Reklama

"Gramy niemodną muzykę"

Brazylijski wokalista Andre Matos i niemiecki gitarzysta Sascha Paeth poznali się, gdy ten drugi produkował płytę zespołu Angra, w którym śpiewał ten pierwszy. Minęło kilka lat i obaj panowie, uwolnieni od zobowiązań wobec swoich macierzystych grup, postanowili pomuzykować trochę razem. Efekt ich wspólnej pracy, opatrzony szyldem Virgo, nie ma nic wspólnego z metalem, z którym do tej pory kojarzeni byli obaj muzycy. To dojrzała rockowa muzyka, łącząca nowoczesne brzmienie z formułą wypracowaną przez gigantów gatunku dwie i trzy dekady temu. O tym jak doszło do założenia Virgo, dla kogo gra się dzisiaj rocka i skąd się wzięła nazwa zespołu, z Saschą Paethem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Jak doszło do tego, że postanowiliście założyć z Andre nowy zespół?

Już w 1993 roku, kiedy produkowałem “Angels Cry”, czyli pierwszy album Angry, odkryłem, że mamy z Andre bardzo podobny gust, fascynują nas te same rzeczy, chociaż pochodzimy z innych kontynentów i mamy inne korzenie. Zaczęliśmy pożyczać sobie nawzajem płyty, dużo rozmawiać o muzyce i podczas jednej z takich rozmów padł pomysł założenia wspólnego zespołu. Kilka lat później, gdy Andre znów był w Europie, zrealizowaliśmy te plany, nagrywając razem dwa utwory. Myśleliśmy wówczas, że będzie to jednorazowy projekt i na wydaniu singla się skończy, ale w zdecydowaliśmy, że nic nie stoi nas przeszkodzie, aby Virgo był pełnoprawnym zespołem.

Reklama

To znaczy, że pojawienia się Virgo nie należy wiązać z odejściem Andre z Angry?

W żadnym wypadku. Jak już wspomniałem, plany wspólnych nagrań pojawiły się wiele lat temu i zrobilibyśmy to prędzej czy później. Jedyny wpływ jego odejścia z zespołu na działalność Virgo jest taki, że teraz ma trochę więcej czasu i możemy myśleć nie tylko o sporadycznych sesjach nagraniowych, ale i koncertach.

Kiedy już przeszliście od słów do czynów, ile czasu zajęło wam skomponowanie i nagranie debiutanckiej płyty?

Dzieli nas spora odległość, więc skomponowanie materiału i złożenie go do kupy trwało w sumie ze trzy lata. Nie oznacza to jednak, że przez ten czas pracowaliśmy nad płytą Virgo non stop. Wręcz przeciwnie - napisaliśmy dwie lub trzy piosenki, po roku przerwy kilka następnych... Ale kiedy już spotkaliśmy się w studiu, sesja nagraniowa nie była dłuższa od przeciętnej.

Sascha Paeth i Andre Matos - po tych nazwiskach spodziewałbym się raczej klasycznego metalu, niż przyjaznego dla radia rocka...

Andre miał Angrę, ja Heavens Gate i doskonale realizowaliśmy się w tych zespołach. Zakładanie kolejnego zespołu heavymetalowego nie miałoby sensu, tym bardziej, że nic lepszego nie wymyślilibyśmy. Nasz wspólny projekt od początku miał być czymś innym, odskocznią od codziennych zajęć. Marzyliśmy o płycie, która będzie otwarta na różne gatunki muzyczne i przynajmniej w części udało nam się to zrealizować.

Skala waszych zainteresowań jest bardzo duża. Na płycie Virgo słychać rockowych klasyków - Queen, Genesis, Deep Purple, ale również współczesny pop... Tak miało być?

Tak. Punktem wyjścia miał być rock, ale nie ograniczaliśmy się wyłącznie do tego gatunku. Z pewnością jednak nie jest to płyta dla ortodoksyjnych fanów metalu i jeżeli ktoś sięgnie po "Virgo" zachęcony naszą przeszłością może się rozczarować. Ale może też przeżyć pozytywne zaskoczenie i odkryć muzykę, której wcześniej nie znał - na to prawdę mówiąc liczymy. Każdy, kto naprawdę kocha muzykę, a szkoda mu czasu na jej szufladkowanie, powinien znaleźć tu coś dla siebie.

Rozumiem i akceptuję rozpiętość stylistyczną, ale zamykający płytę utwór "Fiction" to już naprawdę przegięcie. Długo wertowałem wkładkę, szukając informacji, czy przypadkiem nie pochodzi z repertuaru The Temptations.

(śmiech) Wiesz, chcieliśmy zakończyć płytę czymś lekkim i zabawnym. Trudno traktować "Fiction" jako poważną kompozycję choćby dlatego, że ja również tam śpiewam. Co nie znaczy, że nie lubimy The Temptations... Nagraliśmy ten numer, bo po prostu świetnie się razem bawiliśmy, sesja nagraniowa była jedną wielką przyjemnością i musiało to wpłynąć na muzykę. Zawsze tak jest. Jeśli w zespole grają przyjaciele, płyty słucha się z przyjemnością, niezależnie od zawartej na niej muzyki. Z kolei kiedy do studia wchodzą ludzie, którzy mają do siebie o coś pretensje, którzy się nie szanują, mogą być największymi profesjonalistami, a i tak będzie to słychać.

Virgo to ty i Andre, ale w studiu musieliście korzystać z pomocy muzyków sesyjnych. Kim oni byli?

Na perkusji zagrał Robert Hunecke-Rizzo, były basista Heavens Gate, na klawiszach mój stary przyjaciel i współpracownik Miro, a na basie Olaf Reitmeier. Znam ich wszystkich od lat i nie miałem najmniejszych problemów z namówieniem do udziału w sesji nagraniowej. Niestety, Olaf nie może z nami grać na koncertach, ale cała reszta zgodziła się występować również na żywo. Znaleźliśmy więc jego zastępcę i szykujemy się do podbicia niemieckich scen. Na początek niemieckich, a potem zobaczymy...

Stare, uznane zespoły grające rocka chórem narzekają, że nikt teraz nie chce słuchać takiej muzyki. Niezbyt dobry czas wybraliście sobie na debiut, co?

Nie oszukujemy się. Dobrze wiemy, że gramy muzykę niemodną, że idziemy pod prąd, ale tak naprawdę mam to gdzieś. Zresztą dotychczasowe reakcje ludzi na "Virgo" świadczą o tym, że oni też mają gdzieś modę. (śmiech) Zawsze jest czas na dobrą muzykę, niezależnie od tego, co akurat promuje przemysł rozrywkowy.

Czujesz się bardziej producentem, kompozytorem, czy wykonawcą? Czy taka wszechstronność nie bywa czasem ciężarem?

Przede wszystkim czuję się muzykiem, który uwielbia komponować i grać stworzone przez siebie utwory. Dzięki nim mogę wyrażać uczucia, których nie jestem w stanie przekazywać za pomocą słów, a to chyba wielka rzecz... Oczywiście, uwielbiam również fach producenta, to naprawdę świetna zabawa. Bycie muzykiem jest jednak bardziej... intymne.

Większość płyt przez ciebie produkowanych to klasyczny heavy metal. Czy pomiędzy nagrywaniem kapeli metalowej a takiego zespołu jak Virgo są jakieś poważne różnice?

O tak, ogromne! Płytę Virgo nagrywaliśmy w pewnym sensie na żywo. Wszyscy muzycy zbierali się w jednym połączeniu, odliczałem do trzech i jechaliśmy z numerem... Bez słuchawek, bez metronomu i innych studyjnych sztuczek. Dzięki temu w muzyce słychać więcej emocji, słychać, że grają żywi ludzie. Nie wyobrażam sobie nagrywania w ten sposób metalowej płyty. Metal jest zbyt szybki, techniczny i głośny, by coś takiego się udało. Poza tym, w metalu obowiązują pewne standardy brzmieniowe, z których nie można zrezygnować, bo płyta będzie brzmiała beznadziejnie.

A co z Heavens Gate, twoim macierzystym zespołem? Kiedy nowy album?

Obawiam się, że nigdy. Po wydaniu w 1999 roku "Menergy" w zespole coś zaczęło się psuć. Czuliśmy się, jakby ktoś wypuścił z nas powietrze i coraz mniej bawiło nas wspólne granie. W końcu zrozumieliśmy, że to już koniec, że każdego z nas interesują inne rzeczy i nie będziemy tego ciągnąć na siłę. Przeżyliśmy razem 12 wspaniałych lat i doszliśmy do wniosku, że lepiej wynieść z tego wspólnego doświadczenia jak najlepsze wspomnienia. Dlatego rozstanie było bezbolesne i wciąż wszyscy jesteśmy przyjaciółmi.

Czy Andre przeprowadził się do Niemiec?

Nie, wciąż mieszka w Brazylii.

To chyba nie ułatwia wam pracy w Virgo?

Nie bardzo. (śmiech) Raz na jakiś czas przylatuje jednak do Niemiec i robimy, co mamy do zrobienia, a kiedy trzeba, kontaktujemy się przez Internet. Mamy XXI wiek i świat bardzo się skurczył.

Powiedz mi jeszcze, dlaczego zdecydowaliście się nazwać zespół Virgo?

Nie mogliśmy inaczej nazwać wspólnego zespołu. Virgo to łacińska nazwa Panny, a obaj urodziliśmy się pod tym znakiem zodiaku. Poza tym symbol Panny to połączone litery M i P, a więc Matos i Paeth... Jestem pewien, że to nie przypadek, że ta nazwa przyniesie nam szczęście!

Czego życzę i dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: muzycy | śmiech | granie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy