Reklama

"Gramy aksamitny hałas"

Jeżeli zespół debiutujący na metalowej scenie swoją pierwszą płytę wydaje dla wielkiej wytwórni, to warto wysłuchać jej choćby jeden raz. Dla duńskiej formacji Raunchy warto zrobić ten wyjątek co najmniej kilka razy. Nie tylko dlatego, że zwróciła na siebie uwagę wytwórni Nuclear Blast, lecz przed wszystkim dlatego, iż muzyka na albumie "Velvet Noise" jest po prostu dobra i bije z niej wielka spontaniczność oraz radość z grania. Dodatkowo ta piątka młodzieńców z małej mieściny w południowo-zachodniej części Półwyspu Jutlandzkiego wie, co należy robić z instrumentami.Sam Devin Townsend wypowiedział się bardzo ciepło o Raunchy i to chyba jest najlepsza rekomendacja o jakiej może marzyć debiutant. Lars Christensen, gitarzysta Raunchy, zapewnił Lesława Dutkowskiego, że druga płyta będzie jeszcze lepsza od debiutu. Opowiedział również o początkach grupy i swojej miłości do serialu "Simpsonowie".

Zwykle tytuł wywiadu wymyślam dopiero po jego przeprowadzeniu. W przypadku Raunchy po kilkukrotnym przesłuchaniu waszej debiutanckiej płyty, jeszcze przed naszą rozmową, wpadł mi do głowy tytuł Fear Factory nie żyje, niech żyje Raunchy. Podoba ci się?

Jeśli o mnie chodzi, bardzo mi się ten tytuł podoba. (śmiech) Powiem ci, że tego typu pytanie słyszałem już chyba z setkę razy. Często też pada pytanie: Jesteście nowym Fear Factory?. Zwłaszcza, że oni już nie istnieją. Nie wydaje mi się, abyśmy grali tak technicznie, powiedziałbym nawet mechanicznie. Nasza muzyka jest chyba nieco bardziej zróżnicowana. Można u nas znaleźć wiele wpływów, nie tylko zespołów metalowych, lecz również popowych.

Reklama

W pierwszej chwili myślałem, że nazwa Raunchy (ang. seksowny) ma coś wspólnego z przemysłem dla dorosłych. Czy rzeczywiście ma?

Ma, jak najbardziej ma. Każdy z nas jest fanem filmów porno, więc zapewne miało to spory wpływ. (śmiech) Zależało nam na czymś, co będzie się łatwo wymawiało i łatwo zapamiętywało. Gdy przyszło do wymyślania nazwy, nasz perkusista Morten powiedział: A jak wam się podoba Raunchy? Uznaliśmy, że dobrze brzmi. Nie interesowało nas znaczenie tego słowa. Nazwa Raunchy nie jest typowa dla metalowego zespołu. My jednak od samego początku, odkąd założyliśmy zespół, postanowiliśmy wymyślić dla niego niemetalową nazwę. Często jest tak, że gdy oglądasz płytę metalowej grupy, widzisz same banały. Natomiast nazwa Raunchy z pewnością nie jest banalna.

Jesteście debiutantami na metalowej scenie. Powiedzcie kilka słów na temat początków Raunchy.

Początki sięgają, o ile się nie mylę, 1992 roku. Jednak dopiero w 1994 roku ukształtował się skład, ja wtedy dołączyłem i wtedy też wymyśliliśmy nazwę. Wówczas zaczęliśmy wszyscy uczęszczać do szkoły średniej. Reszta chłopaków zapytała mnie, czy nie chciałbym z nimi grać. Wówczas mieli tylko jednego gitarzystę i grali covery Megadeth, Slayera, Metalliki, Judas Priest i tak dalej.

Gdy ja przyszedłem do zespołu postanowiliśmy, że będziemy pisać własne kompozycje. Przez mniej więcej cztery, pięć miesięcy napisaliśmy kilka kawałków. Później wylądowaliśmy w studiu Borsing Recordings w Aarhus i tam nagraliśmy cztery kawałki na nasze pierwsze demo. Potem wzięliśmy udział w przeglądzie zespołów, obok chyba 150 innych grup i wygraliśmy go. Pierwszą nagrodą było nagrywanie materiału w studiu. Ponownie więc znaleźliśmy się w studiu i tam nagraliśmy naszą drugą demówkę. Słychać na niej, że się rozwinęliśmy. Na pierwszym demo zauważalne są wpływy takich zespołów, jak Biohazard, na drugim natomiast postanowiliśmy trochę zaryzykować i dodać więcej melodii do naszej muzyki, zachowując przy tym odpowiedni stopień agresywności.

Przygotowanie następnej demówki zajęło nam chyba z rok. Wówczas już wiedzieliśmy, co chcemy grać, wiedzieliśmy, jak mamy brzmieć. Materiał z trzeciej kasety demo brzmi bardzo podobnie do tego, co słychać na płycie "Velvet Noise". Wydanie tego demo zaowocowało kontraktem z rodzimą wytwórnią Mighty Music. Nasza płyta została przez nich wydana w Skandynawii już w marcu minionego roku. Tak więc materiał, który pojawił się na "Velvet Noise" jest już dość stary. W tym okresie zaczęły się nami interesować wielki wytwórnie: Roadrunner, Century Media i Nuclear Blast. Niesamowicie nas to ucieszyło. Zdecydowaliśmy się na podpisanie umowy z Nuclear Blast, bo znaliśmy wiele zespołów, które oni wydają i wiemy, iż są to bardzo dobre grupy.

Podobno nagraliście dodatkowy kawałek jako bonus na "Velvet Noise".

A ile utworów jest na płycie, którą ty masz?

Dziesięć, a ostatni nosi tytuł "Never Be".

Po podpisaniu umowy z Nuclear Blast oni zapytali nas czy nie mamy jakiegoś dodatkowego kawałka, który można by zawrzeć na edycji, która pójdzie już na cały świat. Z myślą o tym zarejestrowaliśmy utwór z naszego trzeciego demo i tym utworem jest właśnie "Never Be". Ale i tak pojawi się on chyba tylko na egzemplarzach w Skandynawii i pozostałej części Europy. Reszta świata dostanie dziewięcioutworową wersję "Velvet Noise".

A co do "Never Be", to słychać w tym kawałku, że pochodzi z innego okresu. Śpiew Larsa [Vognstrupa - red.] brzmi bardzo chłopięco. Następnym razem, gdy wejdziemy do studia, nagramy chyba co najmniej trzy bonusy. Tym razem mogliśmy zaoferować tylko jeden.

Podoba mi się to, jak "Velvet Noise" jest wyprodukowany. Nie ma praktycznie przerw między utworami. Przypomina mi to trochę to, co Rick Rubin robił na albumach Slayera. Czy wy i producent Jacob Hansen zrobiliście to rozmyślnie?

Chcieliśmy tego. Zawsze, jak coś nagrywamy, zależy nam na tym, aby było to bardzo intensywne. Dla nas to klucz do wszystkiego. Chcieliśmy, aby między utworami nie było przerw. Doskonale wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć i osiągnęliśmy to. Była to w pełni świadoma decyzja.

"Velvet Noise" to tytuł waszej płyty, ale moim zdaniem określenie aksamitny hałas może z powodzeniem być używane dla określenia stylu muzyki, który gracie. Zgodzisz się ze mną?

Całkowicie. Zależało nam na tym, aby ludzie, gdy tylko usłyszą muzykę, tak właśnie myśleli o naszej twórczości. Poza tym, jeśli ktoś weźmie do ręki płytę zatytułowaną "Velvet Noise" to raczej będzie jej chciał posłuchać. Ja bym w każdym razie tak zrobił. Tytuł ten nie jest typowo metalowy. Wybraliśmy go na zasadzie dobrania przeciwieństw, które określają jednak to, co gra Raunchy. Są tu miłe melodie, popowe fragmenty, chórki i rzecz jasna jest też wielka moc i agresja.

Jeden utwór z "Velvet Noise" od razu zwrócił moją uwagę - mam na myśli "This Is Not An Exit". Dokładnie mówiąc chodzi mi o tę chwilę przerwy pod koniec nagrania, po której słychać partię klawiszy. Skąd pomysł na taką aranżację?

Jak już wspomniałem, pierwsza, skandynawska wersja płyty, zawierała dziewięć utworów, a "This Is Not An Exit" był na samym końcu. Każdy z nas jest wielkim miłośnikiem gry wideo "Ghosts And Goblins". Ten instrumentalny fragment na klawiszach to jest właśnie główny muzyczny temat z tej gry. Dograliśmy go, bo mieliśmy akurat chwilę wolnego czasu w studiu. Jest takim epilogiem do tej kompozycji.

Światowa premiera "Velvet Noise" odbyła się niedawno, a przeczytałem gdzieś, że już myślicie o rozpoczęciu nagrywania materiału na nowy album. Czy macie już tyle gotowych kompozycji, czy może po prostu pracujecie tak szybko?

Nasz perkusista mieszka trzy godziny drogi od Kopenhagi i nie możemy mieć zbyt często prób. Zdarza nam się grać kilka razy na trzy miesiące. On przyjeżdża na przykład w czwartki, a w sobotę wyjeżdża do swego rodzinnego Aarhus. Komponowanie to dziedzina moja i Jespera, naszego drugiego gitarzysty, który jest przy okazji moim sąsiadem. Razem z nim siedzimy przez kilka wieczorów i komponujemy riffy. Potem nagrywamy to wszystko na CD i wysyłamy Mortenowi, a on wymyśla do tego swoje partie. Później dopiero organizujemy próbę. Do tej pory mamy chyba z siedem piosenek na nową płytę. Nie ma jeszcze do nich dogranych wokali. Mamy poza tym nowego członka w zespole. Z tego, co mogę powiedzieć w tej chwili, nowa płyta będzie jeszcze lepsza, bardziej spójna stylistycznie.

Kim jest nowy członek zespołu?

To nasz długoletni przyjaciel z Kopenhagi, który gra na klawiszach. Jest również dobry jako wokalista. Na imię ma Jepe i gra także w zespole Villa, jeszcze mało znanym. On przyniósł do zespołu trochę nowych pomysłów, wiele ciekawych melodii.

Wiem, że jesteś wielkim fanem kreskówki "Simpsonowie". Która postać jest twoją ulubioną - Bart, a może Homer?

Moim ulubionym bohaterem jest Homer.

A nie podoba ci się Otto, kierowca szkolnego autobusu?

A tak, on też jest niezły. Jednak najbardziej przypadają mi do gustu Homer i Barney, jego kumpel z baru. Niedawno zamówiłem sobie z Ameryki zbiór 50. odcinków na DVD. Nie mogę się doczekać, kiedy je wreszcie dostanę. Każdy z muzyków Raunchy jest wielkim fanem "Simpsonów". Marzy nam się, aby pojawić się kiedyś w jednym z epizodów, jak na przykład Korn albo Red Hot Chili Peppers.

Czy macie już zaplanowane jakieś koncerty?

Nie, na tym etapie jeszcze nic nie potrafimy powiedzieć o trasie koncertowej. Rozmawialiśmy już na ten temat z ludźmi z Nuclear Blast, a oni powiedzieli nam, że najpierw chcą wydać "Velvet Noise" i poczekać, jakie będą reakcje fanów. Chyba planują umieścić nas w charakterze zespołu otwierającego koncerty In Falmes, Soilwork i Meshuggah. Stylistycznie te zespoły nie są znowu aż tak bardzo od siebie odległe i wydaje mi się, że taka trasa miałaby rację bytu. Mam nadzieję, że to się uda i pod koniec tego roku i na początku przyszłego, będziemy koncertować w całej Europie. Wierzę, iż odwiedzimy również Polskę.

Dziękuję ci za rozmowę i do zobaczenia.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Po prostu | granie | muzyka | homer | hałas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy