Reklama

"Inkwizycja powraca do Polski"

Na próżno szukać w polskim black metalu formacji równie oryginalnej, co olsztyński Non Opus Dei. - Staramy się, żeby nasza muzyka nie była oklepana, staramy się nie grać tak zwanych popłuczyn po kilku dobrych zespołach. Są ludzie, którzy to robią w dobry sposób i chwała im za to, ale u nas raczej tego nie znajdziesz - mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim śpiewający gitarzysta Klimorh. I nie trzeba mu wierzyć na słowo, gdyż zawartość, wydanego w lipcu 2006 roku, czwartego albumu "The Quintessence", ponownie zniewala charakterystycznym stylem Non Opus Dei, pomysłowością i wyjątkowo mroczną atmosferą. Lider i założyciel Non Opus Dei podzielił się też z nami swoimi przemyśleniami na temat odwołanego przez warszawskie władze Black Metal Festival i cynicznego gwałceniu wolności słowa w kraju nad Wisłą.

W 2005 roku na rynku ukazały się dwie płyty Non Opus Dei. Teraz otrzymujemy kolejną. A jeszcze nie tak dawno przekonywałeś na stronach INTERIA.PL, że ten twój ogromny wysyp pomysłów na muzykę to przesada. Jak się z tego wytłumaczysz?

Tłumaczenie zajmie mi tylko krótką chwilę. Album, z powodu którego rozmawiamy teraz został nagrany dokładnie rok temu, w lipcu 2005. Album, z powodu którego rozmawialiśmy ostatnio, był nagrany latem 2004. Więc mówienie o jakimś wysypie pomysłów to jawna przesada. Nagrywanie jednego albumu rocznie to chyba normalna sprawa, jeśli oczywiście pracujesz nad swoją muzyką, tak jak my to robimy (śmiech).

Reklama

A na to, że materiał wychodzi z opóźnieniem to my już wpływu nie mamy i nie zamierzamy też z tego powodu odkładać naszych muzycznych perwersji na jakąś nieokreśloną przyszłość. Nigdy nic nie wiadomo - dzisiaj żyjesz, jutro gnijesz (śmiech).

Czy pomysły na tak oryginalne utwory, muzykę potrafisz wykrzesać z siebie w sali prób? Trudno uwierzyć, że takie koncepty powstają w atmosferze ciasnego pomieszczenia.

Cóż, co mogę tu powiedzieć - pleśń, wilgoć i robaki mrocznej piwnicy są naszym natchnieniem. Moi żołnierze chyba również się z tym zgodzą (śmiech). A tak poważnie to moment, w którym znajdujesz się na sali i realizujesz dany pomysł to dla nas chwila, w której dokładnie wiesz, co chcesz zrobić. Wcześniej powstaje pomysł, który rozwijamy lub zniekształcamy, do tego dochodzi konkretny przekaz, atmosfera, jakieś tam doświadczenie muzyczne, zgranie tego wszystkiego i gotowe.

W porównaniu z "VI: The Satanachist's Credo", nowy album wydaje się zmierzać w nieco innym kierunku. "The Quintessence" jest bez wątpienia materiałem o charakterystycznych dla Non Opus Dei cechach, jednak chyba jeszcze bardziej dosadnym, bezpośrednim. Może prostszym?

Ja tam nie wiem, nie do mnie należy opisywanie starego albumu dużą ilością przymiotników. Wiem tylko tyle, że zawartość muzyczna "The Quintessence" rozwala, niszczy i miażdży pod każdym względem muzykę z czasów "The Satanachist's Credo". I bardzo mnie to cieszy. Taki kierunek będzie też kontynuowany przez nas w przeszłości. Każdy kolejny album musi niszczyć poprzedni.

Co uważniejsi słuchacze z pewnością wychwycą esencję konceptu tej płyty w swoistej inkantacji umieszczonej w kompozycji "Energion: The Quintessence Of The New Spirituality". Czy mógłbyś powiedzieć, jaka jest geneza podjęcia przez ciebie tej właśnie tematyki.

Chodzi o nowe spojrzenie na szeroko pojętą duchowość. Rodzaj ludzki ewoluuje, tak również powinno być z symbolami, wierzeniami, rytuałami itp., przynależącymi do minionych epok naszej Ziemi. Niestety, tak nie jest. Dalej przeważają przestarzałe dogmaty, "święte księgi", czy archaiczne wyobrażenia "bóstwa", jako istoty odczuwającej, myślącej podobnie jak my, kierującej się podobnymi osądami moralnymi. Brakuje prób zastąpienia przestarzałego, archaicznego tworu, jakim są współczesne religie ludzkości.

Tekst jest próbą opisania energii, która sprawia że świat pozostaje w ruchu. Sposobem na zrozumienie czy dotknięcie tej energii są archetypy, symbole związane z mrocznymi stronami świata, związane z lewą stroną ścieżki. Są to właśnie archetypy, z którymi pracujemy, których używamy w Non Opus, ucieleśnione w bóstwach czy symbolach - takich jak np. Odyn, Loki, Perun, dzięki którym możemy tej energii dostąpić. Co prawda one akurat należą do minionych epok, jednak dzięki swojej pierwotności mogą być podstawą dla czegoś nowego. Poruszony jest też po raz kolejny temat ciemnej strony, jako tego co zmusza nas do kreatywności, rozwoju i ewolucji.

Podobnie jak wcześniej, tak i na "The Quintessence" spotykamy właściwe chyba tylko Non Opus Dei ciekawe podziały rytmiczne. Zmienność tempa nie pozwala na znużenie, co w black metalu zdarza się nagminnie. Zgodzisz się, że to jeden z waszych znaków firmowych?

Hm, tempa się raczej nie zmieniają, sporo się za to dzieje w kwestii pomysłów naszego człowieka - maszyny (śmiech). No ale tym razem nie mieliśmy na celu osiągnięcia prostego czy monotonnego efektu, więc nasza maszyna miała okazję pokazać pazury.

Czy kiedyś stworzysz coś pod publiczkę? Wasz "diabolical metal" nie jest bynajmniej konwencjonalny i najłatwiejszy w odbiorze.

Cały czas "robimy pod publiczkę" (śmiech). Tyle że pod taką publiczkę, jaką chcielibyśmy mieć. Faktycznie staramy się, żeby nasza muzyka nie była oklepana, staramy się nie grać tak zwanych popłuczyn po kilku dobrych zespołach. Są ludzie, którzy to robią w dobry sposób i chwała im za to, ale u nas raczej tego nie znajdziesz.

Świetne okazują się być ponownie twoje wokale: różnorodne, wielorako przetworzone, wielowymiarowe. Szczególnie przypadła mi do gustu ta agresywna flegma, z którą cedzisz słowa, no i ta niesamowita chropowatość twojego głosu. Podejrzewam, że wszystkie te barwy mają za zadanie współgrać z wciąż zmieniającą się muzyką. Jak to postrzegasz?

Uff, dzięki, ale z tą agresywną flegmą to trochę przesadziłeś (śmiech). Cóż, rację masz w tym, że jeśli muzyka posunęła się nieco do przodu, jeśli do naszych dźwięków dodajemy jakieś nowe przestrzenie, o których kiedyś nam się nie śniło, to siłą rzeczy wokal też musi wnieść coś nowego. Wspomniana chropowatość - no cóż, jestem dość tradycyjnym śpiewakiem, a w momencie kiedy muszę do swoich krzyków wprowadzić jakieś nowości - kończy się to tak, jak w zadanym przez ciebie pytaniu.

Czy wybór języka, w którym zaśpiewany dany utwór ma jakiś związek z jego treścią, zarówno słowem, jak i samą muzyką?

Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia, przychodzi mi to już zupełnie naturalnie. Nie musimy zastanawiać się nad tym. W przeszłości mogłem pokusić się o wyjaśnienie, co gdzie i dlaczego, ale dziś przychodzi to - jak mówiłem - samo z siebie.

Gdzie tym razem nagrywaliście? Jak w finalnym rozrachunku oceniasz brzmienie "The Quintessence"? Myślę, że to udane zespolenie naturalnego brudu waszej twórczości z dość tłustym dźwiękiem.

Nagrywaliśmy w olsztyńskim "Studio X". Pod względem brzmienia jest to nasza najlepsza produkcja. Jednak patrząc na ten album z perspektywy czasu, jaki upłynął od jego nagrania zdaje sobie sprawę, że daleko tu od doskonałości. Wiesz, pół roku po sesji albumu "The Quintessence", nagraliśmy dla siebie w osiem godzin kilka utworów na tzw. setę, i żywioł, energia tego nagrania nas powaliła. W przyszłości pójdziemy prawdopodobnie w taką stronę, zaś wspomnianego reha być może uda nam się opublikować w niedalekim czasie.

O ile się nie mylę, w szeregach Non Opus Dei znów doszło do pewnych przetasowań. Zdradź szczegóły.

Po nagraniu albumu "The Quintessence" do zespołu dołączył basista, znaleźliśmy też nowego człowieka na drugą gitarę. Początkowo miał nas wspomagać tylko na kilku koncertach, jednak sam stwierdził, że granie u nas tak mu się spodobało, że on tu k**** zostaje na stałe, i nie mieliśmy już wyjścia (śmiech).

Czy muzycy Third Degree mają szansę wnieść coś od siebie do twojego konceptu, czy nie ma raczej miejsca na demokrację?

Prawdę mówiąc to jedynym człowiekiem z Third Degree, jaki udzielał się na płycie "The Quintessence" jest bębniarz tego zespołu. Jeśli chodzi o wspomnianą demokrację to jak wiadomo sytuacja, gdy trzeba się liczyć z wolą większości nie prowadzi do niczego dobrego.

My raczej po prostu umiemy myśleć muzycznie, mamy swoje lata i wyrośliśmy już dawno ze szczeniackiego podejścia typu: mojego musi być najwięcej i najbardziej słychać. Po prostu, wszyscy wiemy, o co chodzi w naszej muzyce i wiemy, jak to zrobić, tudzież pracujemy nad tym.

W połowie sierpnia mieliście zagrać w Warszawie na Black Metal Festival, m.in. w towarzystwie Mayhem, Marduk i Impaled Nazarene. Niestety impreza ta została odwołana, a właściwie zakazana przez władze.

Inkwizycja powraca do Polski wielkimi krokami, tym razem w postaci Komitetu pod przywództwem pana Nowaka, który znakomicie pasuje na Wielkiego Inkwizytora. Jakby nie patrzeć, jest to powrót do słynnego "Excomunicamus et anathematisamus" (śmiech).

Wszyscy w Polsce czekamy tylko na oficjalne ogłoszenie tego dekretu po raz drugi. Co jeszcze w tym temacie... Chodzą słuchy, że niejaki Ryszard N. stwierdził, że Marduk bez Legiona to nie Marduk, więc odwołujemy, zaś jego kolega Kazimierz M., dodał: dla mnie Mayhem skończył się na "De Mysteriis Dom Sathanas", więc odwołać trzeba. Ponoć dobrze robi pośmiać się z ludzkiej głupoty (śmiech).

Znając rozmiar twoich kreatywnych mocy, mniemam, że masz już w głowie kolejną płytę, o ile nie więcej. Czego możemy się spodziewać?

Powoli, nie śpiesząc się nigdzie, pracujemy nad następcą "The Quintessence", ale więcej o tym będzie wiadomo dopiero w roku 2007.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: black metal | festiwal | muzyka | metal | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy