Reklama

"Horror, wdzięk i Scooby-Doo"

Snowy Shaw, który dał się poznać światu jako perkusista Kinga Diamonda i Mercyful Fate, od kilku lat dowodzi wesołą gromadką, która przybrała nazwę Notre Dame. To grupa, która została powołana do życia, by połączyć fascynację jej lidera szeroko pojmowaną muzyką metalową z uwielbieniem do starych horrorów i komiksów. Bardziej groteskowy niż przerażający, jest Notre Dame z pewnością na metalowej mapie Europy zespołem wyjątkowym. Reedycja debiutanckiego albumu zespołu, tym razem wydanego pod tytułem "Coming Soon To A Theatre Near You, The 2nd", była dobrym pretekstem, by wypytać Snowy'ego o szczegóły z mrocznej przeszłości i najbliższe plany grupy. Pytania zadawał Jarosław Szubrycht.

Jak doszło do tego, że album “Coming Soon To A Theatre Near You” doczekał się premiery po raz drugi?

Pierwsza edycja “Coming Soon...”, która ukazała się nakładem norweskiej firmy Head Not Found, jest dzisiaj nie do zdobycia. Zresztą nawet w miesiąc po wydaniu trudno było ją dostać. Udzielając wywiadów często odkrywałem, że nawet dziennikarze, którzy siedzieli w temacie i którzy twierdzili, że są fanami Notre Dame, nie mieli pojęcia, że w ogóle wydaliśmy kiedykolwiek taką płytę. Większość była przekonana, że zadebiutowaliśmy już w barwach Osmose, albumem "Nightmare Before Christmas". Doszedłem do wniosku, że to błąd, który trzeba naprawić i zdecydowaliśmy się wydać nasz debiut ponownie.

Reklama

A jednak opatrzone nalepką Osmose "Coming Soon To A Theatre Near You, The 2nd" różni się znacznie od wersji oryginalnej.

Kiedy już było pewne, że wypuścimy tę płytę ponownie, ludzie z Osmose ostrzegli mnie, że nie mam co oczekiwać dużej promocji i zainteresowania ze strony mediów, bo to tylko reedycja i wyłącznie za taką będzie uważany. Weź jednak pod uwagę, że w oryginale był to mini-album, zawierający cztery i pół utworu. Dodaliśmy do tego sześć innych kompozycji, więc większość materiału jest nowa. Czy tak wygląda zwykła reedycja?

Czy utwory o które wzbogaciłeś drugie wydanie “Coming Soon...” pochodzą mniej więcej z tego samego okresu, co wznowiony materiał?

Tak, wszystkie utwory, które słyszysz na “Coming Soon To A Theatre Near You, The 2nd“ zostały zarejestrowane w wyniku tej samej sesji nagraniowej w 1998 roku. Szóstka, którą teraz dodaliśmy, nie została jednak wtedy skończona, więc dograliśmy to i owo, a potem całość zmiksowaliśmy. Przyznam szczerze, że mam mieszane uczucia względem tego wydawnictwa. Z jednej strony uważam, że zawiera naprawdę mocną i oryginalną muzykę, z drugiej - sam nie mogę tego słuchać, bo od razu przypomina mi się wielogodzinna męka w gównianym studiu i okazja zaprzepaszczona przez beznadziejną wytwórnię. Ludzie przychodzą i mówią, że to świetny materiał, a ja pamiętam ile nerwów mnie kosztował. Tak jest zawsze...

Do tych niemiłych wspomnień związanych z “Coming Soon...” mogą dojść kolejne, jeśli Osmose nie poradzi sobie z odpowiednią promocją tego wydawnictwa. Nie boisz się, że debiutancka płyta Notre Dame może przepaść na rynku po raz drugi?

Jestem przekonany, że Osmose odwala znacznie większą robotę niż Head Not Found, ale wiem również, że można by zrobić o wiele więcej. Tak czy owak, trzeciej premiery tej płyty raczej się nie spodziewaj. (śmiech) Niestety, zdaję sobie sprawę, że “Coming Soon...” wciąż niedostępna będzie w Japonii i obu Amerykach, bo dystrybucja Osmose tam bardzo kuleje, ale co mam zrobić? Lepsze to, niż nic.

Cóż to za minimalistyczna postawa? Pamiętam, że kiedy podpisywałeś kontrakt z Osmose tryskałeś optymizmem i snułeś dalekosiężne plany podboju świata.

(śmiech) Trochę dorosłem, trochę zgorzkniałem. I jestem bardzo wkurzony... (śmiech) Na szczęście musimy nagrać dla Osmose jeszcze tylko jeden album i jesteśmy wolni! Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę z tego, że pewnych rzeczy Francuzi przeskoczyć nie mogą. Nie są w stanie załatwić nam puszczania teledysku w MTV, bo tam taka dziwaczna, podziemna muzyka w ogóle nie ma wstępu. Nie będziemy na okładkach największych magazynów muzycznych, bo to miejsce zarezerwowane jest dla wykonawców pop. Pretensję do Osmose mam o coś innego. Na przykład o to, że oczekiwali od nas arcydzieł, dając nam na ich nagranie jakieś śmieszne kieszonkowe. Ciągle musieliśmy iść na kompromis, zaprzątając sobie głowę oszczędnościami, nie muzyką... Weź na przykład "Thrillogy", nasze oficjalne wideo. Dokonaliśmy pie**olonych cudów, by ta kaseta w ogóle ujrzała światło dzienne! Mieliśmy sześć tysięcy dolarów na nakręcenie trzech teledysków, podczas gdy moi znajomi z Hammerfall dostają od Nuclear Blast osiem tysięcy na nakręcenie jednego klipu. To żałosne, bo mając tak mało pieniędzy zaharowujesz się na śmierć, a efekt i tak nie jest najlepszy. I chociaż nie założyłem Notre Dame dla pieniędzy, dzisiaj już aż za dobrze wiem, że wszystko opiera się na forsie. Najpierw trzeba sprzedawać płyty, potem będzie kasa na artystyczne wizje.

A może chodzi nie tylko o pieniądze? Wydaje mi się, że Notre Dame to zespół o znacznie większym potencjale komercyjnym niż jakikolwiek inny zespół Osmose. Problem polega chyba na tym, że nie bardzo wiedzą, jak promować takie dziwadło. Pewnie lepiej byłoby wam w wytwórni, która nie zajmuje się tylko metalem.

Tak myślisz? Problem polega na tym, że ja nigdy się nad tym nie zastanawiałem, zresztą nikt w zespole nie ma głowy do interesów... Jesteśmy bardzo pozytywnie, wręcz entuzjastycznie, nastawieni do wszystkiego, więc łatwo nas oszukać. Osmose zaproponowali nam kontrakt, coś tam naobiecywali, więc pomyśleliśmy, że to super rozwiązanie. Dzisiaj widzę, że niezbyt radzą sobie z promowaniem naszego zespołu i pozostaje mi tylko czekać na rozwiązanie kontraktu. Mam nadzieję, że następnym razem trafimy trochę lepiej...

Obawiam się niestety, że najlepszy moment dla was na podpisanie kontraktu minął parę lat temu. Dzisiaj wszyscy mogą brać Notre Dame za kolejną imitację Marilyn Mansona. A po co komu jeszcze jeden Manson?

Przytrafiają nam się porównania do niego, ale tylko dlatego, że jest największą obecnie gwiazdą shock-rocka. Gdy debiutowaliśmy Marilyn Manson nie był jeszcze tak popularny i często słyszałem opinię, że udajemy WASP. Wiesz, ludzie uwielbiają porównania i nic tego nie zmieni. Moich kumpli z zespołu Hardcore Superstar ciągle ktoś nazywa drugim Backyard Babies i myślisz, że się tym martwią? Dopóki takie porównania są stosowane w dobre wierze, wszystko jest w porządku. Obawiam się jednak, że z Marilyn Manson łączy nas przede wszystkim używanie makijażu oraz groteskowy klimat zdjęć i teledysków. Muzycznych podobieństw nie widzę.

Jak w takim razie określiłbyś muzykę Notre Dame. Ja przyznam ci się szczerze, że mam z tym niemały kłopot.

Myślisz, że ja wiem jak nazwać to, co gramy? Dziennikarze prześcigają się w wymyślaniu dla nas najdziwniejszych szufladek, wydawca ciągle naciska na wymyślenie jakiejś nazwy, bo przecież musimy to sprzedać, a ja nie wiem, co mam powiedzieć. Najczęściej twierdzę, że gramy shock-rock horror metal i to zwykle zamyka sprawę. To określenie, które mieści w sobie zarówno ekstremalny metal, jak i muzykę kabaretową, francuski wodewil, muzykę filmową - wszystko to, co nas pasjonuje.

Twórczość Notre Dame przesycona jest czarnym humorem, który sprawia, że nie sposób traktować serwowanych przez was przerażających historyjek inaczej, jak z przymrużeniem oka.

No tak, nie chcemy nikogo straszyć naprawdę, nie chcemy budzić obrzydzenia. Chcemy straszyć z wdziękiem, nie interesują nas psychopaci zabijający starsze panie w supermarketach czy poważne problemy polityczne współczesnego świata. Wolimy uciekać od rzeczywistości, ofiarować ludziom podróż w krainę starych horrorów, koszmarów i wszystkich tych stworów, które zaludniają nasze sypialnie, gdy zgasimy światło. Myślę, że mamy dużo wspólnego ze Scooby-Doo. (śmiech) Przyznaję jednak, że chyba przesadziliśmy trochę z upodabnianiem się do postaci z kreskówek. Obawiam się, że ludzie uważają nas za klaunów...

No co ty? Na scenie przesyconej zespołami, które traktują siebie zbyt serio, taki pomysł na wizerunek grupy to naprawdę powiew świeżości.

Cieszę się, że ci się podoba, ale ja wciąż myślę, że parę razy przegięliśmy. Z perspektywy czasu najbardziej żałośnie wyglądają te ubogie gierki słowne, w które kiedyś bawiliśmy się z takim upodobaniem, takie tytuły jak "Horrorscope". Wierzę jednak, że wyglądamy i zachowujemy się inaczej niż wszyscy, bo po prostu nie mam pojęcia, co robią inni. Dawno już wyrosłem z ganiania za każdą nowością i oglądania się na to, co jest w danym momencie modne.

Wspomniałeś, że czeka was nagranie jeszcze jednej płyty dla Osmose. Materiał macie już gotowy?

Tak, większość utworów już skomponowaliśmy. To będzie podwójny album, zawierający 26 nowych kompozycji, po 13 na każdej płycie. Wszystko przez to, że wymyśliłem sobie tytuł "A To Z In The Book Of Horrors" i każdy numer będzie odpowiadał kolejnej literze alfabetu. (śmiech) Muzyka będzie przypominała to, co robiliśmy z Notre Dame do tej pory, ale zrezygnujemy z gównianych momentów, by skupić się wyłącznie na tym, w czym jesteśmy dobrzy. (śmiech) Kompozycje będą krótsze i bardziej zróżnicowane niż do tej pory, postaramy się też wreszcie o porządną produkcję. Ze względu na śmieszne budżety poprzednich płyt wiele pracy w studiu musieliśmy robić sami, a że nie znamy się najlepiej na tych wszystkich kablach i mikrofonach, efekt był taki, a nie inny. Mam nadzieję, że teraz będzie nas stać na profesjonalne studio.

Szkoda, że taki zespół jak Notre Dame prawie nie koncertuje...

W ogóle nie koncertujemy. Od paru lat nie graliśmy na żywo. Po paru występach w byle jakich klubach, bez odpowiedniej scenografii i gadżetów, doszliśmy do wniosku, że lepiej nie koncertować w ogóle, jeśli ma to tak marnie wyglądać. Marzy nam się przeniesienie całego konceptu Notre Dame na scenę, przerażający spektakl teatralny na wielką skalę. Nie stać nas niestety na takie deklaracje jak Venom, którzy na początku lat 80. stwierdzili, że nie będą grali na żywo dopóki nie sprzedadzą jakiejś tam oszałamiającej ilości płyt i nie zarobią na odpowiednią oprawę. My bardzo chcemy grać i pracujemy już nad tym, by promocja "A To Z In The Book Of Horrors" objęła również trasę koncertową. Ale jeśli miałbym wyjść na scenę w dżinsach i bawełnianej koszulce, to już wolę zostać w domu i oglądać telewizję.

Jak na Szweda przystało, udzielałeś się w przeszłości w wielu projektach ubocznych...

No proszę, następny! (śmiech) Nie wiem dlaczego, ale ludzie z innych krajów wyobrażają sobie, że Szwedzcy muzycy ciągle krzyżują się ze sobą w najróżniejszych projektach.

A to nie prawda? Nic tam nie dłubiesz na boku?

Wiesz, moje serce należy tylko do Notre Dame, ale muszę jakoś zarabiać na życie... (śmiech) Ostatnio nagrałem bębny na solową płytę Kee Marcello, byłego gitarzysty Europe. Dzięki czemuś takiemu zawsze mogę się nauczyć nowych rzeczy czy nawiązać cenne kontakty. Z podobnego powodu zagrałem na debiutanckiej płycie Dream Evil, powermetalowego zespołu Fredrika Nordstroma. Z Dream Evil ruszę również w trasę koncertową, jako zwykły najemnik. (śmiech)

Czy najemnik nie dostał propozycji od starego znajomego Kinga Diamonda? Niedawno zmieniał perkusistę...

Sam King Diamond tym razem się nie odezwał, tym bardziej, że kilka razy proponował mi już powrót do swojego zespołu, a ja zawsze odmawiałem. Jednak zanim zaczęli nagrywać "Abigail II", doszły do mnie wieści, że Hal Patino i Mike Wead chętnie widzieli by mnie w składzie. To miłe, ale jakoś nie miałem ochoty... Wciąż łudzę się, że dam sobie radę sam, że potrafię zrobić coś swojego. Jak już spadnę na samo dno i na dobre zdam sobie sprawę z tego, że jestem bezużyteczny, wtedy zacznę się rozglądać za posadą perkusisty w jakimś znanym zespole. (śmiech) Wiem, że wielu muzyków marzy o tym, by grać u Kinga, ale dla mnie to za mało, ja chcę sam tworzyć muzykę. Słuchanie co mają do powiedzenia inni i wypełnianie ich poleceń nudzi mnie. Równie dobrze mógłbym się ożenić i zacząć zarabiać na utrzymanie rysując komiksy, albo zająć się grą w jakimś zespole pop. (śmiech) Nie wiem tylko, czy powinieneś puścić to wszystko. W końcu nie chcę sobie zamykać drogi powrotu do zespołu Kinga raz na zawsze. (śmiech)

Wątpię czy King Diamond lub jego menedżer znają język polski.

To dla nich żadna przeszkoda. Wystarczy, że przeczyta to jakiś jego fan i pomyśli: Kim ty Snowy myślisz, że jesteś? King to król!, a potem złoży klasyczny donos na mnie... (śmiech) Tymczasem ja nie mam nic przeciwko Diamondowi i wciąż bardzo go cenię. Wolę jednak poświęcić się budowaniu własnego zamku, w którym sam będę królem.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Notre Dame | Shaw Snowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy