Reklama

"Gramy metal i tylko to się liczy"

Z roku na rok duński Hatesphere staje się zespołem, który nie tylko zyskuje na tożsamości, szacunku fanów i popularności, ale i zainteresowaniu metalowego biznesu. Potwierdzeniem tego jest kontrakt, który grupa podpisała w 2004 roku z cenioną, niemiecką wytwórnią SPV. Pierwszym owocem współpracy obu stron jest wydany 31 stycznia nowy mini-album "The Killing EP", na którym skandynawscy muzycy jeszcze bardziej zradykalizowali swoją muzykę w kierunku czystego thrashu, zdecydowanie odchodząc od znanego z pierwszych albumów szwedzkiego death metalu. Wraz z niemieckim Dew-Scented i szwedzkim The Haunted, Duńczycy stanowią dziś czołówkę kolejnej fali europejskiego thrash metalu, inspirując inne zespoły do podążania ich śladem. Tuż przed europejską trasą Hatesphere, u boku Kreatora, z wokalistą Jacobem Bredahlem rozmawiał Bartosz Donarski.

"The Killing EP" jest materiałem niezwykle energetycznym, szybkim i agresywnym. Wydaje się, jakbyśmy chcieli nim wszystkich pozabijać.

Taki właśnie był zamiar (śmiech). Trzeba przyznać, że nowe numery są faktycznie dość szybkie. Generalnie wszystko poszło bardzo szybko, włącznie z pracą w studiu. Wydaje mi się, że brzmienie i atmosfera tych utworów całkiem dobrze oddaje to, jak powstawały, czyli szybko i agresywnie.

Nie tak dawno podpisaliście czteropłytowy kontrakt z niemiecką SPV Records. Jak słychać na EP-ce, umowa z tak dużą firmą nie wpłynęła na waszą muzykę w jakiś niepożądany sposób. To wciąż ten sam zespół.

Reklama

Miło mi słyszeć, że tak właśnie sądzisz. Niektórzy mogli pomyśleć, że skoro podpisaliśmy kontrakt z dużą wytwórnią, to teraz zaczniemy grać lżej, aby lepiej się sprzedawać. Nic z tych rzeczy. My chcemy po prostu grać muzykę, która nam się podoba, docierać z nią do ludzi i mieć z tego niezłą zabawę. Nam chodzi przede wszystkim o tworzenie dobrego, agresywnego thrash metalu, bo tym jest Hatesphere.

Podejrzewam, że jesteście bardzo szczęśliwi mogąc dołączyć do SPV - firmy, która ma w swoim katalogu takie nazwy, jak choćby Motörhead, Dio, Kreator czy Rage.

Pewnie! Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, że możemy być w tej wytwórni. Obecnie jesteśmy tak naprawdę jedynym thrashmetalowym zespołem w tej firmie. Z podobnej półki maja jedynie Sepulturę, ale doskonale wiadomo, że to już nie jest ten sam zespół, co kiedyś. To dla nas dobry układ. Liczymy na lepszą promocję i większe trasy. Dobrym tego przykładem może być zbliżające się tournee u boku Kreatora. Ogólnie mówiąc, czujemy się świetnie.

Jak właściwie zwróciliście uwagę Niemców na wasz zespół?

Prawdę powiedziawszy, to oni zwrócili się do nas. Graliśmy w zeszłym roku koncert w Hamburgu, na którym pojawił się człowiek z SPV. To było zanim jeszcze wydaliśmy "Ballet Of The Brute" [ostatnia duża płyta, wydana w 2004 roku dla Scarlet Records - przyp. red]. Przyszedł do mnie po koncercie i powiedział, że nasz show bardzo mu się podobał i że pracuje dla Steamhammer / SPV, no i czy nie chcielibyśmy podpisać z nimi kontraktu. Muszę przyznać, że początkowo myślałem, że się przesłyszałem (śmiech). To było dość zaskakujące.

Od tamtej pory dostaliśmy jeszcze sporo innych ofert od dużych europejskich wytwórni. Wybieraliśmy praktycznie z pięciu dobrych firm. Uważam, że postawiliśmy na najlepszą i jesteśmy z tego zadowoleni. Mam nadzieję, że SPV również (śmiech).

Dlaczego zdecydowaliście się na wydanie mini-albumu? Nie lepiej byłoby jeszcze trochę poczekać i uderzyć z pełnowymiarową płytą?

Jednym z powodów była trasa z Kreatorem. Bardzo chcieliśmy na nią pojechać, gdyż to rzeczywiście duża sprawa, tournee po całej Europie i to w dużych klubach. Sami nie bylibyśmy w stanie jej sfinansować, dlatego potrzebowaliśmy wsparcia ze strony SPV. Zgodzili się na to, ale powiedzieli nam, że musielibyśmy nagrać dla nich choćby mini-album, tak aby mieli już coś z naszych wydawnictw w swoim katalogu i mogli to promować. To jedna rzecz, a druga to chęć przygotowania fanów na nadejście kolejnej dużej płyty.

Gdzie dostrzegasz podstawowe różnice między nową EP-ką a ostatnim albumem? Poszliście chyba jeszcze bardziej w kierunku klasycznego thrash metalu.

Uważam, że "Ballet Of The Brute" był nieco bardziej deathmetalowy. To, co różni tamtą płytę od "The Killing EP" to przede wszystkim brzmienie. Produkcja "Ballet Of The Brute" jest bardzo ciężka i hałaśliwa. EP-ka jest pod tym względem o wiele czystsza i wszystko na niej słychać. Patrząc z innej stron, w ogóle nie myśleliśmy nad jakąkolwiek zmianą charakteru naszych utworów. Wszystko robimy tak, jak to było do tej pory. Jeśli jakiś kawałek nam się podoba, to go zwyczajnie nagrywamy, i tyle. Nam się to podoba. Liczymy na to, że fanom także (śmiech).

Nagrywaliście w tym samym studiu, co poprzednio, czyli duńskim "Jailhouse". Skąd zatem te różnice w produkcji?

Racja, tylko, że tym razem do studia zaprosiliśmy Jacoba Hansena z Invocator, który jest przecież również świetnym producentem. Jacob przyjechał do "Jailhouse" i pracował wspólnie z właścicielem tego studia Tommy Hansenem. Bardzo pomógł nam w kwestii brzmienia gitar. Myślę, że to jest głównym powodem, dla którego nowy materiał brzmi zupełnie inaczej.

Ale jak już mówiłem, wszystko przebiegło bardzo szybko. Przyjechaliśmy, nagraliśmy swoje, zmiksowaliśmy całość i zaraz wracaliśmy do domu. Nie było zbyt wiele czasu na myślenie nad czymkolwiek. W krótkim czasie daliśmy z siebie, co było w naszej mocy. Sądzę, że rezultat, jaki uzyskaliśmy jest więcej niż przyzwoity. Mieliśmy sporo szczęścia (śmiech).

Wiem, że mieszkacie jakieś pół godziny drogi samochodem od tego studia, co samo w sobie jest korzystne. Ale czy tylko to decyduje o tym, że wracacie w to miejsce? Jest w tym studiu coś wyjątkowego?

Tak, jest w tym coś szczególnego. Jeśli takie studio znajdowałoby się gdzieś za granicą, to pewnie też byśmy do niego pojechali. Tommy, właściciel studia, nie działa w sposób, który znamy z pracy z innymi producentami. To straszy gość pod sześćdziesiątkę, typ hipisa z mnóstwem pomysłów na nagrywanie płyt. Dlatego właśnie lubimy z nim współpracować. Dzięki temu nasze brzmienie jest inne. Samo studio jest też bardzo fajne. Zaraz obok jest dom, w którym można mieszkać podczas nagrań, robić sobie jedzenie, oglądać filmy dla dorosłych, co tylko chcesz (śmiech). Można się tam zrelaksować, oczywiście pod warunkiem, że ma się czas.

Na "The Killing EP" słychać sporo Slayera. To zespół, który lubicie najbardziej?

No wiesz, Slayer to Slayer. Nie ma drugiego takiego zespołu. Ale moim zdaniem, to nie jest nasza największa inspiracja. Wszyscy słuchamy różnych rodzajów muzyki. Jesteśmy bardzo zakorzenieni w starej scenie thrashowej i deathmetalowej. Nasz gitarzysta Peter [Lyse Hansen, eks-Slut, 8k Dragon - przyp. red.], który tworzy praktycznie większość naszych riffów, słucha dużo Anathemy, Cradle Of Filth, Dimmu Borgir, tego typu rzeczy. Jak widzisz, nie jest to zbyt slayerowskie.

Kiedy można się spodziewać nowego, pełnego już albumu?

Już teraz pracujemy nad nowymi utworami. W tej chwili mamy trzy nowe kompozycje. Myślę, że nagrania rozpoczniemy na przełomie czerwca i lipca, z planami na wydanie tego albumu w okolicach września, może października. Nic nie jest jeszcze na sto procent pewne, ale pracujemy na najwyższych obrotach, aby jak najszybciej napisać około 10 nowych kawałków.

Co możesz powiedzieć o obecnej scenie metalowej w Danii? Jak dziś pamiętam lata prosperity duńskiej Progress / Die Hard Records, wszystkie te superbrutalne zespoły lat 90., Konkhrę, Illdisposed czy Infernal Torment. Teraz wasze grupy idą chyba w zupełnie innym, bardziej komercyjnym kierunku.

Uważam, że dzisiejsza duńska scena metalowa jest bardzo silna. Oczy wielu zagranicznych fanów zwrócone są obecnie na Danię, jest spore zainteresowanie naszymi zespołami. Dużo grup podpisało kontrakty z dobrymi wytwórniami. Jest tutaj masa niezłych zespołów, jak choćby Mnemic, który są naszymi dobrymi znajomymi, z którymi często gramy wspólne koncerty. Są dobrzy w tym co robią, ludzie ich uwielbiają.

Co do brutalnych grup, może faktycznie jest ich nieco mniej, ale nadal mamy ich całkiem dużo. Np. Exmortem, który wydali niedawno nowy album dla Earache. To świetne granie, a sam zespół ma przed sobą świetlaną przyszłość. Jest jeszcze Illdisposed, którzy kiedyś byli numerem jeden naszej brutalnej sceny, a może nawet całej Skandynawii. Ale dziś, co tu dużo mówić, pewnie słyszałeś ich nowy album. Mnie rozczarował.

Ogólnie rzecz ujmując, obecnie jest więcej możliwości niż to bywało dawniej, szczególnie dla zespołów, które nie boją się ciężkiej pracy, tak jak my (śmiech). Gramy metal i tylko to się liczy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: granie | studia | metal | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy