Reklama

"Frustracja rodzi pomysły"

Szwedzka grupa Clawfinger to niegdyś jeden z czołowych wykonawców z powodzeniem łączących metal, rap i industrialne granie. Dziś niektórzy uważają grupę za pioniera nu-metalu. Clawfinger zadebiutowali w 1993 roku albumem „Deaf, Dumb, Blind”, który przyniósł im sporą popularność. Kolejne dwie płyty: “Use Your Brain” i “Clawfinger”, nie cieszyły się już tak dużym powodzeniem i w 1998 roku grupa zniknęła z muzycznej sceny. Trzy lata później Clawfinger wszedł ponownie do studia nagraniowego i z pomocą producenta Jacoba Hellnera (Rammstein), który pracował nad dwoma pierwszymi albumami zespołu, przygotował czwarty w swej karierze album "Whole Lot Of Nothing", wydany latem 2001 roku. Z tej okazji o nagrywaniu płyty, kłopotach z wytwórnią i koncertach u boku Rammstein, z Zakiem Tellem, wokalistą Clawfinger, rozmawiał Konrad Sikora.

Swój album zatytułowaliście "Whole Lot Of Nothing". Rzeczywiście macie tak kiepską opinię o tej płycie?

Nie, po prostu jesteśmy realistami. Jakby nie patrzeć, to przecież tylko kupa niczego, kilkanaście piosenek, które tak naprawdę nikomu do niczego się nie przydadzą. Wystarczy spojrzeć na okładkę płyty - jest tam zdjęcie naszego miasta. Zamieniliśmy na nim wszystkie możliwe komercyjne znaki na nasze logo. To jest bardziej wyraz naszej walki z tym całym komercyjnym chłamem, którym jesteśmy zalewani na co dzień. To tylko tytuł i zabawa ze słowami. Nie przykładałbym zbyt dużego znaczenia do niego.

Reklama

Mam przed sobą okładkę singla - wydaje się być jakby kontynuacją okładki albumu...

Bo tak dokładnie jest. Obydwie okładki są tak naprawdę częścią większego obrazu. Oczywiście, użyliśmy wielu efektów i obrobiliśmy je pod różnymi programami graficznymi. Chcieliśmy, aby był to bardziej kolaż, aniżeli zdjęcie - aby przypominało trochę okładki Led Zeppelin.

A jak to się stało, że "Out To Get Me" jest pierwszym singlem?

Kiedy wydaje się płyty w dużej wytwórni, wybieranie singli jest koniecznością. Nie inaczej było tym razem. Ta piosenka była jednym z kandydatów na pierwszy singel, to jeden z naszych ulubionych utworów. Nie znam się na taktyce, jaką trzeba przy tym obierać, nie wiem, czy to był dobry wybór, czy zły. Nas interesowało pisanie muzyki i tym się zajęliśmy. Reszta jest w rękach wytworni. Czas pokaże, czy była to dobra decyzja...

Słyszałem, że mieliście jakieś problemy z wydaniem tego albumu. Podobno był on już gotowy rok temu?

Tak, to prawda. Nasza wytwórnia miała problemy organizacyjne. Zmieniło się całe kierownictwo i ludzie, zamiast zajmować się muzyką, całą swą uwagę skupiali na walce o swoje stołki i na tym, aby się dobrze urządzić. Liczyła się tylko kasa, zespoły i muzyka poszła w kąt. Dlatego coraz dłużej odwlekali wydanie płyty. W końcu powiedzieliśmy im, że nie możemy dłużej czekać. Kiedy zrozumieli, że mówimy serio, zaczęli z nami negocjować. Spotykaliśmy się wiele razy, na dennych i frustrujących spotkaniach. My chcieliśmy odejść, to było dla nas najlepsze wyjście. Przeszliśmy przez to gó**o i na szczęście jakoś wszystko się ułożyło.

Czy przez ten rok czekania zaczęliście już pracować nad nowym materiałem?

Nie. Robiliśmy to i owo. Bardziej skupiliśmy się na wyposażeniu naszego studia. Mamy trochę pomysłów, ale nic nie zarejestrowaliśmy. Frustracja związana z tym całym zamieszaniem odebrała nam chęć do pracy. Co prawda frustracja rodzi pomysły, ale nie da się ich w takiej atmosferze zrealizować. Niedługo ruszy nasze własne studio i wtedy na pewno pojawi się dużo nagrań.

A czy przy pisaniu materiału na nowy album w jakiś sposób odeszliście od dotychczasowych metod pracy w studio?

Kiedy piszemy piosenki, dzieją się różne rzeczy. W sumie przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło. Ciągle się kłócimy i godzimy, a efektem tego wszystkiego są piosenki. Szczerze mówiąc nie potrafię tego inaczej opisać. Piosenki jakby same się piszą. (śmiech)

Co było najgorszą rzeczą przy nagrywaniu tej płyty?

My sami. Jesteśmy własnymi krytykami i czasami lubimy przesadzać i sami siebie dołujemy. Po to właśnie nagrywamy covery. Kiedy mózgi nam się gotują i wszyscy mamy już siebie dość, idziemy do sklepu i kupujemy parę skrzynek piwa. Wybieramy jakieś piosenki i nagrywamy je dla zabawy. W ten sposób odreagowujemy naszą frustrację i możemy znów wrócić do pracy nad naszym własnym materiałem.

Przygotowując nowy materiał nagraliście aż cztery covery. Ile z nich znajdzie się na płycie?

Spośród tych, które zarejestrowaliśmy, na album trafi jedynie "Vienna" z repertuaru grupy Ultravox. Nagraliśmy także "Shine On You Crazy Diamond" Pink Floydów. W ten utwór musieliśmy włożyć nieco więcej pracy. Nie tylko dlatego, że to klasyk, ale dlatego, że ma on trafić na składankę, która ukaże się w USA. Różne alternatywne kapele mają na niej umieścić swoje wersje piosenek Pink Floyd. Naprawdę doskonale się bawiliśmy nagrywając ten numer. To klasyk, a my uczyniliśmy go jeszcze lepszym.

Dlaczego "Vienna"?

Dlaczego? Nie wiem... zapytam chłopaków. (Rozmawia z pozostałymi członkami Clawfinger). Wspólnie podjęliśmy decyzję, że ten utwór trafił na album, bo brzmi najlepiej z tych coverów - oczywiście oprócz "Shine On...". To nasze stanowisko i tego będziemy się trzymać.

Czy ta płyta to duży krok w rozwoju Clawfinger?

Szczerze mówiąc to nie wiem. Nie bardzo potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie za bardzo potrafię być obiektywny wobec tego, co robię. Na pewno jest to jakiś postęp. Dla mnie to jest nasza muzyka. Może jest to bardziej rockowe brzmienie. Nie widzę tu żadnej rewolucji. Rewolucje przynoszą ofiary, a my tego nie chcieliśmy.

Czy umieszczenie elementów drum&bass było spowodowane chęcią pokazania, że nie chcecie być zaliczeni do nu-metalowej sceny?

W sumie nawet nie przyszło nam do głowy, że możemy być do niej zaliczeni. Zaczęliśmy grać już wiele lat temu i nie zakładaliśmy sobie z góry, że będziemy grali rap-metal, bo to przynosi kasę i się podoba. Graliśmy tak, bo to była i jest nasza muzyka. Nie przypuszczaliśmy, że kiedykolwiek taka scena powstanie. Dlatego nie chcemy być wrzucani do takiego pudełka, choć zdajemy sobie sprawę, że tak czy inaczej tak się stanie. Niczego nie robimy na siłę i nie będziemy się na siłę odcinać tego wszystkiego. Szczerze mówiąc i tak nie będziemy mieli na to wpływu. Ja sam słucham muzyki, która niesie ze sobą jakiś przekaz, która skłania mnie do myślenia. Nie słucham danego zespołu tylko dlatego, że gra ten a nie inny rodzaj muzyki. Mam nadzieję, że inni ludzie też tak na te sprawy patrzą.

Ale chyba ciężko jest żyć ze świadomością, że pracujecie od wielu lat na swój sukces, a co chwilę musicie walczyć o prymat z palstikowymi, pseudometalowymi zespołami?

Tak. To jest ból. Tyle, że z tym też nic nie zrobimy. Wiele zespołów gra muzykę tylko dla pieniędzy, ale taka sytuacja istniała zawsze. Nie ma nic złego w zarabianiu pieniędzy. Różnica tkwi w tym, że my w pełni bierzemy odpowiedzialność za to, co robimy. Albo jesteśmy z czegoś dumni, albo się czegoś wstydzimy, ale wiemy, ze zrobiliśmy to sami. Mamy tę satysfakcję, a to ważna sprawa. Jeśli do tego jeszcze zarobisz trochę pieniędzy, to wspaniale. W Stanach to normalne, że zespoły produkuje wytwórnia dla pieniędzy, ale hej, to przecież Stany, kapitalistyczna stolica świata. To nie powinno nikogo dziwić.

Ale mimo wszystko chcecie podbić tamtejszy rynek?

Długo o tym myśleliśmy, ale to chyba bez sensu. Odbyliśmy wiele spotkań i wiele nasłuchaliśmy się pieprzenia ze strony tych bufonów. Obiecują, obiecują i gó**o robią. Bardziej zależy nam na tym, aby odbudować naszą pozycję w Europie i zdobywać tu nowych fanów. To da nam więcej satysfakcji. Nie mówię, że nie chcielibyśmy tam zaistnieć, ale jesteśmy realistami. Poza tym nie będziemy sobie wypruwać żył tylko po to, aby skończyło się na niespełnionych obietnicach. Po co nam to wszystko?

Niedawno mieliście okazję odbyć trasę koncertową z grupą Rammstein. Jak ją wspominacie?

Bardzo dobrze. Nasza znajomość z Rammstein jest długa. Wiele lat temu wybrali naszego producenta, bo podobał im się nasz pierwszy album i jego brzmienie. Zaprosiliśmy ich jako support na kilka naszych koncertów 1995 r. Później robiliśmy im kilka remiksów. Dlatego teraz oni w rewanżu wzięli nas w trasę. Byliśmy bardzo dobrze traktowani, nie jak jakiś mały zespół, który jest tylko przylepcem. To była jedna wielka rodzina. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że to oni byli headlinerami, a nie my...

A co sądzisz o ich popisach na scenie? Planujecie tego typu efekty na swoich koncertach?

Raczej nie. Oni są zespołem, który na scenie uprawia teatr, a my jesteśmy grupą rockową, której bardziej zależy na brzmieniu i na energii. U nas liczy się tylko adrenalina. Na pewno nie dam się podpalić i nie będę używał tych wszystkich efektów. To raczej nie dla nas. Nie bardzo czujemy potrzebę takich zabaw na scenie.

Jakie macie plany koncertowe na najbliższe miesiące?

Chcemy i musimy wyruszyć w trasę. Za długo milczeliśmy. Pod koniec września zagramy trasę po Niemczech. Później przyjdzie kolej na resztę Europy. Mam nadzieję, że uda nam się dotrzeć także do Polski. Na pewno u was zagramy. Nie potrafię jednak powiedzieć, kiedy to nastąpi. Postaramy się, aby było to przed końcem tego roku. Czekajcie na nas!

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: metal | studia | okładki | muzyka | PLL LOT | piosenki | pomysły
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy