa 2".

Nie rezygnuję z mojej ludowości. Na "Secret" też jest parę takich wątków, choć są one bardzo uniwersalnie podane. Taki był pomysł na tę płytę. Na "Niebie" jest to bardziej charakternie, brudne, przez co bardziej się czyta jako coś ludowego.

Był taki moment, że zaczęłaś się odcinać od ludowości, kiedy nastała moda na taką popularną ludowość, w stylu Brathanków i płyty Kayah i Bregovicia.

Był tego faktycznie jakiś przesyt, ale chyba nie mogłam się od tego bardzo oddalić. Ta moja ludowość była trochę inaczej podana, nieco chropawa. Pamiętam, że zrobiliśmy wtedy płytę "Bosa", na której było dużo takich wątków, ale bardzo specyficznie pokazanych. Nigdy od tego nie odejdę, bo myślę, że to po prostu część mnie. Podobnie jak polskość.

Nagrałam 10 płyt w Polsce, ale w momencie, kiedy moja wytwórnia z Londynu powiedziała, że nie są w stanie promować mojej płyty po polsku, a bardzo by chciała promować moją muzykę gdzieś dalej, to pomyślałam sobie, że nic nie ryzykuję.

Dlatego, że to jest jakieś kolejne doświadczenie i tak naprawdę to może być mój koń trojański. Bo ja i tak na tych koncertach za granicą śpiewam po polsku. Oczywiście śpiewam wiele tematów po angielsku, ale przemycam mój prawdziwy kolor.

I z tego, co obserwuję, ludzie na widowni równie chętnie słuchają tych piosenek, których tak naprawdę nie rozumieją. Ten angielski to też sprawa umowna, bo graliśmy ostatnio w Japonii i tam nikt nie mówi po angielsku. To jest mit, że tam się mówi po angielsku. Było im więc wszystko jedno, czy śpiewałam po polsku, czy po angielsku. Bo oni i tak słuchają czegoś innego - energii, tego, czy się usiłuje do nich dotrzeć, nawiązać kontakt.

Bardzo wierzę w muzykę i prawdę wewnętrzną. Znacznie mi jest łatwiej być przekonywującą po polsku, niż po angielsku. Oczywiście, że świat dzisiejszy dąży do komunikacji i ten wszechobecny angielski jest niewątpliwie cudownym krokiem, żeby móc się porozumieć słowem.

Stąd pomysł na nagranie płyty "Secret", ale to jedna rzecz, a ja niezależnie od tego swoją kolejną autorską, całkiem nową płytę, wydłubałam na ten rok. Na usprawiedliwienie dla moich słuchaczy, gdyby chcieli mi powiedzieć: Pani Aniu, co pani wyczynia? Tutaj pani obiecuje, że będzie ostoją polskości, a tu śpiewanie po angielsku!. Dlatego robię jedno i drugie.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: RMF | świat | piosenka | piosenki | angielski | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama