Reklama

"Emocje są uniwersalne"

Renata Przemyk to jedna z najoryginalniejszych wokalistek na polskiej scenie. Zaczynała od Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie (1989), na którym zdobyła Grand Prix i nagrodę dziennikarzy. Parę miesięcy później wystąpiła w Jarocinie, powołała także grupę Ya Hozna. Taki też tytuł nosiła jej pierwsza płyta.

Z tego albumu pochodzą pierwsze przeboje: "Kochaj mnie jak wariat" i "Babę zesłał Bóg". Czwarta płyta "Andergrant" przyniosła muzykę ostrzejszą, bardziej rockową ("Zero", "Bo jeśli tak ma być"). W muzyce Przemyk pojawiły się także brzmienia elektroniczne, a nieco w cień odszedł powszechny na początku kariery akordeon, jeden z muzycznych symboli jej twórczości.

Reklama

Po wydaniu "Blizny" (2001) Przemyk zajęła się projektami teatralnymi (płyta z muzyką do "Balladyny", przedstawienia w reżyserii Jana Machulskiego), muzyka do spektaklu "Odjazd" w reż. Freda Apke dla chorzowskiego Teatru Rozrywki (2005). W 2003 roku ukazała się składanka największych przebojów, "The Best Of".

Potem nastąpiła dłuższa przerwa. Renata powróciła do aktywnej działalności dopiero pod koniec marca 2006 roku, kiedy do sklepów trafił "Unikat", reklamowany jako wyjątkowa pozycja w jej dorobku.

Z tej okazji wokalistka w rozmowie z Michałem Boroniem opowiedziała nie tylko o nowej płycie, ale także o doświadczeniach z teatrem, różnych emocjach i portugalskiej muzyce fado.

Jeśli tak dokładnie policzyć, "Unikat" jest twoją pierwszą regularną studyjną płytą od czasu "Blizny", czyli przerwa w nagraniach trwała aż pięć lat. Dlaczego była ona tak długa?

Pozornie może tak to wyglądać, ale w międzyczasie dość intensywnie pracowałam - tyle, że nie ogłaszałam tego światu. Już rok później po wydaniu "Blizny" zrobiłam dla Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie duży projekt - muzykę do "Balladyny". Była dość rozbudowana aranżacyjnie, dodatkowo powstały cztery piosenki komentujące całość. W tym samym roku wyszła płyta z tą muzyką.

Później, żeby fani nie zapomnieli - a w dużej mierze w odpowiedzi na ich prośby - ukazała się płyta "The Best Of", z nową piosenką "Kochana" z Kasią Nosowską. Było jeszcze DVD, a w międzyczasie jeszcze próbowałam zwyczajnie żyć(śmiech).

W 2005 roku powstał kolejny duży projekt dla Teatru Rozrywki w Chorzowie. To była sztuka "Odjazd", w podtytule "Zimna komedia z piosenkami". Wspólnie z Anką Saraniecką napisałyśmy 14 piosenek, są śpiewane przez aktorów z towarzyszeniem orkiestry.

Czy ten materiał ma szansę ukazać się na płycie?

Sztuka wciąż jest na afiszu. Są takie plany, ale to na pewno nie nastąpi zbyt prędko.

Czy udział w tych projektach teatralnych, a także filmowych, oznacza, że nie wystarcza ci już tylko pisanie na swoje płyty?

To jest zupełnie osobny rozdział - pisanie do jakiejś konkretnej sztuki. Wielka przygoda - mam nadzieję, że na tych projektach się nie skończy. Było to dla mnie szczególnie cenne również dlatego, że dostałam dużą wolność artystyczną.

W przypadku "Balladyny" miałam szansę niemal na własną interpretację dramatu. Było ogromne pole do popisu, bo "Balladyna" oparta jest na skrajnych emocjach, ściera się w niej tyle różnego rodzaju energii, niezwykle ekspansywnej w dodatku. Miłość, nienawiść, władza, rozpacz - to są genialne tematy dla kompozytora. Bardzo wyraziste, inspirujące.

Dołożyłam więc swoją wizję i wydaje mi się, że dość charakterystyczne brzmienia - z elektroniką, akordeonem, smykami, różnymi głosami. Jednocześnie miałam świadomość, że muzyka musi harmonizować z całością. To było zupełnie nowe doświadczenie.

Podobnie z "Odjazdem". Ale te piosenki mają charakter bardziej przewrotny, ironiczny, współczesny. Powinny były komentować życie wewnętrzne bohaterów, a jednocześnie zachować rys uniwersalny. Chyba się to udało.

O muzyce z płyty "Unikat", Maciej Werk, lider grupy Hedone, z którym ponownie współpracowałaś, powiedział podobno, że to "Björk spotyka PJ Harvey". Rozumiem, że obie panie są ci bliskie?

Bardzo ładnie to Maciek określił. Dołożyłabym jeszcze kilka dodatkowych elementów. U podstaw leży jeszcze moja ukochana muzyka Richarda Galliano i Astora Piazzoli, fascynacja rytmami latynoamerykańskimi, sporo muzyki elektronicznej - począwszy od Portishead, przez Tricky'ego i Massive Attack. Zresztą sama Björk także fantastycznie wykorzystuje loopy, ostatnio głównie mouth loopy. I jeszcze kilka nazwisk mogłoby się spokojnie pojawić (śmiech).

To nigdy jednak nie jest tak, że płyta jest wynikiem fascynacji jedną czy dwoma postaciami, konkretnymi płytami. Zresztą trudno to nazwać inspiracją. Po prostu słucham różnej muzyki - w zależności od nastroju...

Zaprosiłam Maćka do współpracy, bo wiedziałam, że świetnie się czuje w cold way'owskich klimatach, i wyobrażałam sobie, że jego loopy z moimi będą świetnie współgrać i wzbogacą ogólne brzmienie.

Werk zrobił niezwykle ciekawy remiks do singlowej "Zony". Czyj to był pomysł?

Propozycja wyszła ode mnie, ale Maciek od razu pozytywnie zareagował. Jego remiks został przyjęty z ogólnym zachwytem.

Wielokrotnie podkreślałaś, że "Unikat" jest połączeniem muzyki elektronicznej z akustyczną. W tym remiksie przeważa ta pierwsza, a z kolei w otwierającej płytę normalnej wersji jest na odwrót.

Na tej płycie jest bardzo dużo instrumentów akustycznych - piana, akordeony, zwłaszcza klasycznych gitar, które bardzo pasują do nastrojowych klimatów, jest więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

Wiadomo, że remiks z definicji jest nowym spojrzeniem na piosenkę, zazwyczaj z większą ilością elektroniki, dokonuje przewrotu w pierwotnej wersji. Bardzo podoba mi się, że obie są na płycie, można wsłuchiwać się na zmianę - jedna otwiera, a druga zamyka " Unikat".

Przez to ułożenie zrobiła się swego rodzaju klamra.

Właśnie miałam to powiedzieć. Jak kończy się płyta, to zazwyczaj automatycznie wskakuje pierwszy utwór z płyty. Można porównać...

Pomówmy o poszczególnych nagraniach - na początek opowiedz o singlowej "Zonie" i teledysku nakręconym przez Marysię Sadowską. Ponownie współpracowałyście razem.

Tak, wcześniej zrobiła teledysk do utworu "Zmrok", forpoczty filmu "Anioł w Krakowie" i później do "Kochanej". Czy będą dalej z nią pracować przy kolejnych klipach? Bardzo bym chciała, bo świetnie nam się pracowało.

Jest bardzo wrażliwą artystką, a przy okazji sama tworzy muzykę i śpiewa. Wyczucie muzyki to niebagatelna zaleta przy tego rodzaju pracy. Obraz musi idealnie współgrać z przekazem.

"Zonę" kręciliśmy w dwóch miejscach w Warszawie - w studiu i klubie "Balsam", dwa dni zdjęciowe i siedem dni montażu. Mnóstwo mozolnej pracy.

Marysia Sadowska mówiła, że zależało jej na podkreśleniu w tym klipie dwóch stron twojej osobowości.

Myślę że klip obrazuje to, co dzieje się w naszym wnętrzu - każdy ma ciemniejsze i jaśniejsze strony osobowości.. Odbywa się wewnętrzna walka intuicji z rozumem. Stąd Renata blond i Renata czarna - i ta trzecia, którą widać gołym okiem i która obserwuje te wykreowane, toczące spór o dominację. Ta prawdziwa ucieka na samym końcu od telewizora, w którym trwają przepychanki, jakby chciała powiedzieć, że życie jest gdzie indziej... Że trzeba wiecznie szukać.

Na tej płycie nie szukam jednak winnego, szukam siebie samej. Nie ma prostych rozwiązań. Człowiek nie jest przecież jednowymiarowy, nikt nie jest zawsze dobry, ani do końca zły.

W "Finito" pojawia się motyw muzyczny, bardzo przypominający mi Komedową kołysankę z "Dziecka Rosemary", choć patrząc na tytuły, to bardziej pasowałby on do "Lullaby".

Ja bardzo nie lubię takich łopatologicznych rozwiązań. Motyw mogący się kojarzyć z Komedą pasował mi do "Finito" - do wizji własnego pogrzebu, do refleksji, że gdzieś tam czeka nas coś nieuchronnego. I co po nas pozostanie? Co by się stało, gdybyśmy umarli nagle?

Życie ludzkie jest szalenie kruche, tym bardziej trzeba w nim szukać tego, co najważniejsze. Staram się nie serwować prostych rozwiązań, bardziej pobudzam do myślenia i refleksji niż daję jakieś gotowce. Sporo też tutaj autoironii - bo skoro śpiewam, że " kochałam tylko siebie", to chyba mnie jednak na nią stać. Ale to już zasługa autorki tekstów - Anka Saraniecka ma skłonności i do liryzmu, i do cynizmu.(śmiech).

No właśnie. Na każdym kroku chwalisz jej teksty...

... bo są wspaniałe.

Powiedz, czy nigdy ci nie przeszły przez głowę myśli, by samej spróbować pisać?

Nie. Bardzo dawno temu próbowałam sama pisać, ale kiedy spotkałam Ankę, to jakbym doznałam olśnienia, że wolę śpiewać to, co ona napisze. Nie ma we mnie takiego dążenia za wszelką cenę, żeby się pod wszystkim podpisywać.

Ona potrafi wyrazić lepiej moje emocje - być może właśnie dlatego, że patrzy z dystansem. Zna mnie bardzo dobrze, bo przyjaźnimy się i pracujemy razem od 17 lat. Może nawet zna mnie lepiej niż ja sama (śmiech), bo poza wszystkim jest świetnym psychologiem i wnikliwym obserwatorem. A nade wszystko poetką, nie bójmy się tego słowa.

Za sprawą "Fado" pojawia się skojarzenie z portugalską muzyką i jej najbardziej znanym przedstawicielem, czyli grupą Madredeus i "Lisbon Story". Gdybyś dostała propozycję zrobienia muzyki i występu w polskiej wersji tego filmu, to byś się zgodziła?

Ja się bardzo boję tzw. polskich wersji i myślę, że w tym przypadku byłaby szczególnie niebezpieczna, bo jak się ma polska rzeczywistość w odniesieniu do tamtejszych, zupełnie nam obcych realiów, totalnie odmiennego klimatu obyczajowego i klimatu w ogóle. Podoba mi się taka muzyka, ale jaki miałoby sens przenoszenie jej na obcy grunt, skoro ona nie płynie w naszych żyłach?

Pewne rzeczy muszą się dziać w określonych miejscach do których zostały stworzone, które jakby z samego założenia zawierają coś takiego jak genius loci - generują specjalną atmosferę - ale tylko na własnym terytorium.

Przyjaciel, który dużo podróżuje, niedawno przywiózł mi płytę z Argentyny - z tamtejszą muzyką graną na ulicach. Oni ją traktują jak chleb powszedni, potrafią uczynić ze śpiewania w dowolnym miejscu codzienną radość. W tej muzyce i w tańcu tkwią ogromne pokłady pozytywnej energii, niewiarygodna dla nas, Polaków naturalność.

Piosenka "Fado" jest tylko moim nieśmiałym ukłonem w tamtą stronę.

O "Unikacie" mówi się, że to wyjątkowa płyta w twoim dorobku, choć z reguły przy zapowiedziach płytowych pojawiają się określenia typu "wyjątkowa, najlepsza itp.". Chciałabyś jakoś przekonać, że to nie zagranie marketingowe?

Nie ma mowy o marketingowych chwytach, opowiadam o niej najszczerzej jak to możliwe. Ta płyta jest dla mnie bardzo specjalna. Więc nie będę jej nachalnie reklamować, zresztą nigdy wcześniej tego nie robiłam. Nie opowiadam o niej bajek wyssanych z palca, bo taka metoda miałaby krótkie nóżki jak każde kłamstwo.

Liczę się z tym, że jeżeli coś jest wyjątkowe dla mnie, to wcale nie znaczy, że musi być taka dla słuchacza - choć mam cichą nadzieję, że z takim odbiorem "Unikat" się spotka. Bo to są takie piosenki, że jeśli da im się szansę, to zostaną na dłużej. Jednak nie ma żadnego przymusu, żadnego zaproszenia podszytego nieprawdziwą reklamą.

To płyta osobista, wręcz intymna. Opowiadam o tym, co jest dla mnie w życiu najważniejsze, o emocjach, o różnych aspektach miłości. Ale na to trzeba chcieć się otworzyć, nic na siłę.

Dla mnie "Unikat" ma mocno jesienny i mroczny klimat. Ta płyta nadaje się raczej do słuchania jesienią, gdy za oknem leje deszcz, a wiatr unosi resztki liści.

Ja myślę, że w naszym klimacie jeszcze i wiosną, i latem, będzie wiało i padało (śmiech). Ponadto codziennie przychodzi zmierzch, noc. Można także w ciągu dnia zamknąć oczy.

Miłość, smutek, w ogóle wszystkie emocje nie podlegają porom roku i nie są specjalnie od nich uzależnione. Jeśli ktoś jest w rozpaczy, to i pełnia lata mu nie przeszkodzi w szlochaniu. Poza tym nie przesadzajmy, ta płyta nie jest mroczna, ona jest jedynie refleksyjna. A to zasadnicza różnica.

A jakie były twoje nastroje przy tworzeniu materiału na "Unikat"?

Zbierałam muzykę przez kilkanaście miesięcy, i pewnie sądzisz że większość tego czasu to były chłodne dni i wieczory? Nie, w moim przypadku wszystko wynika z nastawienia emocjonalnego. Byłam bardziej wycofana, starałam skupić się na wnętrzu, a nie na pozorach życia, chciałam odnaleźć to, co w nim najważniejsze.

Cenię sobie bardzo wąskie grono bliskich ludzi i zacisze domowe, zdecydowanie bardziej niż tłumy i hałas wielkiego miasta, powierzchowne kontakty, o których zapomina się następnego dnia. Taka jestem, musiałam to tylko przenieść do piosenek.

Teraz pewnie nie będzie ci tak łatwo to pogodzić.

(Śmiech) Tym większe urozmaicenie.

Jak wyglądają plany na najbliższą przyszłość?

Ciągle trwa tzw. akcja promocyjna, a zaraz po świętach ruszamy z koncertami. Będzie pierwsza tura po klubach, począwszy od 2 kwietnia w krakowskiej "Alchemii", przez Zabrze, Wrocław, Warszawę, Poznań.

Podobno ostatnio miałaś ekscentryczną sesję do majowej "Machiny". Na czym ta ekscentryczność polega?

Na tym, że będę ubrana tylko w... słowa.

Uważasz, że ten materiał z tobą w roli głównej przebije kontrowersyjną okładkę z Madonną?

Broń Boże nie chcę nikogo przebijać, a już zwłaszcza Madonny. To są naprawdę interesujące zdjęcia. Nie opieram swojej promocji na skandalu, to byłby prymitywny chwyt, bardzo tani.

Nigdy nie bazowałam na takim podejściu - jedynie mówiłam to, co naprawdę myślę. Ale nawet moje najskrajniejsze opinie ciężko nazwać skandalicznymi... Chyba.

Na sam koniec, jako pewne podsumowanie, powiem, że moja żona lubi jak tańczysz na stole, jak babę zsyła Bóg, a mnie z kolei bliżej jest do tej Renaty "andergrantowej", która chciała nas odkochać i która śpiewała, że tak ma być. Ale wygląda na to, że "Unikat" nas pogodzi.

(Śmiech) No i to jest najlepsza pointa. Dzięki.

Ja również dziękuję bardzo za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Renata Przemyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy